wtorek, 19 lutego 2019

Madecasse Pure Dark Chocolate 70 % ciemna z Madagaskaru

Są marki, które według mnie mają w sobie "to coś", a przez innych są nieco marginalizowane. Ani trochę mi to nie przeszkadza i zastanawiam się nawet, czy wtedy taka marka nie widzi mi się jako jeszcze bardziej moja. Dobrym przykładem takiej jest Madecasse. Czarę czekoladowej gorzkości, którą to jak wiecie kocham, przepełniły lemurki na opakowaniach, przypominające o tym, że Madecasse wspiera pomoc dla nich na Madagaskarze.

Madecasse Pure Dark Chocolate 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Heirloom z Madagaskaru.

Po otwarciu, niczym Ozyrys biczem neheh, uderzyły mnie cytrusy oraz ziemistość mieszająca się z kefirem. Było to bardziej goryczkowato-kwaśne, cierpkie niż czysto kwaśne. Gdy cytrusy zaczęły rozchodzić się na cytryny i pomarańcze, w tle zadomowiła się prażona nuta orzechów i przetworów wiśniowo-różanych.

Ciemna tabliczka, mimo że matowa, cieszyła soczystym odcieniem i zacnym trzaskiem grubych, żywych gałęzi przy łamaniu. Była twarda.
Mimo że przekrój wydał mi się nieco ziarnisty, czekolada rozpływała się zaskakująco gładko (ale też nie do końca gładko). Czułam jej tłustawość, gdy pozostawiała na podniebieniu i języku swe smugi, ale jej główną cechą była nieziemska soczystość. Wraz ze smakiem sprawiła, że czekoladę odebrałam jako lekką. Soczyście-wilgotną, z pewną zwiewnością i hektolitrami lejącego się soku. A na koniec do soczystości dodała też leciutko pyliście-suchy efekt.

W pierwszej chwili dominowała słodycz zawilgoconych, ale wcale nie ciężkich róż oraz szlachetnego karmelu.

Nagle między te smaki, w wilgoć, wkradła się soczysta cytryna i kefir. Z racji tego, że cytryna wystąpiła i jako sok, i skórka przyniosło to mieszaninę kwaśności i cierpkości, nie samą kwaśność. Umożliwiło również wyraźniejszy debiut gorzkości.

Gorzkość nie spieszyła się. Leniwie rozchodziła się na tyłach. To ona uszlachetniała karmel, nadając mu palonego charakteru. Sama zaś smakowała orzechami i ziarnami kawy.
Pojawiła się ziemistość łącząca gorzkość z kwaśnością. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwaśność osiągnęła szczyt, by następnie zatonąć w słodyczy.

Poczułam niezwykle soczyste, słodkie pomarańcze albo nawet słodziutkie, łagodne mandarynki. Karmel i różane nuty wchłonęły poszczególne inne akcenty i tak oto karmel pod wpływem ziemistości zmienił się w daktyle, a róże w całe złożone przetworowe miksy: z wiśniami i śliwkami. Wszystkie te owoce miały w sobie podkwaszony motyw, który podbijały gorzkawa ziemia i kawa z tła.

Na koniec z cytrusów pozostały już słodkie mandarynki i pomarańcze, wraz ze swoją obłędną soczystością; za sprawą daktyli kefir zmienił się w łagodną maślankę i ogólnie bardziej mleczną nutę, a róże zanikały, pozostawiając jedynie kwiatową lekkość.
Ziemista gorzkawość pod wpływem stonowania odsłoniła bardziej laskowoorzechowe nuty.

Właśnie orzechy, już bardzo lekka ziemista gorzkawość, kwiatowa rześkość / lekkość i ogrom, cały wszechocean soczystości pozostały w posmaku. Na tę ostatnią przełożyły się głównie cytryny, ale i słodkie pomarańcze / mandarynki. Posmak pozostał na bardzo długo.

Czekolada zachwyciła mnie. Gorzkość wydawała się w niej tłem, ale jej kawowo-ziemiste nuty były bardzo wyraźne (mimo że nie na pierwszym planie). Dominowała słodycz, jednak nie była taka "czysta", a skomplikowana. Nie zwracała na siebie uwagi aż tak, jak kwasek / cierpkość, bo ten był tak dynamiczny... że rządził wszystkim. A że wszystko się mieszało... nic nie było takie czysto-napastliwe (z przegięciem), a świetnie wyważone.
Podobała mi się droga, jaką przebył karmel i daktyle oraz ich połączenie z kefirem. Róże i cytrusy cudownie się połączyły, a orzechowa, spokojniejsza końcówka nie mogła być lepsza.
Konsystencja idealnie oddawała smak. Tak jak inne Madecasse, na swoją zawartość kakao to geniusz.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 18,29 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność:  645 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

9 komentarzy:

  1. To musi być Król Julian na opakowaniu! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę ją upolować, ostatnio mi się nie udało :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę inne nuty w niej wyczułam, ale zachwyt podzielam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oprócz cytrusów to poziomki, marakuja, ser pleśniowy i coś skórzano-drzewnego. Ogólnie wydała mi się super soczysta.

      Usuń
    2. Pleśniak rzeczywiście! W tej mojej gorzkawej ziemi coś takiego było.
      Poziomki? Rany, w ogóle zapomniałam o ich istnieniu! Ależ bym zjadła takie jak za dawnych lat, słodziutkich, prosto z krzaka.

      Usuń
  4. Rozpuszczała się gładko i bagienkowo czy gładko i znikała? Pylisty, suchy efekt chyba wskazuje na to drugie. Jeżeli tak - szkoda. Skoro tak Cię porwała ogromna soczystość cytrusów, tescowej Sao Tome oddałabyś serducho. (Nie, jeszcze nie byłam w Tesco, ale pamiętam).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu ważne jest, że nie do końca gładko. W ustach był taki kawałek-masa, trochę tłustawe i to dłuuugo leżało sobie na języku, cały czas opływając kolejnymi falami (te by Ci mogły kojarzyć się z Zotterem ciemnym, ale w wersji bardziej jak sok), które to fale szybko znikały. Zalepiającego bagienka nie było, ale nie znikała jak woda.

      O rany, jak ja ją chcę... Jak będziesz i znajdziesz ją tam... kupisz mi? Na jakąś wymianę - dorwę Ci za to jakieś Rosheny czy coś innego, co byś chciała.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.