Po zachwycającej Fruition Madagascar Sambirano Dark 74 % nie miałam złudzeń, że dwie pozostałe nie zawiodą, choć i tak troszeczkę się bałam. Wciąż mogły bowiem wyjść gorzej od niej... Jako że z natury są mniej moje, wiedziałam, że nie zakocham się w nich tak, jak w ciemnej. Po przepysznej GR Shadow Milk 75 %, wciąż też pamiętając Zotter Labooko Milk Chocolate "dark style" 70 % czułam, że porządnie kakaowy mleczny Madagaskar może wyjść ciekawie, to i moje myśli się raz po raz wyprawiały do dzisiaj opisywanej. W końcu wyprawiłam się i ja, by wydobyć ją z szuflady i... odkryć, że żyłam w błędzie. Otóż akurat ta tabliczka wcale nie była z Madagaskaru - pojęcia nie miałam, skąd ta moja pomyłka. Ale akurat średnio mnie to obeszło. Peru też jest pyszne.
Fruition Chocolate Works Marañón Canyon Dark Milk 68% to ciemna mleczna czekolada o zawartości 68 % kakao Nacional z Peru z regionu kanionu Maranon.
Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam intensywny splot mleka, orzechów i soczystych owoców. Każdy z tych elementów rozchodził się na kolejne, zachowując spójność, co wyszło niezwykle obrazowo. Oto na mleczną bułeczkę nałożono grubą warstwę lepkiego twarogu, by następnie polać ją naturalnym syropem malinowym i / lub dodać na nią łychę konfitury cytrusowej, raczej pomarańczowej. Wydaje mi się, że obok były też słodziutkie mandarynki. A może... może to jakiś sok pomarańczowy postawiony w szklance obok? Na pewno do zapicia tego wszystkiego stała szklanka z kefirem. Chłodny kefir w ciepły dzień... śniadanie w ogrodzie pełnym kwiatów - to było to! Orzechy z kolei przypominały o kakao, wprowadziły motyw czystej ziemi, poczucie wykwintnej gorzkawości.
W dotyku ciemna tabliczka wydała mi się dość tłusta, jakby zaraz miała trochę nawet palce otłuścić. Jednak nic z tych rzeczy. Była twardą taflą, głośno trzaskającą przy łamaniu. Kojarzyła się z ciemnymi. Robiąc gryza również trafiłam na gładkość i twardą chrupkość.
Kawałek, gdy zaczął się rozpływać, był twardo-gładki, jednak zaraz rozkręcała się tłusta kremowość. Czekolada okazała się bardzo gęsta i aksamitna; tak gładka... jak chyba żadna dotąd jedzona przeze mnie. Zalepiała na bardzo długo, przy czym rozrzedzała się, pod koniec do złudzenia przypominając mleko. Przełknięcie ostatniego "łyka" przypominało łyk mleka - osłupiałam.
Już wgryzając się poczułam kefir i twaróg. Po ustach rozlał się ocean mleka, łagodnego i naturalnego, ale niosącego też rześkość... Niczym chłodne pite w ciepły dzień... Lub raczej nabiał inny. Prędko swoją mocną pozycję zaznaczył kefir, jogurt i twaróg. Ich kwaskawość wydała mi się lekko soczysta - to "nabiałowo" wilgotne twory, acz wciąż to mleko dominowało.
Obok nagle błysnęła wyrazistsza soczystość należąca do cytrusów: słodkich pomarańczy i słodziuteńkich mandarynek, które pojawiły się po tym, jak cytryna otworzyła im drogę. Słodycz, powoli rozwijającą się na boku odebrałam jako karmelową, znacząco paloną i odrobinkę goryczkowatą. Mandarynki były obierane z gorzkawych skórek, sok pomarańczowy również zawarł pewną goryczkę. To jakieś... soki, dżemy z nich. Oczami wyobraźni zobaczyłam słoiki poustawiane wśród świeżo zerwanych kwiatów w dzbankach.
