środa, 20 kwietnia 2016

Zotter Labooko Ghana 75 % ciemna

Od tej czekolady zacznie się pewien rodzaj nieplanowej serii. Po prostu czeka Was trochę czekolad z kakao z Ghany, którym zaciekawił mnie Pralus. Czy będę je porównywać? Raczej nie, bo... ostatnio każdą czekoladę odbieram bardzo... indywidualnie, wręcz personalnie, chociaż do wczorajszego Zottera z Papui postaram się jakoś odnieść.

Kakao z Ghany w ogromnym stopniu jest przemysłowe, jednak jak łatwo się domyślić, że twórcy prawdziwej czekolady sięgają do tamtejszych specjalnych źródeł. Na ten przykład Zotter kakao odmiany Forastero do tej czekolady uzyskał od kooperatywy ABOCFA zrzeszającej czterystu niewielkich plantatorów stosujących się do zasad ekologicznego i sprawiedliwego handlu.

Swoją tabliczkę zakupiłam w wersji Contest, o czym pisałam już wczoraj przy okazji 75 %-owej Papui Nowej Gwinei.

Zotter Labooko Ghana 75 % to ciemna czekolada z Ghany, konszująca 20 godzin.

Już przy rozchyleniu sreberka zszokował mnie kontrast zapachu i koloru. Bardzo ciemna czekolada sprawiająca wrażenie suchej, kojarzącej się w dotyku ze starym drewnem, pachniała łagodnie jak czekoladowe pralinki z orzechami, miodem, ciasteczka i mleczna kawa. 
Trzask potwierdził suchość, bo miał taki... specyficzny pusty dźwięk.

W końcu po pierwszym kęsie okazało się, że czekolada w ogóle nie jest sucha. Była gładka i kremowa, a smak, jaki się od niej rozszedł, od razu był jednoznaczny.

Czekolada roztoczyła statecznie gorzki smak ze słodkimi, wyrazistymi ale stonowanymi, nutami. 
Wydała mi się bardzo palona, z takim wręcz lekko przypalonym smakiem... i tu od razu wyobraziłam sobie całą blachę ciemnego ciasta typu brownie / murzynek z orzechami i borówkami.
Łagodne orzechy, lekka słodycz dojrzałych borówek - jedno i drugie zatopione w gorzko-przypalone, bardzo czekoladowe ciasto, które w środku zachowało swoją miękkość. 

Słodycz po pewnym czasie zrobiła się bardziej pewna siebie, ale i tak nie była ordynarna. Lekko miodowa, właściwie może bardziej karmelowa, przyniosła też pewien akcent przypraw. Nie jestem w stanie tego sprecyzować, ale miałam wrażenie, że pod tą "kakaowością" coś się jeszcze kryje. Labirynt / głębina jednego smaku, w którym coś się jeszcze kryje - tak to odebrałam. 

Słodki smak podporządkował się gorzkości, która cały czas trzymała poziom, tylko może z czasem przeszła w bardziej palone kawowe nuty, jednak nie była to mocna kawa, a łagodna, ale wciąż głównie gorzka.

Smak tej czekolady jest bardzo prosty. Właściwie cały czas utrzymuje się palona gorzkość z lekką słodyczą i... to tyle. Brzmi średnio?
Właśnie tą prostotą mnie kupiła, bo smak kakao, niczym nie zakłócony, po prostu odkrywa swoją głębię i praktycznie nic więcej tu nie potrzeba. Jest piękny sam w sobie, chociaż dla zabrakło tu jeszcze silniejszej goryczki.

Mam wrażenie, że Zotter połączył te dwie czekolady w wersję Contest na zasadzie kontrastu - specjalnie. Jedna jest niezwykle dynamiczna, ale wciąż gorzka i wyraziście kakaowa, a druga... jest bardzo stateczna i zrównoważona, ale także gorzka i wyraziście kakaowa. Nie da się ich porównać, bo... właściwie są zupełnie inne. Każda zachwyciła mnie czymś innym.


ocena: 9/10
kupiłam: swiatmiodow.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 610 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią bym do niej wróciła

Skład: masa kakaowa, surowy cukier trzcinowy, sól

wtorek, 19 kwietnia 2016

Zotter Labooko Papua New Guinea 75 % ciemna z Papui-Nowej Gwinei

Z Papui-Nowej Gwinei dotychczas jadłam tylko (aż?) dwie czekolady (Pralus 75 % i mleczny Cluizel Maralumi) i, co niezwykle mnie zaintrygowało, wyczułam w nich podobne nuty malin-truskawek i cytryn.
Dlaczego "aż"? Z tego co można przeczytać na opakowaniu Zottera, to dopiero w 2001 roku kooperatywa Huiwanii, licząca 300 członków, zaczęła tam uprawę kakao w zgodzie z ekologicznym i sprawiedliwym handlem. Z tego powodu, zdobycie ziaren stamtąd nie było łatwe (może nie jest łatwe także dla innych producentów?), a tabliczka ta nie jest w stałej ofercie (wygląda na to, że teraz w ogóle jej już nie ma - cudem znalazłam ją przez internet jakiś czas temu).
Ja zakupiłam ją w wersji Contest, razem z Ghaną.

