czwartek, 10 stycznia 2019

Zotter Coconut + Marzipan ciemna 70 % z marcepanem i nugatem kokosowym z wiórkami kokosowymi

Czasem, gdy daty są bardzo długie, a ja nie mam ochoty na nic konkretnego, występuje u mnie coś, co nazywam sobie "syndromem czekoladowej niedecyzyjności". Wtedy po prostu nie mogę wybrać, po jaką czekoladę sięgnąć. Bałam się, że dopadnie mnie to przy nadziewanych Zotterach, których aż 8 miało tę samą datę. Pewnego dnia naszło mnie na jakąś nieowocową czekoladę bez alkoholu - dziś przedstawiana wydała mi się idealna. Wiedziałam, że będzie smaczna, ale czułam, że jej "wegańskość" może mi przeszkadzać, a i byłam sceptyczna do odebrania marcepanowi alkoholu.


Zotter Coconut + Marzipan to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z marcepanem (23%) i nugatem kokosowym z wiórkami kokosowymi (24%); wegańska.

Gdy tylko rozwinęłam papierek, poczułam orgazmistycznie smakowity zapach świeżych i prażonych wiórków kokosowych. Wziąwszy tabliczkę do rąk i obróciwszy ją, poczułam równie obłędną woń mocno migdałowego marcepanu, robiącego niemal alkoholowe sugestie. Wszystko to było okraszone ciemną czekoladą, która nadała kompozycji egzotycznie-orzechowego wydźwięku.

Tabliczka przy łamaniu wydała mi się dość konkretna. Złożyła się na to naprawdę gruba warstwa czekolady i równe nadzienia. Góra to specyficzny marcepan Zottera, zachwycający wilgotnością i migdałową soczystością, dość rzadki, ale genialny, bo nie tak mocno przemielony.
Dół to tłustawy, zwarty i konkretny nugat kokosowy, pełen nie za mocno przemielonych, chrzęszcząco-chrupkawych, prażonych, ale wciąż soczystych wiórków. Pod względem struktury zgrał się z marcepanem z racji tego "średniego przemielenia".
Po zrobieniu kęsa długo to kremowa, idealnie gładka czekolada się rozpływała, potem opiewając nadzienia rozpływająco-rozchodzące się po ustach mniej więcej równo i równocześnie. Może marcepan, z racji rzadkości, był nieco szybszy.

Czekolada rozpoczęła występ smakowitą, nieprzesadzoną słodyczą i gorzkawością kawy o palonym charakterze. Dość szybko dołączyła do tego nuta orzechów.

Orzechowość nagle eksplodowała, została bowiem podbita kokosem oraz charakternymi migdałami.

Oto rozbrzmiał smak marcepanu - bardzo wyrazisty i naturalny. Słodycz wcale się tak nie spieszyła. Soczystość i lekka goryczkowata nuta oleju kokosowego z tła zasugerowały alkoholowość (naprawdę alkoholu brak). Marcepan miał czysto migdałowy smak. Może wyszedł przez to trochę za... mdło? - wciąż smakowicie (bo obłędnie migdałowo!), ale chwilami kokos go zagłuszał.

Orzechowy klimat marcepanu i orzechową nutę czekolady maksymalnie podkręcił kokos. Najpierw (przy migdałach) również wydał mi się smakiem takim bardziej orzechowo-naturalnym. Podkreśliła to palona nuta i pewna goryczka (za którą w ogromie soczystości przez ułamek sekundy mignął prawie-kwasek - olej kokosowy?). Wyraziste wiórki dały popis swoim prażonym smakiem, uwalniając ogrom słodyczy. Ta najpierw miała stonowany, ale silny charakter szlachetnego karmelu, a im dłużej rozpływał się kokosowy nugat, tym więcej pojawiało się akcentów wanilii i niemal mlecznych (maślanych?). W pewnym momencie pomyślałam o miodzie (może marcepan sugerował taki scukrzony miód swoją strukturą?), później o miodowej krówce (przy rozgryzaniu wiórków - sugerujących scukrzoną krówkę?).

Końcówka była więc miodowo-kokosowa, trochę prażona. Słodycz z czasem zanikała na rzecz orzechowego, naturalnego klimatu. Soczyste wiórki wszystko wykończyły, a to trochę mieszając się z ciemną czekoladą, a to z olejem kokosowym.

W posmaku pozostał kokos oraz orzechowość odmieniane przez wszystkie przypadki. Lekka nuta charakternego marcepanu i czekolady połączyły się z karmelowo-miodową słodyczą sprawiając, że kompozycja okazała się niezwykle harmonijna.

Wiedziałam, że ta czekolada będzie dobra, jednak chyba nie wiedziałam, że aż tak przypadnie mi do gustu. Okazała się bardzo, bardzo naturalna... orzechowa na wielu płaszczyznach. Ciemna czekolada łącząca się z obłędnie wiórkowo-kokosowym nugatem i delikatnym, migdałowym marcepanem świetnie wciągnęła w tę toń słodycz karmelowo-miodowo-krówkową i olej kokosowy. Wszystko było naturalnie intensywne i przełamujące się. Bardzo spodobała mi się też wilgoć tego wszystkiego i to, że tłustość (skądinąd taka, jaką preferuję - pochodzenia migdałowego, kokosowego, nie zaś maślana) nie wychodziła na pierwszy plan.

Początkowo byłam sceptyczna do tego, że czekolada jest wegańska i bez alkoholu, ale... może właśnie dlatego wyszła tak zabójczo kokosowo-migdałowo-czekoladowo? Napój ryżowy chyba był tak mdły, że wszystko inne go zagłuszyło, a alkoholu... jakoś mi nie brakowało, tak cudnie reszta się połączyła. Słodycz? Zaskakująco niska (w końcu i nugat, i marcepan).


 ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 565 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), surowy cukier trzcinowy, wiórki kokosowe, tłuszcz kakaowy, napój ryżowy (ryż, olej słonecznikowy, sól), cukier kokosowy, olej kokosowy, syrop ryżowy, sproszkowana wanilia, sól, lecytyna sojowa

-------------------
Aktualizacja z dnia: 31.03.2019
Gdy tylko rozchyliłam papierek, roztoczył się orzechowy klimat smakowitej mieszanki marcepanu, kokosa oraz gorzko-palonej czekolady. Sugestie poważne, niemal alkoholowe.
Wracając do niej, właściwie tylko utwierdzam się w przekonaniu, że każde poprzednio napisane słowo zachwytu to prawda.

Tym razem jednak, znając już ogół, skupiłam się na tym, jak harmonijna była tu złożona słodycz warstwy kokosowej. To jakby kokos prażony i karmelizowany w miodzie, jednak wciąż szlachetnie orzechowo-neutralny.
Kokos, migdały i ciemna czekolada były tak intensywne, że wegańskość ani trochę nie przeszkadzała.
Mało tego, jestem już zupełnie pewna, że to jedna z moich ulubionych czekolad tak ogółem.

----------------
Aktualizacja z dnia: 27. 10. 2019
Zmiany w asortymencie na jesień 2019 jednak mnie zirytowały. Chciałam wrócić do boskiej Coconut + Marzipan, a tu co? Zmiana! "Dobra zmiana" proporcji nadzień i czekolady, a więc składu (i kalorii)... Gdy tylko zjadłam gryza, poczułam, że różnica jest i czuję się zobowiązana doskrobać aktualizację.
Niech Was nie zwiedzie zdjęcie - tym razem tabliczka trafiła do mnie w opakowaniu prezentowym "For... from...", bo i w takim występuje.

