środa, 10 lipca 2019

Zotter Nashido Raspberry / Himbeer mleczna z nadzieniem malinowym

Ten smak wydał mi się po prostu nudny. Ostatnio wprawdzie mam słabość do malinowych czekolad, ale raczej kieruję się ku ciemnym malinowym. Maliny do mlecznej niezbyt mi pasują, tym bardziej, że znając naturalność kremów Zottera, spodziewałam się tu zastać pestki, których nie lubię. Świeże i dojrzałe, słodziutkie maliny kocham mimo tego mankamentu, potrafię pestki dla ich smaku ścierpieć, ale ta czekoladka na oko mi się jakoś nie widziała.


Zotter Nashido Raspberry / Himbeer to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao z 30 % mousse'em kremem malinowym; w formie minitabliczek.
Jedna czekoladka ma 8,5g.

Po rozchyleniu papierka poczułam delikatny zapach. Należał głównie do mocno mlecznej czekolady o orzechowym wydźwięku. Leciutka owocowa nuta czaiła się daleko w tle. Nasiliła się oczywiście po przełamaniu. Kwaskowato-malinowa, wniosła nieco soczystości.

Tabliczka przy łamaniu trzaskała z racji grubości czekolady. Nadzienie było bowiem bardzo plastyczne, wręcz rwąco-ciągnące.
W ustach czekolada rozpływała się aksamitnie kremowo, powoli zalepiając usta i odsłaniając soczyste, rzadsze od niej nadzienie.
Mimo że bardzo miękkie i plastyczne, do końca rozpuszczania się krem zachował zwartość. Był niczym zastygły, gładko-śliskawy konfiturowaty żel. Ochoczo formował się w kulki. W mojej czekoladce nie było ani jednej pestki (na szczęście).
Łatwo to podzielić, ale nie widzę sensu, bo czekolada zmieniająca się w tłustawy krem naprawdę zacnie mieszała się z wnętrzem. On, swoim sokiem, nadał jej lekkości, ona zaś pilnowała, by to nie odleciało, a cały czas pozostało esencjonalne.
W smaku czekolada uderzyła głęboką, acz nie napastliwą, słodyczą maślanego i palonego karmelu. Mieszało się to ze smakowicie orzechową czekoladą. Po ustach bardzo szybko rozeszła się fala mleka podkreślonego wanilią.

Właśnie na tej mlecznej fali wypłynęła lekko pudrowo-słodkawa sugestia owoców, przez co pomyślałam o jakimś mleku malinowym / truskawkowym.
Nagle jednak nadzienie przebiło się kwaskiem cytryny. Zrobiło się soczyście i kwaśno. Krem spróbowany osobno wcale nie wydawał się jakoś o wiele bardziej kwaśny, bo i z czekoladą kwaśny był.
Po cytrynie otworzyła się droga malinom: kwaskowatym, lekko podsuszonym.

Za sprawą mleczno-orzechowego, czekoladowego otoczenia, smak malin był w dużej mierze suszony. Pudrowość podsyciła w nim wanilia, choć cytryna stłamsiła to przerysowanym kwachem. Przez to chwilami kompozycja kojarzyła mi się z porzeczkami.

Po tym, jak środek nieco się rozszedł, wracała słodycz maślanego karmelu i wanilia, po czym po malinach zostało tylko suszkowate wspomnienie.

W posmaku ostała się słodka, orzechowa czekolada, cytrynowy kwasek i odległe maliny.

Bałam się pestek, a tu proszę - ich brak. To plus, niestety jednak brakowało mi tu jednoznacznego, pysznego smaku malin. Jakieś tam były, ale przerysowane i zagłuszone przez kwaśność cytryny. Gryzło się to z łagodną, mleczną czekoladą.
Przypomniała mi się pyszna Champagne + Raspberries - o tak, maliny z ciemną czekoladą w wykonaniu Zottera wychodzą o wiele lepiej. Już nawet Raspberry była lepsza (bo też z ciemną). O dziwo to białe czekolady Zottera z malinami najlepiej się w moim przypadku sprawdzają, czego dobrym przykładem jest malinowa Labooko czy w ogóle połączenie malin i cytryny, ale właśnie z białą jako Raspberry Juice + Lemon. Jako zamysł bowiem malina i cytryna potrafią nieźle razem zagrać, ale jak widać... nie w każdym przypadku. Wszystko musi być trafione.
Przez to, że Nashido zjadłam jednego dnia, a nie chcę przez 8 dni wrzucać tylko Zotterów, trochę zachwiała mi się chronologia, jak inne czekolady jadłam. Wspomnę, że o wiele lepszy efekt osiągnął przesłodzony, ale ciemny Lindt Himbeere de Luxe, niż właśnie ten Zotter.


ocena: 6/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 68 g - cały zestaw - miks)
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, koncentrat malinowy, syrop ryżowy, mleko, odtłuszczone mleko w proszku, suszone maliny, olej słonecznikowy, koncentrat soku cytrynowego, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia, sól, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

wtorek, 9 lipca 2019

Heidi Florentine Coconut mleczna z chrupiącą warstwą karmelizowanych migdałów i płatków kokosowych

Z Heidi było podobnie jak z Wedlem, o czym pisałam przy Cookie Kokosowa. Pochopne decyzje. Taak, kiedyś i tej marce udało się zrobić smaczne czekolady, ale proporcje smacznych do niesmacznych porażają. Mój problem nie był jednak duży, ponieważ, Mama z chęcią wszystkie przygarniała (w sumie gdyby nie świadomość, że tak będzie, tylu smaków byśmy nie kupiły). Heidi jej się spodobała jako "nieodkryta, słodziutka nowość" (wcześniej nie słyszała nawet o tej marce). O ile linia Florentine jest zupełnie nie moja, tak Mama uwielbia takie "ciastkowate" rzeczy. Na logikę, wiórki w karmelizowanej masie... mogły wyjść naprawdę zacnie. Widziałam tylko jedną przeszkodę: to Heidi. Wspomniany Wedel i dzisiejsza bohaterka skłoniły mnie do urządzenia sobie "dnia złych czekolad", podczas którego popróbowałam części potencjalnie tragicznych posiadanych, które Mamę mogły jak najbardziej zadowolić.
Tabliczka próbowała zyskać moją sympatią taką oto historyjką znalezioną na stronie internetowej: Nazwę „kokos” nadali portugalscy żeglarze w XVI wieku, ponieważ trzy dziurki w skorupie kokosa przypominają ludzką twarz. „Coco” oznacza „uśmiechniętą twarz”.

Heidi Florentine Coconut to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao z chrupiącą warstwą karmelizowanych migdałów i płatków kokosowych.

Po rozerwaniu sreberka poczułam zaskakująco smakowitą mieszankę aromatu kokosowego z odrobiną naturalnego kokosa, wkomponowanych niestety w cukrową czekoladę z motywem mleka w proszku. Zbliżając nos do spodu z warstwą karmelizowaną, czułam nijaką cukrowość trochę bardziej karmelową, ale nie więcej kokosa. Zalatywało mi to smażeniem. Całość była w sumie średnia, choć nie zachęcająca.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała ze względu na twardą, zwartą warstwę, która również się łamała, nie krusząc się i nie rozpadając. Oddzielenie jej od czekolady wydaje się niemożliwe, acz na kawałeczku (przy pomocy noża) mi się udało.
W dotyku czekolada wydała mi się ulepkowato-proszkowa.
W ustach tylko się to potwierdziło, acz do proszkowości i ulepkowatości doszła jeszcze rzadkawość. Rozpuszczała się jednak w miarę przystępnie. Mimo to, konsystencję uważam za okropną.
Warstwy karmelizowanej również. Strasznie twarda i chrupiąca, jak również oblepiająca zęby. (Mama porównała to do bardzo twardych sezamków - chyba racja.) Mało w tym migdałów, wydaje się, że prawie wcale. O wiele więcej dodano płatków kokosowych. Karmel trochę się rozpuszczał, uwalniał dodatki, ale i one były stwardniałe, skamieniałe, a więc bez wyrazu. Przeżuwane bardzo długo płatki kokosa może łaskawie w końcu podrzuciły namiastkę soczystości.

