środa, 5 lutego 2020

Domori Land Organic Costa D'Avorio 70 % ciemna z Wybrzeża Kości Słoniowej

Raczej nie zdarza mi się podejmować spontanicznych decyzji na temat tego, co akurat będę degustować. Lubię sobie wcześniej to zaplanować, wiedzieć jaki region itd. Tym razem jednak, gdy otworzyłam szufladę i spojrzałam na dwie drobne bidulki na dnie, wiedziałam, że mam przeogromną ochotę na Domori, jakąś lepszą czekoladę tak ogółem. Czułam, że musi być to jakaś z tej linii (Organic Line), jednak na Brazylię się nie zdecydowałam, bo raptem dzień wcześniej jadłam Cluizela Riachuelo 70 % Bresil. Zupełnie nie skojarzyłam, że mam też nowość Domori stamtąd! Nie mniej, to chyba niezbyt w moim stylu, że nie urządziłam sobie porównania...? No nie wiem, nie w tym przypadku. Tym razem wygrało "potencjalnie najlepsze na koniec", bo jakoś nie wierzyłam w Wybrzeże Kości Słoniowej, a Brazylię milo wspominam niezależnie od marki.

Domori Land Organic Cocoa Costa D'Avorio 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej z regionu między wioskami Oulaidon i Lilebe.

Po rozcięciu sreberka w pierwszej chwili zaskoczył mnie intensywny, ale zaskakująco mało wykwintny jak na Domori, zapach. Wiedziałam, że skądś go znam, ale nie umiałam nazwać. Nie mniej, poczułam znikomą owocowość, ale chyba... malinową konfiturę czy żelowate nadzienie jakiegoś wypieku. W pewnym momencie wydał mi się zaskakująco wytrawny (wręcz pikantny?), a wspomniana konfitura... malinowo-pomidorowa?!
Pieczony motyw wydawał się tu bazą. Gdy zapach nieco się rozszedł, okazał się bogatszy, niż mi się wydawało na początku. Otóż to jakieś... bardziej ciastkowate brownie, przypalono-murzynkowe coś albo i mocno maślane... Nie wiem, wypieczone na chrupko ciasto...? Murzynek z orzechami? O tak, mnóstwem orzechów, przechodzących we wręcz nibsowo-słodowe, palono cierpkawe nuty. Lekka sucha ziemistość mieszała się ze słodko-kwaskawymi owocami.

Wręcz nieprzyzwoicie ciemna (nie wiem, ale tak o niej myślę) tabliczka była bardzo twarda, głośno trzaskała, choć już w dotyku wydawała się tłusta.
Po zrobieniu kęsa, w ustach roztoczyła swe tłuste smugi, nieco zalepiając w mocno kremowy, idealnie gładki sposób. Rozpływała się powoli, ale nie opornie z racji dość silnej tłustości tafli dopiero ocieplającego się masła.

Jako pierwsza popłynęła palona nuta, niebezpiecznie granicząca z cierpkim przypaleniem. Wtedy to jednak wbił się słód i kawa, przekierowując paloność ku smakowitej gorzkości. Niespodziewanie słód wzbił się na wyżyny i zaczął dominować. Poczułam drewniano-drzewne, żywe nuty (zmieszane z rozgrzewającymi przyprawami?) i mnóstwo orzechów. Palenie osłabło, a w jego miejsce weszła lekko kwaskawa soczystość.

Słodycz nie pozostała bierna, bo wymknęła się paloności. Oczami wyobraźni zobaczyłam palony miód, poprzypalane plastry miodu, gęste, lepiące, ciągnące się...

...Ciągnący się ser! Otóż miód był tak podrasowany wytrawnymi nutami płynącymi od słodu, że dosłownie poczułam roztopiony i znów zastygający, ciągnący się, delikatny ser żółty lub... tłusto-kremowy, też już płynny, camembert / brie. Prezentowały się tak na chlebie grillowanym lub pieczonych tostach. Najważniejszą rolę odegrała tu ich skórka. Pieczywo przypieczone po bokach na chrupko, a miękkie po środku za sprawą sera.
Sery mniej więcej w połowie rozmyły się na rzecz maślaności.

