środa, 24 czerwca 2020

Pacari Allspice ciemna 60 % z Ekwadoru z zielem angielskim / pimento

Przy Dolfinie Noir Orange & Spices Edition Limitee w mojej głowie powstał pomysł na... recenzencką markizę! Tak, było to w upalnym czerwcu i dziwne rzeczy przychodziły mi do głowy. Chodzi jednak o mini-serię, jaką utworzyłam: Pacari Orange - Dolfin Orange & Spices - i... idealna na zakończenie dzisiaj przedstawiana. Pacari nie ma bowiem odpowiednika dla tej limitki Dolfina, czyli czekolady i z pomarańczą, i z przyprawami, ale ma dwie różne. I tak właśnie tematycznie mi to wszystko pasowało. Dzień przed degustacją dotarło do mnie, że Pacari to bardzo konkretna marka i dobrze sprawdziłam, co znaczy "allspice". Coś mi się kojarzyło, że nie tylko ogólnie przyprawy korzenne, ale konkretnie "ziele angielskie". I... dobrze czułam, że "coś nie tak". Ale wyszło coś zupełnie niespodziewanego. Pacari chodzi o ziele angielskie, czyli właściwie... pieprz! Tak jakby, właściwie o pimento... czyli ziarenka papryczek, co nazywa się pieprzem w sumie... ale nie jest nim do końca. Anglicy, którzy najechali regiony Ameryki Środkowej, mając z tym do czynienia myśleli, że to lokalna mieszanka przypraw (cynamonu, gałki muszkatołowej i goździków), więc nazywali to "allspice". A to takie inne dziwo.
I tu zaczęłam się trochę bać, że gdy chodzi o "berries"... a co, jeśli w tabliczce znajdę kulki, a nie (jak sugeruje skład) ekstrakt?
I tak oto, przeciągając w czasie i po drodze zjadając Dolfina z pieprzem różowym nawet nie wiedziałam, że skomponowała mi się jeszcze lepsze seria, hah! Niestety jednak ciągle trafiało się coś atrakcyjniejszego i minęło kilka miesięcy nim wreszcie wzięłam się za dziś prezentowaną. Co w sumie też nie było takie złe, bo padło na późną jesień - w której to smaki też się wpisała.
Może jeszcze tylko parę słów o tym, jak czekolada do mnie trafiła. Otóż złożyłam zamówienie na (wtedy) nowe, orzeźwiające smaki, ale wróciło do Pacari do UK, bo ponoć "adresat nie żyje". Ja jednak, jeszcze niepochowana!, napisałam do Pacari, by sprawę wyjaśnić. Postanowili wysłać ponownie i aby mi to wynagrodzić, chcieli dołożyć bonusowe miniaturki wszystkich smaków. Wtedy jednak wyszła Allspice i zagadnęłam, czy nie mogliby dołączyć jej zamiast miniaturek. Zgodzili się, a ja miałam ochotę tańczyć z radości (na szczęście nie na własnej stypie).

Pacari Allspice / Pimenta dulce to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z przyprawą pimento, czyli "allspice"; pieprzem / zielem angielskim.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach... przypraw korzennych! I wyraziście pieprznego piernika. Czekolada raz jeszcze mnie zaskoczyła, ponieważ były to rozgrzewająco-ostre, ale słodkie tony, przywodzące na myśl goździki, a także wyraźnie (a złudnie) cynamon i pieprz, zakrawające o goryczkę. Goryczkę... piernika właśnie, bardzo odważnie przyprawionego. Goździkowy wątek z niego łączył korzenność ze słodyczą karmelu. Ta okazała się dość wysoka, a przez to wszystko, kojarząca się z mocno wypieczonymi ciastkami korzennymi. Goździkowo-pieprzne przyprawy nie były jednak ciężkie. Cechowała je niemal roślinnie-kwiatowa rześkość, stanowiąca most do reszty nut wycofanej czekolady. To z kolei lekka ziemistość, przy której nieodzownie trwał ciężko-zawilgocony motyw róż. Kojarzyły się trochę perfumowo. Także je otaczał nienachalny karmel. Doszukałam się jeszcze odrobinę soczyście-cytrusowego akcentu.