W smaku... czekolada mnie wystraszyła. To najgorszy, tani wyrób czekoladopodobny, w którym cukier stanowi bazę. Zaraz za nim plącze się mleko w proszku i kakałkowy smak kojarzący się z najgorszą taniochą. Czuć jakiś aromat, ale nie powiedziałabym, że czekolada przesiąkła kokosem.

Na zasadzie kontrastu warstwa karmelizowana przedstawiła się już minimalnie lepiej (minimalnie mniej tragicznie?). To przede wszystkim cukier i taniokarmelowy posmak, jednak gdy zaczęłam to bardziej wysysać i podgryzać, uwolnił się smak dodatków. Kokos w bardziej orzechowej konwencji podbił niewyraziste migdały. Czuć aromat kokosowy, ale i naturalne płatki kokosowe. Długo przeżuwane, wyszły na pierwszy plan. Jednak wraz z orzechowością dodatków, rosła też cukrowość nibykarmelu, przy którym plątały się nuty smażenia (a przynajmniej tak mi się kojarzące).

Po wszystkim pozostało zacukrzenie i posmak tandety, taniochy. Aromat kokosowy w tym przypadku akurat jeszcze można zaliczyć jako plus, bo wiązał się z orzechowawym akcentem(migdałowym? gdybym nie wiedziała, pewnie bym ich nie nazwała), jednak... niestety, było to wrzucone w nieumiejętne karmelizowanie.
A i myślałam, że aromatu kokosowego z dłoni to się chyba nigdy nie pozbędę.

Ta czekolada była zła. Z pomysłem, owszem, ale... Po połowie kostki odpadłam. Co z tego, że pomysł może i fajny, jak wykonanie takie, że nie da się jeść? Przede wszystkim tak podłej czekolady dawno nie jadłam, a dodatek... nieumiejętnie skarmelizowane - to pewne. Zacznę od tego, że w ogóle głupie wydaje mi się przyklejenie całej takiej warstwy do tabliczki. Podobała mi się forma kokosa - płatki, a i aromat nie wyszedł źle, jednak... tak to utwardzili, że szkoda słów. Migdały pochowały się (ze wstydu? - patrzcie lepiej na ich skład: 2 % migdałów w "migdałach" haha), więc oprócz "chcę napisać recenzję" nic mnie nie motywowało, by zrobić kolejny kęs. Może zjeść się da, ale po prostu nie ma po co.
W kawowej przynajmniej kawa odwracała uwagę od smaku taniochy czekolady.

Resztę oddałam Mamie. Jej posmakowała, bo: "Sama czekolada taka słodka, typowa mleczna. Właśnie taka typowa! A tę warstwę wolałabym zjeść oddzielnie, jak sezamki." Warto zauważyć, że "typowa mleczna" u niej to ogromny plus, bo ona właśnie takie typowe, zasładzające czekolady mleczne uwielbia (najlepiej jeszcze z tłustym kremem).


ocena: 3/10
kupiłam: Carrefour
cena: 7,25 zł (za 100g)
kaloryczność: 507 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, karmelizowane migdały 26% (cukier, syrop glukozowy, płatki migdałowe 2%, kwaśna śmietana, tłuszcze mleczny), tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, kokosowe płatki 3,5% (kokos 99,99%, dwutlenek siarki), odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa; aromaty (waniliowy, kokosowy)

poniedziałek, 8 lipca 2019

Zotter Nashido Currant / Johannisbeer biała z nadzieniem z czerwonych i czarnych porzeczek

Nie lubię czekoladek ani formy mini-batoników. Przy takiej zazwyczaj wmawiam sobie, że "to czekolada, ale w niecodziennym wydaniu / kształcie". Lubię mieć tabliczkę, koniec kropka. Może być z dziwnym podziałem, bez podziału, niestandardowa, ale jedna. Drobnicy nie trawię. Gdy jednak już sobie ponarzekam, przychodzi pora na spojrzenie na smaki. Tylko te interesujące skłaniają mnie, by jednak na "głupi podział" przymknąć oko.
Nashido nabyłam jako miks smaków, bo po prostu nie kręcą mnie tak, jak inne czekolady Zottera, ale... jednak trochę ciekawiły. Na wszystkie przeznaczyłam więc jeden dzień (by tego nie rozwlekać i jednak coś zjeść, bo to maleństwa), układając je w kolejności od najmniej obiecującej.

Zotter Nashido Currant / Johannisbeer to biała czekolada nadziewana mousse'em / kremem porzeczkowym z czerwonych i czarnych porzeczek; w formie minitabliczek.
Jedna czekoladka ma 8,5g.
(Na stronie w wersji ang. nazwa to Blackcurrant - myślę jednak, że to błąd, który może za jakiś czas zmienią; opakowania i tak są tylko po niemiecku.)

Po rozchyleniu papierka poczułam silnie pudrowy, słodki zapach białej czekolady sowicie posłodzonej wanilią, w której pobrzmiewała mdło-roślinna nuta. Czułam też lekko owocowy akcent, który po przełamaniu okazał się całkiem wyraźnym połączeniem porzeczkowo-kwiatowym.

W dotyku tabliczka wydała mi się tłusto-talkowa, a przy łamaniu z zaskoczeniem usłyszałam lekkie pyknięcie. Warstwa czekolady była dość twarda, nadzienie zaś miękko-plastyczne, acz zwarte.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, bardzo powoli zalepiając w tłusto-kremowy sposób, mimo że nie brak jej talkowości.
Nadzienie z kolei wniosło ogrom soczystości. Nie było jednak rzadkie, a zwarte i śliskawe niczym zastygła, idealnie gładka, żelowata konfitura (w 100 %-ach naturalna i nielepiąca!).
Rozdzielenie warstw nie sprawia problemu, acz jest karygodne. Osobno czuć ich wady, które w połączeniu znikają.

Czekolada przywitała mnie silną waniliową słodyczą, do której szybko dołączył pudrowy motyw. W ustach rozeszła się silna maślaność, a w tle pojawiła się roślinno-mdła nuta. Leciutki i również maślany karmel mignął tylko, bo pudrowość szybko resztę zdominowała.

Nadzienie podbiło pudrowość, a owocowa nuta, która się w niej zaznaczyła, początkowo nie była zbyt soczysta. Pudrowo-słodka czerwona porzeczka umocniła się mniej więcej w połowie. Wtedy to uderzyła niezwykle autentycznym smakiem świeżych porzeczek, takich prosto z krzaka (tu świetnie odnalazła się roślinna nuta). Poczułam coś kwiatowego (a oczami wyobraźni widziałam krzaki głównie czarnych, ale i czerwonych porzeczek). Porzeczki zaserwowały mi mieszankę soczystej kwaśności czerwonych i specyficznej cierpkości czarnych, co osnuła leciutka słodycz.
Krem ten spróbowany osobno wręcz powalał kwachem czerwonych porzeczek, czarne odegrały mniejszą rolę, a gdy przegryzałam się przez całość, bardziej się wyrównały (choć czerwone chyba dalej były nieco silniejsze). Całość nie była też taka mocno kwaśna.

Końcówkę przejęły raczej czarne. Dołączyła do nich nuta kwiatowa (lawenda?) i słodycz maślanej czekolady.

W ustach pozostał posmak maślanej białej czekolady o nie za mocnej, pudrowo-waniliowej słodyczy oraz świeżo-pudrowych porzeczek. Raczej kwaśnych czerwonych.

Całość wyszła bardzo dobrze, jeśli chodzi o ogólny wydźwięk i wyważenie. Nie za słodko, nie za kwaśno. Wyraźnie porzeczkowo i białoczekoladowo, acz... o ile czarne porzeczki świetnie radzą sobie z każdą czekoladą, tak czerwone z białą średnio mi się widzą. Spodobało mi się nakręcenie skojarzenia z krzakiem za sprawą roślinno-kwiatowych nut, ale... Trochę to wszystko namieszane, nie w moim guście. O wiele bardziej smakowała mi Redcurrants czy Blackcurrants in&out, w której to w ogóle się zakochałam.


