środa, 11 listopada 2020

Theobroma Cacao Store Mexico 70% ciemna z Meksyku

Przy Cacaoken Milk Chocolate with Hojicha, co było już dość dawno, pisałam o tym, że w lutym 2020 zdecydowałam się zrobić zamówienie na urodziny sama dla siebie. Głównie m.in. zależało mi na zdobyciu Cacaoken Vietnam 80 % , która po odkryciu pysznych Meiji wydawała mi się bardzo atrakcyjna. Chciałam poznać dobre japońskie marki od czekolad, bo Japonia kojarzy się u nas raczej ze słodyczami dziwnymi niższych lotów, np. Kit Katami i żelkami. Niestety, tamtej nie mieli, a w ramach wymiany wielu wiadomości z ekipą sklepu w końcu wyperswadowałam im, że zwrot pieniędzy to mała rekompensata za straty moralne itp., rozpisałam się o tym, jak mi zależało na spróbowaniu dobrych japońskich czekolad i że to pod nie skomponowałam resztę zamówienia i zaznaczyłam, że usatysfakcjonowało by mnie wysłanie innych japońskich (wskazałam konkretne), dzięki czemu jako zamiennik otrzymałam dwie innej, ponoć jednej z najlepszych, marek czekolad w tym kraju.
Tym razem chodziło mi o markę Theobroma Cacao, założoną przez Kojiego Tshuchiya, który to kakao, na którym pracuje, osobiście dogląda na plantacjach o wysokich standardach. Tę tabliczkę stworzono z zebranych w 2017 i prażonych w bardzo niskiej temperaturze.
Zaczęłam od znacznie ciekawszej, bo właśnie nie dość że azjatyckich twórców, to jeszcze z kakao z Meksyku, a więc regionu, na który trafiam raczej rzadko.

Theobroma Cacao Store Mexico 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao (o białych ziarnach) z Meksyku z regionu Chiapas, produkowana przez Musée Du Chocolat Théobroma.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam intensywną słodycz z wpisaną cierpkością. Dominował miód, jakiś ciemnawy i jakby z lekką pianką, zanieczyszczony np. igliwiem, robiący wybiegi do... syropu daktylowego, bo i w pewien sposób soczysty. Nie jednak zupełnie owocowy. Wydźwięk aromatu był raczej słodki w sposób specyficzny dla czekolad mlecznych. Bazą wkrótce okazało się toffi maślano-mleczne, śmietankowe... Czułam się, jakby nad słodziutką, ale charakterną mleczną się nachylała. Mimo to, od miodo-syropu odchodziła cierpkość... roślin, może lekkich ziół, czy drzew iglastych, ich szyszek... Z leciutkim kwaskiem? Trochę jak śliwki... może kwaskawo-świeże, może soczyste podsuszone... korzenne? Z goryczkowatymi pestkami?

Bardzo zaskoczył mnie także rudo-soczysty kolor, przez który mogłabym się kłócić, że to czekolada mleczna.
W dotyku tabliczka przypominała ciemną mleczną, trochę trzaskała, ale nie jakoś głośno. Już w tym momencie wydawała się zbita i gładka, aczkolwiek nietłusta. Sprawiała wrażenie akustycznej, wydając dźwięki jak drewniane pałeczki uderzane o siebie.
Odgryzając kawałek spotkałam się z wyjątkowo dziwnym zjawiskiem: jakby zęby zsuwały się po gładkim i twardym kawałku tłuszczu. Było to osobliwe.
W ustach czekolada rozpuszczała się w średnim tempie: w sumie powoli, ale cały czas miałam wrażenie, że nagle przyspieszy i zaraz zniknie, bo trochę wodniście. Leżący na języku kawałek wydawał się tłusty i bardzo zbity, co jeszcze wzmacniało poczucie tłustości, a jedynie opływał jakby... czekoladowym syropem, chwilami nawet pewną soczystością. Była pozornie gładka, tak z wierzchu, gdyż jej wnętrze ujawniało drobinki niedokładnie zmielonego kakao, które jakby chciało zacząć trzeszczeć (?). Kojarzyło się ze scukrzeniem. Trochę wysuszała na koniec.

W smaku przywitała mnie soczyście owocowa kwaśność. Pomknęła żurawina, a zaraz za nią cytrusy z dominacją cytryn. Odległa słodkawość wpisująca się w owoce, mocno zabarwiona kwaskiem, przytoczyła mango i śliwkę. Słodkie mango cały czas pobrzmiewało w tle, niewiele wnosząc, ta druga zaś wyszła na pierwszy plan. Czułam śliwkę cierpko-goryczkowatą. Śliwkę... korzenną suszoną, ale i śliwkę świeżą. Kwaskawą, sporą, z rozpadającą się goryczkowatą pestką. Żurawina z kolei prędko odbiła w nutę octu winnego.

Od pestki, takiej goryczkowatej, otoczonej soczystością odchodził motyw drzew. Żywych, zmoczonych deszczem? Wyobraźnia przeniosła mnie do lasu iglastego, w którym jest mokro i ciemnawo. Reprezentowało to gorzkość; czułam czarną, wilgotną ziemię, orzechy oraz kwaskawość igliwia i szyszek. W tym orzechy zapleśniałe? Czyżby były to orzechy pekan? Po paru chwilach ziemistość panoszyła się w najlepsze.