Zotter Coconut + Marzipan to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z marcepanem (26%) i nugatem kokosowym z wiórkami kokosowymi (24%); wegańska.

Zapach? O tak, moc kokosa i marcepanu bez dwóch zdań.
Jednak już przy łamaniu odkryłam różnicę między tą, a poprzednimi  egzemplarzami. Mimo że warstwa czekolady trzasnęła, nadzienia uginały się z racji nieco silniejszej miękkości.
Widać, że nadzień jest więcej - kosztem czekolady.
W ustach rozpływało się to spójnie, miękko-zalepiająco i przyjemnie. Nadzienia jednak wydały mi się lżejsze od dawnych. Przełożyła się na to ilość rzadkawego, bardzo wilgotnego marcepanu, jak i to, że nowy nugat zawarł więcej wiórków. Mało, że prażone. W tej tabliczce część wydała mi się karmelizowana. Część tworzyła zbitki z wiórków.
Marcepan rozpuszczał się najwolniej i jakoś na koniec zalegał.
Niezbyt podobała mi się ta zmiana.

W smaku z kolei... To moc kokosa, jak i marcepanu znana mi już dobrze, ale jeszcze silniejsza. Czekolada zeszła na dalszy plan, przez co całość wyszła bardziej słodko. Część kokosowa splatała się z intensywnym marcepanem w równych proporcjach, jedynie muskana paloną, kawowo-orzechową czekoladą.

Zdecydowanie nie podoba mi się ta zmiana. Większa ilość czekolady, a więc kakao dodała temu niesamowitego charakteru. Owszem, to wciąż przepyszna czekolada, nad którą piałabym z zachwytu, gdybym nie znała dawnej wersji. Dla mnie zawsze czekolada jest najważniejsza, więc nie podoba mi się zwiększenie ilości marcepanu. Fakt, że ostatnimi czasy marcepan po prostu jako twór mnie nudzi, ale proporcje starej wersji były lepsze. Tutaj niestety za bardzo przełożyło się to na rozrzedzenie struktury. Nie sądzę też, by więcej marcepanu niż nugatu kokosowego było dobrym posunięciem w tabliczce, w której nazwie to kokos jest pierwszym smakiem...
Tak, to wciąż jedna z tych naj-naj... ale była bardziej naj.


 ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 540 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wiórki kokosowe, napój ryżowy (ryż, olej słonecznikowy, sól), cukier kokosowy, olej kokosowy, syrop ryżowy, sproszkowana wanilia, sól, lecytyna sojowa

środa, 9 stycznia 2019

Dolfin Noir Feuilles de menthe ciemna 60 % z miętą

Czekolady Dolfin bardzo lubię, więc im mniej ich miałam, tym coraz bardziej zwlekałam z sięgnięciem po kolejną. Czas dzisiaj opisywanej jednak nadszedł i nie miałam wyboru, jak poddać się swojej smakowej ochocie na nią. Nastał w końcu październik, jesień, a więc mój czas na miętowe czekolady. Piątkowe, dwugodzinne okienko tylko sprzyjało, by zająć się dobrą czekoladą i lekturą anglojęzycznego komiksu, którego za młodu nie udało mi się skompletować, a teraz "odświeżam pamięć". A to, że książko-komiks miał miętową okładkę, to już tylko taki uroczy, mały szczegół.

Dolfin Chocolat Noir Feuilles de menthe to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z suszoną miętą.

Po otwarciu poczułam smakowity zapach słodkich czekoladek miętowych, który po chwili nabrał głębi. Rozeszła się słodka woń palonej kawy i mięty w herbacianym klimacie.

Twarda tabliczka głośno trzaskała przy łamaniu, odsłaniając w przekroju drobinki mięty.
W ustach rozpływała się gładko-kremowo, odpowiednio tłustawo w maślanym kontekście. Drobno posiekanej wraz z mini-łodyżkami, suszonej mięty z czasem odsłoniło się naprawdę sporo. Była miękko-trzeszcząca, a zatem przystępna.

Smak witał słodyczą o kakaowo-wytrawnym zacięciu, niczym gęsty, czekoladowy sos, który po chwili utonął zupełnie w smaku palonej kawy. Czułam łagodną, ale ewidentnie ciemną kawę. Palony motyw był silny, ale jakoś nie oddziaływał na słodycz.

Mięta pojawiła się szybko, ale nieśmiało. Przyniosła lekki chłodek, uplasowała się za palonością. Na myśl przyszły mi miętowe czekoladki, których nadzienie jeszcze się nie odsłoniło.

Słodycz w dużej mierze odłączyła się od mięty i poszła w waniliowo-maślanym kierunku. Nie było to nazbyt ciężkie, nie gryzło się z palono-kawowym smakiem, a płynęło powoli obok. Wydaje mi się  że to rześka mięta tak w gruncie rzeczy uprzyjemniła ten wątek.

Mięta wciąż była trochę słodko-czekoladowa, ale mniej więcej od połowy rozpływania się kęsa, gdy zaczęło odsłaniać się sporo suszków, dominować zaczęła ta herbaciano-ziołowa. Ze względu na paloność i słodycz, to właśnie herbata / napar miętowy czułam. Ziołowość zaznaczała się jedynie jako chłodzący, nienachalny (bo naturalny) efekt. Żadnej gorzkości.

Gdy na koniec pozostały drobinki i mini-łodyżki mięty, w ustach przyjemnie rozchodził się jej łagodny suszono-ziołowy, rześki smak.

W posmaku pozostała właśnie taka chłodnawa, słodko-herbaciana mięta i palona kawa.

Całość wyszła przejrzyście smakowo; wyraźnie czułam naturalną miętę, co wyszło bardzo smacznie. Z racji tego, że była herbaciana, a wszystkiemu nie brakowało słodyczy, ta tabliczka to bardzo przystępny i wyważony kąsek. Mi trochę brakowało większej gorzkości kakao, mocniejszej ziołowej nuty, ale i tak jestem zaskoczona, że maślaność mi nie przeszkadzała. Bardzo słodka, łagodna, ale jednak smakująca czym trzeba. Bardzo udana. Ogromny plus za wyczuwalną w smaku suszoną miętę.


ocena: 9/10
kupiłam: Smacza Jama
cena: 6,95 (dostałam rabat -50%) za 70g
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś może i mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, mięta 2%, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

wtorek, 8 stycznia 2019

MIA 100 % Madagascar ciemna z Madagaskaru

Marka MIA nie jest znana, a jej ofertę trudno nazwać bardzo bogatą, jednak to zupełnie mnie nie obchodzi, bo MIA 75 % Madagascar wryła mi się w pamięć jak mało która czekolada. Jej do granic możliwości kakaowo-madagaskarska wersja wciąż czekała na mnie szufladzie, leżakowała i dojrzewała, bo chciałam odpowiednio ją celebrować - po prostu musiał nadejść jej dzień. Nie ukrywam, że setki to jednak nie 100 % mojego klimatu (wolę czekolady 70-96%), ale w to, że ta będzie zjawiskowa, nie wątpiłam.

MIA 100 % Cocoa Madagascar Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano.

