poniedziałek, 9 maja 2016

Lindt Cognac mleczna z koniakiem; Lindt Kirsch mleczna z likierem wiśniowym

Nie wiem, jak doszło do tego, że tyle czasu nie publikowałam tych recenzji. Zupełnie o nich zapomniałam - zostały napisane rok temu i jakoś je przeoczyłam. A byłam święcie przekonana, że opublikowałam je razem z innymi alkoholowymi Lindt'ami.


Lindt Cognac, to bardzo prosta czekolada, bo po prostu mleczna z koniakiem. Tutaj warto wspomnieć, że nazwa "cognac" jest zastrzeżona dla trunków, pochodzących z okolic okręgu Cognac we Francji, a powszechnie mamy koniak. Jedno i drugie można nazwać winiakiem, ale większości pewnie bardziej spodoba się określenie - wytrawna wódka, przy której produkcji wykorzystuje się winogrona.

To właśnie winogrono towarzyszy kostkom w kształcie pigułek z, jak to mówię, płynnym szczęściem, oraz kieliszkowi na bardzo eleganckim, tekturowym opakowaniu, które czym prędzej otworzyłam.
Kolejna bariera dzieląca mnie od obiektu dzisiejszej recenzji to sreberko, rozerwane przeze mnie w trybie natychmiastowym. 
Czekoladę połamałam na kostki, z czym, mimo ich kształtu, nie było większego problemu i włożyłam jedną z nich do ust.

Czekolada rozpuszcza się dość powoli, uwalniając stopniowo słodycz, mleczność i kakao. Dobry, mleczny Lindt.

Gdy jednak kostka rozpada się (bądź zostaje przegryziona), w ustach rozlewa się alkoholowy smak, który nie ma w sobie nic wytrawnego. Czuć tu alkohol w postaci wódko-winiacza, ale takiej z najwyższej półki. Nie jest to silne uderzenie, a taki po prostu smaczek, według mnie trochę za mało wyrazisty. W połączeniu ze słodką czekoladą, robi się bardzo stonowany. Tak stonowany, że aż nienadzwyczajny. Mogło być lepiej, według mnie przynajmniej, gdyby albo czekolada była mniej słodka, albo koniak silniejszy.

Pod koniec, gdy znika alkohol, na języku, wraz z czekoladą zostaje jeszcze cukrowo-alkoholowa warstwa (dla mnie to i tak zawsze będzie "szkło"), lekko chrupiąca i raczej niezbyt słodka. Jej obecność zawsze podwyższa produktom moją ocenę. Dodatek do kremowo-rozlewającej się czekolady, smakowe podkreślenie, to jest właśnie to!

Czekolada jest smaczna, z wielką przyjemnością zjadłam ją całą (nie oddałam!), ale nie ukrywam, że czegoś mi w niej brakowało. Liczyłam na naprawdę silnego kopa od nadzienia, jednak niczego takiego nie było. Prawda, koniaczek był silny, jednak nie dość silny, bym mogła wystawić wyższą ocenę. A może po prostu koniak nie pasuje do mlecznej czekolady aż tak dobrze, jak whisky?


ocena: 8/10
kupiłam: Kaufland
cena: 10.49 zł
kaloryczność: 467 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie, ale jak np. dostanę, to płakać nie będę

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, Cognac (8%), miazga kakaowa, laktoza, cukier inwertowany, odtłuszczone mleko w proszku, substancja zagęszczająca (guma arabska), lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, wanilina

-----------
Aktualizacja z dnia: 03.01.2019

Czekolada mleczna z płynnym nadzieniem koniakowym (33%).
Ukradłam Mamie kostkę, bo jak napisałam w aktualizacji Lindta Whisky, kupiłyśmy sobie czekolady te, gdy w Biedrze pojawiły się w 2019 r. Chciałam w sumie tylko podmienić zdjęcia, ale że dodałam aktualizację tamtej, postanowiłam także zaktualizować tę.

Otóż w przypadku tej nie znalazłam zmian w składzie ani w wartościach, ale... wydaje mi się, że odkryłam, o co chodzi z tym, że wyszła gorzej niż Whisky. Whisky to po prostu taki mocny alkohol, który cudnie zagrał z mleczną czekoladą, bo... Whisky już tak ma. Przecież często same w sobie miewają nuty a to karmelu, a to wanilii itd.
Cognac jest mimo wszystko bardziej... jakby owocowy. Mi wydaje się, że czuć w nim ciut-ciut winogron i to jednak nie aż cudownie gra z bardzo słodką, niemal uroczą czekoladą Lindta. Mimo wszystko to wciąż przepyszna czekolada z bardzo, bardzo wyrazistym alkoholem.


ocena: 8/10
kupiłam: Biedronka (Mama kupiła)
cena: 7-8 zł

--------------------
Likier Kirsch (Kirschwasser) jest wytwarzany z wiśni (lub czereśni), często wraz z ich pestkami. Powinien być zatem gorzki, a nie słodki, ale... nie nastawiajmy się na nic innego, niż typowe alkoholowo-wiśniowe nadzienie.
Lindt Kirsch with a Kirsch liquid filling to czekolada mleczna z płynnym nadzieniem z likierem Kirsch, a jako, że zaczynam powtarzać się w nieskończoność, nadszedł czas, by wreszcie otworzyć czerwone opakowanie.