Zotter Labooko Papua New Guinea 75 % to czekolada ciemna o zawartości 75 % kakao (oczywiście z Nowej Gwinei), będącego mieszanką odmian Amazonia, Forastero i Criollo.
Fermentowały one sobie przez 5 dni, suszyły się na słońcu, a następnie... to już Zotter o nie zadbał, pozwalając czekoladzie konszować 20 godzin.

Po rozchyleniu złotka poczułam bardzo złożony i intensywny zapach kakao. Na pewno znalazła się tu duża ilość czerwonych owoców i ziemistości. Coś przywiodło mi na myśl nadgniłe kwiaty, ale i drzewo - stare i suche. 
Tabliczka wydała mi się dość jasna jak na taki zapach, ale z kolei trzask miała już naprawdę głośny.

W ustach okazała się zadziwiająco miękka i gładka, wręcz maślana, trochę lepiąca, ale zarazem oporna, może nawet nieprzyjazna. Zupełnie, jakby była sucha z tym, że... taka nie była. Kojarzyła się z suchym drewnem, ale nie wynikało to z samej konsystencji.

Prawie od razu opadł na mnie mocny smak. Gorzkość podszyta kwaskiem. Wyraziście kawowa, ze smakiem zmielonych ziaren z samego dna filiżanki. 
Kwasek na moment zniknął, a na jego miejsce wskoczyły ziemisto-drzewne nuty. 

W mojej głowie pojawił się obraz suchego próchna w lekko wilgotnej ziemi. Potem znowu rozlało się espresso z lekkim kwaskiem. Z początku lekko porzeczkowy, po chwili zniknął i znów pojawił się z akcentem... bardziej dżemu lub soku, zamiast zwykłych owoców. 

Na wierzch wyszła mdła słodycz, a intensywność czekolady opadła. Słodkawy smak ewidentnie podchodził mi pod jakiś słodzik, ale po chwili znów wróciła gorzkość z winną taniną i gorzkawym kwaskiem skórki cytrynowej (cytrynka z Papui po raz trzeci! :P).

Końcówka zrobiła się bardziej kwaskowata i cierpka. Na myśl przyszły mi fermentujące owoce oraz taniny prosto z wina wyjęte. Zakończenie było bardzo długie i gorzko-winne. 

Ta czekolada od pierwszej chwili porywa w wir mocnych smaków, by potem trochę zwolnić z tą słodzikową słodyczą, a na koniec wrócić z silnym uderzeniem. Gorzkość kawy i kwasek owocowo-winny malujące się na ziemistej płaszczyźnie - to jest to. Dynamiczna będzie idealnym określeniem.
Przyznam, że kupiła mnie głównie gorzkim smakiem kawy i winnymi akcentami. 


ocena: 9/10
kupiłam: swiatmiodow.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 610 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią bym do niej wróciła

Skład: masa kakaowa, surowy cukier trzcinowy, sól

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Lindt Joghurt Pfirsich-Aprikose mleczna z jogurtowo-morelowo-brzoskwiniowym nadzieniem; Joghurt Heidelbeer-Vanille mleczna z jagodowo-jogurtowo-waniliowym nadzieniem

Do tych czekolad jakoś było mi nie po drodze. Zostałam w nie trochę wmanewrowana, a potem wcale nie miałam ochoty na nie po owocowej egzotycznej serii Lindt'a.
 Swoją drogą, brzoskwinie to jedne z moich ulubionych owoców, chociaż chyba wolę nektarynki (ze względu na skórkę), ale... do jogurtu mi jakoś nie pasują. W ogóle wyniosłam z domu takie coś, że owoce jem prawie tylko surowe, wyjątek stanowią owoce leśne, które często łączę właśnie z jogurtem.


Lindt Joghurt Pfirsich-Aprikose to mleczna czekolada z jogurtowo-owocowym nadzieniem z liofilizowanymi morelami i brzoskwiniami.