Gdy tylko otworzyłam złotko, zaskoczył mnie niezwykle intensywny zapach ciemnej, liściastej herbaty oraz pieszczotliwie słodkich płatków róż. To suszki, przy których plątało się zawilgocenie... A w tym zawilgoceniu skrył się ziemisty charakterek. Dłużej wąchając tabliczkę, na pewno wyłapałam jeszcze coś soczystszego. Może jakieś lekkie cytrusy (limonka? mandarynka?), albo (w trakcie jedzenia stało się to pewne na 100%) cierpko-słodkie, granatowe winogrona.

Przy łamaniu słychać było głośny trzask, podchodzący pod chrupanie, czym sugerował, że tabliczka jest jakby zawilgocona. Nie wydała mi się tłusta.

Tłustość wyszła na jaw dopiero w ustach, gdy kawałek rozpływał się w bardzo gęsty sposób. Kojarzyło mi się to trochę z mokrą, zalepiającą gliną. Początkowo silnie odznaczał się w tym talkowy efekt, próbująca coś tam osuszyć, ale od połowy z pomocą przyszła jej ogromna soczystość. Rozpędziła tłustość i nadała czekoladzie lekkości, nie naruszając gęstości.

Od pierwszego kęsa czułam kwaśność, która jakby... chciała sprawiać wrażenie dojmującej, podrzuciła nieco pikantnie-pleśniowych sugestii (a'la ser blue), za sprawą czego wyszła dziko, nieprzystępnie. Po chwili przeszło to w bardziej podfermentowane, wciąż mleczne klimaty. Wraz z rozpływaniem się coraz wyraźniejsze wydawały się kwaskawe kefir i maślanka.

Do kwaśności dołączyła cierpkość, ale i pewna lekkość słodko-owocowego smaku. Ten drugi był poniekąd różanym motywem przeniesionym z zapachu. Po chwili jak nic rozszedł się smak twardych, świeżych winogron granatowych - słodkich z cierpko-goryczkowatą skórką. Kwiatowość zasugerowała mi też czarny bez. Róże i (moje ukochane) winogrona były wiodącymi nutami przez pewien czas.

Owoce zostały podkreślone kwaskiem (tym opisanym na początku - bo cały czas trwał), przez co mignęło mi coś limonkowo-cytrynowego, ale... po chwili kwaśność "przejęła kolor od róż". Czułam więc róże i czerwone owoce z żurawiną na czele. Po głowie zaczęły mi chodzić skojarzenia z jakimś sokiem... z żurawiny / czarnego bzu... ale... po chwili znów wzrosła słodycz. Maliny przebiły się przez mocniejsze owoce, by następnie się z nimi wymieszać.

Kiedy to kwaśność coraz bardziej dawała się uwieść słodyczy, gorzkość rosła w siłę. Była wyrazista, ale nie aż tak mocna, bo należąca do herbaty i orzechów. Fusiasta, bardzo ciemna herbata ascylująca do niemal korzonkowo-ziemistych nut (niczym moja ukochana czerwona). Orzechy również się wpisały w ten klimat, wydawały się soczyście-surowe, co sprawiało, że czekolada miała mało prażony wydźwięk.

Do herbaty dołączyła cytryna z goryczkowatą skórką... było w niej coś niemal niespożywczego, smoliście-siarkowego (kojarzącego się z Zotterem Labooko Peru 100 %). Częściowo coraz bardziej zmieniała herbatę i fusy w ziemię i korzenie, a w tle i tak pobrzmiewały płatki róż (i dobrze sobie radziły).

Po wszystkim pozostał cierpki posmak kefirowo-cytrusowo-owocowy (tyle owoców się zmieszało, że spośród niecytrusów trudno jakieś wyodrębnić), dość silna ziemistość, ale również poczucie zawilgoconych suszków. Ewidentnie czułam coś herbacianego, a przed oczami zobaczyłam mocną herbatę z cytryną.

Ta czekolada  była miażdżąca. Pyszna, nieco agresywna... chwilami łagodniejąca, ale wciąż trzymająca pewien poziom. Silną gorzkość zestawiono w niej z niebanalnymi nutami, także tymi naturalnie słodkawymi.

To podrasowane kefir i kwiatowość z 75 %, bardzo podobny klimat, ale... i nowe niuanse, które rozwinęły się dzięki temu, że do miazgi nic nie dodano. Granatowe winogrona i róża, a do tego ziemista herbata - oszalałam na punkcie tych wszystkich nut. Osobiście wolałabym, by zostały zaserwowane w odrobinę mniej kwaśnym kontekście, ale i tak było cudownie. Niee, nie wiem... on chyba jednak doskonale tam pasował.
Setki są z natury dość tłuste, a w tej poczucie to zostało świetnie przysłonięte.
To chyba jedna z najlepszych jakie jadłam. Nie porównam jej do 75% (przypominam: wstęp), setki to raczej nie czekolady, do których wracam, ale wiem, że będę ją pamiętać. Zaskarbiła sobie miejsce w moim sercu.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 20,99 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 612 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa

poniedziałek, 7 stycznia 2019

First Nice Czekolateria Czekolada mleczna z nadzieniami o smaku szarlotki

To aż dziwne, ale sięgając po tę tabliczkę nie miałam co do niej żadnych uczuć ani przeczuć. Zawsze coś obstawiam, jakoś tam się ustosunkuję, a tu... po prostu nic. Dobrze pamiętałam zarówno całkiem spoko First Nice Czekolateria Czekolada mleczna z nadzieniem o smaku sernika z truskawkami jak i okropną Czekolateria Czekolada deserowa z nadzieniami o smaku czekoladowym i czarnej porzeczki. Mówiłam sobie, że w sumie to bliżej jej do sernikowej, bo na pewno First Nice, ta sama seria i też taki "ciastowy smak". Serniki wprawdzie zawsze miały u mnie pierwszeństwo przed szarlotkami / jabłecznikami, ale jako smak czekolady, dzisiaj przedstawiana wydała mi się nawet łatwiejsza do zrobienia.

Czekolateria Czekolada mleczna z nadzieniami o smaku szarlotki to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao z nadzieniem (22%) o smaku cynamonowym i nadzieniem (18%) "jabłko z cynamonem", stylizowana na szarlotkę, produkowana przez markę własną Lidla First Nice - edycja limitowana.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach bardzo słodkiej i głęboko mlecznej czekolady. Właściwie nie był to zapach tylko mlecznej czekolady, ale też po prostu mleczny. Przywodził na myśl ciepłe mleko z cynamonem, przy czym zaznaczyła się nutka ciasta z jabłkami.

Tabliczka, ku mojemu zaskoczeniu, okazała się twardawa i ani trochę nie topiła się w rękach.
Jak się okazało w trakcie sesji zdjęciowej, warstwa czekolady była gruba, a nadzienia wyglądały na mniej więcej równe.
Czekolada rozpływała się tłustawo-kremowo na najzwyklejsze w świecie bagienko, powoli odsłaniając nadzienia.
Na dole było gęste i zbite, tłuste w margarynowy sposób oraz nieco sucho-gumowate.
Na wierzchu znajdował się gęsty, lepiący, ale nie ciągnący się, jakby suchawy sos... albo lekko scukrzony żel. Ten raczył lekką soczystością wymykającą się spod czekolady nieco szybciej; margarynowa gumka dotrzymywała czekoladzie towarzystwa do końca.

