środa, 21 sierpnia 2019

Orion Studentska Zlata Edice mleczna z orzeszkami arachidowymi, galaretkami limonkowymi, marchewką i pestkami dyni

Lubię marchewkę, ale sama z siebie bym jej z czekoladą nie łączyła. Nie żebym była "na nie", tylko jakoś tak nie widzę fajerwerków przy tym połączeniu. Jedyną czekoladą z tymże niepozornym warzywem, którą jadłam, był Lindt Carrot Cake, nie powiem, smaczny. To, co dzisiaj Wam prezentuję, widziało mi się jednak o wiele dynamiczniej. Ciekawiej? Na pewno egzotyczniej.

Orion Studentska Zlata Edice Mlecna Cokolada Karotka Dynova Seminka A Zele S Chuti Limetky to mleczna czekolada o zawartości 34 % kakao z kawałkami marchewki, pestkami dyni, orzeszkami ziemnymi i galaretkami limonkowymi; "smak inspirowany USA".

Już przy otwieraniu poczułam moc fistaszków, które za sprawą mocno mlecznoczekoladowego towarzystwa, kojarzyły się wręcz z wyidealizowanymi Reese's, a co za tym idzie, z masłem orzechowym. Ze spodu, a po przełamaniu to już w ogóle, uwolniła się także słodka soczystość. Należała do cytrusów, ale łączyła się z zapachem słodkiego, owocowo-marchwiowego soku, co podkreśliły orzeszki. Wszystko to byłoby przesłodzone, gdyby nie naturalnie gorzkawa nuta - prawdopodobnie pestek dyni, ale niezbyt jednoznaczna, a wymieszana z arachidowością.

Już w dotyku lśniąca, dość ciemnawa tabliczka wydała mi się tłusta, acz nie miękka; przy łamaniu lekko pykała. Było to spowodowane twardością z racji grubości. Dodatki wtopiono porządnie, nic nie wypadało, nie kruszyło się.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, kremowo, ale nie za tłusto. Gładko, trochę zalepiała i dość szybko odsłaniała dodatki, których nie poskąpiono. Właściwie chyba przez to, jak była nimi najeżona, zakrawała o ulepkowatość, ale znowuż właśnie w tym, jak zacne to dodatki były, tkwił jej urok. Oczywiście nie w każdym kęsie trafiało się połączenie wszystkiego (a np. orzeszki + dynia, galaretki + marchewka, galaretki + orzeszki itd., ale smacznie się to zgrywało).
Orzeszki i pestki - całe, połówki, ale i trochę po prostu średnich kawałków, były cudownie chrupiące, odpowiednio, a więc dość mocno podprażone.
Galaretki okazały się tylko początkowo zwarte, jędrne i soczyste. Szybko zaczynały się rozpuszczać, mięknąc do postaci żelowo-galaretowatej, podtrzymując soczystość. Okazały się gładkie i mięciutkie. Trochę się lepiły, oblepiały zęby, ale znikały dość szybko.
Najciekawszy dodatek, czyli kawałki marchewki, wyszedł trochę podobnie do galaretek. Najpierw twardawo-jędrne, nasiąkały i miękły, by potem pooblepiać zęby.
Nie lubię czekolad do gryzienia, więc na tę obrałam taką taktykę: pozwalałam wszystkiemu się rozpływać, trochę tylko rozganiając dodatki językiem. Galaretki rozpływały się, a np. marchew "nabierała odwagi", miękła itd. Pojedynczo kąsnęłam to tu, to tam, po czym zaczęłam podsysać dodatki. Pestek część rozgryzałam (tak "obok czekolady"), część zostawiałam na koniec, a orzechy ewentualnie nadgryzałam, by porozgryzać już gdy czekolada zniknie. Ta cały czas była dzięki temu obecna, bo po prostu rozpływała się. W takiej formie wszystko mi pasowało.

