środa, 26 lutego 2020

L'Atelier Des 5 Volcans Cru Haut Penja 70 % Cacao Recolte 2017 ciemna z Kamerunu

Francuzka Laetitia Paravisini swoją czekoladziarnię utworzyła w Afryce, w samym sercu Kamerunu w pobliżu pięciu uśpionych wulkanów. Brzmi pięknie, prawda? A gdy jeszcze dodać do tego, że ma własne plantacje: o wiele większą Reserve Du Dja w dżungli i mniejszą Haut Penja w okolicach wybrzeża, to już w ogóle... To, co mi przyszło na myśl to dzikość i różnorodność. Byłam ciekawa, czy właśnie taka okaże się czekolada (na razie kupiłam tylko jedną w celu zrobienia rozpoznania) marki L'Atelier Des 5 Volcans. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, bo w ogóle z tamtej części kontynentu niewiele tabliczek jadłam. Np. Kongo, które leży w miarę blisko, do często spotykanych nie należy.
Ta konkretna jest czekoladą rocznikową (czyli że po prostu oznaczony rok zbiorów kakao?), z plantacji Haut Penja, leżącej w regionie ponoć znanym z uprawy białego pieprzu.

L'Atelier Des 5 Volcans Cru Haut Penja 70 % Cacao Recolte 2017 to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kamerunu z plantacji Haut Penja; rocznik 2017.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, uderzył mnie intensywny i przenikliwy, niemal ostry zapach octu balsamicznego. Z czasem skojarzył mi się też z jakąś wytrawną, trochę orientalną mieszanką kiszonych warzyw. W tle przewijały się niemal nieuchwytne nuty chlebowe, może bardziej drzewne... Jak las iglasty? Miałam wrażenie, że gdzieś kryje się orzech? Było to jak bigos w drewnianej misce, podany z kromką chleba na zakwasie... Choć i odrobina słodkawości przy occie stała. Zespojona z kwaskiem, ale jednak, w dodatku trochę owocowa. Zawoalowane wiśnie? Czarna porzeczka?

Ciemna tabliczka przy łamaniu okazała się twarda; łamała się mniej, niż więcej po liniach podziału, wydając donośny, głuchy trzask.
Czekolada rozpływała się powoli, ale z łatwością. Wydawała się gładka, choć realnie była szorstka... jakby z szorstkiego pyłu / dymu wychodziła gładkość (jak na filmach akcji protagonista po wybuchu). Nie ściągała (co w sumie przy jej nutach trochę mnie dziwiło), a jakby starała się być kremową i lekko oblepiającą.

Robiąc kęs poczułam słodycz i "konkret" szykujące się do startu w wyścigu.
Nie pognały jednak; nie za silna słodycz popłynęła leniwie, uwalniając ze swej głębi jakby lekko podrapujący miód. Pojawił się "słodki kwasek", jak np. w miodzie ze spadzi iglastej.

Łączył się z nutami drzew, igieł drzew iglastych i szyszek, które toczyły się zaraz za słodyczą. Mimo iż żywe, oba wątki zawarły odrobinkę prażenia. Moje myśli krążyły też wokół orzechów, ale w sumie żadnych konkretnych nie jestem w stanie wskazać.

Mniej więcej w połowie w ich życie weszła soczystość wilgotnej, czarnej ziemi, która ewidentnie dominowała przez pewien czas. Kwaśność wzrosła, wzmocnił ją taninowy ocet balsamiczny. Było to charakterne, mocne i... trochę kiszono-warzywne, trochę grzybowe, coraz słodsze. Pomyślałam o słodkawych japońskich marynowanych grzybach shiitake, na pewno orientalnym klimacie, za czym kryła się też pewna mięsistość i mało orzechowa, bardziej wytrawna "orzechowawość".

Wilgotno-soczyste, wytrawne nuty nierezygnujące ze słodyczy w drugiej połowie zalał ocean soku z grejpfruta, cytryna i inne cytrusy. Goryczkowaty, słodki i lekko kwaśny grejpfrut przemycał coś łagodniejszego, egzotycznie-wiśniowego, ale i podkreślał prażenie. Kompozycję osłodziła słodycz mango. Ten owoc dominował, acz za nim przewijały się też waniliowe i brzoskwiniowo-jogurtowo-maślankowe sugestie, wracał miód.

Pod koniec prażenie robiło się silniejsze, do ziemi i cytrusów (w tym momencie głównie cytryny) dołączyło mango z miodem. Taninowo-octowo-wiśniowa nuta zmieniła się w czarną porzeczkę.

Posmak był kwaśno-cierpki, soczyście cytrusowy, a jednak złagodzony w nabiałowy sposób, tak maślankowo-jogurtowo-twarogowo. Wciąż był to kwasek, ale już naturalnie "słodkawy kwasek". Czułam się, jakbym zjadła trochę czarnych porzeczek.