W smaku natychmiast uderzyła mnie silna słodycz, którą po chwili opłynęło wyraziste, smakowite mleko. Poczułam mglisty posmak sztucznego cynamonu, co było dość dziwne. Zaraz nadciągnęła kolejna fala cukru, sprawiając, że już na początku było za słodko.

Spod czekolady wycisnął się delikatny smak soku jabłkowego: leciuteńko kwaskowaty i słodki w sposób... zaskakująco jabłkowy. Pojawił się prawdziwy (nie z aromatu) cynamon, co od razu przywiodło na myśl jakieś korzenne przetwory jabłkowe.

Ogólna, nieubłagana słodycz rosła, ale na szczęście także smak mleka stawał się coraz silniejszy. Sama czekolada bardzo dobrze łączyła się z cynamonem, który w mniej więcej połowie robił się wręcz pikantny. Przez chwilę rzeczywiście pomyślałam o szarlotce / jabłeczniku, jednak gdy rozeszło się nadzienie jabłkowo-cynamonowe, a dominować zaczął dół, oprócz przesadzonej cukrowości, pojawił się posmak margaryny. Przez niego mleczność zaczęła wydawać się mdła, a i sztucznawość znów się zaplątała.

Na koniec jednak wszystko i tak tonęło w cukrze.
W posmaku zostały cynamon, mleko i jabłkowa nutka, ale czułam także straszne przesłodzenie i tłuszcz na ustach (margaryny / oleju palmowego?).

Już dwiema kostkami się zasłodziłam, w całości było za dużo akcentów sprawiających, że wcale nie chciałam jeść więcej... To był cukier w cukrze bez uroku, ale rzeczywiście wpisujący się w tytułowy smak. Czekolada... nie wyszła źle jak na swoją półkę, ale też nie tak, by było za co pochwalić.

Nie mogę pojąć, po co ten aromat cynamonowy... Przecież samą przyprawę sypnąć to chyba nie problem? Reszta składu... no dobra, ale nawet to...? A może to połączenie innych aromatów z cynamonem... Ale też: po co?


 ocena: 5/10
kupiłam: Lidl
cena: 2,19 (za 100 g)
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, nadzienie "jabłko z cynamonem" (cukier, sok jabłkowy z zagęszczonego soku jabłkowego 27%, sryop glukozowo-fruktozowy z pszenicy, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancja zagęszczająca: pektyny; cynamon 0,1%, aromaty), pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, tłuszcz roślinny w zmiennych proporcjach (palmowy, shea z masłosza Parka), miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w porszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat cynamonowy, aromaty

sobota, 5 stycznia 2019

Georgia Ramon Bolivia Beniano Wild Beni 84% ciemna z Boliwii

Kiedy kupiłam kilka nowych tabliczek Georgia Ramon uznałam, że nie ma mowy, bym z nimi ruszyła, zanim nie skończę posiadanych. Było to oczywiście tylko takie myślenie - każdy powód jest dobry, by sięgnąć po ciemne tej marki. A poza tym... Z tych posiadanych, została tylko ta i nie ruszałam jej do czasu dostawy, bo bałam się, że zostanę bez choćby jednej GR. Co to za logika? Moja własna.
Tę zostawiłam specjalnie na koniec, bo jest z boliwijskiego kakao (a właśnie z takiego jest jedna z moich ulubionych czekolad tak ogółem - Zotter Labooko Bolivia 90 %) - w dodatku bardzo konkretnego, bo Heirloom (zwanego "diamentem kakao") Beniano, znanego jako "Wild Beni", rosnącego na malutkiej wyspie w regionie Itenez (wokół rzeki o tej samej nazwie), leżącego w delcie Amazonki. Miejscowi nazywają wspomnianą wyspę "los Chocolatales", a pewien Niemiec ma tam plantację (Hacienda Tranquilidad), gdzie kakao właściwie... rośnie sobie dziko. Miałam nadzieję, że smak będzie równie dziki i charakterny, szykowałam się więc na dzicz, prawie wyjąc do księżyca z chcicy na tę tabliczkę.

Georgia Ramon Special Edition Heirloom Cacao Bolivia Beniano Wild Beni 84% to ciemna czekolada o zawartości 84 % kakao Beniano z Boliwii, regionu Itenez. 

Bardzo ciemna, matowa tabliczka zapachniała lekko, ale smakowicie, bo subtelnymi, żywymi kwiatami (najpierw mignęły mi róże, ale po namyśle to jakieś... fiołki? wrzos?) oraz wyrazistym prażeniem / palonością przejawiającymi się w orzechach.

Ledwo ją przełamałam, a odgryzając kawałek bałam się o zęby - tak twarda była. Trzasnęła głośno, niemal huknęła jak łamana gałąź żywego drzewa, które nie chce zostać złamane.
W ustach w sumie podobnie, bo rozpływała się powoli i opornie. Okazała się bowiem bardzo gęsta. Długo zachowywała swój kształt, stając się proszkową, gliniastą grudką, lecz nie ulepkiem. Sprawiała wrażenie podsuszonego kremu o odpowiedniej, a więc nie za mocnej tłustości.

W pierwszej chwili mignęła mi gorzkość, a potem poczułam zawoalowaną słodycz, trwającą dość długo i leniwie zmieniającą się. Najpierw były to delikatne kwiaty z zapachu (znów przed oczami miałam fioletowe: fiołki, wrzosy itp.), jednak w swojej złagodzonej wersji. Niosły poczucie wilgotne, żywe, że aż rześkie... Trochę lukrecjowo-anyżowe? Minimalna dosadność (bo jeszcze nie pikanteria) tego zasugerowała mi karmelizowane orzechy... ale jakby wyjęte z jakiś orzechowych lodów i... karmelizowane w delikatnym miodzie (?).

Nagle uderzyły róże - świeże i suszone płatki, nadając dynamiki.

Od suszoności pomknął prażono-palony smak i gorzkość. Prażone orzechy szybko wyszły na prowadzenie, a ziemia... ziemia zaskarbiła sobie wilgoć. Orzechy,. mimo prażenia, też wydały mi się soczyste. To jakby gorzkawe włoskie i mocno prażone, suchawe fistaszki.

W tle swoją obecność zaznaczył owocowy kwasek, jakby nawołując do wciąż żywszych, rześkich nut (jakby się bał, że zrobi się za sucho?). Na pewno czułam czerwone porzeczki; na myśl przyszła mi też jakaś hibiskusowa herbata z cytrusowym motywem?, jakiś napar... aroniowo-porzeczkowy? W cierpkości porzeczek doszukałam się też jeżyn.

Po pojawieniu się owocowego motywu, do orzechów dotarła lekka maślaność. Było to bardzo dziwne, bo przez konsystencję kojarzyło mi się z masłem orzechowym, ale smakowo to bardziej "herbatniki maślane" - krem z nich? Nie wiem, to było strasznie ulotne i łatwe do przegapienia.

Kwaskawość na końcówce mieszała się z lukrecjowo-anyżową słodyczą i palono-gorzkimi nutami. Podsyciła ziemistość tej gorzkawej części (nie zaś "jakieś maślaności"), a herbatę i napary popchnęła w bardziej kawową stronę.