Gorzkawość weszła nie spiesząc się, ale miarowo. Utworzyła stabilną bazę, posługując się dość mocno prażono-pieczonym smakiem. Najpierw mleku i nabiałowi zasugerowała pewną wiejskość, czyste zwierzę ("krowio-koziość"?), ale zaraz zagrała orzechami. To połączenie natychmiast przywiodło na myśl wyidealizowane, świeżo wypieczone bułeczki mleczne. Bułeczki mleczne z lepkim twarogiem na wierzchu? Posypane orzechami na bank! Ale może też... orzechowe już jakoś same w sobie? Poczułam orzechy włoskie ze skórkami, jednak ogólna tłustość, mleczność zasugerowały jakieś łagodniejsze... Pekany? Chyba jednak cały miks. Prażone fistaszki, rodem ze Snickersa (?) też często się pojawiały. Za nimi kryła się jakby gorzkawa wilgoć... kwaskawe nuty też dopomogły... Wyłapałam lekką nutę ziemi, porośniętej delikatnymi kwiatami..
Mimo całej tej gorzkości, bułeczka wciąż odpowiadała za pewną delikatność. Mleczna, może mleczno-maślana... a może i masłem posmarowana? Wraz z gorzkością orzechy i ziemia odebrały jej i karmelowi palono-przypieczony motyw. W pewnej chwili w ustach bardzo wyraźnie rozbrzmiało maślane toffi. Przez moment było smakiem numer jeden.
W drugiej połowie rozpływania się kęsa na mleczną bułeczkę z twarogiem i orzechami ktoś chlapnął łyżkę dżemu, z cytrynowo-kwaśną nutą. Ale czy na pewno tego wspominanego wcześniej goryczkowato-pomarańczowego? Poczułam przecież... owoce czerwone, podkreślone ziemią, przez co pomyślałam o syropie malinowym, który wpisał się w lekkość otoczenia - oto nagle zwróciłam uwagę, że "to śniadanie ma miejsce" w ogrodzie pełnym lekkich, zwiewnych wiosennych kwiatów. Kwiaty i pierwsze sezonowe owoce (w tym jeżyny?) porastały ziemię w dalszej części ogrodu. Nagle kwiaty wydały się jednym z istotniejszych motywów.
Syrop malinowy popłynął, dosładzając kompozycję, jednak... coś poważniejszego tu czułam. Nagle zaskoczyło: wyrazisty, lekko kwaskawo-cierpki dżem wiśniowy, a jak! Z całymi, jędrnymi owocami, dość palony. Świetnie połączył się z twarogiem i prażono-palonymi orzechami.
Bliżej końca kwaskawość owoców i nabiału rosła. Mleczna toń wraz z gorzkawymi orzechami utworzyła bazę, którą lekko tylko udekorowała ziemia i słodycz toffi.
W posmaku pozostała właśnie słodycz toffi, niejednoznaczna soczystość owoców oraz kwaśność cytryn i nabiału. Cytrusy mieszały się z ziemią. Posmak ziemi mieszał się z orzechami, był niejednoznaczny, ale gorzkawy na pewno. Uprzyjemniła go lekkość kwiatów, świezość i wilgoć.
Czekolada ta zszokowała mnie aż kilka razy: konsystencją, smakiem (nutami i pysznością) i obrazowością. Otóż nigdy nie trafiłam na tak zdumiewającą gładkość, a obraz? Toż bułeczki z twarogiem i dżemem to moje dzieciństwo! Wiosna radosna! Dosłownie definicja toffi, ale bez przesłodzenia, a nawet z zacną gorzkawością... Wśród mnóstwa orzechów (włoskich i prażonych fistaszków) oraz kwiatów... toż to cuda! Trochę ziemi, a owoce mimo iż niejednoznaczne, to zacne (wiśnio-maliny i cytrusy). Nabiał wielopłaszczyznowy, bo zarówno płynący z czekolady (kwaśniejszy), jak i mleko... które właśnie nawet w konsystencji wyszło dosłownie tak, jakbym je piła.