Delikatnie otworzyłam tekturkę i rozerwałam sreberko. Niestety, "kapsułki" troszeczkę "osiadły" - zapewne skutek kilkugodzinnej podróży nieklimatyzowanym samochodem (nie było gorąco, odczuwałam wręcz chłód, więc nie pomyślałam, że coś takiego może się stać). Trudno, na szczęście alkohol się nie rozlał (zaczęłam się bać, czy się całkiem nie scukrzył). 

Ostrożnie połamałam na kosteczki, pełna obaw, napędzanych dodatkowo przez zapach, który od kilku chwil unosił się nad czekoladą. Miałam co do niego sprzeczne uczucia, ponieważ w dużej mierze był to zapach taniej bombonierki z wiśniami w likierze, jednak o swoje miejsce dzielnie walczyły także smakowite, mleczno-czekoladowe lindt'owskie nuty. 

Wreszcie spróbowałam pierwszą kostkę. Mleczna czekolada zaczęła się delikatnie rozpuszczać, za sprawą bardzo przyjemnej tłustawości. Słodycz stała na wysokim poziomie, jednak wciąż był to smaczny Lindt.

Mimo, że warstwa czekolady jest dość gruba, po jakimś czasie pękła, a w ustach rozlał się likier o wiśniowym zabarwieniu z, oczywiście, alkoholową nutą. W tym nadzieniu nie było nic ze spirytusu, to właściwie jego przeciwieństwo. Słodki, odrobinę gorzkawy smak i nuta alkoholu. Był to słaby alkohol, ale nie "kiepskiej jakości", a "mało alkoholowy". Smak wiśni nie udawał świeżych soczystych owoców, a był po prostu smakiem słodkiego likieru. Wielu osobom takie rozwiązanie na pewno przypadnie do gustu.
Warstwa scukrowanego alkoholu była dość cienka i dodała chrupiącego efektu, co bardzo umiliło konsumowanie całości. Wydaje mi się jednak, że podwyższyła także odczuwalność słodyczy.

Całość jest niezła, chociaż bardzo słodka. Nie dałam rady zjeść całej tabliczki (chociaż to chyba lepiej, a i obdarowana przeze mnie mama się ucieszyła :P ). Alkohol jak dla mnie jest zbyt mdły. To znaczy, kiedy się rozlewa, czuć go wyraźnie, ale po chwili znika całkowicie i pozostaje tylko czekolada.
Ja po prostu nie lubię słodkich, owocowych likierów.


ocena: 7/10
kupiłam: firmowy sklep Lindt
cena: 12.49 zł (tak mi się wydaje)
kaloryczność: 467 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, Kirsch (8%), miazga kakaowa, laktoza, cukier inwertowany, odtłuszczone mleko w proszku, guma arabska, lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, wanilina

niedziela, 8 maja 2016

Taza Chocolate Mexicano 70 % Chipotle Chili ciemna z Dominikany z chili

Kiedy już wydawało mi się, że skończyłam z bezmyślnym kupowaniem czekolad, postanowiłam zamówić jakieś z zagranicznej strony. Mając tysiące otwartych kart, wiele stronek i recenzji, złożyłam zamówienie, w którego skład weszły dwie "tabliczki" firmy, która... okazała się małym zaskoczeniem.

Kupując czekolady, byłam święcie przekonana, że to meksykańskie tabliczki, a dość szybko okazało się, że wcale tak nie jest. Taza Chocolate to amerykańska firma działająca od 2005 r., której założyciel Alex Whitmore został po prostu zainspirowany Meksykiem podczas jednej ze swojej podróży. Wcale mu się nie dziwię, że postanowił przekazać trochę Meksyku w czekoladzie, wyrabiając ją przy użyciu tradycyjnego meksykańskiego kamiennego młyna i dodając charakterystycznych przypraw. Szkoda tylko, że nie zatroszczył się o kakao z rejonu, ale...
...taka nie do końca przemielona czekolada mająca przypominać kamienną płytkę wciąż jest dość ciekawa.

Taza Chocolate Mexicano 70 % Chipotle Chili to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao pochodzącego z Dominikany z papryczką chili chipotle w proszku.

Mały okrągły papierek skrywa... równie okrągłą czekoladę, a właściwie... dwa średniej grubości czekoladowe dyski, z delikatnym podziałem na trójkąty. Są ciężkie, jak na takie maleństwa - razem ważą 77 g. Kolor mają głęboki, taki... żywy, jak polerowane, lśniące ciemne drewno.
Podobnie też pachną. To intensywny, ale nie natarczywy, aromat z nutami palono-drewnianymi, w których można wyodrębnić mahoń czy zapach rodem ze sklepu meblowego, a także... odrobinę wilgotnego razowca, okraszonego odrobinką ostrości i owocowej świeżości.

Przełamałam, a czekolada chrupnęła i... osypały się z niej kawałeczki oraz kryształki cukru. W przekroju wygląda na nie całkiem przemieloną, a ja zaintrygowana wgryzłam się w nią...

...i to był chyba błąd. Kryształki cukru i chili w proszku wleciały prosto do gardła, a mnie chwyciła taka ostrość, że myślałam, że nie wytrzymam i zaraz wypluję ten kawałek. Na szczęście tego nie zrobiłam, a po moich ustach rozszedł się niezwykle soczysty i świeży smak wiśni, przechodzący powoli w wiśnie w alkoholu.
Czekolada rozpuszczała się w bardzo dziwny sposób. Przez pierwszą chwilę wydaje się normalna, ale zaraz ujawnia się jej sucho-szorstka struktura. Jest zupełnym przeciwieństwem gładkości i kremowości. Pełno tu różnych drobinek i kryształków cukru. Wszystko jest tu nierównomierne, chaotycznie przemieszane - raz więcej cukru, raz mniej i odzwierciedlało się to w smaku. Ależ "kolorowo" wyszło!
Właśnie te cukrowe elementy konsystencji nasiliły skojarzenie z wiśniami w alkoholu z warstwą skrystalizowanego alkoholu (lub cukru z niego). W pewnym momencie w głowie pojawiło mi się słowo "gorzała!" - bo to był właśnie ten czysty smak, ale dosłownie przez ułamek sekundy.