Po wszystkim pozostał posmak kawy i soku... porzeczkowo-aroniowego albo dziwnego, czerwonego naparu,  chłodnawa słodycz lukrecji / anyżu i "dziwnego karmelu" (miodowego?) zespojonego z orzechami (może nawet leciutka pikanteria?). Czułam też ziemistość, przy czym orzechy wydawały się nieco... stęchłe? Zawilgocone? Dziwne, ale smakowite, bo w kontekście "nut czekolady" (a nie prawdziwych wymienionych cech).

Wszystko było tu dziwne, niejasne, a jedynie sugestywne. Porzeczkowa kwaskowatość i prażoność miały podobny wydźwięk co Zotter (tam jednak porzeczka wystąpiła w duecie z pomarańczami, a prażoność sugerowała wafelki, nie zaś herbatniki jak GR), ale i wiele różniących się nut. Pokochałam mnogość orzechów z dziwnymi migawkami Georgii Ramon, a nuty słodyczy (kwiaty, lukrecja) zaskoczyły mnie - oczywiście pozytywnie. Mimo bogatej owocowej mieszanki, tabliczka wcale tak mocno owocowo nie wyszła (owoce były tylko dodatkiem). Niecodzienność i po prostu smakowitość, zadowalająca (chociaż może nie idealna) struktura przełożyły się na to, że czekolada wryła mi się w pamięć.

Poniekąd czułam to, o czym pisał producent (miód, prażone orzechy, owoce: figi, śliwki, porzeczki; kawa), ale... u mnie to miało tak inny wydźwięk, niż się spodziewałam... Zamiast smacznej czekolady trafił mi się pyszny leniwiec, jakby nieco drwiąc, robiący dziwne (tak dziwne, że aż cudowne) sugestie.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 23,99 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy

piątek, 4 stycznia 2019

Zotter "Sting" Red Edition ciemna 70 % z czekoladowym kremem z czerwonym winem, rodzynkami, grappą i warstwami czekolady porzeczkowej

Zotter jest znany z szalonych pomysłów na nadziewane czekolady, więc czy można powiedzieć, że któreś z nich, ręcznie czerpanych, nie zawodzą? Tak. Wszystkie czekolady ciemne Zottera z czekoladowym kremem z czerwonym winem mają u mnie 10/10. Kocham je. Kupując nową, miałam nadzieję, że i ją pokocham, mimo że uczucia jakie żywię do osoby z obrazka na opakowaniu i tytułu od miłości są dalekie. Nie no, szczerze nie znam Stinga i nie obchodzi mnie, ale przy tej czekoladzie dowiedziałam się, że zajął się produkcją wina (pierwsza myśl "może lepiej niech robi wino, niż śpiewa" - aj, złośliwa ja). Acha. Traktuję to jako po prostu kolejne bardzo konkretne wino do kompozycji Zottera, ale... w tej nowości doszła jeszcze mini-nowość, bo warstwa owocowej czekolady. Doprawdy nie rozumiem, co Zotter ma z tymi cienkimi warstwami i po co one (i niestety wychodzą albo bardzo dobrze, albo źle - "na dwoje babka wróżyła", jak to w mojej rodzinie lubią mówić).


Zotter "Sting" Red Edition to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z czekoladowym kremem z czerwonym winem “When We Dance” Stinga z winiarni Il Palagio (znajdującej się w Toskanii) z rodzynkami nasączonymi w winie, grappą i cienkimi warstwami czekolady porzeczkowej (w składzie są czerwone, mimo że w opisie jest "blackcurrant" - ja obstawiam, że naprawdę są jedne i drugie, bo pewnie to Labooko Currant).
Nadzienie stanowi 60 % całości.

Po otwarciu poczułam intensywną woń ciemnej czekolady o palono-drewnianym charakterze oraz czerwonego, owocowo-słodkawego wina. Po przełamaniu charakterna alkoholowość nasiliła się, ale wydała mi się tym samym jeszcze bardziej owocowa. Na pewno czułam czerwone owoce.

Tabliczka łamała się z lekkim trzaskiem, ale miękko, bo wierzch był oczywiście twardy, lecz środek to wilgotny i plastyczny krem, przypominający tłustawy mousse.
Najpierw się zdziwiłam, że nie ma obiecanej porzeczkowej warstwy, ale jak się przyjrzeć, jest, tylko że ma bardzo ciemny kolor (na "gryzionym zdjęciu" dobrze widać). Były tak ze sobą złączone, że właściwie nie da się ich rozdzielić. Jako że jestem uparta, wzięłam nóż: porzeczkowa wtedy z łatwością dała się oddzielić, zwijając się przy tym w średniej grubości rulon.

Czekolada w ustach rozpływała się powoli i kremowo, lekko suchawo. Potem nagle nadciągała soczystość i wzrastało poczucie kremowości, aż w końcu spod czekoladowych warstw wyłoniło się, rozchodząc po bokach po ustach, nadzienie. Okazało się plastyczne, ale zarazem zwarte i gęste. Odebrałam je jako gładko-tłustawe w mleczny sposób.
Znalazło się w nim trochę kawałków rodzynek - raczej malutkich farfoclo-skórek, ale ze świetnie zachowaną soczystością.

W smaku czekolada wydała mi się poważna, gorzka i dość mocno palona. Słodycz była się wycofana i również w tych klimatach.

Po chwili jednak słodycz szybko rosła, pojawiła się cierpkość i leciutki kwasek owoców - powiedziałabym, że porzeczek z przewagą czarnych.

Do owoców dołączył smak nadzienia - również poniekąd owocowy. Miał jednak inny charakter, bo czułam w nim czerwone, ale głównie kwaśno-słodkie.

Nagle cierpkawość została podkreślona alkoholem - zaskakująco mocnym i rozgrzewającym gardło. Wyraźnie po ustach rozlało się mnóstwo wytrawnego, czerwonego wina. Palono-drewniany klimat osiągnął apogeum, alkohol zaś zahaczył o pociągającą ordynarność. Mieszało się to z ogólną, łagodną, ale poważną czekoladową bazą. Kakao cudownie wpisało się w wytrawność i po przyjacielsku ścigało się z czerwonym winem.

Równocześnie w ustach rozeszła się słodka soczystość truskawek doprawionych lekkim kwaskiem porzeczkowo-wiśniowym i rześkością innych, jasnych owoców. Alkohol wydał mi się słodszy, a przy wyłaniających się rodzynkach wyszło na jaw, że to one i grappa coś majstrują. Były wyczuwalne epizodycznie, wpisały się w taką soczystą drewnianość. Przy nich wyłoniła się i pewna maślano-śmietankowa łagodność.

Na koniec wszystko tonęło w czekoladowej toni o palonym motywie drzew i wyrazistych owoców. Alkohol łącząc się z tą słodyczą, sugerował czekoladowy sos, a owoce nabrały charakteru dzięki kakao i "przyciemniły się" - znów czułam wiśnie i czarne porzeczki.
Podobało mi się, że czekolada rozpływała się na tyle powoli, by wszystko zwieńczyć.

Robiąc kolejne kęsy, miałam wrażenie, że czekolada jest jeszcze bardziej palono-drzewna i mniej słodka, a słodycz uplasowała się w nadzieniu, ale również nie była zbyt silna. Wyraźnie czułam tam wytrawne czerwone wino i owoce w ciemnej czekoladzie. Po paru kęsach nadzienie wydawało mi się chwilami nieco bardziej śmietankowe (ale nieznacznie).