Otworzyłam opakowanie i przywitał mnie smakowity zapach. Morele i brzoskwinie - soczyste owoce i jakieś coś trochę jogurtowego oraz oczywiście niezwykle aromatyczna lindt'owska mleczna czekolada. Zapowiadało się smacznie.

Połamałam na kostki i wrzuciłam do ust pierwszą z nich. Najpierw poczułam czysty smak czekolady mlecznej, bez akcentów owocowych. Był to typowy Lindt, czyli tłusto i głęboko mleczny, z lekkim akcentem kakao i silną, lecz przyjemną, słodyczą. Rozpuszczała się bagienkowato i dość kremowo.

W pewnym momencie przeszył ją lekko owocowy kwasek. Rozgryzłam kostkę i poczułam wyrazisty smak nadzienia.
Było ono mniej tłuste od czekolady, nieco zbite, ale daleko mu było do lekkości. Nie był to obrzydliwy tłuszczowy krem - o nie, chociaż pewna tłustość obecna była.
Pewnie w dużej mierze za sprawą smaku jogurtu: kwaśnego, podkoloryzowanego przez słodycz, z którą się ten kwasek dziwnie się zgrywał. To było owocowo kwaśne, a równocześnie straszliwie słodkie i takie... tłusto "niby-nietłuste".
Nie można mu było też odmówić owocowego smaku, bo ten także się pojawił, tylko niezbyt ordynarnie.

Czuło się tu soczysty słodko-kwaśny motyw brzoskwiń i moreli (zwłaszcza tych drugich), ale jogurt wydał mi się mocniejszy.
Dopiero przy miękko-twardych kawałeczkach owoców, ich kwasek się nasilał. Dominował wtedy smak moreli. Kawałków było bardzo dużo, aż dziwne, że w składzie jest ich tak mało.

Całość nie była niesmaczna, ale... morelowy Dolfin był o wiele lepszy. Nadzienie było jogurtowo-owocowe, ale zabrakło tu jogurtowej lekkości czy owocowego orzeźwienia. Było takie słodko-ciężkie. Ciekawa czekolada, ale bez szału. Trochę mi czekolada Lindt'a nie pasuje do jogurtowo-owocowego nadzienia w tym stylu. Ona idealnie łączy się według mnie z nugatami i karmelami, ale nie z czymś, co ma uchodzić za świeże i lekkie, bo wychodzi topornie.


ocena: 6/10
kupiłam: znajomy z Niemiec przywiózł (i przyszło mi mu koszta zwrócić)
cena: 5 zł
kaloryczność: 554 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczony jogurt w proszku (6,5%), tłuszcz roślinny, laktoza, śmietanka w proszku, liofilizowane brzoskwinie i morele (1%), lecytyna sojowa, aromaty, syrop glukozowy, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat soku cytrynowego, ekstrakt słodu jęczmiennego


Czy mleczna czekolada nadziewana jagodowo-waniliowym jogurtowym nadzieniem z liofilizowanymi jagodami, Lindt Joghurt Heidelbeer-Vanille, okaże się lepsza?


Otworzyłam opakowanie i... nie musiałam go nawet zbliżać do nosa by poczuć smakowitą lindt'owską czekoladę w duecie z jagodowym jogurtem. 

Po spróbowaniu od razu poczułam słodycz czekolady, która sama w sobie jest taka sama, jak w wyżej opisanym wariancie.
W pewnym momencie, wszystko to znów przeszył lekko kwaśny smak. Tym razem jednak bardziej słodko-jogurtowy. Był to minimalnie tłustawy z elementem pewnej ciężkawości, jogurt zasypany cukrem i z nutką wanilii, w którym zatopiono liofilizowane jagody.

Malutkich kawałeczków było sporo, przyjemnie się je jadło, bo były raczej miękkie, niż twarde, a jednocześnie dość jędrne. Wydały mi się przyzwoicie soczyste i owocowo słodko-kwaśne. W 100 %-ach zachowały smak jagód.
Smaki się przemieszały, przy czym to słodycz zaczęła dominować, jednak wanilii nie było tu czuć.