Maślaność wyszła na pierwszy plan, a po chwili przywołała do siebie słodycz. Pomyślałam o wypiekach miękkich i tłusto-maślanych. Nieoczywiste ciasta / babeczki przewijały się w oddali, jednak jeśli one, to tylko takie bogato wypełnione orzechami. W dużej mierze uchwycone "wypieki" (ta nuta umacniała się z każą sekundą) to grzanki / tosty. Czułam jakby ziarna... ziarna słodu? Zboże? i... coraz mniej maślaność, a coraz bardziej jak... orzechowy / sezamowy olej? Druga połowa była mocno ziarniście-zbożowa, orzechowa właśnie.
Wszystkim tym tworom towarzyszyła czarna, ziarnista kawa.

Kawa nieco rozgrzewała, chleb był na ciepło, orzechy... oprószono przyprawami. Bliżej końca rosło poczucie rozgrzania, wyłoniły się z niego przyprawy, wręcz pieprznie pikantnawe.

Po chwili pojawiły się też rodzynki. Kwaskawo-słodkie, jakby lekko podfermentowane. Łączyły wytrawność i słodycz, by otworzyć drogę też innym nieśmiałym, kwaskawym owocom. Przypalonej konfiturze malinowej? Przez moment pomyślałam o grzance z czymś malinowym i ciągnąco-lepiącymi serem i miodem, ale zaraz zagłuszył to słód i kawa.

Właśnie głównie słód, grzanki (głównie ich skórki) i kawa pozostały w posmaku, wychodząc bardzo nibsowo. Czułam też delikatną, acz jakby podrapującą słodycz czegoś jasnego i rzadkiego (miody / syropy itd.).

Czekolada była naprawdę niecodzienna i głęboka, zachwycająco obrazowa, ale jakoś mi nie podeszła. Wydała mi się dziwnie "zupełnie niesłodka" i bardzo słodka jednocześnie. Słodycz jakby płynęła obok wszystkich smaków. Te zaś były... bardziej wytrawne niż np. gorzkie, raczej niekwaśne. Owoców w zasadzie brak, ale do tej kompozycji mało co by pasowało.
Wolałabym, by jej nuty poszły w nieco innym kierunku. Wolałabym, by była bardziej jak ciemny chleb, nie zaś grzanki / wypieki - takie jak zapach sugerował, a nie maślane i z serową nutą. Za nibsami nie przepadam, ale kawa i przyprawy / drzewa, orzechy były zacne. Aksamitna struktura zachwycała bez dwóch zdań.

Nuty zboża, orzechów, dżemowych czerwonych owoców i nibsowo-piwne klimaty czułam też w JPCzekoladzie Wybrzeże Kości Słoniowej 65 %, która w dodatku też była dziwnie wytrawna (pieczarkowa; tu bardziej ser). Tamta wprawdzie zawierała nibsy, ale sama czekolada rzeczywiście może się kojarzyć. Czerwone owoce, ale głównie ogrom maślaności kojarzy się raczej z Morin Cote d'Ivoire Guemon Noir 100 %. I tu jestem trochę skołowana, bo... setka Morina wydała mi się łagodniejsza.
Zaskoczyło mnie też, że wyszła zaskakująco podobnie do jedzonej w ostatnim czasie Libeert Vietnam 73 %. Wytrawne nuty (i tu ser, i tu, acz ogólnie o innym wydźwięku), mnóstwo słodowej kawy... i palony motyw przy każdym smaku. Domori jednak znów pokazała klasę, co nie zmienia faktu, że z racji niezbyt moich nut (grzanki, maślaność) moje serce jest przy JPCzekoladzie (mimo nielubianych nibsów).