Po wszystkim pozostawał posmak wytrawnej, gorzkiej ciemnej czekolady, czerwonego wina i słodycz owoców oraz czekoladowego sosu.

Czekolada wyszła zaskakująco wytrawnie i owocowo równocześnie. Palono-drewniane nuty (nawet te czekolady) przypominały moje ulubione nuty wina, w ogóle czerwone wino po prostu było tu tak... czysto wyczuwalne, a owoce... mimo że tak oczywiste nie były, zmieniały się, mieszały ze sobą, to ich soczystość naprawdę świetnie wyszła. Mimo wielu różnych nut i tego, że mleko stanowi bazę kremu, kompozycja była zniewalająco ciemnoczekoladowa, kakaowa.
Nie wiem, czy to dzięki nutom, czy po prostu, tabliczka nie wyszła ani trochę zbyt ciężko.

Całość dorównała Red Wine "Salzberg Beerenauslese" (mojemu ulubionemu Zotterowi z czerwonym winem), lecz pod względem nut o wiele bliżej jej było do Red Wine Umathum. Wszystkie jedzone reprezentowały bardziej owocowe wina, a Umathum była bardziej owocowo-kawowa. "Sting" połączyła palono-drzewne nuty i owoce, a trzeba Wam wiedzieć, że wina o palono-drewnianych nutach uwielbiam najbardziej. Czekolada nimi smakująca... no chyba nie muszę wyjaśniać. Kupiło mnie dodatkowo to, że to sama czekolada ciemna też wydawała się mieć takie nuty.


 ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 501 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, czerwone wino, rodzynki, syrop ryżowy, masło, pełne mleko w proszku, grappa, koncentrat z czerwonych porzeczek, odtłuszczone mleko w proszku, sól, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia

czwartek, 3 stycznia 2019

lody rożki Leone Black Cone

Uznaję tylko pudełkowe lody. Składa się na to wiele czynników: skład i jakość (dlatego że bezpośrednio wpływają na smak), uwielbiam długie jedzenie topiących się lodów - koniecznie łyżeczką! Po prostu nie cierpię lizać lodów, a na myśl o gryzieni ich aż mam dreszcze. W czasach gimnazjalnych zdarzało mi się jakieś rożki zjeść, ale obecnie to zupełnie nie moja bajka. Te jednak przemówiły. Najpierw "nie, nie, nie", ale potem pojawiła się recenzja na LivingOnMyOwn, a Mama rzuciła hasło "kupmy, jak Ci nie posmakują, to ja skończę" i proszę bardzo. Piękna czerń, bogaty wygląd... tylko to, że nie zrobili ich na sztuki to według mnie głupota.

Leone Black Cone to "lody o smaku czekoladowym (65,4%) z sosem o smaku czekoladowym (11,5%), posypane chrupkami ryżowymi w czekoladzie (2,6%), w czarnym rożku waflowym (14,1%) z polewą kakaową (6,4%)" wyprodukowane przez Incom (ze Słowacji), które pojawiły się jako pojedynczy rzut latem 2018 w Biedronkach.
Opakowanie zawiera cztery sztuki po 78g / 135 ml każda, czyli razem 312 g / 540 ml.

Rożki te bardzo podobają mi się na wygląd - widać, że producent nie skąpił, ale też należy pochwalić sposób pakowania - te pojemniczki zabezpieczające.

Lód pachniał bardzo delikatnie, ale całkiem w porządku, bo słodkim kakao i "rożkowym waflem".

Nic dziwnego, w końcu samego wafla było bardzo, bardzo dużo. Odznaczał się grubością, od środka pokrywała go cienka warstwa polewy. Wydał mi się typowo rożkowy (choć w tej kwestii kompletnie nie mam doświadczenia), bo twardo-miękki, rwący się, bo jakby zawilgocony, a na dole krucho-twardy. Na jego dnie skumulował się płynny sos, nie zaś "czekoladowy korek". Sos biegł też przez środek całego loda, w którym to wydawał mi się gęstą sosowatą grudą, podobnie jak części sosu na wierzchu (nie były zastygłe). W sosie na wierzchu zatopiono kulki, które były okropne. Częściowo prawie-chrupiące, w większości zawilgocone. Pokrywała je plastelinowa, margarynowa polewa.
Lód... też był w pewien sposób gęsty (nierozwodniony), ale zarazem jakby puszysty. Niestety, cechowała go również oleista tłustość, zostająca na ustach. Struktura masy lodowej nie była zła, ale coś mi w niej nie grało.
Przynajmniej topiło się to wszystko się powoli i gęsto, kremowo, acz nie do końca gładko (z racji kakao w proszku?).

Kakao na pewno nie było czuć w chrupkach. Wydały mi się słodko-nijakim tworem w czekoladopodobnej polewie.

Kakao poczułam na szczęście w masie lodowej. Nie była jednak bardzo intensywna, a delikatna, lekko cierpkawa i niewątpliwie kakaowa, mimo że bazą ewidentnie było mleko. Słodycz uplasowała się na przyjemnym poziomie. Była znacząca, ale nie przesadzona. Masa lodowa wyszła zadowalająco, ale nie jakoś specjalnie intensywnie.

Mocno słodki okazał się także sos. Równocześnie wydał mi się bardzo wytrawny, wręcz alkoholowo-czekoladowy. Skojarzył mi się z bardzo słodkimi truflami, w których czuć cierpkawe kakao. Bardzo smakowicie łączyło się to z delikatniejszą masą lodową, nadało jej charakteru.
Niestety wydawało mi się, że na samym dnie sos był jakiś inny - bardziej po prostu słodko-czekoladowy, niż alkoholowo-truflowy (więc może to raczej polewa z wafla?).

Z kolei trochę charakteru waflowi nadała polewa kakaowa, jednak... no właśnie: trochę. Wafel własnego charakteru nie posiadał. Był po prostu słodko-waflowy, mdły. Gdzie przesiąkł lodami i sosem - spoko, ale tak... no cóż, dobrze, że nie przesiąkł papierem.

Po wszystkim pozostał posmak kakao i "czegoś" (niezbyt przyjemnego - mogę obstawiać olej, syrop glukozowy itp.) oraz poczucie tłustości na ustach.

Całość... wyszła bardzo kakaowo-ciemnoczekoladowo i smacznie, na bogato, acz z nutkami tandety. Chrupki i wafel rozczarowały nijakością, jednak sos i lód pozytywnie zaskoczyły poziomem kakaowości i słodyczy. Wyszły całkiem charakternie, choć... to jeszcze nie było to, co by mi się marzyło. Wolałabym więcej wytrawnej alkoholowości, gorzkości kakao, jednak... to rożek, więc też nie mogę wymagać za wiele. Powiem tak: to bardzo dobry rożek, ale ogólnie średni lód.
Sztukę zjadłam nawet z przyjemnością, ale na więcej nie miałam ochoty. Przeszkadzała mi jego tłustość.
Mama uznała, że rożki tylko sos miały dobre, a całość była według niej bez wyrazu, odrzucał ją kolor - zdecydowanie zostaje przy jej ulubionych Grycanach.