Całość wydała mi się jakaś taka... ciężka. Kwaskowato-owocowa, ale wciąż słodko-ciężka. Sama czekolada mi smakowała, ale z nadzieniem to było jak słoń w składzie porcelany.
Smak ogółem może być, ale skład fatalny, czego tak bardzo na szczęście się nie czuło, np. aż nie chce się wierzyć, że jagody to tylko 1 % - wydawało się, że jest ich znacznie więcej, a kiepski tłuszcz dobrze się kamufluje, bo jednak obrzydliwie tłuszczowego efektu nie było.


ocena: 5.5/10
kupiłam: znajomy z Niemiec przywiózł (i przyszło mi mu koszta zwrócić)
cena: 5 zł
kaloryczność: 554 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, olej palmowy, masa kakaowa, odtłuszczony jogurt w proszku (5 %), laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, kawałki liofilizowanych jagód (1%), naturalne aromaty, lecytyna sojowa, koncentrat z hibiskusa i czarnej marchwi, ekstrakt z wanilii, cukier inwertowany, aromat

niedziela, 17 kwietnia 2016

Zotter Basmati Rice with Saffron ciemna ryżowa 50 % z nadzieniem z ryżu basmati i białej czekolady z szafranem i octem malinowym

Jakiś czas temu próbując wytłumaczyć komuś, czego szukam w czekoladach, użyłam zdania "nie musi wydawać się smacznie, ważne, żeby było dziwnie". To co prawda zdanie wyrwane z kontekstu, ale... coś w tym jest. Oczywiście mówię tu o czekoladach z wyższej półki, a konkretniej o kombinacjach Zottera, które dla niektórych mogą wydawać się zdrowo pokręcone. 
Po recenzji na blogu Sex, Coffee & Chocolate o pewnym "dentystycznym" Zotterze, miałam bardzo różne odczucia... Kiedy dodatkowo dowiedziałam się, że dystrybutor nie sprowadza tego smaku ze względu, że mało komu on smakuje... Wiedziałam, że muszę zdobyć tę czekoladę.
I zdobyłam.


Zotter Basmati Rice with Saffron to ciemna czekolada ryżowa (z napojem ryżowym zamiast mleka), z 50 %-wą zawartością kakao, z kremem z ryżu basmati i białej czekolady z szafranem i octem malinowym.

Gdy tylko rozchyliłam sreberko, zobaczyłam głęboko brązową, ale nie wyjątkowo ciemną, tabliczkę o zapachu wyrazistym, ale nie do końca jasnym. Był niezmiernie czekoladowy, ale wzbogacony o jakieś przyprawy i kwiaty. Co więcej była tu nuta, której zupełnie nie mogłam zidentyfikować, ale podchodziła pod coś... dziwnie słodkawego.

Przełamałam. Była bardzo twarda - nic dziwnego, w końcu warstwa czekolady jest niezwykle gruba, ale nadzienie... trochę się rwało i ciągnęło. 

Tradycyjnie zaczęłam od samej czekolady i... przepadłam. Zakochałam się od pierwszej chwili. Podobnie jak zapach, jest niezwykle czekoladowa, ale nie jest to typowa czekolada. Jest solidnie gorzka, jak na 50 % kakao, co skojarzyło mi się z czekoladowym espresso, ale ma też słodki motyw kleiku. Tak moi drodzy: czuć tu ryż, co razem z kakao dało efekt... ryżowego deserku (kremowa konsystencja jeszcze wzmacnia to poczucie) doskonałego o smaku czekoladowym z nutą orzechów. Nie chodzi mi o "ryż na mleku", a taki.. ryżowo-kleikowy deser, coś jak te różne sojowe itp. Czekoladowy do potęgi! 

Przegryzając się przez całość, najpierw czekolada ukazuje swe walory, a następnie do jej gorzkości dochodzi goryczkowatość nadzienia, razem z lekko octowym posmakiem.

Mokre i miękkie szybko wydobywa się spod czekolady. Konsystencja skojarzyła mi się z rzadką kaszą z małą ilością twardych kawałeczków ryżu.
Tu natychmiast pojawia się smak bardzo słodkiego syropu z nieco malinowym smakiem. Syrop z alkoholem, smak taki "lekowy" o słodkim podłożu, ale nie sprawiający wrażenia słodkiego. Pojawił się tu motyw ryżu, ale cały czas miałam wrażenie, że to balsamiczny ocet malinowy jest tu głównym smakiem. Wchodził w trochę podgniłe maliny.
Pod nim skrywało się więcej goryczki i więcej dziwnego posmaku...
Ten posmak kojarzył mi się z zapachem wody utlenionej, albo... nie wiem... Basi skojarzył się z posmakiem prosto z gabinetu dentystycznego. 

Nie mogłam nie oddzielić trochę samego nadzienia. Ryż w nim niewątpliwie czuć, ale podtrzymuję, że nie jest to smak przewodni. Ocet malinowy zawłaszcza tu sobie sporo.
Słodkawy posmak leków, ale i samych malin, oraz lekka goryczka w większym natężeniu mogłyby być mdlące (albo gdyby np. zjeść samo nadzienie). 