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 68 g - cały zestaw - miks)
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat z czerwonych porzeczek, syrop ryżowy, mleko, suszone czarne porzeczki, słodka serwatka w proszku, olej słonecznikowy, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia, sól, cynamon, olejek lawendowy

niedziela, 7 lipca 2019

E. Wedel Gorzka Orzechy i Słony Karmel ciemna 56 % z Ghany z karmelizowanymi orzechami laskowymi i solonym karmelem

Nie ukrywam, że bywam dość przekorna. Gdy była moda na solony karmel, jakoś zupełnie nie miałam na niego ochoty. Uwielbiałam go zanim stał się popularny, a więc gdy było mało produktów z nim. Nigdy się wtedy nie zastanawiałam, czy wolę solony karmel w mlecznej, czy w ciemnej czekoladzie. Obecnie uważam, że... podstawą jest jakość, nie rodzaj. Po kilku mlecznych naszło mnie jednak na ciemną. Że akurat takiej nie miałam, że akurat wtedy pojawiła się nowość Wedla (gdy pozytywną niespodzianką okazała się Cookie Orange Mocha), kupiłam. Potem jednak trafiałam na rozczarowujące nadziewańce i liczyłam, że przerwę złą passę.

E. Wedel Gorzka Orzechy i Słony Karmel to ciemna czekolada o zawartości 56 % kakao z Ghany z karmelizowanymi orzechami laskowymi i kawałkami solonego karmelu.

Po otwarciu zaskoczył mnie wyrazisty, gorzki zapach przedstawiający goryczkowate orzechy oraz suchą, czarną ziemię. Było w tym coś mocno, wręcz sucho-palonego... pomyślałam o espresso oraz o kakao w proszku. Także nienachalna słodycz miała palony wydźwięk.

Mimo iż w dotyku piękna tabliczka była tłustawa, trzaskała głośno. Wydała mi się nieco krucha z racji tego, jak wiele dodatków w niej zatopiono.
W ustach rozpływała się zaskakująco gładko i kremowo, minimalnie tłusto. Gęsta masa długo zachowywała formę, nie spiesząc się z odsłanianiem dodatków.
Nie poskąpiono ich. Trafiały się mniejsze i większe kawałki, ale ogólnie powiedziałabym, że "średnio średnie". Wszystkie chrupiąco-twardawe, acz w nieco różny sposób. Żadne nie były kamienno-twarde. Trochę się rozpuszczały, pod naciskiem zębów rozpadały się na kryształko-bryłko-drobinki.
Karmelizowane orzechy to chrupiąco-świeże kawałki w cukrowej otoczce, a "solony karmel" to jakby kryształkowe, chrupiące kamyko-krówki (twardsze od orzechów).

Gdy kawałek trafił do ust, rozeszła się po nich gorzkość o mocno palonym charakterze. Odebrałam ją jako wyrazistą i przystępną. Oczami wyobraźni zobaczyłam suchą, czarną ziemię i rozgrzany asfalt. Po paru chwilach wydało mi się to nieco przypalone.

Wtedy odważniej odezwała się początkowo znikoma słodycz. Wzrosła, ale wcale nie jakoś mocno. Przy niej jednak wyraźnie poczułam kakao w proszku. Zaplątała się też nuta taniości, ale i trochę...
jak espresso zaparzone na przepalonych ziarnach kawy, które ktoś próbował ratować cukrowym likierem kakaowym.

Cierpkość i cukrowość kojarzące się z likierem zaraz weszły w strefę bardzo cukrową, ale nie mocno przesłodzoną.
Po prostu dodatki strasznie podbiły słodycz i to czystym cukrem.
Karmelizowane orzechy właśnie najpierw wnosiły po prostu cukier, a dopiero potem wtapiały się w gorzkawe otoczenie. Smak orzechów laskowych właściwie poczułam dopiero przy ich rozgryzaniu. Wtedy to okazało się, że to smakowite, lekko gorzkawe, świeżo-prażone sztuki. Było ich jednak w chrupiącej cukrowości za mało.

Karmel z kolei to cukrowo-śmietankowe połączenie, kojarzące się ze śmietankowymi karmelkami (typu Werther's Original)  i może krówkami z zaskakująco wyraźną solą. Nie było w nich cienia palonokarmelowego smaku, ale sól nieźle raz i drugi przebiła cukier. Niestety, trafiała się bardzo rzadko.
Cukier nie odpuszczał ani na sekundę. Jego forma (smak + obecność pod postacią karmelu) kojarzyła mi się z "alkoholowo-cukrowym szkiełkiem" w różnych cukierkach / czekoladkach.

Kawałki dodatku wniosły do kompozycji łagodniejszą, śmietankową nutę. Końcówka zrobiła się bardziej śmietankowo-kakaowa, delikatniejsza jeśli o czekoladę chodzi, ale wciąż jasne było, że to czekolada ciemna. To podkreśliła chyba szczypta soli. Lekka cierpkawość kakao w proszku pod koniec przełamała też cukrowość. Dokładnie porozgryzane orzechy świetnie do niej pasowały.

Po wszystkim pozostałam z posmakiem czegoś przypalonego, cierpkawo-kakaowym i gorzkawo-orzechowym, a jednocześnie z poczuciem wszamania mnóstwa cukrowych karmelków śmietankowych. Było cukrowo, mało karmelowo. Soli prawie nie czuć. Sama czekolada jednak wyszła zaskakująco dobrze - nawet z kakao w proszku. Nie waliła taniochą, choć chyba kakao przypalili. Wyszło to jednak asfaltowo, całkiem ciekawie. Sama w sobie wydała mi się lekko orzechowa, to, co w niej czułam było fajne, ale... W kwestiach tych samych, ale przy dodatkach czuję niedosyt. Karmel? Chyba raczej cukier. Nie czułam wyraźnie palonego karmelu, a sól... no, jak się trafiła, to spoko, ale prawie się nie trafiała. Orzecha w orzechu mało, za to cukru na nim dużo.

Szkoda, że wyszło jak zawsze, bo to Wedel z potencjałem. Jako że próbuje udawać tabliczki na poziomie np. Tesco finest (patrzę na cenę), cóż... tym gorzej dla niego, bo do ich nut mu daleko. Skopał dodatki tym, że to ich mocniej nie przypalił... Smutne. No i skąpstwo wyszło.

To trochę taka dużo gorsza wersja J.D. Grossa 70 % z karmelem. Tam karmel też był jakiś nie za mocno palony, ale nie tak cukrowy. Wedla w dodatku miał być słony, a słono nie wyszedł. Czekolada Grossa to wyższa jakość, choć i ta wedlowska w sumie pozytywnie mnie zaskoczyła. Jej spaleniznowo-orzechowy smak w sumie wpisał się w znane mi nuty kakao z Ghany. Aż się zastanawiam, czy w pewnym momencie bardzo wyraźna nuta śmietanki pochodziła tylko od dodatków, czy właśnie od kakao z Ghany. Zaskakująco gorzka jak na 56 %. Tym bardziej jestem zła na tę tabliczkę, bo laskowce i śmietankowy karmel świetnie pasowałyby do takich nut, ale cukier to popsuł.
Ubłagałam Mamę, by choć kawałeczek kostki spróbowała w celu wypowiedzenia się o dodatkach. O ile czekoladę określiła jako "paskudnie gorzką", tak dodatki kojarzyły jej się z "crunchy, a potem troszkę jakby orzeszki?" - taak, niekarmelowe i nieorzechowe to to i to nie tylko moje narzekanie.