Rożków nie lubię, jadłam go rozkrojonego, łyżeczką, ale ocenę postarałam się wystawić odbiegając od tego (chociaż naprawdę rewelacyjnie to wyszło - polecam), taką w "skali dla rożków" - aż chyba kiedyś specjalnie zrecenzuję np. rożka Big Milk, żeby ocenę do czegokolwiek porównać.


ocena: 7/10
kupiłam: Biedronka
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 263 kcal / 100 g (173 ml); sztuka 78g - 205 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: odtworzone odtłuszczone mleko, cukier, olej kokosowy, mąka pszenna, woda, syrop glukozowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 3,6%, chrupki ryżowe pokryte czekoladą (cukier, miazga kakaowa, mąka ryżowa, tłuszcz kakaowy, ekstrakt słodowy z jęczmienia, lecytyna sojowa, substancja spilchniająca: węglan amonu; sól), serwatka w proszku, kakao w proszku 1%, olej palmowy, lecytyna sojowa, mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych; barwnik: węgiel roślinny; skrobia kukurydziana modyfikowana, mleko w porszku odtłuszczone, sól, stabilizatory: mączka chleba święyojańskieho, guma guar; aromaty, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancje zagęszczające: guma ksantanowa, mączka chleba świętojańskiego

środa, 2 stycznia 2019

Piotr i Paweł Czekolada deserowa z solą morską ciemna 60 %

Jakoś w połowie września zaczęłam trafiać na internetowe doniesienia o pustkach w sklepach Piotr i Paweł oraz domysły, że w końcu całkiem zamkną. Od razu przypomniała mi się Alma... I na dniach zrobiłam rundkę po krakowskich PiP'ach, z czego jeden już był zamknięty (trafiłam na kartkę, że "bo nie spełnialiśmy państwa oczekiwań"). Postanowiłam kupić czekolady, które widywałam tylko w tym markecie, w tym marki własnej. Trafiłam na ostatnie sztuki, więc nie mogłam uwierzyć w moje szczęście. Dzisiaj prezentowana miała niestety (jak na mnie) krótką datę, ale gigantycznym bryłom soli wyglądającym zza okienka nie mogłam się oprzeć.

Piotr i Paweł Czekolada deserowa z solą morską to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z solą morską.

Znad bardzo ciemnej, intensywnie, niemal soczyście brązowej tabliczki rozniósł się przepiękny palony zapach. Miał nieco kawowy charakter, choć sugerował też coś piernikowo-śmietankowego, a chwilami wyłapywałam bardziej ziemiście-soczyste zapędy. To była taka wilgotna głębia.

Przy łamaniu nie stawiała większego oporu, ale oczywiście nie była miękka ani nic. Kryształki soli mocno się jej trzymały.
W ustach rozpływała się aksamitnie kremowo, dość tłusto w śmietankowy sposób, w tempie umiarkowanym. Pozostawiała smugi na podniebieniu, a język raczyła solą lub odwrotnie (w zależności od tego, jak akurat obróciłam kostkę). Jako że sól wystąpiła tylko jako posypka, kawałki soli odpadały od rozpływającej się czekolady i plątały po ustach niezależnie, rozpuszczając się powoli, raz nieco szybciej od czekolady, raz dużo wolniej, co wyszło bardzo ciekawie. Sól tak rozmieszczono na tabliczce, że było też sporo miejsc bez soli - w tym przypadku także to dało interesujący efekt dynamiki.

Gdy tylko umieściłam kawałek w ustach, poczułam silną słodycz nieodzownie wymieszaną z kakao, co przełożyło się na wytrawny, ale nie gorzki, smak ciemnej czekolady. Palony motyw okazał się w niej bardzo istotny, ale nie przesadzony.

Po chwili słodycz zaczęła kojarzyć mi się z jasnym miodem, ale również gęstym syropem czekoladowym, co w połączeniu z palonym smakiem przełożyło się na piernik - mocno przypieczony (ale nie przypalony!) i właśnie miodem posłodzony (i polany syropem?).
W kęsach z dużą ilością soli doszły do tego suszone owoce: jakby pomarańcza i kwaskowate ("piwne") figi.

W tle pobrzmiewała gęsta, słodka śmietanka, a czasem mignęła kawa ze śmietanką. Wszystko to miało właśnie wilgotnie-gęsty wydźwięk.

Kiedy kawałek soli dotykał języka, kuł go niemal słonawym kwaskiem. Potem, ku mojemu zaskoczeniu, odsuwał się na dalszy plan, by znów uderzyć dopiero za jakiś czas. Słoność była wyczuwalna, ale... jak wypowiedzenie jakiegoś słowa a potem jego echo. Podkreśliła poszczególne smaki, chwilami przywoływała nawet gorzkawość. Nakręciła soczystość, leciutki kwasek. Do głowy przyszedł mi jakiś śmietankowy jogurt / deser z cytrynową nutą.

Gdy sól już zniknęła, czekolada wydawała się nieco bardziej gorzkawo-kwaskowata, ziemista. 
Gdy zaś trafiło się jej dużo, w pewnym momencie robiło się bardzo słono i to właśnie sól dominowała, aż palone nutki kakao jakoś tam się spod niej wyczołgały (raz czy dwa dopiero przy następnym kęsie, np. już bez soli). To ważne, że sól podkreślała tu kakao właśnie, a nie słodycz na zasadzie kontrastu. Bliżej końca raz i drugi poczułam kawę z pianką (jak z tym rozpuszczalnych Creme). 

Po wszystkim pozostawał posmak palono-słodki, ale wytrawnie kakaowy o niewątpliwie soczystym wydźwięku. Klimat był wilgotny, lekki. Poczucie tłustości i słodyczy zostały kompletnie rozbite. 

Słodycz wydała mi się idealnie trafiona. Trochę żałowałam, że nie czułam gorzkości, a jedynie gorzkawość, ale całość wyszła i tak przyjemnie wytrawnie. Palony, ale nie przepalony smak w tej wilgotnej konwencji bardzo mi się spodobał, a poszczególne nutki (a to piernik z miodem, a to kawa ze śmietanką, a to niecodzienne owocowe sugestie takie jak "śmietankowe coś z cytryną" czy figi), mimo że nie jakieś mocno wyraziste - też mnie zdobyły.
Niestety, raz i drugi zdarzyło się, że kawałek czekolady już zniknął, a mi w ustach zostało sporo soli. To było dość... okropne uczucie, bo nie lubię czystej słoności. Wtedy dogryzałam kawałek pozbawiony soli, ale nie lubię jeść tak szybko kęs po kęsie. To jednak szczegół. Mimo wszystko sól wyszła tu cudownie - było jej naprawdę dużo, ale nie przesoliła czekolady.