Silna ostrość cały czas panoszyła się w gardle i szczypała w język. Wyraźnie czułam smak chili, był on tu głównym motywem, ale dało się też wyczuć mnóstwo smaków płynących z samego kakao. Te zaczęły wchodzić w bardziej słodką, czereśniową, strefę. Gorzko-słodka czekolada za każdym kęsem w pewnym momencie robiła się bardzo słodka, przechodząc w gorzkość.
Przy kolejnej kostce (i każdej następnej) zaczynało się od delikatnej słodyczy, potem rozbrzmiewała ostrość i nadchodziły świeże, słodko-kwaskowate owocowe elementy. Truskawki, arbuz... te smaki były wręcz orzeźwiające! A obok - piekące chili. Przewijało się tu dużo elementów, które ciężko było wyodrębnić spod chili, ale niewątpliwie czekolada posiadała głębię i drugie dno. Po pewnym czasie, gdy przyzwyczaiłam się nieco do tej ostrości, mignęły mi tu także słodkie gruszki i powidła śliwkowe, a całość zamknęła gorzkość i pikanteria wyczuwalna w gardle.

Ta czekolada jest niezwykła, ciekawa. Wydaje się taka... pierwotna, nieprzetworzona, naturalna dzięki tej konsystencji, ale jeśli mam być szczera... nie za bardzo podobają mi się kryształki cukru w czekoladzie. Tak czy inaczej, ma także interesujący, słodko-gorzki i niezwykle owocowy smak, mimo silnej ostrości chili. Nie jest to najbardziej pikantna czekolada jaką jadłam, ale jest dość mocna.
Bardzo smakowała mi jako ciekawostka, ale żebym miała częściej takie jadać, albo próbować wszystkie smaki... no, nie widzę w tym większego sensu.


ocena: 8/10
kupiłam: cocoarunners
cena: 5.95 £
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: organiczne ziarna kakao, organiczny cukier trzcinowy, organiczne chili chipotle w proszku

sobota, 7 maja 2016

Nczekolada biała z pomidorem suszonym, czosnkiem, solą, bazylią i oregano

Otwarcie przyznaję, że ta czekolada musiała całkiem sporo poleżakować w szufladzie z czekoladami, bo jest to połączenie dość ryzykowne, nawet jak na moje kubki smakowe. Kiedy zobaczyłam ją dość dawno na blogu Sex, Coffee & Chocolate, wskoczyła na listę "koniecznie spróbować", potem mój zapał trochę opadł, ale... przy ciemnej Wild Ophelii z chipsami BBQ do głowy przyszedł mi pomysł, że to świetna okazja, by zrobić "małe porównanie". Dość podobne przyprawy w dwóch zupełnie różnych czekoladach. Jak to wyjdzie?

Nczekolada to warszawska rodzinna firma produkująca rozmaite czekolady, dostępne w Almie. Jest to jedyna tabliczka, jaka ciekawi mnie z ich asortymentu.

Nczekolada Chocolate Sensations czekolada biała z pomidorem suszonym, czosnkiem, solą, bazylią i oregano - czy trzeba pisać coś więcej?

Po otwarciu eleganckiego opakowania kojarzącego mi się z wołaniem "zobacz, jakie jestem ekskluzywne", wydobyłam długą tabliczkę z posypką.

Od razu widać, że nie ma jej zbyt dużo, chociaż jeszcze nie wiedziałam, czy to wada czy zaleta. Po otwarciu folii... doznałam czegoś dziwnego. Poczułam się jakbym właśnie siedziała w pizzerii przed tylko co wypieczoną pizzą. Typowo włoskie klimaty... obróciłam tabliczkę i zbliżyłam do nosa. Z "białej" strony czułam ten sam zapach, z minimalnie słodko-śmietankowym akcentem.

Tafla była gładka i wydawała mi się bardzo tłusta, ale przy łamaniu na kostki odkryłam, że jest twarda i nie topi się. Odważnie umieściłam w ustach pierwszą kostkę i zostałam zaatakowana przez bazylię i pomidory. Czekolada zaczęła się rozpuszczać w bardzo maślany sposób, kremowo rozpływając się w ustach, po których rozszedł się mleczno-maślany smak bardzo słodkiej białej czekolady.

Tu jednak coś "ukuło". To sól w towarzystwie oregano. Zębem natrafiłam na wręcz soczystą drobinkę... czosnku. Zrobiło się ostro. Sprawiał wrażenie... świeżego. Łącząc się ze smakiem pomidorów i bazylii stworzył złudzenie jedzenia pizzy. Skojarzenia jeszcze to nasiliły.

A w tle... cały czas czułam silną słodycz. Przy obracaniu kostki w ustach, w pewnym momencie ujawniał się także lekko waniliowy, typowy dla aromatu, smak.
Podczas przegryzania co większych kawałków suszonych pomidorów (o jakże wyrazistym smaku!), czułam się niezwykle skonfundowana.