ocena: 7/10
kupiłam: Tesco
cena: 9,99 zł
kaloryczność: 472 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kawałki karmelizowanych orzechów laskowych 10% (cukier, orzechy laskowe 38%, syrop glukozowy), solone cząstki karmelu 5% (cukier, śmietanka w proszku, mleko pełne w proszku, sól), kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz mleczny, aromat, lecytyna sojowa

piątek, 5 lipca 2019

Milka Mmmax Nuss & Nougat Creme mleczna nadziewana nugatem i całymi orzechami laskowymi

Kilka lat temu lubiłam Milkę i z tamtego okresu zapadła mi w pamięć jedna tabliczka. Obecnie marka jest mi obojętna, bo po prostu od czekolad oczekuję zupełnie czegoś innego, ale właśnie ta to jakby wyjątek potwierdzający regułę. Nugaty lubię, ale często mam im do zarzucenia za silną słodycz i tłustość, czekolady z całymi orzechami mnie nudzą (jem je tylko w górach). Połączenie tego i Milki można by od razu zaklasyfikować jako nie dla mnie, ale... wówczas to mnie urzekło. Nigdy nie spotkałam się wcześniej z całymi orzechami zatopionymi w orzechowym kremie, więc połączenie to nieźle wbiło mi się w pamięć. Nawet obecnie często czegoś takiego nie widuję, a z racji, jak ogromne wrażenie na mnie ta czekolada kiedyś zrobiła, gdy nadarzyła się okazja, postanowiłam ją przypomnieć sobie.


Milka Mmmax Nuss & Nougat-Creme to mleczna czekolada nadziewana kremem nugatowo-śmietankowym (40%) i całymi orzechami laskowymi (8%).

Po otwarciu poczułam... Potęgę Laskowca (zdecydowanie przez duże "L"!). To, jak intensywny i smakowity był zapach prażonych orzechów normalnie zbił mnie z nóg. Rysujące się na cukrowo-mlecznym, uroczo czekoladowym tle, wyszły bardzo zacnie. Całość była zaskakująco charakterna.

W dotyku wydawało mi się, że lada moment tłusta i lśnią tabliczka zacznie się topić, ale nie. Twarda z racji grubości (także warstwy czekolady), bo krem już na oko był bardziej miękkawy (ale nie rwący, a również zwarty). W przekroju tego nie widać, ale na spodzie kostek już tak - orzechów nie pożałowano i przypadają na kostki (po jednym na kostkę), nie na linie podziału (co jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Ilość doskonale trafiona.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, zalepiając usta w bardzo kremowy, gładko-tłusty sposób.
Jeszcze tłustszy okazał się nugat. On był jednak od niej bardziej miękki i oleisty, a przy tym niegładki, a lekko pyliście-proszkowy (czuć pyłek orzechów, pewnie też kakao). Okazał się plastyczny i... zaskakująco tłusty w pozytywnym kontekście - właśnie takim śmietankowym, trochę orzechowym, trochę maślano-margarynowym.
Obie warstwy mieszały się, szybko miękły, zalepiając co nie miara! Wcale tak łatwo nie chciały wypuszczać orzechów spod swojej pieczy. A te to dorodne, całe, chrupiące sztuki - przeważnie ze skórkami.

W smaku czekolada natychmiast zarzuciła na mnie cukrowe sidła, które zostały uprzyjemnione wyraźnie mlecznym smakiem i akcentem orzechów laskowych. Zdecydowanie już ona nimi przesiąkła.

A nugat tylko tę nutę wzmacniał. Okazał się wyraźnie orzechowy, acz równie mocno słodki. W pierwszej chwili na myśl przyszedł mi cukier puder, ale smak orzechów laskowych był bezkompromisowy. Rozchodził się po ustach, nabierając mocy. Czuć ten ich prażony smaczek, takie ciepło... A jednak wkomponowało się to w słodko-śmietankowe tony. Dużą rolę odegrała mleczość i śmietankowość, rosnące wraz z cukrem. Ten szybko zaczął drapać w gardle, ale mieszanka śmietanki i orzechów laskowych to uprzyjemniła. Chwilami słodycz wydawała się też wypływać z mleczności. W tle czułam delikatną nutę migdałów, mieszających się z maślaną nugatowością.
Nugat spróbowany osobno wydał mi się cukrowopudrowy, z racji słodyczy wręcz mdły, ale wciąż wyraźnie orzechowy z przyjemnym, naturalnym smakiem orzechów i migdałów.

Migdały wyraźniej zaznaczyły się przy wyłaniających się orzechach oraz przy ich gorzkich skórkach. Orzechy laskowe rozgryzane bliżej końca lub pod koniec niesamowicie podbiły laskowy smak. Do tego stopnia, że to on dominował. Mocno prażone, ale wciąż z nutą głęboko orzechowego smaku ze świeżym motywem. Skórki przecinały wszystko smakowita gorzkością. Żadnego przypalenia, tylko wyrazisty, mocno prażony orzech laskowy... że aż kojarzący się nieco korzennie.

W otoczeniu całej tej nugatowej słodyczy, mleka i cukrwo-czekoladowej toni orzechy laskowe wyszły charakternie, ale... też się w tę resztę zacnie wpasowały. Podbiły jej walory i sprawiły, że zacukrzenie na koniec... nie wystąpiło. Z ochotą robiłam każdy kolejny kęs.

Właśnie głównie z posmakiem orzechów laskowych pozostałam. Czułam również silną słodycz i tłuszcz na ustach / palcach, co mi trochę przeszkadzało, ale... smakowitość orzechów laskowych, prażonych i ozdobionych maślano-mleczno-pudrowymi smaczkami, wynagrodziła to. Nawet czekolada dzięki nim całkiem dobrze wyszła - tak czekoladowo-orzechowo.

Całość była urocza i bardzo smaczna. Przesłodzona czekolada o cudownie silnej, bo wzmocnionej nadzieniem, mleczności (niemal śmietankowości) z intensywnymi i naturalnymi orzechami wyszła genialnie. Właściwie... było mało czekoladowo, a bardzo orzechowo. To orzechy tu rządzą - porządne sztuki ze skórkami wtopiono w wyrazisty, choć z zapędami do bycia mdławym, nugat, co oczywiście wyszło podwójnie orzechowo. Podobała mi się nuta migdałów i cała ta śmietankowość wnętrza (czyżby znów potwierdziła się moja teoria, że to serwatka tak uprzyjemnia i "umlecznia" zasłodzenie?). Prażono-nugatowy, laskowy smak... O tak, aż podzieliłam sobie tabliczkę na trzy razy i z przyjemnością się nią trzy dni (acz nie pod rząd) zasładzałam.
Obecność orzechów dokładnie takich orzechów to ogromny plus - bez nich na pewno aż tak dobrze by nie było (po kęsach bez nich stwierdzam, że takiej dałabym 7). To właśnie dzięki nim (i migdałowej nucie?) smakowała mi równie, co Moser Roth Chocolat Delice Edel Nugat.


ocena: 9/10
kupiłam: Allegro
cena: 13 zł (za 300 g)
kaloryczność: 563 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym (przy okazji lub jeśli bym znalazła w przystępnej cenie stacjonarnie)

Składk: cukier, tłuszcz kakaowy, słodka serwatka w proszku, olej palmowy, całe orzechy laskowe 8%, odtłuszczone mleko w proszku, miazga z migdałów 5,5%, miazga kakaowa, masło klarowane, miazga z orzechów laskowych 2%, kakao w proszku, lecytyna sojowa, aromaty

czwartek, 4 lipca 2019

czekoladki Lindt Fioretto Zabaione

Nie lubię czekoladek, a do Lindorów czuję wstręt, mimo że chyba tylko raz w życiu lata świetlne temu sztukę spróbowałam (o ile to był Lindor). Ogólnie czekoladkowo-bombonierkowa oferta Lindta mnie nie kręci (nawet pralinki Zottera itp. nie). Obiekt dzisiejszej recenzji kupiłam jednak... Mamie. Na urodziny (a pochwalę Wam się, że ona ma 02.02, a ja 03.03 - hyhy), która wspaniałomyślnie mnie poczęstowała ("Nie uwierzę, że nie chcesz zrecenzować"). Twór więc nie mój, ale... Ale co tam. Ciekawość. W sumie była to raczej chęć sprawdzenia "w jaki sposób okaże się to niesmaczne?" i utwierdzenia się w przekonaniu, że czekoladki to plama na honorze tej marki. A i pamiętałam, że czekolada Lindt Truffel Eierlikor mi nie podeszła.