Ciemna tabliczka była bardzo twarda. Trzaskała, jakby była nie dość, że pełna i gęsta, to jeszcze... wilgotnie esencjonalna. Ziarnisty przekrój potwierdził, iż nie ma w niej wtopionego dodatku.
W ustach rozpływała się bardzo powoli, ale gładko i z łatwością. Istotnie była zbita i gęsta, ale nie tłusta. Nieco zalepiała, znikając jak trochę rzadkawe lody. Nie była jednak wodnista, a przyjemnie mazista.

W smaku czekolada od pierwszej chwili upuściła ogrom słodyczy o palonym, wykwintnym wydźwięku. To palony, wręcz odymiony, karmel, karmelowo-korzenne tony, ale także kwiaty i ciężkie, perfumowe róże - zawilgocone, może we mgle... bądź dymie. Wydźwięk był bardzo ciepły. W kolejnych sekundach poczułam rozgrzewanie przypraw korzennych, wciąż osnutych karmelową słodyczą.

Nad tym jednak, jak rozchodził się smak całości i poszczególne nuty, jakby otworzył się parasol pieprzu i... jakby wisiał w powietrzu. Trochę jak deszcz przed burzą - gdy już jest pewne, że zaraz się zacznie, ale jeszcze jest cisza. Tak więc wyraźnie czuć sugestię pieprzu: najzwyczajniejszego, czarnego, ale który puścił przodem resztę.

Przysięgłabym, że czułam słodko-goryczkowate goździki i gałkę muszkatołową. Owszem, ciężko-ostry pieprz jakby je napędzał, ale sam w sobie nie wydawał się być na pierwszym miejscu. Przyprawy odebrałam jako... dziwnie świeże, a przy tym ciężkie. Różana, zawilgocona baza świetnie je otuliła. Pieprz sprawiał wrażenie niemal kwiatowo-rześkiego.

Od tych cięższych nut odeszła lekka goryczka, płynąca ewidentnie z kakao. Słodycz podszepnęła paloną kawę, kawę tylko co zaparzoną i... kawa polała się, ale wraz z ziemistością. Wykorzystała to nutka cytrusów, choć zaraz (za sprawą przypraw) zrobiło się na powrót bardziej po prostu czekoladowo. W połowie czułam odważnie przyprawiony, pieprzny piernik czekoladowy i subtelną czarną kawę. W gardle z kolei rozgrzanie, acz nie palenie. Bukiet przypraw zdawał się uwypuklać karmelową słodycz. Zrobiło się troszeczkę maślano za sprawą tłuszczu kakaowego i łagodnie. Doszukałam się orzechów.

Bliżej końca słodycz palenia, a więc karmelu, kawy i piernika, wydała mi się goryczkowato-odymiona i przyprawiona na maksa. Wyraźniej czułam już samą pieprzność, ale wciąż wydawało mi się, że korzenność tej tabliczki była o wiele bardziej złożona.

Po wszystkim czułam leciutkie pieczenie w język i posmak... pieprzu, ale wciąż nie na pierwszym planie, a tak "bokami", w gardle, jakby w nosie... oraz posmak realnie słodko-gorzkawy, jak po mocno, ale szlachetnie słodkim pierniku i karmelowo-korzennych ciastkach. Była w tym pewna delikatność, ale... pieprz "i reszta" zdawały się naprawdę nieźle rozgrzewać. Tu jednak pewna rześkość wydobyła z korzennie-słodkich odmętów kwasek cytryny, co mieszało się z rześkością pieprzu.