W końcu przyzwyczaiłam się do sposobu, w jaki się to wszystko łączy... Bardzo słodkie, maślano-mleczne, tło, na którym tańczą sobie smaki rodem z pizzy. Przełamywały słodycz, splatały się ze sobą nawzajem.
Jednak mimo, że ogółem tabliczka nie jest przesłodzona, tak czekolada sama w sobie jest i to bardzo.
Dodatki są rozmieszczone nierównomiernie, przez co są kostki, przy których wyraźnie czuć czekoladę i właśnie robi się za słodko, ale są i takie, gdzie czuć tylko "pizzę", a słodycz ujawnia się drapaniem w gardle... a może to był czosnek i reszta?

No właśnie... ta czekolada potrafi człowieka zmylić, oszukać. Jedząc ją po prostu czułam się głupio.

Nie jest to czekolada, której można zjeść dużą ilość. Właściwie... jest bardzo mało czekoladowa. Przypomina pizzę i jest w tym kontekście odrzucająca. Zmęczyłam chyba ze trzy kostki i wyrzuciłam resztę. Po prostu nie mogłam jej jeść...

Tak więc, gdy ciemna 70 % Wild Ophelia BBQ to czekolada świetnie łącząca się ze swoimi ryzykownymi dodatkami, tak biała Nczekolada... jest harmonijna (na swój dziwaczny sposób) i sprawia wrażenie, jakby twórcy chcieli po prostu zszokować, a nie stworzyć spójną kompozycję. Zostawiam ją bez oceny, bo... jej "pizzowość" mnie przerosła.


ocena: -
kupiłam: Alma
cena: 9.99 zł
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

piątek, 6 maja 2016

Lindt Truffel Eierlikor mleczna z ajerkoniakową truflą

W pewnym momencie, dosłownie niespodziewanie, prawie każdej zwykłej czekoladzie miałam sporo do zarzucenia. Ciężko mi było już nawet patrzeć na niektóre pod kątem "no, ale od tej ceny nie wymagajmy..." - chwileczkę! Co mnie obchodzi cena, skoro smak nie spełnia moich oczekiwań? Przecież można zrobić smaczną czekoladę w śmiesznie niskiej cenie (chociażby Bellarom Rich Chocolate) Po takim olśnieniu pozbyłam się naprawdę wielu słodyczy z mojej szuflady, bo wciąż zalegały mi kupione parę miesięcy wcześniej. Teraz chcę czerpać ze słodyczy jedynie radość i więcej radości. Mam przesyt słodyczy poniżej pewnego poziomu, co w sumie mnie nie dziwi, bo... mało osób pewnie wie, że przed założeniem bloga parę lat w ogóle nie jadłam nic słodkiego (tylko dlatego, że nie miałam ochoty).

Dzisiaj jednak mam Wam do zaprezentowania czekoladę, o której kiedyś bardzo długo marzyłam, a obecnie... otwieranie jej nie wzbudziło we mnie entuzjazmu, żeby nie powiedzieć, że zrobiłam to niechętnie. Taki nastrój pewnie będzie towarzyszył jeszcze paru recenzjom, ale wiecie... "naważone piwo trzeba wypić!"
Advocaata w sumie też można. ;)

Lindt Truffel Eierlikor to mleczna czekolada z ajerkoniakową truflą. Ajerkoniaku znajdziemy tu całe 10 %.

Po rozerwaniu sreberka poczułam bardzo silny zapach. Była to głównie słodycz: mleczna czekolada i ajerkoniak. Znany chyba wszystkim z czekoladek ajerkoniak lub advocaat (producenci w końcu stosują zamiennie). No, ten tutaj był nieco mocniejszy (chociaż nie wyrazistszy) i smakowitszy niż z przeciętnych czekoladek, a także z nutą aromatu waniliowego.

Po przegryzieniu kostki bardzo się zdziwiłam. Wnętrze nie jest zbitą truflą, a lekko ciągnącą masą, typową dla "czekoladkowych" nadzień, kojarzącą się nieco z budyniem.
Po tym mnie już nic nie zdziwi, ale po kolei.

Sama czekolada stanowi dość grubą warstwę i bardzo szybko rozpada się, po czym jej kawałki zamieniają się w grudkę zalepiającą usta. Tłuste to i podchodzące pod ulepek, chociaż wciąż jeszcze nieco kremowe. Nie jest to typowa mleczna czekolada Lindt'a; nawet w smaku jest jakaś taka mniej wyraziście czekoladowa, a bardziej po prostu słodko-ulepkowa. Przesłodzona plastelina, którą miałam ochotę pogryźć, póki jeszcze nie skleiła mi ust zupełnie.

Nadzienie jest idealnie gładkie, co skojarzyło mi się z nieco obślizgłym, tłustym budyniem. Klei się, ale szybko wypływa z rozwalonej w ustach kostki.
Również w smaku przypomina budyń. Jest słodkie i wanilinowe, co przypomina całą plejadę budyni i serków-deserków pseudo-waniliowych. Silna słodycz nie jest jednak symfonią cukru mdlącą do bólu; jest za silna, ale tragedii totalnej nie ma.
Sprawę ratuje nieco charakterystyczny likierowo-jajeczny smaczek. Czuć całkiem przyzwoitą ilość alkoholu, zwłaszcza w gardle (ale i tak nie jest tego jakoś specjalnie dużo), i to powoduje, że człowiek chociaż na moment zapomina o tłustej ulepkowatości. Nie jest to wyrazisty, czysty smak, jaki ma ajerkoniak, ale... bardzo mdły ajerkoniak już tak. Taki bardzo słodki i jajeczno-wanilinowy. Całe szczęście, że chociaż trochę ma coś z tym likierem wspólnego.