Lindt Fioretto Zabaione Raffinierte Knusper Zabaione - Pralines to pralinki z mlecznej i ciemnej (ciemnej śmietankowej?) czekolady nadziewane truflą o smaku zabaione z likierem jajecznym; z preparowanymi zbożami (ryżem i pszenicą) i dekorowane czekoladą białą.

Po otwarciu poczułam bardzo silną słodycz, w której dominował zapach zabajone (zabaglione) i likier w tym klimacie, a więc wyraźnie alkoholowy, kojarzący się nieco z budyniem waniliowym, koglem-moglem itd. w błogo mlecznoczekoladowym otoczeniu.
Po podzieleniu znacząco nasilił się alkohol i budyń waniliowy.
(Większość to moje wyobrażenia, bo deseru zabaglione / kogla-mogla nie jadłam, ale wiadomo np. jak rzeczy o smaku tego pierwszego wychodzą mniej więcej.)

Warstwy czekolad były się bardzo grube. I właśnie... czekolad. Okazało się bowiem, że mleczna pokrywa ciemną. O ile góra należy do mlecznej, a ciemnej jest pod nią mało, tak "denko" to głównie ciemna.
Między nimi wepchnięto preparowaną pszenicę i ryż.
Nadzienie wydawało się gęste i plastyczne. Ciągnęło się tylko trochę. W ustach szybko znikało, bo okazało się gładko-ślisko-rzadkawe. W dodatku baardzo wilgotne i glutowate jak rozwodniony budyń. Wydobywało się spod gęsto-kremowych, tłustych w śmietankowo-maślany sposób czekolad. Zalepianie i gęstość mlecznej zaburzyły chrupacze, a miękka kremowość w przypadku ciemnej w sumie tu pasowała, ale wyszła bez szału. Przynajmniej jej zalepiającego rozpływania się (gdy mowa o "denku") nic nie zaburzało. Wyszła jakoś mało ciemno, a bardziej jak czekolady śmietankowe.
Ryż i pszenica z kolei okazały się chrupiąco-twarde, mimo że bardzo napowietrzone. Nie były skore do nasiąkania i mięknięcia. Chwilami (chyba) pszenica wydawała mi się wręcz zbyt sucho-ostra. Mi zboża tylko przeszkadzały: drapały podniebienie, a rozgryzane - oblepiały zęby.

W smaku mleczna czekolada przywitała mnie silną mlecznością i słodyczą. Obie rosły bardzo szybko, choć w ich splocie zaznaczyła się sugestia kakao i śmietanka (zaskakująco silna śmietanka - podbita białym dekorowaniem?). Mignęła mi "waniliowata nuta", a po chwili przebił się nienachalny alkohol.

Nadzienie odezwało się alkoholowo-słodkim motywem, który wszedł razem z nieco mocniejszym kakao. Wyraźnie poczułam gorzkawość kakao, jednak przez otoczenie, ciemna czekolada wydała mi się tu bardziej "kakałkowo"-śmietankowa (a mało "ciemna"), niewytrawna (acz smaczna).

Nadzienie najpierw zaskoczyło mnie gorzkawo-alkoholowym smakiem. Na pewno kakao to podkreśliło. Gdy trochę bardziej się wyłoniło, serwowało również słodycz. Mimo to, alkohol wyszedł wyraźnie i jakościowo, nienachalnie. Czuć go dobrze, ale jakby nie miał aż tak wielu procentów. Prezentował smak likieru jajecznego, czemu towarzyszyła śmietanka i budyń pseudowaniliowy (kogel-mogel? nie wiem, nigdy nie jadłam, ale tak to sobie wyobrażam). Słodycz wzrosła przy nim, wydała mi się jednak nie tyle przecukrzona, co denerwująco intensywna, a jednocześnie bez wyrazu. Zdecydowanie za silna, gdy mieszała się z bardzo słodką mleczną czekoladą. W drugiej połowie czułam drapanie w gardle - za sprawą mieszanki słodyczy i likieru.

Śmietanka i smak "waniliowatego" budyniu nasiliły się po tym. Chrupacze... o dziwo w smaku również wiele wniosły. To ewidentnie zbożowy smak, który skojarzył mi się z płatkami śniadaniowymi. Z budyniowatymi nutami i za silną, czekoladową słodyczą wyszło to dość obrazowo. Nie przełamało to jednak ogólnej słodyczy, ale odebrało poczucie, że to "czekoladki dla dorosłych", nie było przez to mowy o wytrawności.

Po wszystkim pozostało poczucie "ale słodko", śliskiej tłustości i posmak za słodkiego likieru. Było mdło.

Niby całość nie była przecukrzona, ale słodka w denerwujący, dziwny sposób. Nie przemawia do mnie to łączenie czekolad. Żadna z nich nie wyszła przez to tak, jak powinna. Osobiście dałabym po prostu ciemną śmietankową - odnalazła by się najlepiej. Nie obraziłabym się za warstwę "alkoholowego szkiełka z cukru". Do ilości czekolad, nadzienie wydało mi się zbyt rzadkie i szybko znikające. Coś mi w nim ogólnie nie pasowało także w smaku. Niby czuć smak zabajone, ale bez charakteru. Słodko-budyniowo... W dodatku te chrupki jeszcze rozbiły powagę kompozycji. Tanio-batonowy dodatek - tak to widzę w kontraście do reszty.

Nie podoba mi się forma i wielkość. Na raz na pewno się tego do ust nie włoży (można próbować, pewnie, powodzenia), a gryzie się to dziwnie... Przy tak grubo-twardym wierzchu i miękko-plastycznym nadzieniu to nie współgra. A takie czekoladki, z lepiącym środkiem, na kilka kęsów...? Serio?

Nie były niesmaczne, choć smaczne na pewno też nie. Postrzegam je jako właśnie typowe czekoladki, czyli zrobione tylko po ty, by ludzie kupowali "na prezent" - nikogo nie obchodzi, czy będzie smacznie. Ma wyglądać! (Mi tam nawet z wyglądu niezbyt się podobają.) Mieszanina, która wyszła właściwie mdło. Do tego stopnia, że całej swojej nie skończyłam: wygryzłam "denko" z częścią nadzienia, sporą część mlecznego wierzchu zostawiając, a część chrupek w ogóle wyplułam... Trochę tylko pod recenzję zjadłam kompletnie bez przekonania.
Chciałabym je jakoś porównać do czekolady, ale nie da się. Czekoladki może nieco mniej słodkie, nadzienie rzadsze, ale... jak czekolada to przesłodzony przeciętniak wśród czekolad, tak czekoladki - przeciętniak wśród słodyczy (samych czekoladek jadłam za mało, by mówić, że wśród nich). Jak już miałabym się czymś katować, wolę tabliczkę. Przynajmniej praktyczniejsza i bez chrupacza.

