czwartek, 12 listopada 2020

Auro Filipino Origin 42 % Milk Chocolate Banana Chips mleczna z chipsami bananowymi

O czekoladach Auro przed zakupem tych właściwie nie słyszałam. Kolejna marka (tym razem filipińska) z wysokiej półki, do której pewnie bym nie sięgnęła, gdyby była fizyczna, a nie "tak się mówi". Przy całej mej miłości do takowych, kupując, obecnie ograniczam się głównie do czystych ciemnych z powodów czysto praktycznych. Smakują mi bardzo-bardzo, bardzo albo mniej bardzo, ale szanse, że nie posmakują wcale są znikome. Byłoby mi szkoda pieniędzy na wątpliwe albo takie, które miałyby mnie w pełni nie satysfakcjonować (mleczne / z dodatkami, o białych już nawet nie mówię). Na Auro skusiłam się jednak nie dość, że na mleczną, to na mleczną z dodatkiem. Dziwne? Może... by było, gdyby dodatkiem nie był banan. Bardzo lubię banany i ubolewam, że czekolad z nimi jest tak mało.
Tu ubolewałam, że... tabliczka była taka malutka. Ale z wyjątkowymi bananami! Bo konkretnie z Davao. Tak w ogóle, chipsy bananowe są ponoć jedną z najbardziej lubianych przekąsek w Filipinach. Ja akurat zdecydowanie wolę świeże, bo twarde banany suszone, w sensie chipsy (?) są tak twarde i podkręcane (olej, cukier), że obecnie raczej po nie nie sięgam (ale lata temu był okres czasu, kiedy nie wyobrażałam sobie bez nich dnia).

Auro Chocolate Filipino Origin 42 % Milk Chocolate Banana Chips to mleczna czekolada o zawartości 42 % kakao z Filipin z chipsami bananowymi.

Już otwierając poczułam intensywny zapach orzechów i dymu, do których w trakcie degustacji dołączyły jeszcze drzewa, drzewo sandałowe - takie "kadzidlane, wonne drzewo". Szybko i wyraźnie zaznaczył się też palony karmel, przechodzący w toffi, by następnie wraz z nim utonąć w mleku.
Banany wydawały się reprezentować poniekąd jedną ze składowych nut kakao, bo tych - rześkich i owocowych - też uchwyciłam sporo. Pomyślałam o ananasie i innych egzotycznych, jakiś czerwonych i suszonych jak z surowych batonów, a więc niemal miodowych... i tu znów krąg się zamykał, wracały niemal miodowe banany. Zwłaszcza po przełamaniu przywodziły na myśl świeże w karmelu i suszone karmelizowane.

W dotyku tabliczka udawała lepką i miękką, ale nie topiła, nie gięła się, a całkiem ładnie pykała przy łamaniu. Wydała mi się wtedy delikatna i dość krucha. W przekroju zobaczyłam bąbelki i parę małych kawałków bananów, które i na spodzie się przebiły. Ze dwa (biorąc pod uwagę proporcje) trafiły się spore.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanie szybkim tempie, szybko mięknąc i zalepiając tylko trochę. Mimo to, cechowała ją pewna gęstość, którą zatłuszczała lekko usta. Była to tłustość pełnego mleka i śmietanki, dzięki czemu nie wyszła nazbyt ciężko.
Banany powoli się odsłaniały, ale naprawdę trudno o kęs bez nich. Okazało się, że dodano ich mnóstwo. Większe były twarde i głośno chrupały od początku do końca, średnie - nie wszystkie były twarde, a raczej twardawe - chrupały, a potem skrzypiały. Inne zaś skrzypiały / trzeszczały jakby od cukru (którymi je pokryto?). Te, które częściowo nasiąkły czasem skrzypiały w sposób charakterystyczny dla owoców liofilizowanych, a niektóre pochrupały, poskrzypiały i rozchodziły się na suchą, jakby papierową papkę. Nasiąkały bowiem dość opornie - wolały sobie skrzypieć. Ogromną część dodatku stanowiły mikroskopijne drobinki, które leciutko sucho chrupały-skrzypiały.

Od wgryzienia się czułam ogrom mleka, które samo w sobie wydało mi się słodkie. Mleczna fala popłynęła, bez żadnych ograniczeń fundując błogą śmietankowość i sugerując obecność bananów.

Niemal jednocześnie z nią odezwała się gorzkość orzechów. Pomyślałam konkretnie o włoskich. Wydały mi się osnute dymem, a z czasem przemieszały się z mocnymi nutami drzew. Żywych, porastających czarną ziemie, ogrzanych słońcem i też z dymem. Kakao zaznaczyło leciutką, szlachetną cierpkość, co jeszcze wyraźniej podkreśliło gorzkawe orzechy.

Dym płynął także ze słodyczy. Była bowiem mocno palona, karmelowa. W ciągu paru sekund wyskakiwała do góry, by objąć dominację. Poczułam słodziuteńkość i drapanie w gardle - oto karmel zwracał na siebie główną uwagę, niczym surfer na mlecznej fali. Poczułam, jakbym miała do czynienia z karmelizowanymi w miodzie owocami albo... miodowym ciastem, w którym po przecięciu widelczykiem warstwy kremu śmietankowego, trafiłam na sprasowany spód z orzechów i bakalii, zlepionych karmelo-miodem.

