Raz i drugi zdarzyło mi się zastanowić, czy kiedykolwiek jadłam np. czystą zwykłą białą Milkę czy Wedla. Zawsze kolejną myślą była wątpliwość, czy takie w ogóle istnieją. Na pewno dawno temu jadłam trochę łaciatej Milki, bo wtedy to było coś dziwnego i innego. Pamiętam, że porównując do zwykłej smakowała mi... ale obie były tak słodkie, że nie wiedziałam, czy jest między nimi jakaś wielka różnica, haha. Teraz na pewno wiem za to, jaka jest u mnie różnica ze słodyczami z kakaowymi ciasteczkami. Wizualnie podoba mi się wariant bieli przełamanej niemal czarnymi ciastkami, ale na smak zdecydowanie wolę połączenie wymaksowane, to znaczy bardzo czekoladowe i z kakaowym dodatkiem. Hershey's Cookies 'n' Chocolate smakowała mi o wiele bardziej niż Cookies 'n' Creme. Tu warto zauważyć, że w czekoladach o tym smaku nie pasuje mi to, że robią je z kremem. Milka Oreo po zmianach jakoś mnie nie chwytała, a jej bardzo czekoladowa odpowiedniczka już owszem. Milkę Oreo Choco w ogóle uważam za jedną z lepszych czekolad tej marki. Białej byłam i ciekawa, i bałam się.
Milka Oreo White Chocolate to biała czekolada nadziewana kremem mlecznym o smaku waniliowym (40%) i pokruszonymi ciastkami kakaowymi (12%).
Zaraz po otwarciu poczułam zapach cukru i mnóstwa śmietanki. Odnotowałam też śmietankę / mleko w proszku. Śmietanka poganiała śmietankę i mleko, pozwalając wmieszać się w siebie maślanej, typowo białoczekoladowej nucie oraz dusznej, sztucznej wanilinie. Zrównały się, ale nie były jednością. Na tej płaszczyźnie jednak i tak bardzo wyraźnie wyłoniły się kakaowe ciastka, których zapach umocnił się przy podziale.
W dotyku tabliczka była polewowo-miękkawa. Poniekąd się łamała, ale blisko jej do rwania się, wginała się w nadzienie. To było znacznie od niej tłustsze i bardziej miękkie, jednak... całościowo niezupełnie miękkie ze względu na dodatek. Wypełniała je sowita ilość większych i mniejszych kawałków ciastek. Chwilami wydawało mi się, że dodali ich więcej niż kremu.
W ustach czekolada rozpływała się raczej szybko, trochę polewowo-parafinowo miękko. Bardzo zalepiała, pozostawiając lekkie poczucie proszkowości. Odznaczała się maślaną tłustością. Nadzienie wyszło spójnie z nią, konsekwentnie zalepiało, mimo że było tłustsze w kontekście śmietankowo-oleistym, a więc miękko-rzadkim. Nie męczyło jednak, bo... wcale nie znalazło się go tam za wiele.
Skrywało chrupiąco-twardawe, ale z czasem też nasiąkające i rozpływające się herbatniki. Wydawało się, jakby to one były bazą nadzienia. Miejscami były jakby wręcz zmiażdżone i wymieszane z kremem. Chwilami miałam wrażenie, że między nimi rzęził cukier. Były dość konkretne, ale na pewno nie stwardniałe. Świeżą chrupkość zachowywały do końca, ale gdy się im na to pozwoliło, po dłuższym czasie miękły i wilgotniały, rozpływając się. Zacnie wpisały się wtedy w miękkie otoczenie.
W smaku sama czekolada dosłownie powaliła mnie ogromem cukru. Zaraz spróbowała ratować sytuację maślano-wanilinowym smakiem, co jeszcze pogorszyło sytuację. Wyszła nie dość, że przesłodzona, to odpychająco sztucznie jak tania polewa. Smakowała również śmietanką, ale doszukałam się w niej nuty mleka w proszku. Była nieprzytłaczająco białoczekoladowa tylko w pewnym stopniu. Drapała w gardle niemal od razu.
Nadzienie podbiło cukrowość, choć wydawało się to niemożliwe. Uwypukliło również śmietankę i dziwny motyw sztuczności nieudolnie udającej wanilię. Wanilina? Nie tylko, bo kojarzyła mi się ze szucznawym lukrem. Zapisałam sobie "wanilina-parafina", gdyż wiązało się z konsystencją. Kamuflowało się to trochę w śmietankowo-cukrowej toni, zaprawionej mlekiem w proszku. Mniej więcej w połowie zarejestrowałam też akcent oleju.
Ciastka w pierwszej chwili wydały się nie mieć wyraźniejszego smaku, a jednak odezwały się dość szybko, nawet nie rozgryzane (właściwie gryzienie ich prędzej, "obok" czekolady nie miało sensu, bo zagłuszała je). Po pewnym czasie wprowadziły kakaowo-pieczoną nutkę, choć same także były słodkawe. Z czasem wyszły wyraźniej; bliżej końca przełamały nieco wszystko inne goryczką. Należała do spalenizny, dopiero potem do kakao, które z kolei podkreśliła odrobinka soli.
Ciumkane i podgryzane ciastka okazały się bardzo wyraźnie i jednoznacznie. Zaskoczyły mnie gorzkawym i słonawym smakiem. Niewątpliwie jednak były również dość słodkie same w sobie, co wyjątkowo dobrze czułam, gdy próbowałam je osobno.