Mama nie mogła przestać zachwycać się warstwami czekolad i nadzieniem. Stwierdziła, że zakochała się w Lindcie. Przyznała jednak, że forma beznadziejna, bo "je się niewygodnie, a zbożowe chrupki zupełnie niepotrzebne". Miała to samo wrażenie: że wniosły tandetę, zabrały wykwintność. "Przekombinowane" - podsumowała.


ocena: 5/10
kupiłam: Allegro
cena: 12 zł (za 138 g)
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, syrop glukozowy, masło klarowane, odtłuszczone mleko w proszku, mleko skondensowane, pszenica, alkohol, ryż, likier jajeczny, naturalne aromaty, lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, wanilina

środa, 3 lipca 2019

Zotter Labooko Brazil 72 % ciemna z Brazylii

Przy Krakakoa 70 % Sedayu Sumatra przypomniał mi się boski Pralus Indonesie Criollo 75 %, przez co naszło mnie potem na powrót do pysznych, pralusowych smaków. Wspomniane czekolady były intrygująco wytrawne i miałam ochotę klimat ten podtrzymać. Dobrze pamiętałam smakowitego, acz o dziwnej strukturze, Pralusa Bresil Forastero 75 %, więc gdy na liście posiadanych czekolad mój wzrok przyciągnęła dzisiaj przedstawiana tabliczka, było jasne, że to jej pora.
Teraz z kolei pora na wspomnienie czegoś o samym kakao. Córka Zottera, Julia, często spędza lato w regionie Para. Wiele nauczyła się tam o kakao i właśnie od tamtejszych farmerów zakupiono ten boski składnik.

Zotter Labooko Brazil 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Brazylii z regionu Para.
Czas konszowania to 11 godzin; wykorzystanie metody FMR.

Od razu po rozchyleniu papierka poczułam intensywną woń prażonych orzeszków. Ziemne i brazylijskie pokazały się jak na dłoni. Wydały mi się lekko posolone. Prażoność / ciepło nasunęło na myśl rozgrzaną słońcem korę drzew czy bardziej kosodrzewinę (ponieważ kompozycja miała żywy wydźwięk). W tle na dodatek zarysowały się jakieś owoce - słodkie, czerwone jabłka oraz lekko pudrowe czerwone porzeczki? I jeszcze niejednoznaczne, wodniste, egzotyczne coś... lychee?

Bardzo ciemna tabliczka, mimo iż w dotyku idealnie gładka, w przekroju wydała mi się wręcz piaszczysta. "Środek wydawał się mieć rdzawo-orzeszkowe przebłyski. Żeby to zobaczyć musiałam przełamać, a temu towarzyszył zacny trzask, jakby była bardzo pełną tabliczką, co wzmocniła też idealna twardość (nie za mocna, a właśnie jak trzeba).
W ustach rozpływała się bardzo powoli, ale chętnie. Idealnie gładki kawałek pozostawiał wszędzie smugi, które potem cudownie oblepiły usta. Przywodziły na myśl bardzo wilgotną, nasączoną i soczystą masę. Było to kremowe, ale wcale nie za tłuste. Pod koniec wyłapałam nieco podsuszający efekt pyłku.

W trakcie robienia kęsa mignęła mi niemal pudrowo-owocowa słodycz porzeczek (albo raczej porzeczkowego kremu na bazie śmietanki?). Wtórowała jej gorzkawość.

Gorzkość zaczęła rosnąć i przywołała do siebie prażoność. Błyskawicznie umocniły się wzajemnie. Objęły prowadzenie, roztaczając po ustach smak orzechów. Prażone fistaszki i orzechy brazylijskie, chyba w całym miksie innych - wszystkie jednak na pewno z gorzkimi skórkami. Wydały mi się nieco naturalnie-słonawe. Chyba również umiejętnie karmelizowane.
Zaraz po orzechach pojawił się smak wilgotnego, acz rozgrzanego słońcem lasu... iglastego? Znowu pomyślałam o kosodrzewinie, korze... krzakach... 

...w których kryło się mnóstwo soczystych owoców. Soczystych do potęgi, lekko kwaskowatych, ale i słodkich. Kwaśność była jakby wkomponowana w słodycz. Przez gorzkość jako pierwsze przebiły się jeżyny i czerwone porzeczki. Pomyślałam o czerwonych jabłkach - te zdecydowanie były słodkie, ale jakieś bardziej egzotyczne. Nutkę porzeczek zaraz zalała soczysta słodko-kwaśna pomarańcza... która szybko ususzyła się, trafiwszy na goryczkę i smaczek suszonych moreli, który przy niektórych kęsach pojawiał się jakby znikąd. Pomarańczę i morele (suszoność?) podkreśliła cierpkość jeżyn.

Od suszonej pomarańczy poszło to bardziej w drzewno-herbacianym kierunku. Wciąż czułam suszkowate ciepło, ale klimat "zawilgotniał". W pewnym momencie odskoczyło to na moment w bardzo wytrawnym, suchawym kierunku. Ewidentnie poczułam pieprz, który rozchodził się w cieple i prażeniu, by zaraz znów mocniej uderzyć. Było to niczym... wilgotny piernik o niemałej pikanterii, zaznaczającej się w gardle. Niezwykle rozgrzewający motyw, a jednak niepozbawiony pewnej wilgoci. Wyobraziłam sobie piernik przełożony warstwą z bardzo wilgotnego, wręcz rzadkiego... marcepanu?

Pod koniec wzrosło prażenie, tym razem jednak nie było już tak orzechowo. Owoce do końca próbowały utrzymać się na szczycie, lecz nie zdominowały kompozycji. Oto cierpka jeżyna i kwaskowate czerwone porzeczki mieszając się ze słodszymi, zmieniły się w wiśnie. Egzotyka... przyniosła coś słodkiego, niemal w tym pudrowo-mdłego, ale i kwaskowato-soczystego. Cytrusy zestawione z czymś wodnisto-mdłym?

Ta soczystość pozostała w posmaku z silnymi fistaszkami. Było rześko, słodko-kwaśno, a jednak przede wszystkim prażono-orzechowo. Gorzkość odeszła, ale pozostało jej widmo, bo na języku normalnie czułam ostrość przypraw piernikowych z pieprzem na prowadzeniu.

Zachwyciło mnie, że tak intensywne smaki dwóch różnych obozów wyszły tak harmonijnie. Spójność przekładająca się na niecodzienny charakterek. Ogrom konkretnych orzechów i gorzkości, mnóstwo prażenia, podkreślony pikantnymi akcentami został zestawiony z prześcigającymi się owocami: jabłkami, porzeczkami, cytrusami, suszkowatymi pomarańczami i morelami... Można by wymieniać bez końca. To normalnie maraton owoców, w tym wielu egzotycznych, które nawet trudno połapać. A jednak czekolada nie wyszła tak bardzo owocowo. Była w połowie charakternie orzechowa, w połowie zaś owocowa. Gorzkość wydała mi się bazą, a słodycz i kwaskowatość splecione - istotne, ale nie dominujące. 
Cudowna wydała mi się również struktura: twardo-zwarta, a jednak kremowo-zalepiająca, soczysta.

Podobnie do Pralus Bresil palono-przyprawiona, gorzka, a równocześnie owocowa w słodko-soczysty, egzotyczny sposób (pomarańcze wyszły bardzo podobnie; w Pralusie to jeszcze brzoskwinie-arbuz - pasujące do klimatu).
JP Czekolada Brazylia 65 % to z kolei przyprawy i fusy (JP raczej kawowe) z mnóstwem egzotycznych owoców (banany, brzoskwinie).
No, ale nuta herbaciana przywiodła mi na myśl Akesson's 75 % Brazil - wprawdzie mało owocową, ale jednak owocowo-egzotyczną.
Wspomniane były jednak o wiele bardziej od Zottera wytrawne (wręcz strączkowo-wytrawne), on wyszedł owocowo. Też nie tak mocno, ale bardziej. Normalnie można by mieć wątpliwości, czy to ten sam region!
Wolę silną gorzkość i pikanterię z owocami (wcale nie tak słodkimi, ale zalatującymi czymś dziwnym, czego w sumie nie umiem trafnie nazwać - "pudrowość" w pełni tego nie oddaje), niż gorzkość z nutą tak wytrawną, że aż mało czekoladową. Zotter uzyskał przewagę gorzkimi orzechami, acz wystawiłam taką ocenę tylko, by wyróżnić Akesson's - jedną z moich ulubionych czekolad tak ogółem. Trudno jest mi jednak je porównać, bo obie wyszły bardzo specyficznie.


ocena: 9,5/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

wtorek, 2 lipca 2019

E. Wedel Peanut Butter Cookie mleczna z nadzieniem o smaku masła orzechowego z chrupkami pszennymi i herbatnikiem

Po strasznie cukrowo-chemicznym Wedlu o smaku grzańca, postanowiłam sobie przedzielić zimowe limitki tej marki tabliczką z nowej serii (nowej stosunkowo do tego, jak długo Wedel jest na rynku) Cookie, bo akurat ona jakoś, jak na Wedla, zdobyła moje zaufanie. Gorzej, że ogólnie nie mam zaufania do słodyczy o smaku masła orzechowego - rzadko wychodzą tak masłoorzechowo, jak bym chciała. Naprawdę trudno jest też mieć zaufanie do czegoś o takim opisie. "Z nadzieniem peanut butter" - muszę to sobie gdzieś zapisać i czytać za każdym razem, jak najdzie mnie na umartwianie się.


