Kulki Lindt Lindor jadłam chyba tylko raz czy dwa w życiu i zupełnie mi nie odpowiadała ani ich obleśna struktura, ani forma, ani kiepski według mnie smak. Czekolad z tej serii też nie uważam za warte uwagi, bo ani Lindor Hazelnut Milk Chocolate, ani Lindor Dark / Dunkle 60 % Stick mi nie smakowały. I mimo że forma bardziej czekoladowa niż kulki, to i tak do mnie nie przemówiła. Pewnego dnia dostrzegłam jednak względną nowość, której jakoś nie mogłam się oprzeć. Wyszła naprzeciw mojemu rozmyślaniu o tym, że nie rozumiem, dlaczego producenci tak rzadko łączą pomarańczę z mleczną czekoladą. Bardzo dobra Ambiente Truffle Chocolate Negro Sabor Naranja utwierdziła mnie w przekonaniu, że wszyscy tylko tracimy na nie niełączeniu ich. Według mnie pomarańcze pasują i do ciemnej, i do mlecznej. Dlatego mleczną pomarańczową Terravitę aż zamówiłam przez internet. Wzięło mnie więc na zrobienie porównania, jak to na różne sposoby mleczna czekolada może łączyć się z tym cytrusem.
Lindt Lindor Orange Milk Chocolate Bar / Stick to mleczna czekolada nadziewana czekoladowo-pomarańczowym kremem (40%); u mnie jako paluszek / batonik ważący 38 g.
Gdy tylko otworzyłam opakowanie poczułam intensywną, trochę galaretkowatą, ale bardzo soczystą pomarańczę oraz silną słodycz tak wymieszaną z ogromem mleka i właśnie pomarańczą, że nie męczącą. Niestety jednak doszukałam się dość wyraźnej nuty margaryny. Za nią tliła się rześkość, mimo że pomarańcza ewidentnie pochodziła z aromatu. Nie była jednak w pełni sztuczna, nadawała odrobinkę mocniejszego charakteru w sumie uroczej czekoladzie.
Już w dotyku tłusty paluszek nawet nie raczył pyknąć przy łamaniu. Był delikatny, mimo grubej warstwy czekolady. Skrywała bowiem tłusto-maziste, pół-płynne nadzienie, na oko trochę się z nią zlewające.
W ustach czekolada rozpływała się błogo, w tempie umiarkowanym. Miękła i kremowo-gęsto zalepiała. Nadzienie wydobywało się z niej już po paru sekundach. Niemal mlecznie prędko wylewało się / wyciskało się z kostek, potem trochę pozlepiało resztę kostek. Zepsuło przyjemny efekt, bo było znacznie rzadsze w sposób oleiście-śmietankowo-płynny. Skojarzyło mi się z bardzo tłustym mlekiem, pozostawiającym maziste smugi, ewentualnie z roztopioną czekoladą, a gdy wziąć pod uwagę jakość... z zostawionymi na słońcu smarowidłami na chleb (typu Nutella). Znikało znacznie szybciej od samej czekolady, ale obrzydzić i dziwnie aż przytkać gardziel zdążyło szybko.
W smaku sama czekolada przywitała mnie ogromem cukru i mleka, splatającymi się w błogi duet. Wyszła uroczo, głęboko, lecz wciąż z odległym smaczkiem kakao. Dodatkowo podkreśliła je nutka pomarańczy, którą wierzch lekko nasiąkł.
Nadzienie podbiło smak mleka i kontynuowało przesłodzoną mlecznoczekoladowość, dodało "kakałkowość". Wraz z jego wyłanianiem się nasilała się także pomarańcza. Nagle w zasadzie uderzyła, chwilowo wyskakując ponad wszystko inne. Rześko-soczysta, a jednak goryczkowata jak skórka i galaretki, łączyła w sobie naturalną i olejek - nie była ani zbyt jednoznaczna, ani specjalnie intensywna. To jednak wyszło jak najbardziej na plus. Równie szybko jak weszła, tak potem rozeszła się po ustach i mniej więcej od połowy rozpływania się kęsa trwała jako delikatna, acz wyczuwalna nuta. Rysowała się na bezkreśnie cukrowym, ale wciąż mlecznym, niemal śmietankowym tle. Spłynęło to-to do gardła, drapiąc tam straszliwie. W pewnym momencie doszukałam się oleiście-margarynowej, nijako tłuszczowej nuty. Może była trochę maślana, trochę niesprecyzowana, jak... jakieś smarowidło czekoladowe? Na szczęście pomarańcza i cukier zagłuszały to skutecznie.