Słodycz zyskała sporo rześkości. Oto pomyślałam o mleku bananowym i zarejestrowałam sporo soczystości. Najpierw skojarzenia za sprawą orzechów pobyły trochę z raw barami i niemal miodowymi, suszonymi owocami. Słodycz wydała mi się przesadzać... Następnie zaś kompozycję przekłuł leciutki kwasek. Pomyślałam o ananasie, nawet czymś bardziej cytrusowym, a wtedy kawałki banana zaczęły wylegać na język.

Coraz trudniej było mi się skupić na drzewno-orzechowym tle, zaczęło uciekać... A mimo to uchwyciłam, że kwasek owoców podsycił także lekką ziemistość. Drzewa, ziemia na której rosły i dym, który je przysłaniał, cały czas gdzieś tam w tle były.

Mocniejszy karmel podkreślił smaczek chipsów bananowych / twardych bananów suszonych, ale zaraz odpuścił i puścił przodem smak niemal świeżych. Nie musiałam bananów rozgryzać, by je poczuć - jakbym oglądała genialny zwiastun filmu (już czułam, że gdy tylko zacznę rozgryzać dodatek rozpęta się bananowa burza). Świeże, naturalne banany wraz z mlekiem zajęły się cierpkawością kakao niwelując ją. Wtłoczyły je w mocno palone toffi.
Niestety, po chwili okazało się, że banany ogólnie wyszły dość mdławo; rozgryzane szybciej, trochę gubiły się w słodkiej toni. Jakby... to czy je gryzę, czy nie, nie miało większego znaczenia, a smak popłynął wcześniej.
Kawałki bananów rozgryzane bliżej końca same w sobie wydały mi się papierowe, mdławo-suszone, akieś mało bananowe. Piszę to o tej całej drobnicy - w dużej części wypranej ze smaku.

Pod koniec pozostał posmak toffi właśnie, takiego... miodowego, drapiącego w gardle i z mnóstwem owoców egzotycznych. W tym wyraźnie czułam banany i świeże, i suszono-karmelizowane, różne. Toffi również okrywało gorzkawe orzechy. Dzięki temu po głowie snuły mi się zdrowe ciasta / raw bary. Wróciła mocniejsza gorzkość i niemal ziemista cierpkość kakao, przyprawiająca wręcz o suchawy efekt.

To dosłownie zdrowe ciasto Banoffee (ok, jadłam raz w życiu, w dodatku jakieś średnio udane, ale chodzi mi o konwencję) w tabliczce.
Ogrom mleka i śmietanki wymieszał się z gorzkością orzechów, podkreślonych drzewami i ziemią, oraz egzotycznymi owocami: bananami i ananasami. Kwasek tych drugich w całej tej toffi-karmelo-miodowości był słabiutki, ale ratował sytuację. Banany zaś... nie usatysfakcjonowały. Kawałki były kiepskie, bo już jak przyszło do gryzienia, okazało się, że te wszystkie ich nuty wcześniej... to byłoby by na tyle. Prawie jak w dzisiejszym przemyśle filmowym, gdzie w zwiastunach są jedyne warte uwagi fragmenty z filmów.
Mimo gorzkości i soczystości w ustach, dała radę zasłodzić (takie maleństwo!) i drapać w gardle. Dodatek wiele obiecał, nasączając bazę swym smakiem, a potem... rozczarował. Niezbyt podobała mi się jego forma, jak i prędkość znikania czekolady z ust.

Całość wyszła jednak smacznie, czułam podobieństwa (owocowy kwasek z goryczką w ogromnie mleczności) z Askinosie Davao Philippines 62 % Dark Goat Milk Chocolate + Fleur de Sel oraz konkretnie ananasy, karmel i dym z Georgia Ramon Philippinen / Philippines 75 %, ale... od mlecznej z określonego regionu oczekiwałabym więcej (albo raczej "mniej zasłodzenia").


ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 7,15 zł (za 27g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, chipsy bananowe, lecytyna sojowa, naturalny ekstrakt z wanilii

2 komentarze:

  1. Jak pachnie drzewo sandałowe? Kurczę, niezłe skojarzenie. Ja mogłabym przywołać co najwyżej znoszone sandały ;) Trafiłyście dziś z bananami z Magdą. Zabawne, bo to przecież niepopularny dodatek. Mnogość dodatków super, ale konsystencja? Hmm. Twarde banany (chrupkowe), świeże - uwielbiam oba rodzaje. Banoffee nie jadłam, ale uwielbiam nazwę. Czekoladę bym przytuliła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To takie połączenie świeżo ciętego drzewa, cynamonu i kadzideł. Bardzo, bardzo piękny, nieco korzenny, słodki zapach. Często robią o jego zapachu kadzidełka / świeczki i choć one tego nie oddają, możesz sobie mniej więcej ogarnąć, jak jakieś w sklepie zobaczysz. :D

      To fakt. Szkoda, że nie wiedziałam, to bym wrzuciła też Terravitę, zamieniając ją z Auro.

      Twardych bananów do chrupania nie lubię, ale takie... chyba wolałabym i tak zjeść niż męczyć takie w czekoladzie. Bo jak mam chipsy bananowe, to wiem co z nimi robić (gryźć, jeść!), a w czekoladzie... ta mi się rozpływa, a dziady irytują.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.