Może nie brzmi to za dobrze, ale możecie mi wierzyć, że te dziwne smaki tak się zgrały z czekoladą (jej ogromną ilością!), że... nie mogłam się od tej czekolady oderwać.
Zjadłam ją na raz i nie zamuliła mnie, ani nic. Po prostu chciałam więcej i więcej, bo... zaciekawiła mnie. Nie jest to czekolada, do której chcę wrócić, ale bardzo ciekawe doświadczenie. 
Mam jednak wrażenie, że gdyby sam ryż był intensywniejszy w smaku, albo gdyby dodano więcej szafranu zmniejszając ilość octu malinowego (albo po prostu inny ocet np. jabłkowy, winny), czy jeszcze podwyższono zawartość kakao, mogłoby być lepiej i bardziej... przystępnie.


ocena: 8.5/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 459 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), miazga kakaowa, napój ryżowy, syrop cukru inwertowanego, ocet malinowy, ryż basmati, sól, lecytyna słonecznikowa, szafran (0,05%), orzechy nerkowca, wanilia

sobota, 16 kwietnia 2016

Ragusa Blond Caramelise biała karmelowa z orzechowym kremem i orzechami laskowymi

Jakiś czas temu zobaczyłam w internecie czekolady, które wydały mi się dość... ciekawe. Jawiły mi się jako urzeczywistnienie wizji o idealnych klasycznych czekoladowych "nadziewańcach", łączących wszystko co lubię (gorzkość / karmelowość i orzechy w postaci całej oraz i orzechowego kremu) Jako, że były oczywiście niedostępne w Polsce, postarałam się wyrzucić je z głowy... Z marnym skutkiem jednak, bo zobaczyłam je w Scrummy i już nie musiałam starać się o czekoladową amnezję.
Zakupiłam dwie wersje, czyli biała i ciemną, bo mleczna wydała mi się już za zwyczajna. O tym, od której zacząć, prawie jak zawsze, zdecydowała data, a i skład. Karmelizowane mleko? Że jak? 

Ragusa Blond Caramelise to karmelowa biała czekolada, w której zwykłe mleko w proszku (stanowiące 20 % składu) zastąpiono karmelizowanym mlekiem w proszku, z orzechowym kremem i całymi orzechami laskowymi. Składników kakaowych (oczywiście głównie tłuszczu) znajdziemy tu 23 %.

Jednak z czym tak naprawdę mam do czynienia, dowiedziałam się dopiero po wyjęciu sreberka z kartonu i rozerwaniu go. Na plastikowej tacce znalazły się dwa grube paluszki koloru złocistego, podzielone na kwadratowe kostki z kilkoma wypukłymi orzechami i widocznym przekrojem. Wolałabym, żeby było to w formie tabliczki, ale trudno.

Poczułam zapach mleka w proszku z lekką karmelową nutką i może nawet echem wanilii. Na pewno był to zapach bardzo słodki, zmieszany z silnie orzechową nutą. Zapowiadało się smacznie, ale nie powodowało ślinotoku.

Czekolada jest dość miękka, ale nie topi się w palcach. Po pierwszym kęsie poczułam eksplozję słodyczy i po chwili rozpuszczania się, tłusty kawałek zniknął zupełnie. Szczerze? Byłam przerażona, bo to nie była nawet cała kostka.
No, ale lecimy dalej. Włożyłam kostkę do ust i... poczułam ogromną ilość mleka, a wierzchnia warstwa zaczęła się rozpuszczać w maślany sposób. Była niemal idealnie gładka i kremowa. W naprawdę silnej słodyczy pobrzmiewały nuty karmelu i wanilii, nie było tu jawnie panoszącego się cukru. 

Kiedy odgryzłam kawałek samej czekolady, tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że jest ona naprawdę smaczna i wcale nie aż tak słodka, jak odebrałam ją przy pierwszym kęsie, bo niemożliwe, żebym aż tak szybko przyzwyczaiła się do jej słodyczy. Myślę, że czysta Wedel Karmellove jest słodsza (to domysł na podstawie wersji z orzeszkami), jednak o wiele ciekawsza: bardziej "krówkowa" i karmelowa. Ragusa była po prostu... mleczna o karmelowych nutach.

Kiedy jednak czekolada ujawnia nadzienie... w ustach szybko rozchodzi się tłusty i niezwykle gładki krem. Jest on wyraziście orzechowy i wciąż słodki, jednak mniej od czekolady. Jest dość zbity i rozpuszcza się nieco maziście, jak na dobrą pralinę przystało. Tłustość jest tu połączeniem orzechów i masła. Oprócz orzechów laskowych czuć tu także właśnie maślano-karmelowe nuty.