Trzy kostki (i to w dwóch podejściach - pierwszym razem dwie, potem jedna) na zasłodzenie i zirytowanie na paskudną konsystencję zlepionej grudki wystarczą. A zbyt mdły (nawet nie po prostu "strasznie przesłodzony" czy coś) smak doprowadzał mnie do szału. Resztę oddałam i usłyszałam, że smaczna, ale smaku "ajerkoniak" nikt właściwie nie odgadł. Cóż... dla mnie to bardzo, bardzo średnia czekolada, chociaż jeszcze nie taka najgorsza.
Skaczę jednak z radości, że to jedyna z tej serii, jaką wtedy zakupiłam. Przynajmniej opakowanie ma całkiem ładne,


ocena: 5/10
kupiłam: zamawiana przy okazji na Allegro
cena: 10 zł
kaloryczność: 518 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, likier jajeczny (10%). syrop glukozowy, masa kakaowa, masło klarowane, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, laktoza, naturalny aromat, aromat wanilinowy, ekstrakt słodu jęczmiennego

czwartek, 5 maja 2016

Zotter Sweet Greetings from Styria ciemna mleczna 60 % z kremem z winem Schilcher i nugatem z pestek dyni oraz grappą, rodzynkami i cynamonem

Gdzie jest Fabryka Czekolady Zotter? Pewnie większość z Was bez problemu odpowie, że w Austrii. No, tak. To fakt, a dokładniej w Styrii. Jest to malowniczy rejon, z pokrytym lodowcem, masywem Dachstein wznoszącym się na około 3000 m npm na północy oraz oddzielonymi lasami i jeziorami licznymi winnicami na południu. Właśnie z wina słynie Styria. Nie byle jakiego, a... różowego, wytwarzanego z czarnych winogron w procesie podobnym do produkcji wina czerwonego. Rzekomo smakuje jak połączenie czerwonego i białego, jednak taką mieszanką nie jest. Schilcher to właśnie różowe wino, jednak produkowane tylko i wyłącznie w Styrii.
Jakie jeszcze spożywcze ciekawostki znajdziemy w Styrii? Chociażby olej z pestek dyni.
Zotter wpadł na genialny pomysł (jakoś mnie to nie dziwi) połączenia tego wszystkiego tak, żeby miłośnikom czekolady jakoś Styrię streścić.


Zotter Sweet Greetings from Styria to ciemna mleczna czekolada, o zawartości 60 %, z kremem z winem Schilcher oraz zielonym nugatem z pestek dyni. W składzie znajdziemy także m.in. grappę i rodzynki.

Po rozchyleniu papierka poczułam smakowity zapach czekolady z całkiem silnie alkoholową nutą, oraz motyw kojarzący się z czymś wytrawnym... Po przełamaniu nasilił się i określiłabym go jako trochę chlebowo-marcepanowy; taki zapach pestek dyni, ale nie tylko. 
Czułam także przyprawy korzenne, głównie cynamon. 
Łamiąc czekoladę odkryłam dwie rzeczy: że jest twarda i że rozdzielenie warstw graniczy z cudem (musiałam użyć noża, czego nigdy przy degustacjach nie robię). 

Sama czekolada jest bardzo dobra. Kremowa, w smaku subtelnie słodka, za to silnie mleczna z goryczką kakao, która nasilała się w połączeniu z nadzieniem. Czekolada ma silnie orzechowe nuty oraz sprawia wrażenie solidnie przyprawionej - dalej cynamon.

Przegryzając się przez całość przez całkiem długi moment mogłam delektować się orzechowo-mlecznym smakiem, a kiedy pojawiały się pierwsze nuty słodkiego, soczystego wina, kumulowała się też goryczka kakao. 

Krem z winem jest zbity i tłusty, mleczno-maślany, ale nie całkiem gładki. Zatopiono w nim drobinki rodzynek, ale naprawdę parę. Takich "bardziej znaczących" kawałków to było może ze trzy-cztery. Są twardo-jędrne, wyraźnie (ale nie bardzo) nasączone alkoholem. Napędzają korzenne smaki i swoistą owocową słodycz.
Krem wyłania się spod czekolady niosąc nuty bardzo maślane i silną słodycz. Nie dopuszcza do głosu nugatu, a słodycz... jakby starała się i smak wina stłumić. Smak alkoholu zanika, to bardziej soczyście winny motyw. Wino, słodkie ni to białe, ni to czerwone, jest niezwykle delikatne, subtelne (aż za - na mój gust), a dzięki cynamonowi, daje efekt grzańca, ale... jego smak sam w sobie przez to zanika, a słodycz dodatkowo pogarsza sytuację. Przez pewien czas czułam tu akcent winogron, ale i on w końcu uległ słodyczy i masłu.

Gdy ganasz się już prawie rozpuścił, doszła do mnie pewna... lekka słonawość, która jednak nie dała rady przebić ogólnej słodyczy. Nugat także okazał się bardzo słodki, ale to chyba jedyna cecha nugatu, jaką posiada. Nadzienie to jest jakby niedokładnie przemielone, przypomina mi bardziej marcepan z chrupiącymi elementami, ale to było jak najbardziej na plus. Cynamon dalej się utrzymuje, a po połączeniu się z zieloną częścią, wywołał skojarzenia z korzennym ciastem.
Pestki dyni... czuć, są jakby lekko upieczone, ale ich charakterystyczny smak tak naprawdę czuć dopiero pod koniec rozpuszczania się kawałka, w towarzystwie gorzkawej czekolady. 