W smaku czekolada zarzuciła na mnie cukrowo-waniliowe sidła, po czym wprowadziła maślaność. Mocno nasiąknęła orzechami, dzięki którym  nutka kakao wyraźnie się zaznaczyła. Jej mleczność była wątła, dodatkowo osłabiana przez dodatki, ale wcale nie wyszło to na niekorzyść.

Ogólna orzechowość została podkręcona wyrazistymi fistaszkami, które to dawały z siebie 100 %. Z cukrowo-kakaową czekoladą kojarzyły się trochę ze Snickersem. Takie, rozgryzane dominowały zupełnie, więc raczej zostawiałam je na koniec. Nie tak szybko gryzione, zestawione z kawałkami słodkiej marchewki z "wytrawnanym, surowawym" echem, za sprawą maślaności czekolady z kolei sugerowały masło orzechowe.

Galaretki również wplatały się w samą czekoladę. Najpierw weszły w korelację z kakao, podkreślając je goryczkę i dodając troszeczkę goryczki. Podbiły cukrowość, po czym gdy ewidentnie się odsłoniły, serwowały pełnię smaku i przez jakiś czas dominując zupełnie. Była to cukrowo-cytrusowa limonka, ze specyficznym posmakiem goryczkowato-kwaskowatym, a jednocześnie soczyście słodkim. Podrasowana cytryną, co dało efekt też po prostu cytrusowej galaretki, ale również niewątpliwie na kwaskawo-jabłkowej bazie. By to zrobić, nie potrzebowały rozgryzania. Bardzo, bardzo słodkie, ale przełamywane epizodycznie innymi składnikami. Zwłaszcza, gdy bliżej końca (lub na koniec) je rozgryzałam.

Trafiwszy językiem na marchewkę, pomyślałam, że jest słodko-żadna, ale po chwili, a już zwłaszcza gdy bliżej końca rozgryzałam jej kawałki, roztaczały swój smak. Były zaskakująco... wyraziste, jeśli tylko nie wystąpiły w połączeniu z galaretkami (te bardzo je zagłuszały). Po prostu jak lekko podgotowana marchewka. Wyszły słodko w marchewkowy sposób, a jednocześnie bardzo wytrawnie.
Z większą ilością fistaszków nakręcały skojarzenie z duetem "masło orzechowe + sok marchwiowy", przy galaretkach wychodziły zdecydowanie na słodko, a z pestkami dyni... to zależy. Raz i drugi jak gotowana marchew (tak wytrawnie), a czasem kojarzyło mi się to z "marchewkowym ciastem z dynią".

Pestkom dyni nie mogę zarzucić nic, a nic! To zacne, intensywne smakowo sztuki, które swoją naturalną gorzkawością świetnie podkreśliły kakao i cudownie współgrały ze wszystkimi dodatkami.

Przy mieszaniu się dodatków, przy tym jak je czekolada odsłaniała, bardzo rosła jej cukrowość. Dzięki dodatkom nie zacukrzała niemiłosiernie; wyszła nieźle, pozwalając im działać.

Największą przyjemność sprawiało mi rozprawianie się z dodatkami, gdy znaczna część czekolady zniknęła. To wtedy rozganiałam je językiem i porządnie rozgryzałam, jak mi się podobało. Niektóre (fistaszki) umyślnie zostawiałam na sam koniec, by poczuć wszystko inne. Te bowiem, rozgryzane, stawały się smakiem numer jeden. Galaretki rozpuszczały się, więc w tym momencie też już nie zagrażały ciekawej marchewce. Właśnie końcówka należała do niej. I też wychodziła różnie (a to bardziej słodko, a to wytrawniej) w zależności, co akurat było w kęsie. Pestki dyni... jak to pestki - smakowite zawsze i wszędzie.