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,25 zł (za 25 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 563,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

6 komentarzy:

  1. Podoba mi się nuta maślanych ciast i babeczek, grzanki też brzmią intrugujaco... Ale ciągnący się ser? Nie wyobrażam sobie tego w czekoladzie :D niemniej jednak ser uwielbiam, więc z ciekawości bym spróbowala ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki żółty, łagodny i słodkawy. Miłe to było.

      Małej mnie Mama robiła kanapki z miodem lub dżemem różnie, a to z twarogiem, a to właśnie z serem żółtym (ok, tamten się nie ciągnął, bo chleb / bułka nie były na ciepło). Obecnie nie jem słodkich kanapek, ale Mama uwielbia właśnie słodkie śniadania z serem żółtym, więc jestem pewna, że tę nutę odebrałabyś tu pozytywnie.

      Usuń
  2. Dawniej ściśle wszystko planowałam, ale z uwagi na daty ważności (moje plebejskie słodycze umierają szybciej). Teraz planowanie miesza się z zachciankami. Przeważnie wiem, co zjem jutro albo tego samego dnia wieczorem, niemniej zdarza się, że zmieniam decyzję w ostatniej chwili. W sumie to miłe uczucie. Jedyny wymiar spontaniczności, na jaki sobie pozwalam ;)

    Wytrawno-pikantna marmolada malinowo-pomidorowa brzmi jak coś z moich koszmarów. Zapach numer dwa, ten z ciachem i orzechami, bardzo git. Z uwagi na pikantność zupełnie nie dla mnie. Mam za to ochotę na chrupiące tosty z mięciutkim, gorącym i ciągnącym się serem. Nawet niech se będzie camembert, co mi tam. Do tego pieczareczki i ketchup. Mmm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem i ja zmieniam coś w ostatniej chwili (yhym, na maksa dzień przed), ale lubię swój system. Ja nie to, że nie pozwalam sobie na spontaniczność. Po prostu jej nie lubię. Nawet nie przejdzie u mnie spontaniczne "a jednak obejrzę ten, a nie tamten film". Jak już wybiorę, musi być ten wybrany.

      Wiesz, że latem widziałam plakaty reklamowe z super-hiper nowością, jaką był... ketchup z malin? Haha.

      Opisane tosty (abstrakcyjnie!) brzmią dobrze i dla mnie! U mnie w domu zawsze jednak była wersja tostów trójkątów z mnóstwem sera żółtego i szynką w środku, a ja uwielbiałam je maczać w mnóstwie ketchupu. O rany, ależ bym (abstrakcyjnie!) żarła.

      Usuń
    2. Z szynką nie lubiłam, wolałam ser i pieczarki. Szynka się okrutnie nagrzewa i parzy w otwór twarzowy, poza tym czysty ser ma super smak, którego dopełnienie stanowią pieczarki.

      Ja bym zjadła nie abstrakcyjnie, tylko po prostu zjadła.

      Usuń
    3. Moja kanapka z serem żółtym musi być też z mięsem, każda. Teraz tak nie jem, ale kiedyś obowiązkowo to połączenie. Teraz bym zjadła tosty i takie ser-szynka i ser-pieczarki. Jak byłam dzieckiem, u nas żadnemu z rodziców nie przyszłoby do głowy dołożenia pieczarek do tostów. Według nich pieczarki = takie w kostkę do zapiekanek.
      Szynka tak bardzo-bardzo się nagrzewa? U nas zawsze wszystko było bardzo ciepłe, ale nie zwróciłam uwagi na to, by szynka jakoś specjalnie odstawała. Taplała się w ciągnącym serze... a potem wszystko sru, maczane w chłodnym ketchupie... O cholera. Wspomnienia. <3

      Ja... mogłabym ze dwa zjeść, jakby o tak o ktoś mi dał na obiad. Ale żeby realnie zrobić - nope. Obecnie w ogóle pszenne chleby (a tostowe właśnie takie są) zupełnie mi nie podchodzą (stąd musiałoby być duuużo farszu, który w moim tosterze by wypłynął, wszystko by się poprzylepiało do tostera...).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.