Smak zaskoczył mnie czymś jeszcze - otóż był niczym mleczna wersja Fruition Madagascar Sambirano Dark 74 %, tylko że np. mniej wiśniowa, nie drzewna, a orzechowa. Niemniej, jedząc kilka razy sprawdzałam, czy ta mleczna na pewno jest z Peru. I cóż... nie da się ukryć, że inne stamtąd przypomina, np. likierowo-orzechową, tłusto-mleczną i kojarzącą się z Werther's Original Meiji 55 % Brilliant Milk. Fruition jednak dołożyła do jej nut sporo owoców (np. syrop malinowy w miejsce likieru?). Tak jakby te... z Georgia Ramon Maranon Peru 70 % (też bardzo palono-orzechowej), wkomponowała w mleko? O ile GR była dość ziołowa, tak Fruition to cudne kwiaty.
Intrygujące zjawisko w tabliczce.
ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 37,36 zł (za 60 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: chciałabym (ale nie w tej cenie)
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy
Nigdy nie jadłam konfitury cytrusowej. Chyba tylko dżem pomarańczowy (i był super, zwłaszcza Stovitu). Maliny - ughr. Kefir pasuje (głównie) do ziemniaków i koperku. Nad mandarynkami ostatnio dumałam w Biedrze, ale doszłam do wniosku, że i tak ich nie zjem, więc bez sensu kupować. Bułeczki mleczne zawsze jadłam same. Pasują mi do masełka i twarogu, więc tu okej. (Do konfitur i dżemu tyż). Co prawda nie jestem pewna cytrusów, ale tak poza tym tabliczka zdaje się całkiem wporzo.
OdpowiedzUsuńTeż nigdy nie jadłam konfitury cytrusowej. Nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek jadłam prawdziwą konfiturę. Mama zawsze miała hopla na punkcie zawartości owoców w takich rzeczach, więc były dżemy (?). Świadoma ja z kolei sięgam tylko po dżemy 100 % owoców. Konfiturę wyobrażam sobie i lubię to słowo, wyobrażenia o niej. Konfitura to ponoć słodki dżem, który jest nieco aż jakby palony. Umiem to sobie wyobrazić.
UsuńZiemniaki fu. Ja kefir głównie spożywam sam ("piję" to chyba nadużycie, bo go łyżeczkuję).
A ja jadłam ostatnio mandarynki! Mama miała mnie dość i tego mojego sterczenia przy nich w sklepach i raz zrobiła mi niespodziankę, przynosząc mi na talerzyku obrane. <3 Odwdzięczyła mi się tak za to, że kupiłam jej Lindta Kirsch, którego pokochała.
Bułeczki mleczne rzeczywiście najlepiej na logikę same, ewentualnie w towarzystwie mleka, ale i właśnie z twarogiem fajnie. Parę razy w dzieciństwie jadłam je z twarogiem i miodem. Masło mi do niczego nie pasuje, haha.
Słodziutkich cytrusów nie jesteś pewna?! Źle wyobrażasz sobie moją recenzję. Pomyśl o rozłożonym w czasie jedzeniu tych bułeczek... siedzeniu na tarasie, zjedzeniu jakiejś mandarynki... jedzeniu bułeczek w momencie gdy tylko z pobliża dobiega Cię zapach soku. Nie pchaj mi tej bułeczki z nabiałem, konfitury Z ZAPACHU i słodkich pomarańczy / mandarynek na raz do ust! :P
Jest cudowna, czekam na recenzję tej z burbonem, niezwykle ciekawa mleczna.
OdpowiedzUsuńJeszcze nawet jej nie jadłam, ale do końca roku na pewno to zrobię!
Usuń