Ten smak wydał mi się po prostu nudny. Ostatnio wprawdzie mam słabość do malinowych czekolad, ale raczej kieruję się ku ciemnym malinowym. Maliny do mlecznej niezbyt mi pasują, tym bardziej, że znając naturalność kremów Zottera, spodziewałam się tu zastać pestki, których nie lubię. Świeże i dojrzałe, słodziutkie maliny kocham mimo tego mankamentu, potrafię pestki dla ich smaku ścierpieć, ale ta czekoladka na oko mi się jakoś nie widziała.
Jedna czekoladka ma 8,5g.
Tabliczka przy łamaniu trzaskała z racji grubości czekolady. Nadzienie było bowiem bardzo plastyczne, wręcz rwąco-ciągnące.
W ustach czekolada rozpływała się aksamitnie kremowo, powoli zalepiając usta i odsłaniając soczyste, rzadsze od niej nadzienie.
Mimo że bardzo miękkie i plastyczne, do końca rozpuszczania się krem zachował zwartość. Był niczym zastygły, gładko-śliskawy konfiturowaty żel. Ochoczo formował się w kulki. W mojej czekoladce nie było ani jednej pestki (na szczęście).
Łatwo to podzielić, ale nie widzę sensu, bo czekolada zmieniająca się w tłustawy krem naprawdę zacnie mieszała się z wnętrzem. On, swoim sokiem, nadał jej lekkości, ona zaś pilnowała, by to nie odleciało, a cały czas pozostało esencjonalne.
W smaku czekolada uderzyła głęboką, acz nie napastliwą, słodyczą maślanego i palonego karmelu. Mieszało się to ze smakowicie orzechową czekoladą. Po ustach bardzo szybko rozeszła się fala mleka podkreślonego wanilią.
Właśnie na tej mlecznej fali wypłynęła lekko pudrowo-słodkawa sugestia owoców, przez co pomyślałam o jakimś mleku malinowym / truskawkowym.
Nagle jednak nadzienie przebiło się kwaskiem cytryny. Zrobiło się soczyście i kwaśno. Krem spróbowany osobno wcale nie wydawał się jakoś o wiele bardziej kwaśny, bo i z czekoladą kwaśny był.
Za sprawą mleczno-orzechowego, czekoladowego otoczenia, smak malin był w dużej mierze suszony. Pudrowość podsyciła w nim wanilia, choć cytryna stłamsiła to przerysowanym kwachem. Przez to chwilami kompozycja kojarzyła mi się z porzeczkami.
Po tym, jak środek nieco się rozszedł, wracała słodycz maślanego karmelu i wanilia, po czym po malinach zostało tylko suszkowate wspomnienie.
W posmaku ostała się słodka, orzechowa czekolada, cytrynowy kwasek i odległe maliny.
Bałam się pestek, a tu proszę - ich brak. To plus, niestety jednak brakowało mi tu jednoznacznego, pysznego smaku malin. Jakieś tam były, ale przerysowane i zagłuszone przez kwaśność cytryny. Gryzło się to z łagodną, mleczną czekoladą.
Przypomniała mi się pyszna Champagne + Raspberries - o tak, maliny z ciemną czekoladą w wykonaniu Zottera wychodzą o wiele lepiej. Już nawet Raspberry była lepsza (bo też z ciemną). O dziwo to białe czekolady Zottera z malinami najlepiej się w moim przypadku sprawdzają, czego dobrym przykładem jest malinowa Labooko czy w ogóle połączenie malin i cytryny, ale właśnie z białą jako Raspberry Juice + Lemon. Jako zamysł bowiem malina i cytryna potrafią nieźle razem zagrać, ale jak widać... nie w każdym przypadku. Wszystko musi być trafione.
Przez to, że Nashido zjadłam jednego dnia, a nie chcę przez 8 dni wrzucać tylko Zotterów, trochę zachwiała mi się chronologia, jak inne czekolady jadłam. Wspomnę, że o wiele lepszy efekt osiągnął przesłodzony, ale ciemny Lindt Himbeere de Luxe, niż właśnie ten Zotter.
ocena: 6/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 68 g - cały zestaw - miks)
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, koncentrat malinowy, syrop ryżowy, mleko, odtłuszczone mleko w proszku, suszone maliny, olej słonecznikowy, koncentrat soku cytrynowego, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia, sól, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)