wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozsavolgyi Csokolade 73 % Olive & Bread ciemna z Wenezueli z oliwkami, chlebem i oliwą z oliwek

Choć lubię próbować dań kuchni świata, dania niektórych państw są przeze mnie pomijane, albo jem tylko wybiórczo. Weźmy na przykład taką kuchnię włoską: uwielbiam risotto, oliwki, niektóre makaronowe dania lubię, ale ogółem za dużo mi w niej białego pieczywa (wszak go nie jem), sosów i oliwy. Jednak na rzeczy te jako dodatek do czekolady... patrzę już zupełnie inaczej, tak, jak w przypadku np. Wild Ophelii z chipsami w momencie gdy chipsów nie cierpię odkąd pamiętam. W czekoladzie wszystko, co niespotykane i dziwne mnie fascynuje.

Tym bardziej, że miała to być moja pierwsza czekolada węgierskiej firmy Roszavolgyi Csokolade, o której po raz pierwszy usłyszałam w USA i stamtąd poprosiłam kogoś, by mi wysłał tą czekoladę.
Rozsavolgyi Csokolade została założona w 2004 r. przez małżeństwo Zsolta Szabada i Katalinę Csiszar. Ziarna kakao pozyskują od rodziny Franceschi - Cacao San Jose z Wenezueli oraz od... Bertila Akessona z Madagaskaru (przypominam, że Akesson's to jedna z moich ulubionych marek).

Mamy więc czekoladę we włoskim stylu z kakao z Wenezueli, która przyleciała do mnie z USA, stworzoną przez węgierską markę... nadążacie? Bo ja się chyba zaraz pogubię, więc lepiej trzymajmy się smaku. :P

Rozsavolgyi Csokolade 73 % Olive & Bread to ciemna czekolada o zawartości 73 % kakao z Wenezueli z prażonymi oliwkami, tostowanym chlebem pszennym i oliwą z oliwek.
Wspomnę jeszcze, że w 2013 zdobyła ona brąz w AoC w kategorii czekolady z dodatkami.

Interesujące, chociaż jak na mój gust nieco za pstrokate, tekturowe opakowanie skrywa tabliczkę owiniętą w papier spożywczy, co przyznam, nieco mnie zaskoczyło. Kiedy go rozchyliłam, ujrzałam czekoladę jeszcze bardziej pstrokatą niż jej opakowanie, ale... ona była po prostu piękna. Niezwykle szczegółowa, kojarzyła mi się z drzeworytem wykonanym w żywym, lśniącym od żywicy, drzewie.
Gdyby nie to, że trafiła do mnie nieco połamana, chyba nie miałabym serca tego zrobić.
Okazała się dość twarda, raczej chrupiąca niż trzaskająca.

Od początku nad czekoladą roznosił się zapach owoców, chyba porzeczek, wina, oliwek i motyw żywych, drzew oraz żywicy o słodkim wydźwięku. Było tu dużo ciepła i dymu, mimo że kompozycja nie była sucha czy palona. To przywiodło na myśl smukłą kobietą o czekoladowej karnacji z tatuażami zrobionymi henną w zwiewnych chustach z indyjskimi wzorami w barwach słońca trzymającą długą lufkę jak z lat 20. Taki właśnie był aromat tej czekolady - egzotyczny, zwiewny i powabny, a jednak zadymiony.

Kiedy tylko kawałek znalazł się w moich ustach, zaczął powoli się rozpuszczać w zwyczajny, gładki, raczej kremowy sposób. Czekolada była minimalnie tłusta, co mnie trochę zaskoczyło (nie wiedziałam, w jakiej formie jest oliwa).

Niemal natychmiast rozchodzi się słodycz, początkowo na równi z gorzkością, a potem... biegnąca swoim torem, co nie znaczy, że była jakoś specjalnie mocna. Wyraźna - jak najbardziej, silna - nie (chociaż w sumie np. "znikoma" też nie). Czuć w niej głębię, wydała mi się trochę karmelowa, a potem... czysto miodowa, leciutko przyprawiona.
Równolegle pojawiła się cierpkość, z której w końcu wypłynęły nuty wina. Nie pozostały jednak z miodem na długo, bo po chwili zmieniły się w kwaśno-goryczkowate wiśnie. Dużo miękkich, dojrzałych, nawet nieco za bardzo dojrzałych, wiśni.
Nie były jednak jedynymi owocami wyczuwalnymi tu. Szybko nadciągnęły jędrne, suszone (albo jakby podwędzane?) śliwki i śliwki świeże, soczyste - te niemal czarne.

W pewnym momencie, z tej nuty podwędzanych śliwek, wyszedł lekki smak oliwek. Nie miałam problemu z wyróżnieniem tego, że były to te zielone. Przy nich wychwyciłam też mglisty posmak oliwy, a oliwki były jakby nią nieco nasączone, albo... Po prostu trochę soczyste, chociaż były tak malutkie, że koniec końców nie jestem pewna. Przez to dodawały tak delikatną nutę, że wydawało mi się, że czasem płynie ona jedynie z kakao.
Słodycz wydawała się przy nich jeszcze bardziej miodowa.

Inaczej sprawa  wyglądała z kawałkami chleba. Były nieco większe i o wiele szybciej wyczuwałam je na języku. W smaku jednak aż tak wyraziste nie były, czułam je jeszcze słabiej, niż oliwki. Miały lekko pieczony smaczek, oliwy było przy nich więcej i... To właściwie tyle. Dostawały chrupiący motyw,  chociaż nie były strasznie suche.

Gdy kawałek czekolady znikał, dodatki uległy zębom, w ustach miałam smak gorzko drzewny, trochę winny, wyraźnie czułam kwiatowo-miodową słodycz i... nutkę oliwek.
To wszystko przekładało się na bardzo wytrawną kompozycję, mimo miodu. To trochę jak wykwintna kolacja w restauracji włoskiej, oczywiście z winem i deserem. Smacznie, ale nudno, jak na takie dodatki.

"Wykonanie" kojarzy mi się z Original Beans - winno-miodowa Porcelana w tych nutach była bardzo podobna, jednak w tej węgierskiej czekoladzie miód był chyba równie wyrazisty, co w OB Beni Wild Harvest 66 %. Mimo wszystko nuty Rozsavolgyi Csokolade są bardzo zmienione przez dodatki, więc nie mogę tu mówić o czystej czekoladzie.
Może i ciekawie to wyszło, ale... te okruszki są takie jakby "dla szpanu", czyli "dodajmy coś, co będzie fajnie brzmiało"... Może się czepiam, ale nie umiem wystawić jej oceny nie patrząc przez pryzmat ceny, bo jak dla mnie nie jest warta aż tyle.


ocena: 7/10
kupiłam: Amazon (za pośrednictwem pewnej osoby z USA)
cena: 16,99 $ (za 70 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, prażone oliwki, tostowany chleb (mąka pszenna, oliwa z oliwek, sól, drożdże), oliwa z oliwek

19 komentarzy:

  1. charlottemadness16 sierpnia 2016 06:33

    Włoska kuchnia zamknięta w tabliczce :> Ciekawa kompozycja,ale wnioskuję,że trochę niedopracowana.Nie było w niej tego "wow" :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekolada jest przepiękna :) . Dodatki w niej nie standardowe i jak dla mnie zachęcające do kupna:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Smak może nie zachwycił, ale za to wygląd tej tabliczki zapiera dech w piersiach.Bardziej nadaje się na ozdobę niż na ciekawy przysmak ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam włoską kuchnię, a ta czekolada to jakby połączenie jej smaków. Bardzo bym chciała jej spróbować, oj bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wygląda świetnie, też szkoda by mi było łamać :) Chyba ten chleb mogli sobie darować, z opisu sądząc, raczej wiele nie wnosi. Cena z kosmosu, ale to cena w Stanach (dla nich to egzotyk), możliwe, że na Węgrzech jest dużo niższa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Darować, albo pokombinować, żeby większą rolę odegrał. W Zotter Verjuice Green Grapes (https://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2016/02/zotter-verjuice-green-grapes-mleczna-40.html) właśnie okruszki chleba bardzo mi w pamięć zapadły.
      Pewnie tak, chociaż np. Manufakturę Czekolady w Stanach można tanio dorwać.

      Usuń
  6. Milion krajów w jednej czekoladzie ;) Wygląda pięknie, a i smaki są zacne. Poza tym przez Twoją recenzję mam ochotę powciskać (zielne) oliwki w suszone śliwki, a potem zanurzyć w czekoladzie i hop do buzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez te smaki wszystkie to chyba zacznę kombinować z jakimiś sałatkami z oliwkami. :> Będzie duuużo obrzydliwych połączeń na instragramie, haha.

      Usuń
  7. Ty tak pięknie opisujesz te czekolady... ja bym pewnie zjadła i powiedziała: dobra ciemna. I tyle. :D Niemniej chciałabym naprawdę przekonać się do ciemnych i wszystkiego dobrego co ze sobą niosą dlatego też planuje zakup jakiejś dobrej ciemnej w sklepie eko. Wydam pewnie majątek, ale wolę zacząć od wysokiego poziomu, bo przypuszczalnie zaczynając od ciemnego Wawelu nigdy więcej nie sięgnęłabym po tabliczkę z większą zawartością kakao. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wszystkie ciemne czekolady w sklepie eko są warte kupienia, niektóre to nic ciekawego jeśli chodzi o samo kakao (a więc i smak) - często jest to zwykłe Forestero od dostawców "przemysłowych". Warto wcześniej trochę poczytać i zdecydować się na coś sprawdzonego (najlepiej jakiś bean-to-bar). Lindta lepiej unikać, jest przereklamowany, a tabliczek plantacyjnych, których miał w ofercie raptem chyba ze 3, nigdy nie było w Polsce. Czekolady bean-to-bar, zwłaszcza z lepszych gatunków kakao są drogie (Manufaktura Czekolady, Surovital/COCOA, Zotter - z tych najpowszechniej dostępnych) - o ile wiem, najtańsze criollo to Blanxart (Peru 77) - niecałe 17 zł za 125 g, ale jest dostępny chyba tylko w Warszawie, a i to nie zawsze.

      Usuń
    2. Tak tak ja absolutnie nie uważam, że drogie = lepsze. Tak samo jak cena nie uważam, aby była wyznacznikiem jakości. Chodziło mi tylko o to, że będę sięgać po coś mniej ogólnie dostępnego i sztampowego. A zwykle takie cuda są w sklepach eko, a tak ceny są odpowiednio wyższe...

      Usuń
    3. Zgadzam się, co do wymienionych marek. Surovital jest chyba najłatwiejsza do upolowania, jeśli masz w mieście Tesco. Na pewno je tam widziałam (nawet u mnie są!).
      Tak, na czekoladzie nie warto oszczędzać, to pewne.

      A co do eko sklepów... taak, tam nawet "ciekawostki" z nędznym składem czasem próbują opchnąć jako coś zdrowego i dobrego. A wiadomo, że nawet sam biały cukier i odtłuszczone kakao mogą być eko. :>

      Usuń
    4. Surovital jest też w Carrefourze, ale to jest surowa czekolada, nie klasyczna, więc ma jednak trochę inny smak.

      Usuń
  8. Na samą tabliczkę można patrzeć i patrzeć!!! Przepiękna :D Ale nawet spróbować to byśmy nie chciały. Żaden z dodatków to kompletnie nie nasza bajka :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wyłuskać tak samą czekoladę, bez dodatków? :>

      Usuń
  9. Wow, wygląda jak witraż! Piękna :)

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.