E. Wedel Peanut Butter Cookie to czekolada mleczna o zawartości 29 % kakao "z nadzieniem peanut butter (37%) z orzeszków arachidowych i herbatnikiem (10%)", czyli z kremem o smaku masła orzechowego z chrupkami pszennymi i herbatnikiem.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach fistaszków, wtoczonych w margarynowo-cukrowoczekoladowe tło, co skojarzyło mi się z Pierrotem. Dopiero po przełamaniu / przekrojeniu fistaszki wydały mi się bardziej słonawe, a zapach odlegle reese'sowo-masłoorzechowy. Wyraźnie natomiast poczułam zapach ciastkowy, na tyle słonawy, że niemal krakersowy.

Całość w dotyku była tłusta i sprawiała wrażenie miękko-konkretnej. Twardawa z racji grubości tablica składała się z grubej warstwy czekolady, skrywającej krem z gatunku tych plastycznych i miękkich oraz kruszącego się herbatnika.
Gdy gryzłam, nadzienie potwierdziło swoją plastyczność, przekładającą się na to, że nie tak łatwo to porozwarstwiać, ale da się.
W ustach bezsprzecznie wszystko już po chwili stawało się miękko-tłustym, bardzo zalepiającm ulepkiem a'la ciepła plastelina.
Czekolada rozpływała się gęsto i powoli w tłusto-proszkowy sposób. Krem był od niej bardziej miękko-tłusty, margarynowy. Wydał mi się bardziej pylisty niż proszkowy, ale to pewnie z racji kontrastu do niej, bo wedlowska czekolada jest proszkowa, jak mało która inna. W kremie zatopiono chrupiąco-skrzypiące (kojarzące się pod tym względem z cukrem lub przynajmniej czymś karmelizowanym) kulki pszenne. Było ich całkiem sporo.
Herbatnik okazał się świeży, chrupiący - gdy w porę użyło się zębów, albo (wolę tę opcję), nasiąkający, mięknący i rozpływający się spójnie, leniwie wraz ze wszystkim innym. Mimo kruchości i chrupkości, był bardzo tłusty.
Całość wydała mi się margarynowo-obrzydliwa, choć herbatnik w dość udany sposób to neutralizował (mimo że sam tłustości też dokładał). Kulki jakoś nie miały tu znaczenia.

W smaku już czekolada uderzyła cukrem, do którego dość szybko dołączył wyraźne mleko. Nie był to smak ani obrzydliwie "mleczkowego" Wedla sprzed lat (jak ja go nienawidziłam!), ani czysty cukier Wedla o smaku grzańca. Mimo to, coś w nim dziwnego pobrzmiewało - nuta taniości.

Krem słodycz kontynuował. Oprócz cukru podrzucił jednak sporo soli, za którą pomknęło mnóstwo margaryny i wyciszony, fistaszkowy smak. Margaryna mieszała się z mlecznością, a orzeszki ziemne najpierw (w towarzystwie czekolady) kojarzyły się z margarynowym Pierrotem. Potem już bardziej zahaczały o margarynowe, mdłe masło orzechowe. Pojawiło się w tym jeszcze więcej soli, która nie przełamała słodyczy. Słodycz i słoność po prostu były obok siebie - obie bardzo silne. Cukrowość, ale chyba i słonawość, podbijały kulki, na które po dłuższym czasie zaczęłam trafiać językiem. Miało to dziwaczny, dość "obrzydliwawy" wydźwięk. W tle pobrzmiewała sztuczność - jakaś taka cukierkowa... cukierkowo-pseudoowocowa (?).

Próbując trochę osobno (lub gdy gryzłam tak, by było jak najmniej paskudnej czekolady), miałam wrażenie, że nadzienie to zalatuje margarynowym popcornem... A przynajmniej "zapachem popcornu z kina" (nie jadłam popcornu od kilkunastu lat?).

Herbatnik szybko wkroczył do gry jako smak mocno wypieczony - aż lekko przesadnie - w połączeniu z solą kojarzący się z krakersem. Cała tłustość (margaryna) tylko skojarzenie to podbiła.
Obok "słonej chrupaczowości", wszystkie części, także właśnie ciastko, dokładały tylko słodyczy.

Rozgryzane kulki pszenne niby wnosiły jakiś lekki posmak (popcorn?!), ale sprawiały wrażenie bezsmakowo-cukrowych. Chwilami właśnie wydawało mi się, jakby były to jakieś bryłki cukru lub soli, więc przez nie było jeszcze dziwniej.

Końcówka należała do słonych, mocno wypieczonych chrupaczy, margaryny i cukrowo-masłoorzechowej nutki. Ona gdzieś tam się plątała, jakby zupełnie zagubiona. Cukrowa czekolada pod koniec odrobinę ją podkreśliła, ale sama nie była zbyt wyrazista.

Margarynowa wypieczoność, słodycz i sól w asyście fistaszków pozostały jako posmak. Czułam się, jakbym wszamała jakieś krakersy i ciastka oraz coś margarynowo-czekoladowo-orzeszkowego... może z odrobinką nuty Reese's. Wydawało mi się, że tłuszczu z ust i palców szybko się nie pozbędę.

Hm, to czekolada... podła, która może znaleźć niewymagających amatorów. Lubię czekolady z solą, ale ta? Ta była słona, a jednocześnie cukrowo-słodka. Nawet sztucznawość mi tak nie przeszkadzała jak połączenie słodkiej margarynowości i soli, która kojarzyła się z tłustymi i słonymi przekąskami, a z masłem orzechowym o wiele mniej. Chyba że takim, w którym orzeszki są pół na pół z margaryną. Trochę masłoorzechowa wersja Pierrota? Albo coś jak Milka Tuc z mnóstwem margaryny i zaleciałością Reese's. Tylko że takie... mdłe, nijakie.
Ja w tym doszukałam się wiele dziwnych nut, niby znikomych, ale jednak dokładających się do obrzydliwości. Bezsensownym dodatkiem wydają mi się te kulki pszenne. Wyszły dziwnie. Gdyby tak dali orzeszki... Może przynajmniej bardziej arachidowo by było.
Mimo że nie straszliwie wyjątkowo niesmaczne, to było tak wyciszone, że po jednej kostce po prostu mnie stopowało, dalej nawet gdybym chciała, nie mogłabym jeść. Drugą spróbowałam po paru godzinach, ale tej to już nawet nie dojadłam do końca...
Resztę oddałam Mamie. Kojarzyło jej się ze słonym Pierrotem i "czymś znajomym"; myślała, że chrupki pszenne to kryształki soli. Najpierw zjadła sporo, a i tak nie umiała powiedzieć, czy jej smakuje, czy nie. W końcu uznała, że chyba raczej pozytywnie to wyszło ("złe na pewno nie było"). I dziwiła się, że "tak słono, a jednak nieźle". Jak jej powiedziałam, że to niby o smaku masła orzechowego (jada je codziennie na śniadanie) nie mogła uwierzyć ("nie wpadłabym!"). Kiedy kończyła innego dnia, doszła do wniosku, że czekolada jednak bardzo jej smakuje, choć, że masło orzechowe to: "no, jak wiem, że to ono, to jakoś je tam czuję".