Całość niewątpliwie mi smakowała, o czym przesądziło to, jak intrygująca i chwilami niejasna była. Pokazała charakter, pazury... czy nawet szpony! Mocno drzewna, a potem przede wszystkim ziemista, lecz lekko tylko prażona i nie za gorzka, a bardzo w tym soczysta. W sposób wytrawny. Wszelkie jakieś orzechy, warzywa... producent sugerował kasztany - myślę, że mogą to być one, acz jadłam je może trzy-cztery razy, więc o nich nie pomyślałam. Bardzo subtelna słodycz całkiem sporo wniosła. Miód i mango, waniliowy akcent i w końcu nabiał uprzyjemniały kwaśność wyrazistych cytrusów i wypływających z tanin wiśni i czarnych porzeczek. Ciekawie wyszły te ostatnie, bo czułam je tylko na wstępie i zakończeniu.
Takie gramatury idą u mnie na raz i powiem tak: mniej więcej po zjedzeniu połowy, w smak się wciągnęłam, że wcale nie wydawał mi się dziwny czy aż tak uderzający, acz poszczególne nuty wciąż były zacnie wyraziste, nienudne.

Trochę żałuję, że wytrawność nie poprzestała na drzewach i ziemi - kocham właśnie te nuty, a takie "wytrawno-orzechowawe" mogłyby im oddać jeszcze więcej miejsca. Przy tej ziemistości, drzewach iglastych i odpowiednim dosłodzeniu, wciągnął mnie też ten ocet. Tak mocnego nie czułam nawet w Pralusie Tanzanie Forastero 75 % czy w Domori Apurimac Peru 70 %. Wiśnie i wino przewijały się w czekoladach z Kongo, ale ta wryła mi się w serce swoją innością. Może to nie 10-tka, nad której smakiem pieję z zachwytu i do której ciągle chciałabym wracać, ale pysznie-intrygująca, odważna.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 19,99 zł (za 80 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

6 komentarzy:

  1. Fajna ciekawostka, ale chyba tylko dla koneserów ciemnej czekolady :D obawiam się że z moimi plebejskim kubkami smakowymi nie wyczulabym żadnej z opisywanych nut :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Ocet na dzień dobry i już myślę o Lay'sach octowo-solonych, brr. Bigos z chlebem jest akurat dobry, ale kurde, gdzie go wrzucać do czekolady? Myślałam, że zabawne skojarzenia ograniczą się do aromatu. No proszę, w smaku wjeżdżają dodatkowo ziemia, grzyby, cytrusy, dziad i baba. Taak, całość zdecydowanie ma szpony, a nie pazury (nie zdziwiłabym się, gdyby je również było czuć w smaku; nie przeoczyłaś ich? :P). Tabliczka jest bardzo dziwna i Twoja. Myślę, że wyobrażasz sobie, jaką minę podczas degustacji miałabym ja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż przeczytałam powoli swoją recenzję, bo zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi z bigosem. Ładna mi interpretacja, haha, bo ja myślałam o takich kiszonkowo-piklowatych, coś na taką azjatycką nutę (oshinko, tykwy itp.). Faktycznie, nie sprecyzowałam, ale, że grzyby shiitake to już tak! W sumie od nich nie tak daleko do tykwy. Swoją drogą, lubisz shiitake?

      Minę? Ej no, nie byłaby taka zła... W domach pogrzebowych potrafią pewnie coś ładnego zrobić, bo tak... Myślę, że byś padła.

      PS Chyba dopiszę, że o orientalne warzywa kiszone chodziło.

      Usuń
    2. "Miałam wrażenie, że gdzieś kryje się orzech? Było to jak bigos w drewnianej misce, podany z kromką chleba na zakwasie" - do tego się odniosłam. Bigos jak w mordę strzelił :P Nie znam innego bigosu niż tradycyjny polski.

      Nie mam doświadczenia z shiitake. Dostałam w liceum od ówczesnego chłopaka dwa suszone grzyby i... dalej leżą :D

      Usuń
    3. Aa, cholera, to przeoczyłam, bo akapitu o zapachu nie czytałam wcześniej. W smaku tego nie było, to tylko luźne porównanie "było to JAK", a nie że waliło bigosem, to jakaś lekka, odległa nutka! Nawet jej nie zapamiętałam, tak jak już w trakcie jedzenia - wtedy to były orientalne kiszonki, ale raz rzeczywiście musiałam o bigosie pomyśleć. Tam o ten polski, faktycznie, chodziło.

      Suszone też parę lat temu do mnie trafiły. Dalej leżą. Ale dość często w sushi się z tym spotykam, z marynowanymi raczej. Są spoko (podobne do tykwy, w wersji ziołowej, więc myślę, że byś nie polubiła).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.