Bliżej końca zrobiło się straszliwie słodko, jednak po występie pomarańczy mleczność mlecznej czekolady wróciła ze zdwojoną siłą. Zyskała nawet pewien charakterek kakaowo-pomarańczowy. Mleko jako baza pod to wyjątkowo dobrze wyszło. Pod koniec cukier już drapał w gardle naprawdę nieznośnie, ale dzięki mleku i pomarańczy, było to do zniesienia.
Po zjedzeniu czułam przesłodzenie i zatłuszczenie, wręcz olej na ustach, a także posmak olejku pomarańczowego i cukrowo-mlecznej, ale smacznej czekolady. Sam posmak był w miarę w porządku, ale jego otoczka już nie. Olejek utrzymywał się też aż w końcu irytująco długo.
Całość wyszła w zasadzie nieźle. Miałam wrażenie, że pomarańcza przygłuszyła charakterystyczne wady tej serii, a więc oleistość, margarynowość i przecukrzenie. Może nie całkowicie, ale... Konsystencja mi nie odpowiadała, ale wolę go od wcześniej podlinkowanych; ten wariant wyszedł ciekawie. Dobrze, że zdecydowali się na krem z nutą, nie zaś kawałki czy coś, bo to już w ogóle bardzo obleśnie mogłoby wyjść. A tak... powiedzmy, że obleśność jedynie pobrzmiewała.
Ambiente Truffle Chocolate Negro Sabor Naranja wciąż według mnie wygrywa, ponieważ nie była taka miękko-płynna, a bardziej czekoladowa. Ambiente była nadziana bardzo gęstym czekoladowym kremem, w momencie gdy Lindor wydawała się... jakąś czeko-tubką.
ocena: 6/10
kupiłam: Kaufland
cena: 4,39 zł (za 38g)
kaloryczność: 612 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, oleje roślinne (kokosowy, palmowy), tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, masło klarowane, ekstrakt słodu jęczmiennego, olejek pomarańczowy 0,1%, aromat
Czytam wstęp i cierpię. Lindory są cudowne. Ich konsystencja jest złotem, a smak idealnie z nią współgra. Niniejszy baton - jako połączenie dwóch cudowności (formy i produktu) - znajduje się w moim folderze słodyczy do upolowania. O ile w Hello już nie wierzę, o tyle w Lindorze pokładam nadzieję. // Twój opis konsystencji potwierdza, że baton przypadnie mi do gustu. Przemleczny smak również podtrzymuje nadzieję. Olejek pomarańczowy ani wysoka tłustość typu lindorowego nie są mi straszne. Ba! kocham je.
OdpowiedzUsuńMój wstęp należał Ci się po Twoich recenzjach 7Daysów. Banię mi zryły.
UsuńNaprawdę sądzisz, że coś, co Cię zachwyca w kulkach ma szansę dobrze wyjść w batonie / tabliczce? Bo o ile kulki całościowo wychodzą, jak wychodzą, to dla mnie sygnał jasny, by trzymać się z daleka. A takie... połowiczne formy? Są dziwne. W ogóle jestem ciekawa, jak to wychodzi w tabliczce (widziałaś je? te lindorowe normalne prostokątne z kostkami 2x5) - i to ciekawa tak, że nie, żeby samej spróbować; za bardzo mnie odpycha, jak to sobie wyobrażam.
Tu olejek i mnie nie przeszkadzał, bo było go niewiele (jako posmak zaczął już irytować, ale bez przesady). To tyle, gdy o wspólne chodzi.
Uuuu, a dziś nie ma komentarza Mamy?... ;) chlip chlip ;)
OdpowiedzUsuńJest tylko przy słodyczach, które trafiają do niej, bo mi nie smakują i których nie kończę.
UsuńAaaacha :) Recenzje są niesamowite, a komentarze Mamy dodają im smaczku
UsuńOsobiście wolę, gdy nie muszę ich dodawać, bo czekolada smakuje mi na tyle, bym sama mogła ją zjeść. ;P
UsuńCha cha!!! Jest moc!!! :)
Usuń