czwartek, 26 kwietnia 2018

La Naya Costa Rica Maleku 72 % ciemna z Kostaryki

Często zdarza mi się kupować od razu kilka tabliczek do próbowania, bo latami nauczyłam się, że w takich sprawach mam pecha: kiedy mam wybrać w ciemno jedną rzecz, zazwyczaj pada na najgorszą. W przypadku La Nayi - jakoś nie ufałam tej litewskiej marce - na początek wybrałam tylko tabliczkę z Wietnamu. Okazała się przecudowna, toteż po jakimś czasie kupiłam inne, również z edycji limitowanej. Sięgając po dzisiaj przedstawianą wiedziałam, że będzie dobrze, ale pozostało pytanie: w jaki sposób? Miała to bowiem być moja druga w życiu tabliczka z kakao z Kostaryki. Pierwszą był Morin Costa Rica noir 70 %, jedzony lata temu (jesień 2015, a więc na początku przygody z prawdziwą czekoladą).

La Naya Costa Rica Maleku 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Kostaryki z regionów, gdzie uprawą kakao zajmuje się rdzenne plemię Maleku.

W pierwszej chwili po otwarciu poczułam zapach soku owocowego, nutkę cytryn (z naciskiem na skórki) i drzewa o ciepłym wydźwięku. Nieokreślony "sok owocowy" z czasem poszedł w kierunku jakiś malin, czarnych porzeczek, a wśród "ciepłych drzew" doszukałam się orzeszków... ziemnych / piniowych? A tu zaraz moja uwaga skupiła się na piniach (w sensie, że znowu drzewa).

Tabliczka o niemal definicyjnie czekoladowym kolorze łamała się z pięknym trzaskiem, była twarda, a w ustach raczej zbita, choć rozpływała się leniwie na idealnie tłusty, gładki krem.

Już w chwili robienia kęsa czekolada za każdym razem wydawała mi się "opalana" i smakująca niemal gęstym, naturalnym sokiem owocowym (mowa o owocach leśnych).

Najpierw niejednoznaczny miks owoców niósł sporo słodyczy, ale i smakowite kwaski. Słodkie maliny, kwaskowate czarne porzeczki i jeżyny, które to w ogóle niezłego charakterku całości nadały. Z czasem to właśnie jeżyny wywyższały się ponad swoje owocowe towarzyszki.

Pomogła im w tym wytrawniejsza nuta, która jawiła mi się jako "opalaność". Chwilami zdecydowanie dominowała nad owocami albo raczej: sterowała nimi. To jakby... sok w opalanej beczce. Beczka z zacnego drewna. Czułam ciepły wydźwięk tego drewna, ale z pewną wilgocią. W tle zaznaczały się jakieś orzeszki i jakby zbożowość. Niósł je wytrawniejszy, palony klimat, ale nie gorzkość. W końcu, w połowie degustacji stało się jasne: słód. Smak wydał mi się nagle niewyobrażalnie jednoznaczny i obrazowy.
Dzięki "palonemu słodowi" słodycz odebrałam jako palonokarmelową.

Przy drewnianej wilgoci i zbożu wychwyciłam jakby i coś kwiatowego, łagodnego. Powiedziałabym, że nawet i jakieś mleczne skojarzenia miałam - pewnie przez konsystencję kremu. Chwilami drewno, może właśnie przez słodycz i tę lekkość widziało mi się jako wilgotny las. Jego najniższy szczebel, gdzie kryją się jeżyny.

Na końcówce, obok palono-drzewnych, słodowych nut wracała właśnie i owocowa kwaskowatość, choć tym razem nazwałabym ją raczej cytrynową (taka też trochę "opalana skórka cytrynowa"). Właśnie cytrynowo-opalany posmak, choć i z pewnym poczuciem "żywych roślin" (kwiaty, drzewa), pozostawał po tej czekoladzie na bardzo długo.

Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się słodowość czekolady, a także to, że owoce nie narzucały się słodowi, a się w niego wkomponowały. Jeżyny, trochę malin i skórka cytrynowa w zapachu i posmaku wyszły ciekawie, bo w wydaniu soku lub opalane, a nie jako świeże. Czekolada nie była więc soczysta, ale bardzo wilgotna. Mimo zestawienia smaków wcale nie wyszła gorzko. Raczej tak wytrawniej, ale nie gorzko. Jej kwaskowatość również nie była zbyt narzucająca się, a słodycz... na odpowiednim poziomie, choć w ogóle jakby nie ingerowała jako ona sama.

Po przeczytaniu recenzji Morina sprzed lat uznałam, że musiały smakować bardzo podobnie. Wspomnienia wróciły, jakbym jadła ją całkiem niedawno, przypomniałam sobie, jak męczyłam się z opisaniem smaku "nieumiejętnie palonego karmelu". Przecież cała ta opalaność była słodowa (choć w Morinie słodsza) - dlaczego mi to do głowy nie przyszło? Cytryny, charakterne owoce (w Morinie żurawina) i drzewa (w Morinie sosna).
La Naya wyszła jednak jakby... bardziej wielopłaszczyznowo, harmonijnie. Podobała mi się jej głębia i wyrazistość, choć wolałabym jednak silniejszą gorzkość kakao.
Na pewno ogromny plus należy jej się za konsystencję idealnie gładkiego kremu (jak Domori).

PS Producent pisał jeszcze o nucie grzybów leśnych - za nic ich nie czułam, ale cieszę się, że tak wyszło. Nie wiem, jakby z nimi było.


ocena: 9/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 24,99 zł (za 60 g)
kaloryczność:  559 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

11 komentarzy:

  1. Opakowanie tej czekolady przypomina nam okładkę jakiegoś tomiku poezji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że mi się tak nie kojarzy, bo za poezją nie przepadam. :P

      Usuń
  2. Z tymi grzybami na pewno byłoby ciekawie xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Smakowała mi bardzo, w dodatku taka piękna, ale przez ten kształt fatalnie się łamie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż żal łamać. Mi tam nie przeszkadzał kształt. A tak z ciekawości: masz tak, że przed jedzeniem czekolady, łamiesz ją sobie na kostki itp. czy na większe części i wolisz się wgryzać różnie? Ja to drugie. :D

      Usuń
    2. Łamię w trakcie testowania, zwykle na dość małe kawałki, ale nie za małe, takie wielkości kostki z Pacari.

      Usuń
    3. W trakcie, to tak (nigdy nie rozumiałam, jak ludzie mogą łamać w ogóle przed otwarciem, ale wiedziałam, że tak to na pewno nie robisz), ale... hm, taka drobnica to "nie po mojemu". Ja sobie np. Pacari lubię tak połamać na rządziki albo jakoś po dwie kostki i gryźć nie po linii podziału. :P Kwestia dla mnie bardzo istotna!

      Usuń
  4. Po mlecznych pysznościach i ciachu ta czekolada nie robi na mnie wrażenia. Jesteśmy z innych bajek. Gdzie Ty masz kres cukrowej wytrzymałości, ja zaczynam żer.

    Też kupuję po kilka słodyczy naraz, ale nie z tego powodu co Ty. Czasem kupuję dla poprawy humoru. Wtedy to jest duża i nagła potrzeba, nawet nie za dużo myślę. Innym razem robię listę nowości i odhaczam jak najwięcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie nagłe potrzeby, poprawę humoru mam i ja, ale... sporo z tego, co kupuję z takich względów ląduje u Mamy. Poszukiwanie różnych smaków Jeżyków i kupowanie ich - ileż to radości z tego miałam. A Mama potem tylko sobie wybierała, które to pyszniejsze. Ja tam nawet nie próbowałam, ale łowy i kupowanie jest super.

      Usuń
    2. Mnie też bardziej bawi szukanie i kupowanie. Kiedyś o tym pisałyśmy, jestem pewna.

      Usuń
    3. A pamiętam i ja, ale nie kojarzę przy czym. :>

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.