piątek, 6 listopada 2020

Bean Geeks Beer Geek Crunch ciemna 70 % z Kostaryki z karmelizowanym słodem jęczmiennym

To marka dość młoda, założona przez... czterech młodych facetów, których pasja do podróży i fotografowania zaprowadziła na lokalne bazarki w Kostaryce, gdzie poznali prawdziwy smak kakao i... zaczęli przygodę z nim, oddając się podróżom smakowym.
Do stworzenia tej tabliczki inspiracją było piwo MBCC'18 (za którym to stoi ponoć kultowy kopenhaski browar Mikkeller - właśnie jego słód dodano do tej tabliczki), czyli berlińskie pszeniczne z sokiem z owocu jabara.
Jabara to cytrus z Japonii, krzyżówka yuzu z pomelo i mandarynką. To brzmiało na coś dość kwaśnego... Zastanawiałam się, czy takie też wybrali ziarna kakao. Uściślili bowiem, ze pracowali na Heirloom Matina.
Mało tego! Na stronie dosłownie wszystko zostało opisano... w dość ciekawy sposób. Styl prażenia? Wok... hm, to mnie trochę zdziwiło. Nie lubię dań z woka (chyba, bo jadłam raz czy dwa w życiu), a tu... nie wiedziałam, do czego to odnieść. Zbiory to październik 2017 - to prawie jasne... rozumiem, że o słód chodzi (po obrazku obstawiam).


Bean Geeks Beer Geek Crunch to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Heirloom Matina z Kostaryki z okolic miasta Limón z karmelizowanym słodem jęczmiennym od Mikkeller; edycja specjalna / limitowana inspirowana piwem MBCC'18 browaru Mikkeller.

Gdy tylko otworzyłam folię, poczułam splot kawy i cytryny, przechylający się w stronę ziemi zalanej sokiem cytrusowym, zaprawiony słodyczą. Ta ostatnia odlegle kojarzyła mi się z miodem, chyba podkarmelizowanym, ale o niskim stopniu palenia. To w końcu częściowo zmieniło cytrynę w pomarańczę.
Wąchając wierzch, odnalazłam przy niej mnóstwo kwitnących, ale delikatnych kwiatów i ciemnych, drobnych owoców - jeżyn? Głównie kawowo gorzkawa, trochę ziemista baza pobrzmiewała nibsami i słodem. Gdy jednak zbliżyłam nos do spodu, na którym był słód, wcale aż tak mocno nim nie pachniała. Kompozycja od tej strony raczyła mnie sianem, a kwiaty tej części na pewno były polnymi; w głowie mocno osadził mi się rumianek, może też stokrotki.

Ciemna tabliczka była bardzo twarda, co przełożyło się na głośne trzaski, odsłaniające ziarnisty przekrój. Kłócił się z tym, co czułam pod palcami, bo wydawała się idealnie gładka.
Słód wtopiono porządnie; trzymał się jej mocno, ale paru, a właściwie paru skorupkom z karmelu zdarzyło się odskoczyć. Niestety nie udało mi się tego dziadostwa powydłubywać.
W ustach czekolada natychmiast rozpływała się z łatwością. Cały proces wprawdzie trwał średnio długo, ale wydała mi się bardzo ulotna. Otóż rozpuszczała się dość wodniście, co wzmacniał cukier pokrywający słód, kojarzyła się z kostką lodu: ze zwartego kawałka lały się fale rzadkiego, jedynie troszeczkę gęstawego czekoladowego syropu / sosu . Mimo to, odnotowałam też tłustość i... jakby czekolada sama w sobie marzyła o zgęstnieniu. Okazała się idealnie gładka, wręcz śliskawa.
Słód zaś - chrupiący jedynie w pierwszej chwili, gdy jeszcze pokrywała go skorupka karmelu. Ten rozpuszczał się, a gryziony przypominał cukier. Zboże szybko chrupnięte wyszło zaś jak... płatki kukurydziane. Takie pokryte warstewką cukru corn flaksy. Potem przegryzione raz czy dwa już miękło, wlepiało się w zęby. Okazało się, że te kryło miękkawe, dość żywo-siankowe wnętrze, pokryte wstrętnymi łuskami, jakie zdarzają się np. w płatkach owsianych. Uważam to za tragiczny dodatek - właśnie przez te łuski.
Większość obgryzałam dookoła, część wypluwałam. By jednak się doczekać, aż opuści czekoladę, musiał zostać w ustach do końca, co sprawiło, że rozpuszczał się cukier z niego, a on całościowo drapał podniebienie.

W smaku czekolada od samego początku zafundowała mi szlachetną gorzkość i cierpkawość sosu / syropu ciemnoczekoladowego, ciemnego miodu i miodową słodycz. Była silna, pobrzmiewająca paloną nutą.

Od palonej nuty z czasem rozkręciła się gorzkawość o zaskakującej intensywności, wciąż jednak pozostając raczej gorzką gorzkawością niż gorzkością przez duże G. Sam stopień palenia wydał mi się wyrazisty, ale wyśrodkowany w wydźwięku. Przez gorzkość przetoczył się wilgotny, szary dym, pozostawił kawę. Tylko co zalaną, zwykłą czarną i gorzką. Pojawił się obok niej kwasek - nie kawowy jednak. Bardziej soczyście-nibsowy przy kęsach bez dodatku, a soczyście-słodowy przy tych z dodatkiem.