Całość jest... o wiele bardziej korzenna niż się spodziewałam. Składa się na to winny krem, który dzięki cynamonowi jest bardzo "grzańcowy", rodzynki oraz (tak, na samym końcu) pestki dyni wnoszące trochę wytrawne elementy. Brzmi smacznie... jednak oprócz tego, nadzienie (jedno i drugie) jest bardzo słodkie - zdecydowanie za słodkie.
Z ganaszu momentalnie wychodzą za bardzo maślane nuty, co w połączeniu ze słodyczą spycha zasadnicze smaki (wino samo w sobie i pestki dyni) na dalszy plan. Jedynie do samej czekolady nie mam żadnych zarzutów.

Gdyby miała to być korzenna czekolada, uznałabym ją za smaczną, chociaż za tłustą i za słodką. A tak... Rozczarowałam się. Nie to, że było niesmacznie, ale... zabrakło mi tu mocnego wina i wyrazistych pestek dyni, a nawet i samych rodzynek (było ich za mało), czyli wszystkiego, co obiecano. Niby całkiem niezłe, ale to jednak spore rozczarowanie.


ocena: 7/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, masa kakaowa, śmietanka z pełnego mleka w proszku, pestki dyni, masło, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, grappa, Schilcher (zawiera siarczany), rodzynki, sól, lecytyna sojowa, wanilia, cynamon

wtorek, 3 maja 2016

Wild Ophelia 70 % Smokehouse BBQ Potato Chips ciemna z chipsami BBQ oraz pieczonymi, wędzonymi miodowymi chipsami BBQ z czosnkiem, cebulą, chili, solą, papryką, pomidorami i barbecue

O marce Wild Ophelia pisałam już przy okazji mlecznej tabliczki z wołowiną, więc nie będę się powtarzać. Jako, że co ciekawsze, często zostawiam sobie "na potem", chyba nie powinna dziwić Was dzisiaj opisywana czekolada (powinna?).

Wild Ophelia Smokehouse BBQ Potato Chips dark chocolate bar 70 % to ciemna czekolada (o zawartości 70 % kakao) z chipsami ziemniaczanymi BBQ oraz wędzonymi pieczonymi chipsami miodowymi BBQ z przyprawami takimi jak: czosnek, cebula, chili, sól, papryka, pomidory, no i oczywiście barbecue.

Ja i chips'y w jakiejkolwiek formie? Brzmi absurdalnie - nigdy żadnych chips'ów nie lubiłam i szczerze mówiąc... jakiekolwiek próbowałam może dwa razy w życiu lata świetlne temu. Jednak w czekoladzie żaden dodatek mi nie straszny, zwłaszcza, że nie są to "pierwsze lepsze chipsy", a produkowane przez "swojską" wytwórnię z St. Louis - The Billy Goat Chip Company. Ich chipsy (z ziemniaków odmiany Russet Burbank, rosnących na plantacjach Idaho) produkowane są z dodatkiem oleju canola z nasion rzepaku ze zmniejszoną ilością kwasów tłuszczowych i naturalnych przypraw bez glutaminianu sodu i innego czortostwa.

Otworzyłam opakowanie, ze sreberka wyjęłam wyglądającą bardzo przeciętnie ciemną tabliczkę o zwyczajnym zapachu dobrej, ciemnej czekolady ważącą 57 g. Nic nie wskazywało na tak kontrowersyjny dodatek.

Przełamałam i usłyszałam głośny trzask, po czym zrobiłam pierwszy kęs. 

Powitało mnie potwierdzenie zapachu, a więc porządny gorzki smak czekolady o subtelnej słodyczy. Czułam moc kakao, ale było zwyczajnie (smacznie - jakość lepsza niż np. Lindt 70 % - ale dodatków nie było czuć). 
Nagle miał miejsce delikatny przebłysk przypraw. Słodycz rozpłynęła się nieco bardziej, a przyprawy, jak gdyby wraz z nią, rozeszły się z mieszanki w poszczególne, wyraźne smaki. 

Wybiła się ostrość i zdecydowany motyw czosnku. Chili przyjemnie przypiekło (momentami naprawdę robi się dość ostro), po czym goryczka kakao wyraźniej dała o sobie znać, niosąc wędzono-słoną falę. Wyraźnie czułam na języku drobinki soli i... czekolada zaczęła odsłaniać małe, chrupiące kawałki chips'ów. 
We znaki dał się smak prażonej cebulki, i tak już delikatna słodycz zelżała jeszcze bardziej, ustępując miejsca innym smakom. 

Przy rozgryzaniu chrupaczy wyraźnie czułam smak ziemniaczano-tłustawy i trochę pieczony (pewnie chips'y - szczerze to nie pamiętam w 100 %-ach jak smakują same w sobie), ale był on naturalny, nie walił chemią i obrzydliwym starym tłuszczem. Dziwnie wpasował się w goryczkę czekolady i wcale nie wydawał się tu dziwny.
Przy nich pojawiały się nowe smaki, a mianowicie papryka i pomidory w lekko kwaskowatym wydaniu - smak kojarzący się z typowym BBQ.
Przy niektórych pojawiała się także słonawa słodycz (?), także dobrze wkomponowana.