Czekolada okazała się ogromnym zaskoczeniem - była pyszna, ale mam do niej jeden zarzut: że sól dali jako posypkę i to tak wielką. Chyba wolałabym, by była wtopiona, a na pewno chciałabym tu mieć do czynienia z mniejszymi kryształkami (ale nie mniejszą ilością!). Nie podobało mi się po prostu, że raz czy dwa zostałam z solą w gębie.
Od razu przypomniała mi się J.D. Gross Ekwador 56 % ciemna z solą morską - same czekolady smakowały dość podobnie (cała ta palonosć, śmietankowość, kawa i soczystość), chociaż J.D. Gross była bardziej karmelowa, PiP miodowa. PiP cechowała jednak o wiele silniejsza słoność, która podsyciła owocowe nuty i gorzkawość. Właśnie dzięki temu powiedziałabym, że tabliczka Piotra i Pawła była lepsza, jednak... mały mankament w postaci za wielkich kawałków soli przełożył się na te same oceny.


ocena: 10/10
kupiłam: Piotr i Paweł
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym

Skład: 98% czekolada ciemna (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, stabilizator: tristearynian sorbitolu; lecytyna sojowa), 2 %sól morska

wtorek, 1 stycznia 2019

Zotter Lemon Mousse mleczna 40 % z nadzieniem cytrynowym i warstwą czekolady ciemnej

Przy Lindt'cie Lemon Cheesecake wspomniałam, że szykowałam się do zjedzenia właśnie dzisiaj przedstawianej czekolady. Najpierw nie budziła we mnie żadnych emocji, ale jakoś ten Lindt sprawił, że nabrałam na nią ochotę. Czekolada stylizowana na lemon curd (tradycyjna brytyjska masa cytrynowa), z którym mam same dobre wspomnienia brzmiała świetnie, ale bliżej degustacji przypomniałam sobie, że Zotter już eksperymentował z czekoladą nadziewaną a'la lemon curd (Lemon Curd + Orange Lord) i niespecjalnie mi podeszła. Po cytrynowej bombie, jaką był Lindt, liczyłam na równie intensywną i smakowitą cytrynowość w wydaniu Zottera, ale zaczęłam obawiać się tłustości i słodyczy. Czyżbym miała takiego pecha, że walnie mnie nimi jak nie Lindt, to Zotter?


Zotter Lemon Mousse to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao z kremem cytrynowym na bazie cytryn i masła, z białą czekoladą, grappą i sokiem z limonki oraz cienką warstwą czekolady ciemnej; stylizowana na lemon curd.

Od razu po otwarciu poczułam dość silny zapach słodkiego, owocowego alkoholu ("z tych lżejszych") na mocno cytrynowej, soczyście-kwaśnej i orzeźwiającej bazie, z łagodnym czekoladowym tłem o mleczno-orzechowym wydźwięku. Po przełamaniu cytryna zdominowała wszystko, lecz zaprezentowała się z bardziej słodko-maślanej strony.

Już przy łamaniu tabliczka zdradziła pewną miękkość. Warstwa czekolady łamała się z lekkim chrupnięciem, ale wnętrze uginało się, rwało. Wyglądało na najprawdziwszy mousse, a przy przegryzaniu się, miałam wrażenie, że wgryzam się w gęstą chmurę. Mimo takiego kontrastu całość wydała mi się niepodzielna (choć kawałeczek i tak dokładnie wzięłam pod lupę) głównie ze względu na to, jak bardzo lepił się plastyczny, puszysto-wilgotny krem, ale także dlatego, że warstwy czekolad przylegały do siebie tak mocno, a ciemna była tak cienka, że nie szło ich rozdzielić (gdybym nie wiedziała, że jest tam ta warstwa ciemnej, przeoczyłabym ją - na pierwszym "gryzionym zdjęciu" widać podział).

W ustach czekolada rozpływała się kremowo-tłusto w śmietankowy sposób. Soczystość nadzienia szybko wyciskała się spod niej, gdyż było od niej o wiele rzadsze. Mimo puszystej lekkości chmurki, cechowała je śliska, maślana tłustość. Jak dla mnie wyszło za tłusto, ale nie ciężko.
Drobniutkie kawałki cytryn (skórki, ale i takie przezroczyste) były cudownie świeżo-soczyście-jędrne - bardzo żałowałam, że nie dodali większych.

W smaku czekolada o subtelnej słodyczy przywitała głębokim smakiem mleka i sugestią kakao o laskowoorzechowym charakterze. Z czasem orzechy przeszył wyraźnie kakaowo-gorzkawy akcent, nadający temu wytrawności. Przy niektórych kęsach (gdy brałam się za brzegi tabliczki) robiło się naprawdę ciemnoczekoladowo.

Zaraz lub po dłuższej chwili (w zależności od tego, jak ułożyły się proporcje warstw czekolady) pojawiła się silniejsza słodycz i kwaśność soku z cytryny, jednak nie wyprzedziły samej czekolady. Chwilami to słodycz wydawała się silniejsza (gdy było więcej czekolady mlecznej), chwilami kwasność - i wtedy była zacnie cytrynowo-goryczkowata, podkreślona kakao i rześkim alkoholem.

Po ustach rozszedł się smak mleka nieco rozbijający soczystość. Przy niektórych kęsach kompozycja była bardziej maślana, śmietankowa, z nutką białej czekolady, a przy innych (gdy trafiłam na grubszą warstwę ciemnej) smak mleka, maślaność łączyły się z cytryną i zahaczał o kozią nutę. To taka... maślana naturalność, wytrawna mleczność, której nutka alkoholu dodała charakteru.

Kwaśność kremu rozwijała się jakby swoim torem, jednak nigdy nie zdominowała reszty. Najpierw był to sok z cytryny, potem (gdy zaczęłam trafiać na drobinki), bardziej skórkowy, a więc goryczkowaty. Dołączyło do tego lekkie rozgrzanie w gardle, co świetnie zeszło się z kwaskowatością. Alkohol stał się wyraźniejszy

W pewnym momencie, bliżej końca kwaśność wydała mi się taką... cukierkową, słodką kwaśnością, by na końcówce przybrać postać goryczkowatej i bardziej limonkowej, sugerującą też winogrona. To jakby właśnie w parze z nią uderzał wyrazisty smak owocowego alkoholu, wzbogacony o lekką pikanterię.
Lekko suchawy smaczek palonokakaowy zwieńczał wszystko.

Po czekoladzie został wytrawnie mleczny posmak, sugestia kakao, zakropiona owocowo-rześkim alkoholem o jednak silnej słodyczy, soczyście-kwaskowata cytrusowość i poczucie otłuszczonych ust.

Całość smakowała mi, choć do ideału jej brakowało. Wydaje mi się jednak, że to właśnie jej wszelkie niedoskonałości sprawiły, że wyszła ciekawie. Właściwie trudno o dwa takie same kęsy, ciągle coś się zmieniało przy jednak wciąż tej samej bazie. Czekolada niezagłuszona, mleczno-ciemna - w sumie fajny zabieg, a krem... bardzo kojarzył się z lemon curd, choć jak na coś takiego wydał mi się za bardzo maślany, a za mało cytrynowy (to masa na bazie cytryn, cukru i masła, ale ta tutaj maślaność już za bardzo szła w kierunku białoczekoladowym).
Na pewno wyszło to lepiej niż Lemon Curd + Orange Lord - nie było bowiem tak "słodziaśnie-tłuste"

Mousse wyszedł musowato, choć już nieco za bardzo po prostu maślanie-rzadko. Ja bym go "zagęściła", część masła podmieniając nerkowcami, których smak by się tu specjalnie nie przebił, a wpisały by się w maślaną konwencję (mi strasznie przeszkadza maślaność, tłustość orzechów uważam za lepszą).


 ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, masło, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, syrop ryżowy, odtłuszczone mleko w proszku, grappa, białka jaj, sok cytrynowy, koncentrat z limonki, żółtko jaj, słodka serwatka w proszku, koncentrat soku cytrynowego, pełny cukier trzcinowy, sproszkowana wanilia, lecytyna sojowa, sól, cynamon, chili Bird's eye