W kremie zatopione są całe orzechy laskowe. Nie ma kostki bez orzecha, są przyjemnie chrupiące, stanowią przeciwwagę dla ogólnej słodyczy, ale... jak dla mnie mogłoby być ich jeszcze więcej.

Ogółem jest to bardzo słodka czekolada, której podstawą są mleko i orzechy laskowe oraz karmelowy akcent. Niby nie mam się do czego przyczepić, ale także nic nie daje mi powodu do zachwycania się. Czekolada jest taka, jaka miała być: karmelowa - no, czuć trochę karmelowy smak, a nie jakaś "wyraziście karmelowa", "nuty palonego karmelu"; orzechy? są, bo są, ale mogłoby być jeszcze więcej (chociaż orzechów dla mnie zawsze mało). Według mnie nieco za słodka.
Za to konsystencja jest cudownie kremowa, ale... nią można by się bardziej pozachwycać, gdyby wszystko inne było jakoś... wyrazistsze i głębsze.


ocena: 7/10
kupiłam: Scrummy
cena: 11.24 zł (dostałam rabat)
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, orzechy laskowe (w tym 9 % całych), karmelizowane mleko w proszku 20 % (pełne mleko w proszku, karmelizowany cukier 3 %), tłuszcz kakaowy, tłuszcz kokosowy, mąka sojowa, masa kakaowa, lecytyna sojowa, czysty ekstrakt z wanilii.
biała czekolada 33 %, nadzienie pralinowe 58 %

piątek, 15 kwietnia 2016

Zmiany Zmiany Kosmos baton kakaowy

"Niebo w gębie", a może by tak mniej kolokwialnie powiedzieć: "przestrzeń kosmiczna w jamie ustnej"? Na pewno czegoś takiego nie powiem przed spróbowaniem, mimo że to właśnie na ten baton liczyłam najbardziej od samego początku. Miłość do czekolady, daru natury jakim jest kakao, utwierdziła mnie w przekonaniu, że co jak co, ale ten smak na pewno jest "mój". To skłoniło mnie do pozostawienia go na sam koniec serii podstawowej.


Zmiany Zmiany Kosmos to naturalny wegański baton zrobiony na bazie daktyli, fig i słonecznika z kakao.

Po otwarciu czarnego opakowania, które już samym kolorem mnie kupiło, odnotowałam interesujący zapach chleba razowego z przypaloną skórką (w czym skrywało się kakao) oraz słodyczy typowej dla masy makowej z bakaliami i miodem.
Wtedy wyjęłam batona. Ciężki, twardy i... piękny. Chyba rzadko kiedy można to powiedzieć o surowych batonach tego typu, ale bardzo ciemny twór upstrzony jasnymi plamkami rzeczywiście kojarzy się z kosmosem... albo z kosmicznym blokiem czekoladowym z orzechami itp.

Ugryzłam. Oho, od samego początku twardość daje się we znaki, ale na szczęście jedzenie umilają strzelające pesteczki fig i całkiem spore kawałeczki orzechów i pestek słonecznika. 

W smaku niezwykle silnym motywem jest specyficzna "razowość" nasilona przez pestki słonecznika, które dodawały specyficznego posmaku. Było ich bardzo dużo, w jednym z dwóch batonów jakie jadłam był ogrom całych pestek, a w drugim przeważały kawałki.
Od razu pojawia się także akcent kakao, a już po chwili po ustach rozchodzi się słodycz. Była w pełni naturalna i głównie figowa (daktylowy element zszedł na dalszy plan). Obtoczyła ten wytrawnie "razowy" smak, ale nie zalała go zupełnie - łączy się z nim doskonale i wcale nie jest za silna. Do głowy natychmiast przyszło mi skojarzenie z kromką trochę wilgotnego chleba razowego polaną miodem gryczanym. 
Kakao czuć wyraźnie, to ono nadaje goryczkowatego charakteru całości i scala pojedyncze składniki. Nie jest zbyt gorzkie, a już na pewno nie cierpkie. To właściwie subtelny dodatek, którego jednak nie da się przegapić.

Całość jest mało słodka, ale i nie gorzka. Kosmos jest jakby po środku tych smaków, łącząc w sobie wyrafinowaną, naturalną słodycz z wytrawnym charakterkiem kakao i słonecznika. Osobiście widzi mi się tu większa ilość kakao, tak, żeby był to porządny kop teobrominy i gorzkości. 
Czy wyjdę na marudę, jak dodam, że po solidnym gryzieniu, żuciu tych 69 g, trochę bolała mnie szczęka?