Nagle wystrzeliły cytrusy z cytryną na przedzie. Zrobiło się kwaskawo i soczyście, ale szybko z kwaskiem wymieszała się słodycz dojrzałych pomarańczy. Tych trzymała się też lekka gorzkawość. W udany sposób mieszały się ze słodyczą delikatnego karmelu i miodu.

Miodo-karmel wraz z owocami wyszedł lekko, rześko. Pokazał mi ukwiecone pole. Słoneczko świeciło, wszędzie rósł rumianek i stokrotki, a wśród nich snuła się lekka kwaskawość. Pomyślałam także o ukwieconych drzewkach pomarańczy, białych kwiatach i sianie. To znów zawracało do poważniejszych, bardziej słodowych, a potem i kawowych tonów.
Części, gdzie wlepiono dużo dodatku były bardzo miodowo słodkie, zdecydowanie za słodkie... Zabijające wszystkie poważniejsze elementy.
Fragmenty, na których wtopiono go mniej, bliżej końca kontynuowały owocowy kwasek, dodając do cytrusów trochę ciemnych leśnych - słodkich jeżyn? Zagubionych jednak w tym wszystkim, m.in. w słodowo-nibsowych nutach, łączących odrobinkę kwasku i cierpkości.

Wraz z kawałkami słodu umacniało się siano (nie sam palony słód - co było dość dziwne, ale obstawiam, że to przez karmelizowanie) i rosła słodycz. Nie była jednak specjalnie karmelowa. Bardziej miodowa, trochę drapiąca w gardle i trochę zwyczajnie cukrowa.
Ssane i rozgryzane zboże zaserwowało mi najpierw smak cukru, nie jakiś tam mocny, ale jednak, a następnie... corn flaksy. Poczułam się, jakbym chrupnęła płatki kukurydziane, a zaraz... zmieniły się w kukurydziane chrupki? Nie wiem, na pewno w chrupki o smaku paprykowym. Bardzo paprykowe.

Nie było sensu rozgryzać ich obok czekolady, bo wtedy przez łuski, nutę siana i paprykowo-zbożowy smak nie mogłam skupić się na czekoladzie (jakby pobrzmiewającej kwaskiem czerwonoowocowym i ziemią). Męczyły mnie te łuski potwornie. Pozwoliłam kęsowi rozpuszczać się swobodnie, by potem wyjąć z ust wstrętny dodatek.

Po wszystkim wróciła kwaskawość nibsowo-słodowa, oraz cytrusowa, z trochę narzuconą goryczką. Odrobina siana i kwiatów wciąż się tego trzymała, ale i gorzkawość kawy się przyłączyła. Z tym że już taka gorzkawa nie była, bardziej kwaskawa i ziemista.W ustach i gardle czułam z kolei niemal miodową, przesadzoną słodycz.

To... wstrętny i sadystyczny pomysł na czekoladę. Nienawidzę wrażenia, że jedzenie chce mnie zabić - a tak było z tym dodatkiem. Zarówno smak słodu był okropny, jak i struktura. Te łuski... przecież to jest coś, co jak się trafi w płatkach, to człowiek się irytuje, a dodać je specjalnie?! Jeszcze w cukrze?! I... akurat takie coś to wtopili dobrze, że się trzymało... W konsekwencji trochę próbowałam wydłubać, a resztę powypluwałam nie rozgryzając, by nie uwolnić paprykowego smaku.
Ta tabliczka to bowiem genialna w smaku czekolada o nutach mocno kawowych, gorzkich, z lekko ziemistym motywem, który to wraz z cytryną połączył kawę ze słodyczą pomarańczy i miodu. Smakowo, gdyby nie zbyt silny motyw cukru od karmelizowanego dodatku, może i na 9-10 smakowała - w końcu na szczęście trafiło się parę miejsc bez słodu. Konsystencja samej czekolady jednak też mi się nie podobała, więc samej czekoladzie dałabym 8. A tak, jak ją jadłam wywalając zboże... to się męczyłam - uważam, że producent miał bardzo głupi pomysł.

Kawę, dym i jeszcze raz kawę z owocowymi przebłyskami w dość podobnym tonie czułam również w Cachet Costa Rica 71 %, a z kolei La Naya Costa Rica Maleku 72 % to bardzo podobna słodowość i cytrusy, nawet trochę jeżyny. Bardzo żałuję, że i ta nie była zupełnie czysta jak podlinkowane...


ocena: 4/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 23,05 zł (za 46 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 436 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, słód jęczmienny

2 komentarze:

  1. Wyobrażasz sobie wypić kawę z sokiem z cytryny? Uhuhu, brr. Biedna czekolada z niespełnionymi marzeniami. Na dodatek ma łuski, których nienawidzę w kiepsko przesianych owsiankach. Rumianku nie lubię i nigdy nie lubiłam (pić), a stokrotki śmierdzą (choć są urocze i wychodzą z nich ładne wianki). Zboża to była cukiernica pospolita, stąd smak. Okropnie przepalony potencjał. Nawet mnie smutno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy przenigdy, ale kawy, które mają cytrynową nutę na zasadzie jak kakao z niektórych regionów są pyszne.

      Nienawidzę łusek w owsiankach. Raz jeden jedyny kupiłam płatki z Aldiego zamiast z Lidla i miałam wrażenie, że tam było więcej łusek niż płatków.

      Od wszystkich słyszę, że stokrotki śmierdzą. No ej, nieprawda!
      Umiesz robić wianki? Ja nigdy nawet nie próbowałam.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.