piątek, 21 września 2018

Terravita 70 % Lemon Chocolate ciemna z cytrynowym nadzieniem

Jak jakiś czas temu już pisałam, postanowiłam sobie do "czekoladowego menu" dorzucić kilka ogólnodostępnych, tańszych nadziewańców (który to pomysł porzuciłam po paru tabliczkach, jednak jeszcze parę pamiątek z tego na blogu się znajdzie). Gdy zbliżał się dzień otwarcia wafelków Familijne cytrynowe, pomyślałam, że i jakąś zwykłą cytrynową czekoladę bym zjadłam, z tym że... na rynku nie ma ich aż tak wielu. Jako że miętową Terravitę wspominałam całkiem nieźle, padło właśnie na jej siostrę. Od dnia zakupu do otwarcia minęło parę miesięcy, a biedna tabliczka wiele godzin spędziła w podróży. Na wszelki wypadek włożyłam ją do lodówki, a dopiero potem przełożyłam do szafki z temperaturą pokojową, ale osad i tak zdążył się wytworzyć - no i wyglądała, jak wyglądała.


Terravita 70 % Lemon Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao "nadziewana cytrynowa", czyli z nadzieniem o smaku cytrynowym, które stanowi 50 % całości.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach cytryny i czekolady. Ten pierwszy był ewidentnie sztucznie wzmocniony, ale straszliwą chemią nie walił. Kojarzył mi się z lekko goryczkowatymi, słodko-kwaśnymi rzeczami cytrynowymi o pewnej soczystości, nie zaś ze świeżymi owocami. Czekoladę z kolei cechowała silna słodycz i nuta kakao - jednak nie gorzkość i w sumie też nie wytrawność, a taka "kakałkowość".

Tabliczka łamała się z łatwością. Zarówno wierzch, jak i nadzienie rozmieszczone po całości, były zwarte i tłuste. W ustach kęs szybko miękł, stając się niewiarygodnie miękką i zalepiającą masą. Czekolada była bardzo, bardzo tłusta - zupełnie nie jak ciemna - oraz gładka, kremowo-ulepkowa.
Nadzienie wydało mi się nieco mniej tłuste, a bardziej... wilgotne i gumiasto-rzadkie jak jakiś lukier o chrzęszczącej proszkowości wychodzącej poza wszelkie granice i skalę.
Kawałeczek spróbowałam oczywiście oddzielając czekoladę od nadzienia przy pomocy noża, ale wszystko czuć i tak, i tak.

W pierwszej chwili zdecydowanie dominowała czekolada, a właściwie jej cukrowość złączona ze smakiem kakaowym - takim nieambitnym, niegorzkim, a leciutko wytrawnym. Nie kojarzyło się to nawet z "tanią czekoladą" a po prostu z polewą kakaową.

Po chwili cukrowość zaczynała narastać. Miałam wrażenie, że była połączona z nijako-maślanym i nieco margarynowym smakiem. Nie osłabiało to jednak słodyczy, a po prostu było przy niej.
Z cukru wychodził cytrusowy smak kojarzący się z cukierkami i gumami rozpuszczalnymi (pewnie nasilony konsystencją) cytrynowymi - cytrynowe, owszem, ale w cukrowy sposób. Kwaśność pojawiała się chwilami, jej sugestia (gdy większość czekolady się już rozpłynęła i głównie nadzienie zalepiało paszczę) i nawet pewna rześkość wprawdzie gdzieś tam w tle cały czas wisiały, ale ogólnie kwaśno nie było. Aż tak bardzo chemicznie też nie. Po prostu cytrynowy smak był na tyle delikatny, że to się ukrywało. Cytrynowość wtapiała się w czekoladę.

Wraz z kakao chwilami miałam wrażenie, jakby to miało pójść w gorzkawym kierunku, ale zupełnie gubiło się w cukrze. Wtedy też wyłaniał się smak odtłuszczonego kakao kojarzący się z polewami kakaowymi.

Po wszystkim, oprócz warstwy tłuszczu na ustach, pozostawało poczucie strasznego zacukrzenia, oraz sztuczny posmak cytryny, skrywający też pewne orzeźwienie w towarzystwie kakao - takiego zwykłego, w proszku. Dopiero po zjedzeniu ta "podkręcona cytryna" zaczynała mi nieco przeszkadzać.

Całość wyszła przede wszystkim cukrowo i miękko, czyli ulepkowato. Z zaskoczeniem odkryłam jednak, że zaskakująco przy tym dobrze. Smak cytrynowy był delikatny, dzięki czemu wcale nie sztucznie-napastliwy, a zaskakująco udanie odwzorowany. Poprzez słodycz zgrał się z również cukrową czekoladą. Ta niestety z ciemną czekoladą nie miała prawie nic wspólnego.

Mimo że to czekolada kompletnie nie w moim stylu, bo za cukrowa i za miękko-ulepkowata, mając ochotę na coś bardzo, bardzo słodkiego i cytrusowego, zjadłam. Uznałam ją za tak obrzydliwą, że aż dziwnie w tym wciągającą. Ona była po prostu inna... taka cukrowo-kakaowa i cytrynowa (choć nie mocno). To trochę taki budżetowy i przecukrzony lemon curd w polewie cukrowo-kakaowej.
Kostkę podarowałam nielubiącej ciemnych czekolad Mamie. Uznała, że czekolada smaczna, acz za mało cytrynowa (jej jednak nie przeszkadzała by o wiele sztuczniejsza cytryna - ja z chemią mogłabym mieć problem). Obie uznałyśmy, że jak na taką czekoladę, to przyjemny kąsek.


ocena: 6/10
kupiłam: Lewiatan
cena: 3 zł
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (mogłabym się jednak poczęstować czy coś)

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, E476, aromat), nadzienie (cukier, tłuszcz roślinny: palmowy, kokosowy; serwatka w proszku, mleko w proszku odtłuszczone, proszek soku cytryny 2%: koncentrat soku z cytryny, maltodekstryna; lecytyna sojowa, aromaty, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; barwniki: karoteny)

7 komentarzy:

  1. Zdecydowanie nie dla mnie. Moja mama lemon curd uwielbia, ale ja nie znoszę jego smaku :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Terravita, cytryna... mam złe przeczucia :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zjadłaś całą - minus kostka dla mamy - naraz? Wspominam ją bardzo dobrze, choć nie odniosę się do szczegółów, bo jadłam ją zbyt dawno. Nie pamiętam, żebym szczególnie czuła sztuczność, aczkolwiek może tak było. Tłustość i słodycz pamiętam. Nie obraziłabym się za powtórkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wszystkie czekolady do 100 g zjadam na raz (co zazwyczaj oznacza siedzenie przy czekoladzie i jedzenie przez jakąś godzinę albo i dwie, po pewnym czasie przeglądając internet / rysując / miziając Lunę).

      Usuń
    2. A, niech stracę i wszyscy mają mnie za dziwaczkę: "[...] Lunę / czesząc lalki i zmieniając im pozycje, by potem postać na półce" haha.

      Usuń
    3. Jak zjadam całą tabliczkę - choć już mi się to nie zdarza - zajmuje mi to ok. 10 minut. Max 15, jeśli robię notatki. Ech.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.