Liczyłam, że będzie to mój ulubieniec... jednak po nim wróciłam do Petardy i uznałam, że Kosmos, mimo iż pyszny, nie ma w sobie "tego czegoś", niepowtarzalnego elementu, który wyróżniłby go od wszystkich innych batonów i... postanowiłam podwyższyć ocenę Petardzie, która stała się moim ulubionym batonem. Może gdyby Kosmos był jeszcze bardziej gorzko kakaowy, to on byłby numerem jeden, a tak jest tuż-tuż za Petardą.


ocena: 9/10
kupiłam: zmianyzmiany.pl/gdzie-kupisz (ja dostałam)
cena: -
kaloryczność: 381 kcal / 100 g, baton (69 g) / 263 kcal
czy znów kupię: mogłabym do niego wrócić

środa, 13 kwietnia 2016

Ghirardelli Intense Dark Sea Salt & Roasted Almonds ciemna z solą i migdałami

Jakiś bardzo długi czas temu, szukając szlaków w Valdez na Alasce, natknęłam się na jeden, rzekomo dość niebezpieczny, na którym nie ma wyznaczonej konkretnej ścieżki, a idzie się trochę na dziko po kamienistym terenie, a w dole tylko lodowiec i rzeka. Normalnego człowieka chyba by to odstraszyło... Ja jednak wyszłam z założenia, że skoro ktoś przeżył, by to napisać, wcale tak ciężko być nie może, prawda? Haha, żartuje w tym momencie, ale tak, czy inaczej zdecydowałam się na wyprawę w celu zbadania tego miejsca. I wiecie co? Było warto! 

Najpierw w jednym miejscu się trochę wystraszyłam, bo wydawało mi się, ze słyszałam niedźwiedzia, więc poszłam inną drogą "na dziko", a po drodze poznałam bardzo ciekawą parę, która mieszka w Kalifornii i ma własną plantację kawy, więc od razu znaleźliśmy wiele wspólnych tematów, dalej poszliśmy razem, a i tę czekoladę razem zjedliśmy. Co się okazało? Fabryka tej firmy jest blisko ich domu!

Jakiej firmy? O jaką czekoladę chodzi?
Ghirardelli Intense Dark Sea Salt Dark Chocolate with Sea Salt & Roasted Almonds, czyli ciemna czekolada z solą morską i prażonymi migdałami.

Usiedliśmy sobie na kamieniu, a ja wyjęłam z plecaka tabliczkę, na szczęście bez żadnych uszkodzeń. Otworzyłam i połamałam, przy czym już można było wyczuć lekko gorzkawy zapach kakao.

Wzięłam pierwszą wielką kostkę i ugryzłam. Słodki, z gorzkimi, lecz tępymi niczym grot starej strzały, nutami, smak rozlał się w mych ustach. 

Czekolada się po nich jednak nie rozlała, bo jej rozpuszczanie się było jakby ociężałe, powolne, chociaż wcale nie suche, a odrobinę wilgotne. 
Kawałek robił to bardzo niechętnie, jakby jak najdłużej chciał skrywać kawałki, które jednak zaraz także poczułam.
Przy nich smak zmieniał się, niczym kierunek rzeki, którą trafia na skałę. Czułam ten sam smak, ale zmierzający w stronę teraz także odrobinę prażoną. Smak migdałów był wyrazisty i dzięki temu, że kawałki były dość duże, a i całkiem sporo ich dodano, wybijał się ponad czekoladę. Kawałki miały dość delikatną, chrupiąca konsystencję.

Przy niektórych z nich, czekolada odsłaniała także sól. Kilka razy słony smak przebił nawet wszystko inne. Migdały jednak sprowadzały go we właściwy szereg, który był niestety daleko za słodyczą.

Właśnie, to słodycz wydaje się tutaj smakiem przewodnim. To z nią migdały tworzą nierozłączny duet. Gorzkość cały czas jakby stara się wejść pomiędzy nie.

Migdały, bardzo często obecne, jakoś się w to wpasowały i urozmaicały powolne znikanie kostki. Przy nich można było także wyłapać słoną nutkę. Jak już mówiłam, to słodycz tu przoduje, przez co niestety żadnej szczególnie bogatej głębi się tu nie doszukałam.

Brakowało mi w tym wszystkim soli, ponieważ, mimo że pojawiała się co jakiś czas, była zbyt osłabiona przez cukier i trzymała się niepewnie, jak ktoś próbujący ustać na szczycie góry, kiedy trzęsą mu się nogi. Ja tu potrzebowałam zdecydowanego dodatku. Szczypta soli co prawda dobrze wyostrzyła gorzkość i migdały, ale cóż... ta szczypta mogła być po prostu większa! Lindt łaskawie sypnął Polakom więcej soli, ale tam i tak było za słodko, a tutaj słodycz częściowo neutralizowały migdały.