Zapleśniałe orzechy łączyły gorzkość, goryczko-cierpkość i kwasek. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam ostrość. Gardło dosłownie przypiekł... alkohol. W ustach rozbrzmiał obłędnie kakaowy likier, bardzo mocny i wytrawny, ewidentnie ciemnoczekoladowy, acz słodki. Wśród owoców zaczęły pojawiać się jakieś inne. Obok fioletowych śliwek, była też jakaś słodka, ciemnofioletowa drobnica. Mocne procenty niemalże uderzyły do głowy. Śliwowica? Trochę przyprawiona korzennie? Bo na pewno też jakieś przyprawy w tym czułam, łączące pikanterię z goryczką. Ziemiście-pleśniowa nuta należała niewątpliwie do wilgotnych klimatów. Wręcz soczystych dzięki śliwkom (i granatowo-czarnym winogronom, np. Melody?) i cytrusom.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przeistoczyło się to w bardziej stonowany napar... Drzewa zmieniły się w fusy, a ja raczyłam się ziołowym naparem... Nie takim cierpko-ziołowym, gorzkim, a bardziej jakby... goryczkowato-ostrą... herbatą...? ze sporą ilością miodu?

Nagle także słodycz, wcześniej tylko pobrzmiewająca, zaczęła rosnąć w siłę. Najpierw wciąż wiązała się z soczystością i kwaskiem. Była trochę egzotyczna, trochę niejasna, jak już-prawie-dojrzałe mango i winogrona granatowe, niemal czarne. Słodycz jednak płynęła też z tego ostrego likieru... likiero-sosu? Korzenne przyprawy nieźle się w nim odnalazły. Miód i syrop daktylowy lub coś innego tego typu zalało mi usta, a kompozycja złagodniała. Może z herbaty zrobiła się jakaś kawa z likierem / syropem?

Nagle nadeszło maślano-mleczne złagodzenie. Spleśniałe nuty przeszły w coś lekko stęchło-ciężkawego... Podpleśniało-pekanowego? Zbożowego? Jak podprażone zboża, jakieś delikatniejsze rośliny osnute toffi? Toffi bardzo tłustym i... rodem z burżuazyjno-wyidealizowanej wersji Pawełka. A jednak do końca z leciutką cierpkością likieru. Było więc szlachetnie-słodko, ze szczyptą... ostro-goryczkowatych przypraw korzennych?

W posmaku pozostała kwaśność śliwek i cytrusów oraz owocowa egzotyczność zaprawiona goryczką ziemi i ziołowej herbaty wraz z odległą nutką (kontrastową, a jednak nieprzeszkadzającą) maślano-mlecznego toffi, w czym doszukałam się zaduchu... pomyślałam o jakiś solonych orzeszko-migdałach w bardzo wytrawnym wydaniu.

Całość wyszła obłędnie, mimo że konsystencję wolałabym inną. Muszę jednak przyznać, że trochę przywykłam do niej po doświadczeniach z innymi czekoladami z Meksyku.
Nuty smakowe zaskoczyły mnie swą pysznością i dynamicznością. Kwaśność owoców była świetna - zwłaszcza spójne przejście od żurawiny przez cytrusy po śliwki i upuszczenie octowej nutki, która następnie zmieniła się w ocean alkoholowości likierowo-nalewkowej. To właśnie połączyło owocową soczystość z gorzkością ziemi, ziół i orzechów. A jednak i słodyczy nie brak. Mało tego! Tak miodowej, trochę wręcz toffi tabliczki dawno nie jadłam.
Producent posmak określił jako "toffee and popcorn" - coś w tym chyba jest (ja czułam "jakieś zboża" i zaduch).

Wydawała się łączyć Original Beans Zoque 88% Mexico (te wszystkie napary, ziołowość, kwaśność śliwek oraz goryczkowatą tłustość orzechów z ambitniejszą słodyczą - choć OB była bardziej owocowa, kwiatowa i niepleśniowo-ziemista, a jak wino), ale tak dosłodzoną, że kojarzącą się z moją kochaną Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 % (bardzo ziemiście-śliwkową, ale i słodką do granic możliwości), To też pewna wytrawność Georgia Ramon Mexico 76 %, ale pyszna niczym likierowo-przyprawiona, śliwkowo-ziemista Michel Cluizel Mexique Mokaya 66 %.
Wszystkie one połączył lekko mleczny aspekt i dziwna, wodnista struktura.


ocena: 10/10
kupiłam: Cocoa Runners
cena: wybrałam sobie za pomyłkę (normalna cena to £9.95 za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: chciałabym

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Kit Kat jest niższych lotów? Dla mnie niski lot to sękacze Wisły czy wyroby Vobro. Nie lubię niektórych marek, ale nie wcisnęłabym ich aż tam. Aromat igliwia już niebawem. O ile rodzina kupi ścięte drzewko. W ogóle fajny splot różnistych nut. Śliwki w każdym stanie świeżości super, ale śliwowica - NIE. Za spleśniałe orzechy też podziękuję. Zjadłabym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wszystkie znane mi "masowe" wafelki są produktami niższych lotów w porównaniu do czekolad plantacyjnych. Oleje palmowe, chemia i dziadowski skład w porównaniu do nich... Nie chodzi o to, że nie lubię Kit Katów, tylko o poziom. Lindt też jest czekoladą niższych lotów niż te plantacyjne, a mimo to często ma u mnie nawet 9/10, w momencie gdy tamte też potrafią dostać 6-7. To stwierdzenie neutralne stanu rzeczy.

      Śliwowica nie? Myślałam, że lubisz alkoholowe słodycz. Błagam, nie mów mi, że znowu odbierasz to, że w czystej czekoladzie jest 100 % czegoś. To tak jakbyś chciała by np. z czekolady nagle wypadło Ci prawdziwe jabłko w momencie gdy piszę o "nucie jabłek".

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.