Jako posmak jednak i tak to bardzo słodka, ale z namiastką kakao, czekolada pozostała. Obok jakby surowej marchwi, przyjemnie podkreślonej orzeszkami i pestkami dyni. Wszystko to wyszło w pewien sposób... słodko, ale jednocześnie zahaczając o wytrawność. Galaretki, mimo galaretkowego i cukrowego wątku, wyszły zaskakująco naturalnie, w posmaku już zajmując podrzędne stanowisko. Nie czułam żadnej chemii, zacukrzenia (mimo że czułam bardzo, bardzo silną słodycz) czy zatłuszczenia.

Bardzo oryginalna tabliczka i wcale w tym nieprzekombinowana. Połączenie marchwi (właśnie takiej słodko-wytrawnej) z pestkami dyni i orzeszkami dało genialny efekt. Sama dynia cudownie przełamała cukrowość, podkreśliła kakao. Galaretki limonkowe również przypadły mi do gustu, bo wyszły autentycznie owocowo, mimo że również cukrowo. Pasowały do kompozycji, acz z racji intensywności smaku chyba mogłoby być ich nieco mniej. Czasami bowiem marchew zdawała się przygłuszona. Sama czekolada okazała się mało istotną bazą, jednak również wyszła przyzwoicie.

Żadnych zastrzeżeń, a plus za pomysłowe zestawienie dodatków, które w dodatku jakościowo również dobrze wyszło. Świetnie się sprawdza, gdy akurat chce się niewymagającej, ale nie nudnej czekolady, np. w dniu zapchanym wykładami (a nie ma nic lepszego niż ciekawy wykład i ciekawa czekolada!).
Resztkę (bo jednak czekoladziec wielki) dałam Mamie. Zachwyciła się całością, ale z błyskiem w oczach długo jeszcze wspominała głównie... galaretki.


ocena: 8/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech* (Aldi - u nas też były, ale tam wcześniej)
cena: 7 zł
kaloryczność: 518 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, galaretki (cukier, syrop glukozowy, koncentraty owocowe: jabłka, limonka 4,9%; woda, substancja żelująca: pektyny; kwas: kwas cytrynowy; regulator kwasowości: cytrynian sodu; olej palmowy, substancja glazurująca: naturalny wosk karnauba; naturalny aromat, barwnik: karoteny), tłuszcz kakaowy, prażone orzeszki ziemne, prażone pestki dyni, kawałki marchewki (marchew 80%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, olej słonecznikowy), pełne mleko w proszku, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, pasta z orzechów laskowych, lecytyny, ekstrakt z wanilii

*Nie, żebym po te czekolady kogoś tam wysłała. To było raczej na zasadzie przedstawienia mi listy, co ciekawego ten ktoś znalazł i pytanie, co z tego chcę, to przywiezie. Sama celowałabym pewnie w zupełnie inne tabliczki (czyt. w ogóle innej kategorii).

12 komentarzy:

  1. Zaciekawiła mnie ta czekolada. Chętnie bym się poczestowala ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekolada z marchewką? Tego jeszcze nie słyszałam :p marchewkę lubię, ale na słodko znam ją tylko w formie soku, kisielu albo ciasta marchewkowego, a więc bez czekolady. Chętnie bym spróbowała marchewki w takiej wersji, bo to moje ulubione warzywo ^^ ciekawi mnie tylko, czemu akurat taki smak jest inspirowany USA :D bardziej kojarzyłoby mi się masło orzechowe, Brownie czy punkin pie, a nie marchewka :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie wiem, skąd im ta marchewka... Ale że i pestki dyni, to może właśnie chodziło o takie "pumpkin pie / carrot cake".

      Usuń
  3. Całkiem ciekawe połączenie, a przy tej ilości dodatków nawet nie czuć z czego zrobiona jest czekolada :D

    P.S. widziałaaaś, sypnęli nowymi zotterami <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak i dobrze. xD

      Ostatnio sprawdzałam i tylko co pomyślałam, że jakaś nuda, że nic nowego nie dają. A tu proszę, dziś dopiero Twój komentarz przeczytałam. <3 Widzę! Niedługo będę męczyć Marcina od Zottera i zamawiać.