Mimo to, na końcówce to cukrowość grała pierwsze skrzypce, drapała w gardle. Ciastka rozgryzane kończone już po czekoladzie smakowały goryczkowatymi Oreo, ale słodycz wciąż była wyczuwalna bardzo mocno. Śmietanka schodziła na dalszy plan, a w ustach utrzymywała się ta wanilino-parafinowość i nieprzyjemna sztuczna oleistość.
Smaki całkiem nieźle się zgrały, zostając w posmaku jako przypalono-kakaowa goryczka ciastek i śmietankowe zacukrzenie od białej polewo-czekolady. Był też ten nieprzyjemny motyw smakowo-strukturalny. Jakiegoś tłuszczu i sztuczności, aż trudny do nazwania.
Nie mogę jednak powiedzieć, by była to kompozycja wyważona. Przesłodzona do bólu i tłusto-miękka, aż odpychająca w tym, choć wzbogacona o ciastka ratujące sytuację, które niewątpliwie czuć. Wyszło to więc ciekawiej od klasycznej. Na śmietankowo-cukrowym tle Oreo po prostu dały radę się pokazać, chociaż... nie tyle równoważyły słodycz, co wyróżniały się na jej tle. Gdy dochodziła do tego specyficzna Milka, zupełnie przegrywały. Tu jednak jej specyfikę wypchnął dziwny motyw. Kojarzył mi się z białymi polewami i kremem z Oreo. Nie był pierwszoplanowy, ale stał na drodze do cieszenia się z zalet, które też (jakieś) były. Pierwszy raz w życiu w ogóle używałam tak słowa "parafinowy", ale... wcześniej z czymś takim się nie spotkałam.
Całość wyszła ciekawie, ale na pewno do dopracowania, gdy chodzi o jakość. Wydawała się stworzona z cukru i taniochy, zabarwionego różnymi czynnikami. Postrzegam ją jako czekoladowo-nadziewaną wersję Hershey's Cookies 'n' Creme, co wyszło na plus, bo kremowi takie kiepskości jestem jeszcze skłonna wybaczyć (czystej tabliczce nie).
Wyszła według mnie ciekawiej od klasycznej Milki Oreo, bo z wyczuwalnymi oreowatymi ciastkami (i ogromną ich ilością!), ale do bólu cukrowo i kiepsko, więc z innymi wadami (ciastka jedynym plusem? słabo)... W zasadzie po dwóch kostkach miałam dość cukru, ale zjadłam ogółem 5 kostek - moje maksimum. Reszta powędrowała do Mamy. Jej w miarę smakowała: "zwłaszcza te ciasteczka smaczne i fajne, ogółem taka w porządku, ale nie, żeby drugi raz kupić". I nawet ona przyznała, że za słodka oraz że było w niej coś z polewy.
ocena: 5/10
kupiłam: Lidl
cena: 3,49 zł
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, olej palmowy, tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, mąka pszenna, tłuszcz mleczny, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 0,7%, syrop glukozowo-fruktozowy, emulgator: lecytyny sojowe; skrobia pszenna, substancje spulchniające: E501, E503, E500; sól, aromaty, regulator kwasowości: E524
Oj, od początku wiedziałam że dla Ciebie będzie zdecydowanie za słodka, skoro nawet i mnie ogromem cukru powaliła :D ale smakowała mi bardzo, choć z serii czekolad Oreo Milki najbardziej lubię te z czekoladowym nadzieniem ^^ ciekawa jestem czy zrobią taką Milkę Oreo z białym nadzieniem ale w czekoladzie gorzkiej... To by było ciekawe :D
OdpowiedzUsuńOreo Choco nawet mnie smakowała, mimo zacukrzenia. Zdecydowanie najlepsza z oreowatych Milek. Yeah, wreszcie w czymś się zgadzamy.
UsuńNie zrobią, bo Milka nie ma, nigdy nie miała i pewnie nie będzie miała ciemnej czekolady. Cała ta alpejskość (mleko) wyklucza czekoladę ciemną. Te darkmilk to wciąż darkMILK, a więc mleczne o zwiększonej zawartości kakao. Taak, taką mogliby zrobić z Oreo. Ja bym ją widziała w ogóle na zasadzie podobnej do Terravity 50 g z ciasteczkami / Bellarom Neo (wycofanej lata temu).
Pierwsza była tłuściutka i miękka, przyjemna. Druga - mimo odległej daty ważności - twardawa (nie zeschnięta) i uboga w smak. Tę drugą oddałam. Nie mam ochoty do niej wracać, choć niewątpliwie ma w tym udział ogólna niechęć do tabliczek. Ochotę na czekoladę w pełni zaspokajają mi desery mleczne o tym smaku. Zdałam sobie sprawę, że realna czekolada mogłaby dla mnie nie istnieć.
OdpowiedzUsuńJakie to smutne, że produkty tak nie trzymają dat ważności. Ty i Twoja twarda tabliczka i tak nie przebijecie mnie, Mamy i wędzonych podudzi kurczaka. Data była dłuższa niż 2 tygodnie, Mama otworzyła, zjadła część. Ja potem polazłam po swoją i odkryłam, że kurczak jest pokryty puszkiem, kuleczkami i piórkami... bialutkiej, przemizialskiej, włochatej pleśni. Biedna Mama, myślała, że "to białe to tłuszcz" i wytarła...
UsuńTwoja niechęć do tabliczek, a moja niechęć do słodyczy innych niż czekolada, że mogłyby dla mnie nie istnieć... Hm, my po prostu swoje normy wyrabiamy, czytając swoje nawzajem blogi. A Mama ma z czekoladą to samo, co Ty obecnie. Może to ja Wam tak czekoladę zohydzam? Że za dużo jej? xD