ocena: 5/10
kupiłam: Tesco
cena: 8,99 zł (promocja)
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada mleczna 53% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyna sojowa, E 476; aromat), cukier, herbatniki (mąka pszenna, cukier, tłuszcz palmowy, syrop glukozowo-fruktozowy, skrobia ziemniaczana, mleko odtłuszczone w proszku, substancje spulchniające: węglany sodu, węglany amonu, pirosiarczyn sodu; jaja w proszku, sól, ekstrakt słodowy z jęczmienia, lecytyna sojowa), tłuszcz palmowy, serwatka w proszku, miazga z orzeszków arachidowych 6,8%, chrupki zbożowe (mąka pszenna 69%, cukier, słód pszenny 10%, substancja spulchniająca: wodorowęglan sodu; lecytyna słonecznikowa, sól, aromat), miazga kakaowa, sól, lecytyna sojowa, barwnik: ekstrakt z papryki

poniedziałek, 1 lipca 2019

Allegro Czekolada Deserowa z nadzieniem o smaku czarnej porzeczki ciemna 50 % nadziewana lukrem i czarną porzeczką

Moja miłość do czarnych porzeczek kiedyś mnie zgubi, to więcej niż pewne. Gdy w Biedronce pojawiła się czekolada z nadzieniem czarnoporzeczkowym, wiedziałam, że muszę ją mieć, nawet gdyby było to Millano. O tak, pamiętałam (aż za dobrze) Czekolaterię z nadzieniem z czarnej porzeczki, którą podejrzewam o bycie ukrytym Baronem, ale... tutaj to inna sprawa. Więcej nadzienia tylko o smaku czarnej porzeczki, a to przecież... No dobra, promocja też popchnęła mnie ku zakupowi. Cena, skład i szyderczo widniejący na opakowaniu producent (tak, Millano) poddały w wątpliwość, czy degustację przeżyję, ale czarna porzeczka to czarna porzeczka (nawet kolor czarny, żałobny, pasuje).
Jestem ciekawa, czy gdybym przed zakupem sprawdziła, co to tak właściwie pomada (pierwsze miejsce w składzie), czy bym kupiła? Otóż pomada to lukier... A ja lukru nienawidzę jak mało co innego.

Allegro Czekolada Deserowa z nadzieniem o smaku czarnej porzeczki to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao z kremem (50%) na bazie pomady, produkowana przez ZWC Millano (Baron) dla Biedronki.

Gdy tylko rozchyliłam sreberko, poczułam przede wszystkim pseudoowocową sztuczność, kojarzącą się z cukierkami, gumą balonową i galaretką o ciemnym kolorze. Było w tym coś chemicznie porzeczkowego jak "krem np. do rąk o zapachu porzeczek". Podkreśliła to nuta goryczkowatej spalenizny - pochodzącej niewątpliwie od słodkiej, ciemnawej czekolady. Po podzieleniu tabliczki aromat porzeczkowej gumy balonowej wraz z cukrowo-cukierkowosztuczną słodyczą wzrósł znacząco.

Przy łamaniu słyszałam trzask chrupkiego, twardego wierzchu, a więc warstwy czekolady, która w dotyku wydawała się właśnie twardą i tłustą polewą, ale... całość sprawiała wrażenie miękkiej. Nadzienie bowiem okazało się rwąco-ciągnące. Bardzo plastyczne i rzadkie. Lepiło się, ale nie przesadnie.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, łatwo i tłustawo. Miękka, nieco zalepiała. Szybko wyciskało się spod niej wnętrze. O dziwo wyszło to spójnie - wszystko stawało się miękko-ulepkowatą masą-bagienkiem. O ile czekolada miała pylisty motyw, tak krem wydawał się ślisko-gładki. Cechowała go wodnista, minimalnie soczysta rzadkość. Wyszedł trochę margarynowo-tłustawy. Powiedziałabym, że to lukier. (A gdy po napisaniu recenzji sprawdziłam, okazało się, że miałam rację. To jest lukier.)

W smaku czekolada rozpoczęła gorzkawym smakiem kakao, do którego szybko dołączyła pseudo-owocowa sztuczność. Zrobiło się "kakałkowo", pojawiła się słodycz. Czekolada może nie była przesłodzona, ale ta słodycz była taka... naaromatyzowana i cukrowa, nieprzyjemna.

Smak nadzienia szybko się z nią zrównał. Ono w pierwszej chwili wydało mi się niemożliwie wręcz słodkie. W tle pojawiła się nutka owocowego kwasku, a cukier walczył tu z pudrowością, jakby cukrem pudrem, a także jakąś chemiczną sztucznością. To lukier. Różowy, sztuczny lukier. Pseudo-owocowy, cukierkowy smak był wpisany w słodycz.

W pewnym momencie poczułam wyraźnie cytrynowy kwasek. Przy nim przebiło się trochę kakao z posmakiem cierpkiej spalenizny. Ta jednak wyciągnęła smak porzeczki. Poczułam się, jakby w czekoladzie tej była guma rozpuszczalna / lukier o smaku porzeczkowym, jednak zaraz słodka nibykwaskowata cukierkowość / gumowość znów odzyskała dominację. Bliżej końca czułam już tylko słodką gumę balonową.

Sztuczna słodycz, otoczona odrobiną czekolady - również o za silnej słodyczy i nieco kakałkowo-polewowym wydźwięku zakończyła to wszystko.

Pozostałam z posmakiem sztucznej słodyczy gumy balonowej i cytrynowo-porzeczkowej soczystości. Było kwaskowato, ale i zdecydowanie za słodko.

Całość wydała mi się okrutna, acz z mikroskopijnym potencjałem. Czuję, ze znajdą się osoby, którym to do gustu przypadnie. Ja ledwo zmęczyłam dwie kostki, ale... ja nienawidzę lukru, a to właśnie takie bardzo lukrowe było.
Trochę podkreślająca porzeczkę, kiepska, ale jednak czekoladowa a nie czysto polewowa, czekolada i lukier o smaku porzeczkowym mocno podkreślonym cytryną, a także gumy balonowej... Ta porzeczka to jednak bardzo umowna. Na pewno z przyjemnością można zjeść więcej, gdy lubi się takie rzeczy. Ja nie cierpię. Wszystko, tylko nie lukier i gumy do żucia, błagam. A cała ta słodycz... sztuczna słodycz! O rany... Mimo że i kwasek się zaplątał, to było za mało porzeczkowo.
O dziwo... szczerze mogę ją polecić wielbicielom lukru, którym chemia niestraszna. Jednocześnie uwaga ci, o podobnym guście do mojego. To lukrowo-gumowy, sztucznie-słodki potwór.
Mama kończyła... wylizując nadzienie (bo nienawidzi ciemnej czekolady). Obstawiała smak malinowy, malinowo-cytrynowy, ale na porzeczkę nie wpadła. Według niej było to bardzo kwaśne, słodkie, ale i bardzo kwaśne. Niezbyt jej to smakowało, bo "lukier to ja wolę na pączku, na wierzchu".
(Subiektywnie za smak chyba wystawiłabym 1, ale skoro w składzie jest pomada, czyli lukier, to znaczy, że przynajmniej w tej kwestii producent nie nawalił; gorzej z czarną porzeczką i samą czekoladą - nawet obiektywnie to nic ponad przeciętna czekolada z niskiej półki.)


ocena: 4/10
kupiłam: Biedronka
cena: 1,69 zł
kaloryczność: 456 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: pomada (cukier, syrop glukozowy, woda), cukier, miazga kakaowa, tłuszcz roślinny w zmiennych proporcjach (palmowy, shea), substancja utrzymująca wilgoć: sorbitole; tłuszcz kakaowy, proszek czarnej porzeczki 1,6% (maltodekstryna, zagęszczony sok z czarnej porzeczki), odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancja konserwująca: sorbinian potasu; emulgatory: lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu; naturalny aromat czarnej porzeczki, aromat