Czekolada rozpuszczała się przyjemnie, była naprawdę minimalnie tłustawa, ale przy chips'ach pojawiało się takie trochę tłustawe wrażenie, chociaż ogółem była bardziej "przyprawowa" niż "chipsowa", co bardzo mi się podobało.
Całość pozytywnie mnie zaskoczyła. Bałam się "chipsowości", a tym czasem dodatek ten został tak wkomponowany w feerię smaków, że nie przeszkadzał mi. 

Czosnek, chili, papryka, pomidory, cebulka w BBQ-słono-wędzonych klimatach świetnie odnalazły się w czekoladzie, która była głównie gorzka i jedynie lekko słodka. Kakao pokazało moc jednoczenia takich wariactw! Wszytko było dość dynamiczne i takie... dzikie, aczkolwiek nie infantylne. Naprawdę ciekawa tabliczka.


ocena: 8/10
kupiłam: Wegmans
cena: 2.99 $ (za 57 g)
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: chyba chciałabym do niej wrócić

Skład: ciemna czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia), miodowe pieczone chipsy ziemniaczane BBQ wędzone dymem z drewna orzesznika (ziemniaki, olej szafranowy i/lub słonecznikowy, miód w proszku [suszony syrop trzcinowy, miód], sól morska, cebula w proszku, pomidor w proszku, papryka, ekstrakt z drożdży, grzybki drożdżowe, papryczki chilli, czosnek w proszku, kwas cytrynowy, ekstrakt z papryki, naturalny aromat wędzonego dymu z orzesznika [maltodekstryna, naturalny aromat dymu z amerykańskiego orzecha białego]), chipsy ziemniaczane BBQ (ziemniaki Russet, olej canola, sól, cebula, czosnek, przyprawy, cukier), przyprawy BBQ, sól morska, masło klarowane

poniedziałek, 2 maja 2016

Domori Arriba Hacienda Victoria Ecuador 70 % ciemna z Ekwadoru

Po rozpoczęciu przygody z tabliczkami Single Origin od Domori postanowiłam sobie jakoś resztę rozsądnie rozplanować. Tak też, po spróbowaniu Zotter 75 % "Arriba - Ros Rios" oraz Pacari Los Rios 72 %, oczywiste było dla mnie, po którą czekoladę powinnam sięgnąć. Fakt, że ma ona nieco mniej kakao, ale... już z góry wiedziałam, że i tak pewnie będzie zupełnie odmienna. Pytanie tylko: w jaki sposób?

Domori Arriba Hacienda Victoria Ecuador 70 % to ciemna czekolada z 70 %-ową zawartością kakao ziaren Arriba z plantacji Victoria, oczywiście z Ekwadoru. 

Z prostego i pięknego opakowania wyjęłam lśniący skarb. Swoją drogą, każda tabliczka Single Origin ma inny kolor (mówię tu o sreberku, napisie i tyle opakowania). Prezentuje się to genialnie.

Po otwarciu rdzawej, eleganckiej folii poczułam atakujący, zdecydowany, ale niejednoznaczny zapach. Najogólniej podsumować go można "słodkawą gorzkością". Składały się na to nuty, które chyba można by utożsamiać z ciężką słodyczą morwy białej, przypominającą słodki syrop z goryczką, czarne jagody - takie już przejrzałe, pyłek kwiatowy i coś z miodu, a także kwitnące drzewa, których jednak jest na tyle dużo, że zapach wydaje się zbyt natarczywy. Całość jest ciężka i taka... nieodgadniona.

Przy przełamaniu usłyszałam głośny trzask, a przy pierwszym kęsie odkryłam, że jest naprawdę bardzo twarda. Nie minęła chwila, a zmieniła się zupełnie. Stała się miękka i gęsta, powoli zaklejając usta.

Złożony smak wydał mi się... zaczepny. Oto poczułam silną gorzkość o drzewno-dymnym wydźwięku z niemal równie silną słodkawością, która jednak słodyczą nie była. Podobnie jak w zapachu, najlepiej opisuje to chyba smak morwy białej - słodki, ale taki... goryczkowaty i przypominający syrop. Plączą się tu też akcenty natłoku kwiatów, ale nie tych lekkich prosto z łąki, a takich... ciężko pachnących, stojących w wazonach z wodą w kwiaciarni.
Pojawił się lekki kwasek, najpierw pochylający się w stronę siarki, a następnie znikający i próbujący coś w klimatach wiśni i suszonych śliwek.
W głębi kakao ujawniły się orzechy o łagodnym, niewyraźnym smaku. Powiedziałabym, że to maślane nerkowce, a to skojarzenie pewnie jest też zasługą miękkości.

Czekolada smoliście zalepiała mi usta i uraczyła mnie gorzkością - naprawdę silną jak na te 70 % - tak, jakby chciała mi dać chwilę do namysłu. Smak stał się prostszy - kawa i silnie ziemisty motyw. Czekoladowa "gorąca" smoła była wszędzie... to się nawet w gardle czuło! Rozgrzewający efekt skojarzył mi się także z przyprawami, jednak nie umiałam żadnej wyróżnić. Może ciężki kardamon?
Przybyło trochę słodyczy, a wraz z nią kwasek. Tym razem bardziej owocowy, postawiłabym tu na truskawki i cytrynę.
Nasilały się i wyodrębniały, a później zalał je smak słodkiej kawy, a resztki "smoły" zniknęły zupełnie.
W ustach pozostał posmak soku pomarańczowego i lekka goryczka, która to pozostała ze mną na długo.
Ta czekolada kojarzy mi się z zastygającą lawą, niosącą ciężkie ciepło, zalepiającą smołą o smaku słodkawo-gorzkim, w którym dominują "ciężkie" kwiaty i morwa (one najlepiej opisują słodycz), ziemia, kawa i maślane orzechy. Mimo chwilowego przebłysku truskawek i cytryn, nie odebrałam jej jako owocowej, bardziej skupiłam się na tym smoliście-siarkowym kwasku. Wrażenie przyprawienia i rozgrzania to dodatkowe intrygujące elementy.

