sobota, 21 kwietnia 2018

Lindt Excellence Mint / Menthe Intense ciemna 47 % z miętą

Jak o Lindt'cie zapomniałam na długi okres czasu, jak mógłby dla mnie nie istnieć, tak... ostatnio się trafiło, że jadam jakąś czekoladę tejfirmy w miarę regularnie. Kilka do mnie trafiło, a jako czekolady na zwyklejszy dzień spisują się świetnie (a przynajmniej lepiej niż jakieś mdłe superhiperbioeko udające plantacyjne albo niskobudżetowe Barony z nutą, która wyjątkowo mi nie podchodzi). Nie wspomniałam Barona, żeby go hejtować. Po prostu ostatnio trafiłam na kilka paskud, ale właśnie np. miętowego wspominam dobrze. Trochę się bałam, że w przypadku Lindta może być odwrotnie (ostatnio kilka dobrych nadziewanych, a teraz... klapa?)

Lindt Excellence Mint / Menthe Intense to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao z miętą.

Po otwarciu poczułam głównie słodką miętę, trochę sztucznawą, ale całkiem przyjemną i bardzo słodką ciemną czekoladę.

Czekoladę dostałam prawie zupełnie połamaną, ale przy robieniu kęsa usłyszałam raczej chrupnięcie niż trzask. Nic dziwnego, była bowiem bardzo tłusta. W ustach miękła bardzo szybko, zalepiając je tłustą, aksamitnie kremową mazią (jak mleczna). W przypadku ciemnych tabliczek coś takiego mi nie podchodzi.

W smaku od pierwszej chwili czułam przede wszystkim silną słodycz, która kojarzyła mi się z cukrem pudrem. Myślę, że przełożyła się na to "waniliowatość" łącząca się ze słodką miętą.

Ta bez wątpienia również ujawniała się bardzo szybko. W dużej mierze było to odświeżenie ust, chłodzący efekt z zaznaczonym smakiem mięty. Słodka mięta smakowała spożywczo, nieprzerysowanie, ale też nie w 100 %-ach naturalnie. Jej smak nasilał się.

Na pewno mięcie dopomogły akcenty smakowicie zaznaczającego się kakao. Nie przyniosło jednak żadnej gorzkości, a podporządkowało się słodyczy.
Ta znów rosła, rozmywając nieco smak mięty. Pod koniec znów czułam delikatną, bardzo słodką ciemną czekoladę z rześko-chłodzącym efektem mięty.

Posmak należał do słodkiej czekolady oraz olejkowej sztucznawości. Dopiero po zjedzeniu zaczynało to przeszkadzać. Oprócz tego czułam w ustach chłodne odświeżenie mięty.

Muszę przyznać, że mięta ratowała ratowała czekoladę: ochłodzenie sprawiło, że słodycz była bardziej do przyjęcia, a ogólna miętowa rześkość nieco "odtłuściła" poczucie tłustości. Mi jednak i tak było za tłusto. Słodyczy przeraźliwie cukrową nie mogę nazwać, w zasadzie wyszła przystępnie, ale... Jej połączenie z także tą miętową słodyczą... Dałabym mniej cukru (i tłuszczu, a więcej miazgi!) i tyle.

Wyszła całkiem ok, do zjedzenia, ale nie do ponownego zakupu; porównując do innych nienadziewanych miętowych to o wiele gorzej od Tesco finest, ale i od Barona (który w dodatku miał okropne kawałki czegoś).


 ocena: 7/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 529 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, masło klarowane, lecytyna sojowa, naturalny aromat (olejek mięty pieprzowej), aromat waniliowy

4 komentarze:

  1. Mmmmm mięta :D I nic więcej dodawać nie musimy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mięta - do tego trochę sztuczna i jeszcze cukrowa słodycz - podziękuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co to znaczy, że mięta smakuje "spożywczo"? :o Jeśli miętowy Lindt, to tylko z nadzieniem. Tamtego kiedyś kupię, tego niet.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spożywczo, czyli takim aromatem trochę, ale spożywczym. Czasami jak są odświeżacze powietrza, zapachy do samochodu - one są takie mdlące, niespożywcze. Jakiś czas temu trafiłam na miętową czekoladę Wawelu - ona była właśnie miętowa niespożywczo, obleśnie sztucznie raziła okrutnym mentolem, jak jakieś mentolowe papierochy czy coś (moja mama je pali).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.