Przyznam uczciwie, że czekolada smakowała mi. Do ideału zabrakło jej może całkiem sporo, ale i tak wiążę z nią przyjemne wspomnienia.


ocena: 8/10
kupiłam: Fred Meyer
cena: 2.99 $
kaloryczność: 500 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wykluczam, jeśli miałabym okazję

czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, wanilia), migdały, sól morska

wtorek, 12 kwietnia 2016

Menakao Dark Chocolate 70 % Bright & Crispy sesame seed & crispy coconut ciemna z sezamem i kokosem

O niezwykłości czekolad Menakao pisałam już wiele razy. Nie da się ukryć, że to obecnie jedna z moich trzech ulubionych marek. Przy okazji tej tabliczki zdałam sobie sprawę, że moje doświadczenie z ciemnymi kokosowymi czekoladami dosłownie raczkuje (w końcu do tej pory próbowałam tylko Lindt Creation Refreshing Coconut), a z sezamem jako jedynym dodatkiem też jadłam tylko Lindt Excellence. Problem w tym, że po prostu ciemnych czekolad z takimi dodatkami prawie nie ma, a szkoda. Aż tu nagle... cudowne Menakao i z jednym, i z drugim! Nie mogło być lepiej!

Menakao Dark Chocolate 70 % Bright & Crispy sesame seed & crispy coconut to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao pochodzącego z Madagaskaru z sezamem i kokosem.
Pozwolicie, że nie będę po raz kolejny się rozpisywać o tym, jak bardzo podoba mi się opakowanie.

Po otwarciu czarnej folii nastąpił szok. Niemal mruknęłam z rozkoszy.
Zapachem, który do mnie dotarł był mleczno-twarogowy kokos. 100 % natury! Kwasek twarogu, słodycz mleka kokosowego, egzotyka podbijana goryczkowatym akcentem sezamu i kakao. "Bosko" - to słowo pojawiło sie w mojej głowie i wiecie co? Już sam zapach jest zupełnie inny od wszystkich poprzednio próbowanych Menakao. Nie mogłam się doczekać, by nie przełamać ciemnej tabliczki ze sporą ilością posypki w postaci złocistego sezamu i mikroskopijnych kawałeczków wiórek kokosa.

Trzask, pierwsza kostka natychmiast spoczęła w ustach.

Od razu wyczułam, że sama czekolada jest lekko przesiąknięta kokosem, jednak mimo to dobiegła do mnie charakterystyczna dla Menakao dzika świeżość.
Były to kwaśno-gorzkie grejpfruty, bukiet soczystych cytrusów, słodycz nadgniłych goryczkowatych jeżyn i akcent twarogu. Czekolada rozpuszczała się nieco szorstko, chociaż wydala mi się bardziej kremowa od innych Menakao. Wraz z tym procesem twaróg zaczął przechodzić w silną, mleczną nutę. To mleko stawało się wyraźne prawie jak w mlecznych tabliczkach.
Tu zaczęło się mieszać z kokosem, albo to kokos wyszedł z tych mlecznych nut. 
Kompozycja zrobiła się słodsza i bardziej wilgotna, a wtedy smak popędził już tylko w jednym kierunku. Bardzo twarogowa nuta i mleko dynamicznie przeszły w kefir.

Czysty, najczystszy kefir. Tego się nie da opisać, nie da się użyć innych słów. To nie była nuta kefiru, to był po prostu kefir sam w sobie. Kokos idealnie się przy tym prezentował. Jego smak był bardzo subtelny i naturalny, a mimo to wyrazisty.
Leciutka goryczka lekko palonego sezamu doskonale rysowała się na tym tle, podsycając walory kakao z minimalistyczną gorzkością.

Chrzęszczące wiórki raz po raz dawały "kokosowego kopniaka" przebijając się ponad sezam, żeby potem to sezamkowo słodka goryczka mogła je zdominować - taki przyjacielski bój dodatków na czekoladowo-kefirowym tle.

Ta czekolada... zaskoczyła mnie. Jest zupełnie inna w smaku niż Menakao 72 %, nie da się jej porównać do żadnej innej. Zapach ma boski, a smak... smak to czysta egzotyka. Taki koktajl kokosowy zrobiony na kefirze z dodatkiem sezamu i cytrusów (pobrzmiewających w tle). Sama natura, chociaż już nie taka dzika.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 8 zł (za 25 g)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy kupię znów: chyba kiedyś do niej wrócę

Skład: ziarna kakao z Madagaskaru, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszony kokos, ziarna sezamu, lecytyna sojowa wolna od GMO