Tym razem chodziło mi o markę Theobroma Cacao, założoną przez Kojiego Tshuchiya, który to kakao, na którym pracuje, osobiście dogląda na plantacjach o wysokich standardach. Tę tabliczkę stworzono z zebranych w 2017 i prażonych w bardzo niskiej temperaturze.
Zaczęłam od znacznie ciekawszej, bo właśnie nie dość że azjatyckich twórców, to jeszcze z kakao z Meksyku, a więc regionu, na który trafiam raczej rzadko.
Theobroma Cacao Store Mexico 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao (o białych ziarnach) z Meksyku z regionu Chiapas, produkowana przez Musée Du Chocolat Théobroma.
Bardzo zaskoczył mnie także rudo-soczysty kolor, przez który mogłabym się kłócić, że to czekolada mleczna.
W dotyku tabliczka przypominała ciemną mleczną, trochę trzaskała, ale nie jakoś głośno. Już w tym momencie wydawała się zbita i gładka, aczkolwiek nietłusta. Sprawiała wrażenie akustycznej, wydając dźwięki jak drewniane pałeczki uderzane o siebie.
Odgryzając kawałek spotkałam się z wyjątkowo dziwnym zjawiskiem: jakby zęby zsuwały się po gładkim i twardym kawałku tłuszczu. Było to osobliwe.
W ustach czekolada rozpuszczała się w średnim tempie: w sumie powoli, ale cały czas miałam wrażenie, że nagle przyspieszy i zaraz zniknie, bo trochę wodniście. Leżący na języku kawałek wydawał się tłusty i bardzo zbity, co jeszcze wzmacniało poczucie tłustości, a jedynie opływał jakby... czekoladowym syropem, chwilami nawet pewną soczystością. Była pozornie gładka, tak z wierzchu, gdyż jej wnętrze ujawniało drobinki niedokładnie zmielonego kakao, które jakby chciało zacząć trzeszczeć (?). Kojarzyło się ze scukrzeniem. Trochę wysuszała na koniec.
Od pestki, takiej goryczkowatej, otoczonej soczystością odchodził motyw drzew. Żywych, zmoczonych deszczem? Wyobraźnia przeniosła mnie do lasu iglastego, w którym jest mokro i ciemnawo. Reprezentowało to gorzkość; czułam czarną, wilgotną ziemię, orzechy oraz kwaskawość igliwia i szyszek. W tym orzechy zapleśniałe? Czyżby były to orzechy pekan? Po paru chwilach ziemistość panoszyła się w najlepsze.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przeistoczyło się to w bardziej stonowany napar... Drzewa zmieniły się w fusy, a ja raczyłam się ziołowym naparem... Nie takim cierpko-ziołowym, gorzkim, a bardziej jakby... goryczkowato-ostrą... herbatą...? ze sporą ilością miodu?
Nagle nadeszło maślano-mleczne złagodzenie. Spleśniałe nuty przeszły w coś lekko stęchło-ciężkawego... Podpleśniało-pekanowego? Zbożowego? Jak podprażone zboża, jakieś delikatniejsze rośliny osnute toffi? Toffi bardzo tłustym i... rodem z burżuazyjno-wyidealizowanej wersji Pawełka. A jednak do końca z leciutką cierpkością likieru. Było więc szlachetnie-słodko, ze szczyptą... ostro-goryczkowatych przypraw korzennych?
W posmaku pozostała kwaśność śliwek i cytrusów oraz owocowa egzotyczność zaprawiona goryczką ziemi i ziołowej herbaty wraz z odległą nutką (kontrastową, a jednak nieprzeszkadzającą) maślano-mlecznego toffi, w czym doszukałam się zaduchu... pomyślałam o jakiś solonych orzeszko-migdałach w bardzo wytrawnym wydaniu.
Całość wyszła obłędnie, mimo że konsystencję wolałabym inną. Muszę jednak przyznać, że trochę przywykłam do niej po doświadczeniach z innymi czekoladami z Meksyku.
Nuty smakowe zaskoczyły mnie swą pysznością i dynamicznością. Kwaśność owoców była świetna - zwłaszcza spójne przejście od żurawiny przez cytrusy po śliwki i upuszczenie octowej nutki, która następnie zmieniła się w ocean alkoholowości likierowo-nalewkowej. To właśnie połączyło owocową soczystość z gorzkością ziemi, ziół i orzechów. A jednak i słodyczy nie brak. Mało tego! Tak miodowej, trochę wręcz toffi tabliczki dawno nie jadłam.
Producent posmak określił jako "toffee and popcorn" - coś w tym chyba jest (ja czułam "jakieś zboża" i zaduch).
Wydawała się łączyć Original Beans Zoque 88% Mexico (te wszystkie napary, ziołowość, kwaśność śliwek oraz goryczkowatą tłustość orzechów z ambitniejszą słodyczą - choć OB była bardziej owocowa, kwiatowa i niepleśniowo-ziemista, a jak wino), ale tak dosłodzoną, że kojarzącą się z moją kochaną Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 % (bardzo ziemiście-śliwkową, ale i słodką do granic możliwości), To też pewna wytrawność Georgia Ramon Mexico 76 %, ale pyszna niczym likierowo-przyprawiona, śliwkowo-ziemista Michel Cluizel Mexique Mokaya 66 %.
Wszystkie one połączył lekko mleczny aspekt i dziwna, wodnista struktura.
ocena: 10/10
kupiłam: Cocoa Runners
cena: wybrałam sobie za pomyłkę (normalna cena to £9.95 za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: chciałabym
Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy
Kit Kat jest niższych lotów? Dla mnie niski lot to sękacze Wisły czy wyroby Vobro. Nie lubię niektórych marek, ale nie wcisnęłabym ich aż tam. Aromat igliwia już niebawem. O ile rodzina kupi ścięte drzewko. W ogóle fajny splot różnistych nut. Śliwki w każdym stanie świeżości super, ale śliwowica - NIE. Za spleśniałe orzechy też podziękuję. Zjadłabym.
OdpowiedzUsuńTak, wszystkie znane mi "masowe" wafelki są produktami niższych lotów w porównaniu do czekolad plantacyjnych. Oleje palmowe, chemia i dziadowski skład w porównaniu do nich... Nie chodzi o to, że nie lubię Kit Katów, tylko o poziom. Lindt też jest czekoladą niższych lotów niż te plantacyjne, a mimo to często ma u mnie nawet 9/10, w momencie gdy tamte też potrafią dostać 6-7. To stwierdzenie neutralne stanu rzeczy.
UsuńŚliwowica nie? Myślałam, że lubisz alkoholowe słodycz. Błagam, nie mów mi, że znowu odbierasz to, że w czystej czekoladzie jest 100 % czegoś. To tak jakbyś chciała by np. z czekolady nagle wypadło Ci prawdziwe jabłko w momencie gdy piszę o "nucie jabłek".