      Usuń
    2. No ja czekam aż się ochłodzi i zamawiam :D Ten rzut bardziej mi się podoba niż ostatni, wodorosty, bekon, tiramisu, solony karmel...nawet czekolady z miętą chętnie spróbuję. Zotter wielokrotnie udowadniał, że nielubiane przeze mnie połączenia też potrafi mi sprzedać.

      Usuń
    3. Oczywiście zamawiam wszystkie, ale trochę nie wiem, jak niektóre odbiorę. Ostatnio najbardziej cieszą mnie czyste, a te są jednak bardzo kombinowane. Tiramisu zawsze mnie odpycha, soli obecnie nie lubię. No ale wyglądają na pomysłowe i, co ważne, przemyślane, a nie jak tamte.
      Liczę na tę wodorosty i miętę. Poprzednia Chocolate Mint to jedna z moich ulubionych nadziewanych tak ogółem.

      Usuń
  4. Ey, ale marchwiak to super ciasto i ja jak najbardziej widzę połączenie marchewki z czekoladą. Pyszniutka mleczna i farfoclowate a la marcepanowe wnętrze marchewkowe? Dla mnie bomba mniamowa. (Tak, wiem, nie lubisz ciast).

    Reese's to fujka na całej linii. Nie mam w głowie ani okrucha wyidealizowanego obrazu. Zatarł się pod okrucieństwem rzeczywistych babeczek.

    Mocne fistaszki, wanilia i masełko w połączeniu mlecznoczekoladowym brzmią pysznie i mojo. Ja też przy pierwszych kostkach wyodrębniam dodatki, choć w inny sposób niż Ty. Nie czekam, aż zostaną na języku po rozpuszczeniu czekolady, tylko ogryzam czeko dookoła nich. Do dyni mam uraz po białej Heidi, ale czuję, że tu każdy dodatek przypadłby mi do gustu.

    Zaskoczył mnie Twój pozytywny odbiór. To chyba jeden z niewielu słodyczy, co do których podzielamy/-liłybyśmy zachwyt.

    "Była to cukrowo-cytrusowa limonka, ze specyficznym posmakiem goryczkowato-kwaskowatym, a jednocześnie soczyście słodkim" - to jedyne uważam za zło. Skoro limonka została podrasowana cytryną, niby okej, niemniej raczej nie podzieliłabym wrażeń Twojej mamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsza część pasuje bardziej jako komentarz do Lindta Carrot Cake. :>

      Ja jadłam je tak dawno i tak mało, że mogę sobie idealizować, hyhy.

      Ej, ja sobie zawsze z jednej kostki tak wszystko wygryzam, ale o tym nie piszę (biorę tylko to pod uwagę przy opisywaniu całości), bo wychodzę z założenia, że i tak nikt tak nie je. Nie czuję więc potrzeby pisania szczegółowo o samych wygryzionych dodatkach. Wygryzam je tylko, by zaspokoić własną ciekawość.

      Bo to ciekawy twór. I na tyle niezłe dodatki, że po prostu nie mam za co się przyczepić. Znaczy... i tak wolałabym zjeść ciemną plantacyjną z 7/10 czy coś, ale... to tak jakbym zjechała pączka za to, że jest pączkiem. JEST, a że ja nie lubię? To mój problem (i dlatego nie jem ich, więc to w sumie skrajny i mało sensowny przykład).

      Dlaczego zło? Limonka, podrasowana ogólnie cytrusami, ale wciąż limonka. Nie podzieliłabyś, bo limonka czy bo podrasowana?

      Usuń
    2. Nienawidzę limonek na równi z malinami i melonami.

      Usuń
    3. To wiem, dlatego mnie zdziwiło. To znaczy... jak podrasowana cytrusami i nie jako jedyny dodatek... też by Ci przeszkadzała? Myślałam, że taka to jak niektóre rzeczy malinowe - jesteś w stanie przyznać, że bywają ok.

      Usuń
    4. Smak malin BYWA okej. Melonów i limonek nigdy.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.