Zupełnie inna niż Apurimac Peru 70 %, co mnie wcale nie dziwi; Apurimac jest gorzka, ale wciąż karmelowo-śmietankowo-owocowa z akcentem octu, a Arriba... wszystko tu jest "zalepione" ziemią i przyprawami z mroczną głębią. Z klimatu skojarzyła mi się z mrocznym Pralusem z Jawy.

Ziemia i mgiełka soku z cytrusów (tu pomarańcza, w Pacari limonka) to jedyne nuty, jakie można powiązać z Pacari Los Rios, a z Zotterem widzę podobieństwo w kwestii kawy i ziemi, a także "rozgrzewania". 
Porównanie to wydaje mi się jednak "na siłę", bo różnica jest naprawdę duża. Największą różnicą jest chyba ten zupełny brak orzeźwienia w Domori Arriba, co w duecie z klimatem mnie urzekło.
Zobaczcie, na ile sposobów można obrobić kakao, i jak je doprawić!


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,15 zł (zniżka <3) za 50 g
kaloryczność: 551,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym!

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy

niedziela, 1 maja 2016

Reese's Milk Chocolate filled with Reese's Peanut Butter mleczna z masłem orzechowym

Co można kupić w prezencie pt. american dream lepszego, niż gigantyczną czekoladę Reese's osobie ubóstwiającej czekoladę i masło orzechowe?
...
Wszystko.
Podziękowałam, do Polski zabrałam, ale przed otwarciem jej drżałam.
A naprawdę, kiedyś kochałam Reese's - nie wypieram się. Rok temu ich babeczki pozgarniały u mnie dziesiątki, ale... wierzcie mi, przez rok gust może zmienić się o 180 stopni, pozostając niezmiennym, bo w sumie... dalej kocham czekoladę i masło orzechowe...*


Reese's Chocolate to mająca całe 192 g czekolada mleczna z masłem orzechowym produkowana przez Hershey's. 

Otworzyłam pomarańczowe opakowanie i od razu poczułam zapach masła orzechowego i świątecznych czekoladopodobnych figurek. 

Połamałam grube kostki, które zaczęły się trochę rozpuszczać i brudzić palce. Czekolada była za miękka; jeszcze trochę a mogłabym ją rwać, a nie łamać. A była trzymana w chłodnej szufladzie!

Kiedy włożyłam kostkę do ust, zszokowała mnie jej oleista proszkowość. Dosłownie jakbym jadła jakieś mleko w proszku z cukrem i paskudnym tłuszczem, a nie czekoladę. Cukier rozszedł się po ustach i przez moment myślałam, że nic innego nie wyczuję. Nadeszła jednak chwila, w której i mleczność poczułam. Nijaki smak odtłuszczonego mleka. Wierzchnia warstwa kostki rozchodziła się błyskawicznie, ale miałam wrażenie, że trwało to w nieskończoność.
Tłuszcz oblepił mi usta, czułam go na wargach i rękach. W smaku się to nie ujawniło gorzej, niż w przeciętnej taniej czekoladzie za jakieś 2-3 zł, ale sam fakt tłustości był po prostu nadzwyczajnie obrzydliwy.
W pewnym momencie słodycz zaczynała drapać w gardle - przy pierwszej kostce!

Warstwa cukrowo-tłustej brązowej masy czekolady była straszliwie gruba, masła orzechowego było o wiele mniej, lecz w końcu i ono zaczęło się przebijać. Najpierw ujawniło się jako fistaszkowa nutka, później doszła do tego odrobina soli.
Kostka w pełni odsłoniła wreszcie miękką grudkę, jeszcze bardziej tłustą i zaklejającą od czekolady, masła orzechowego. To był po prostu olej z masłem orzechowym i cukrem.
Prawda, wyraziście orzechowe z przyjemnym wybawieniem, jakim była sól. Natknęłam się na malutkie kawałki orzechów, które tylko tyle, że były. Masło to wydało mi się wilgotne, w przeciwieństwie do tego z babeczek Reese's.

W końcu drapanie w gardle było już nie do zniesienia. Gorzej, niż bym jadła sam cukier, bo tu cukier złączył się z najgorszą paletą tłuszczy. Wydawało mi się, że przez kilka kolejnych dni nie wymyję ust z warstwy tłuszczu.

Nie potrafię za bardzo odnieść się do chociażby Wawela z masłem orzechowym, ale... poziom smaku jest chyba wyrównany. Nadzienie Reese's jest chyba mimo wszystko bardziej takim słonym masłem orzechowym, niż nie wiadomo jakim kremem. W przypadku Reese's nie znam ceny itp., a teraz pewnie i Wawelowi inną ocenę bym wystawiła.

*...kocham dobrą czekoladę i dobre masło orzechowe, a to idealne antonimy do tej czekolady.


ocena: 2/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie