czwartek, 28 czerwca 2018

Manufaktura Czekolady Nicalizo 70 % ciemna z Nikaragui

Przy Manufakturze Johe niemal rozpaczałam, że nie udało mi się zdobyć Nicalizo z tej samej "białej linii". Bolało o tyle bardziej, że byłam bliska: kupiłam ją na stronie, która była moją ostatnią deską ratunku (wszędzie indziej widniał już przy niej napis "niedostępna"), a potem dostałam maila z przeprosinami, że jednak już jej nie mają. "Urok" edycji limitowanych... Gdy straciłam wszelką nadzieję, podarowano mi ją. Bardzo, bardzo dziękuję!

Manufaktura Czekolady Nicalizo 70 % kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao odmiany Nicalizo (nazywanego też Trinitario-Acriollado) z Nikaragui.

Po otwarciu uderzył mnie wyrazisty zapach świeżych, soczystych owoców: czerwonych porzeczek i czerwonych winogron. Wchodziły w cały złożony miks. Było w tym mnóstwo owoców, wyszło więc intensywnie, ale wcale nie tak bardzo jednoznacznie. Do głowy przyszła mi kwiatowa konfitura truskawkowa, a i cytrusowy akcent wychwyciłam.
Cytrynka zdawała się zalewać sokiem rozgrzaną, czarną ziemię. O tak, tej także było tu sporo, choć może bardziej samego rozgrzania. Owocowo-kwiatowe nutki kierowały to w drzewne klimaty. Prażenia było w tym więc sporo, ale nie było motywem przewodnim. Podobnie wyszła słodycz - była silna, ale naturalnie owocowa. W dodatku jakby pochodziła od owoców, które charakteryzuje taka "zamglona słodycz" - czerwone winogrona.

Przy łamaniu usłyszałam piękny trzask żywej gałązki, tabliczkę odebrałam jako twardawą. Przekrój wyglądał zwyczajnie, a w ustach... czekolada rozpływała się niczym gęsty, pełny krem, a mimo to nie była tłusta. Odebrałam ją jako bardzo pylistą, niemal wysuszającą, a jednocześnie soczystą.

W pierwszej chwili po zrobieniu kęsa poczułam, jakbym napiła się ciepłego, wysokojakościowego kakao na mleku. O tak, to rozgrzanie dało o sobie znać. Kakao wyszło wyraziście, choć w bardzo mleczny sposób. Mleczny tudzież śmietankowy... przed oczami stanął mi jakiś mousse, ciastko-pianka (tzw. petit-gateaux, ja spotkałam się z takimi w warszawskim Odette). Śmietankowa baza była jakby nierozerwalnie złączona z kakao, ale w pewnym momencie do mleczności zaczęły docierać owoce.

Wspomniany mousse musiałby mieć pudroworóżowy kolor, bo najpierw owoce te zaprezentowały delikatną słodycz. To czerwone winogrona o smaku w sumie nijakim, ale specyficznym (są to najmniej przeze mnie lubiane, ale podobało mi się, jak wyszły tu).

Cały czas wracały prażono-rozgrzane nuty, choć nie było to już kakao, a bardziej drzewno-orzechowa stateczność. Pojawiało się coraz więcej prażonych orzechów, ale też jako cały miks, a nie jakieś konkretne.

Na tle tego zaczął rozwijać się soczyście-świeżo owocowy miks. Winogrona ustępowały miejsce porzeczkom (raczej czerwonym i to w towarzystwie... truskawek?). Wychwyciłam jakby... charakterne, czerwone jabłka. Było tu tak wiele niejednoznaczności, że pomyślałam o może nie tyle konfiturze owocowej, co jakiejś masie z owoców.

Rozgrzanie i soczystość raz po raz podsycała ziemistość zespojona z cytrusowym wątkiem. Był za słodki na cytrynę, ale nie potrafiłam nazwać tych owoców. O mocniejszy kwasek tu mimo wszystko ciężko, choć im bliżej końca, tym coraz bardziej cierpko-sucho się robiło. Była to jednak cierpkość tylko i wyłącznie porzeczek. Udekorowało ją "mleczno-orzechowe kakao", ale minimalistycznie.

W posmaku na długo pozostawała właśnie owocowa cierpkość, ale i poczucie tej owocowej, zamglonej słodyczy. Prażoność, drzewno-orzechowe nutki odpuszczały szybciej, lecz nie natychmiast.

Właśnie głównie słodka wyszła ta czekolada, choć aż tak nie zwracałam na to uwagi, gdyż płynęła jakby tylko i wyłącznie z owoców i była właśnie naturalnie zamglona. W miejsce jakiejkolwiek gorzkości weszło raczej "prażenie", a o kwaskach właściwie nie ma co mówić. Czułam za to sporo owocowej cierpkości. Nie powiedziałabym jednak także, że tabliczka była aż tak bardzo owocowa. Na pewno bardziej niż Johe (tam też czułam jabłka, z owoców raczej morele, ananasy i wiśnie, ale całość była przede wszystkim orzechowo-herbaciana i korzennie-pierniczkowa), ale to drzewa, orzechy i śmietankowość dowodziły owocom (choć nie dominowały ich - dowódców każdy się słucha, mimo że jest ich mniej niż szeregowców).

Czekoladę odebrałam jako bardzo delikatną - dla mnie aż za, ale podobała mi się jej obrazowość i jednak całkiem jasno sprecyzowane skojarzenia wyłaniające się z nieokreślonych miksów.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: - (jej cena to 39 zł za 50g)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakao, cukier

6 komentarzy:

  1. Chyba lubię ją najbardziej ze wszystkich Manufaktur, za to, że jest taka inna niż pozostałe tabliczki od nich i bardzo owocowa :)
    PS Próbowałem tych nowych blendów, dobre, ale nie są, moim zdaniem, jakoś bardzo ciekawe. Wyglada na to, że różnią się chyba tylko opakowaniami, ale nie jestem pewien, bo kupiłem tylko jedną tabliczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że ja ogólnie lubię charakterek czekolad Manufaktury, to u mnie to trochę inaczej wygląda.

      Co do PS to od chłopaków od Zottera mam informację, że te blendy rzeczywiście różnią się tylko opakowaniami. Ja i tak jestem ciekawa: mam i ciemny, i mleczny.

      Usuń
  2. Napój z wysoką zawartością kakao i dominująca śmietankowość brzmią spoko, ale przeważyła rozgrzana ziemia oblana sokiem cytrynowym. Zostawię ten czekolad koneserom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba wyjątek w ofercie Manufaktury, który mógłby i Tobie posmakować, bo wspomniane nuty miały trochę charakter a'la Original Beans.

      Usuń
  3. Pozwolę sobie pozostać w słodkiej niewiedzy :P

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.