Całość odebrałam jako niezwykle... sugestywną. Otóż niewątpliwie była intensywna, ale wszelkie jej mocne nuty nie tyle uderzały, co pobrzmiewały. W zasadzie silniejsze i w większej ilości były te delikatne, słodkie, jednak tak się uzupełniały, że to aż niewiarygodne. Gdzie nie wszedł mocno przyprawiony piernik, tam wpasował się karmel i kwiaty. Wysoka słodycz karmelu i ta korzenna, a z czasem coraz bardziej maślano-karmelowa, w końcu zaczęła mi trochę nie pasować, bo wolałabym bardziej ziemiście-gorzką kompozycję, ale ogół i tak mi się podobał.
Może nie brzmi, ale wyszło bardzo przystępnie. Acz charakternie. To naprawdę świetne doświadczenie.
Nie dziwię się Anglikom, że myśleli, że to mieszanka rozmaitych przypraw. Co więcej, zakochałam się w rozwiązaniu Pacari - że nie dodali żadnych kawałków / kulek, a ekstrakt.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od pacarichocolates.uk
cena: -
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, wyciąg z pieprzu pimento / ziela angielskiego (0,15%)

10 komentarzy:

  1. Nie żyje, masakra. Ze wszystkich powodów zwrotu zanotowali akurat najmroczniejszy. Ciekawe jak do tego doszło. Koniec końców na dobre Ci ten zgon wyszedł, powinnaś konać częściej. Co do czekolady, mimo piernikowości nie umiem jej docenić. Pieprzność pojawia się już w aromacie, a ja nie cierpię pieprzu. Serio, barrrdzo go nie lubię. Pieprz w słodyczach jest chyba jeszcze gorszy niż sól. Na dodatek osiadanie pieprzy w gardle i nosie to największa zgroza ever. Perfumowe róże jak zwykle kojarzą mi się ze starą kokotą. Gdybym dostała taką tabliczkę, nawet bym jej nie otworzyłam. Aktualnie nie tykam już nawet tych z imbirem. To nowa decyzja, może sprzed miesiąca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie zauważyłam, że z każdym zmartwychwstaniem cera mi się też poprawia.

      Ja do pieprzu nie mam nic, gdy nie ma go za dużo.
      Nowa decyzja? Jaka? Wspomniałaś imbir, więc od razu się zastanawiam, czy chodzi o żołądek, czy o słodycze i o to, że np. nie chcesz zawracać sobie głowy nieswoimi.
      Ja ostatnio mam nową decyzję, która polepszyła mi życie, że nie tykam słodyczy, które nie mają szans mi posmakować / zaintrygować. Chyba po prostu musiałam swoje popróbować (mam na myśli rzeczy, które teoretycznie były fajne, a smak czy coś odrzucał), by mieć poważnie dość.

      Usuń
    2. "Czy o słodycze i o to, że np. nie chcesz zawracać sobie głowy nieswoimi." - Dokładnie o to. Najpierw przyszła decyzja, że nie ruszam produktów marek, których nie lubię (nigdy więcej Wawelu). Parę tygodni później doszłam do kolejnego wniosku: nawet jeśli dostanę nie mój produkt, trudno, najwyżej urażę darczyńcę, ale go nie zjem.

      Usuń
    3. Dokładnie taką już jakiś czas temu podjęłam (na podstawie produktów, których oczywiście będą recenzje - to ich próbowanie i recenzowanie mnie oświeciło). U mnie wyjątkami jednak i tak będą wszelkie "dziwności", które mimo wszystko (że nie moje), mogą być ciekawe (np. jak turrony czy daktyle w surowej czekoladzie).

      Usuń
  2. Wybacz mi, ale muszę, bo się uduszę... Od taka dobra na raz tabliczka na stypę ;D Nie uważasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za co mam wybaczać? :D Lubię takie ciężko-ponure klimaty.

      Usuń
    2. Nawet jeśli to ja jestem w roli upiora w operze. xD

      Usuń
    3. Przestań! Hahaha :D Toż to rola życia, a wobec tego musisz wybaczyć mi i pozostałej publiczności zazdrość <3 Już widzę te nagłówki w stylu: ,,Pogrzebana za życia, by móc zostać szybciej doceniona po śmierci". Cyprian Norwid by się w grobie przewracał xD

      Usuń
  3. Bardzo zachęcający opis, chętnie spróbuję. Ziele angielskie jako dodatek to oryginalny pomysł, ciekawie będzie to porównać z pieprzowymi czekoladami.

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.