poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Lindt Excellence 78 % Cocoa Dark ciemna

Czasem mam wrażenie, że po jaką czekoladę, która nie jest ciemną plantacyjną 70-85 %  nie sięgnę, coś mi nie pasuje. A to za słodko, za tłusto, dodatek / nadzienie za bardzo zagłusza czekoladę, a to dodatku / nadzienia poskąpiono. Tego za dużo, tamtego za mało; "wszystko fajnie, gdyby nie...". Jeśli chodzi o czyste, to przynajmniej wiem, że te najbardziej moje to od 70 % do niektórych ok. 95 %. Setki nie są dla mnie (czasami miło jest po jakąś sięgnąć, ale to tak jak z cukrowymi ulepkami - czasem się ma ochotę na "coś innego"); ja tam jestem zdania, że trochę cukru w czekoladzie musi być, ale nie lubię, gdy jest go za dużo. Przy tej mojej zawartości niestety zdarzają się też zapchane tłuszczem, a tłustości nie cierpię. Przy tych z niższej półki ryzyko wzrasta: może być bowiem za tłusto, ale i z chamskim, odtłuszczonym kakao. Pomijam już fakt, że w przypadku masowej produkcji używa się prostszego kakao z nieciekawych regionów, to i czuć znacznie mniej... Z całym tym bagażem wiedzy, rozczarowaniem Hachez 77 % i przerażeniem tłustą nijakością Das Exquisit Mousse, a jednak z ogromną ochotą na prostego, kakaowego kopa sięgnęłam po dziś przedstawianą.

Lindt Excellence 78 % Cocoa Dark to ciemna czekolada o zawartości 78 % kakao.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach, który jednak wydał mi się nieco mniej intensywny, niż w przypadku przeciętnego Lindta. Dowodziło tu silne palenie, głównie jako mocno palona kawa. Kojarzyło się to też z dymem, może gorzkimi orzechami... Osnute delikatną słodyczą, a także z zaskakująco rześko-owocowym motywem. To coś egzotycznego, trochę rozmytego. Czułam słodkie brzoskwinie i jakieś takie papaje, nie wiadomo co.

Przy łamaniu tabliczka zaskoczyła mnie swoją twardością i trzaskiem, jakby była gęsto-pełna, acz nie tłusta.
Na tłustość trafiłam dopiero, gdy kawałek spoczął w ustach. Czekolada, mimo że gęsta, rozpływała się dość szybko i gładko. Tworzyła dziwną zawiesinę. Średnio zalepiała, bo przeszkadzała jej lekka wodnistość, oprócz której było w niej coś lepiąco-miękkawego. Trochę jak... maślany, nieco rozwodniony krem z narastającym pylistym efektem. Pod koniec było bardzo pyliście. Przeszkadzało mi połączenie tej gęstej tłustości i wodnistości, pylistość nie. Próbowała ratować sytuację.

W smaku od początku czułam gorycz. Niemocną i nienapastliwą, ale jednak. Prosta, dosadna i przede wszystkim palona, przedstawiła się jako dużo suchego dymu, węgiel i palona kawa. Słodycz trzymała się bardzo blisko niej, dodając odrobinę pudrowości, choć jako taka (czyli zwłaszcza na początku) była znikoma.

Już po paru sekundach pojawiła się maślaność, która ją ugłaskała i osłabiła impet, ale nie zagłuszyła. Gorzkość zrobiła się jeszcze bardziej stateczna. Upodobała sobie niesiekierowatą, ale cierpką kawę, do której dołączyły niezbyt wyraziste (bo również palono-zwęglone?) orzechy. Ta paloność... nie miała w sobie nic z ciepłego, smakowitego prażenia. Bliżej jej do czegoś przypalonego i zadymionego, ale nie w pełni negatywnym sensie.

Słodycz też zdawała się trzymać wydźwięk w ryzach. Dość niska i zwyczajna, kojarzyła się trochę z palonym cukrem, trochę po prostu pudrowo.

Maślaność przy orzechowo-kawowej bazie wskoczyła mniej więcej w połowie na śmietankowy tor. Chętnie podchwyciła słodycz. Nasilił się pudrowy motyw, ale w połączeniu z tym śmietankowym złagodzeniem i pewną cierpkawością, słodycz zaserwowała owoce. Na myśl przyszedł mi serek (śmietankowy?) brzoskwiniowy czy... z jakimiś innymi wręcz muląco-słodkimi, egzotycznymi owocami. Może też jakimiś egzotycznymi-czerwonawymi. Słodka, ale niewątpliwie rześko-owocowa nuta wyszła słodyczy na dobre.

Słodycz o lekko owocowo-pudrowym wydźwięku bliżej końca mieszała się ze złagodzoną, gorzkawą palonością (jak nieudany wypiek maślano-orzechowy) i odrobinką przepalonej kawy. Narastała przy tym cierpkawość odtłuszczonego kakao (jakby nim posypano i wspomniane serki, i kawę), ale nie kwaśność.

W posmaku pozostała wręcz dymna paloność, silna maślaność / śmietankowość i słodycz... prosta, taka, która przegoniła poczucie wytrawności. Na ustach czułam nieco za dużo tłuszczu, a w ustach lekkie ściągnięcie / pylistość. Gdy kawałek już zniknął, pozostawił po sobie jakby coś trzeszczącego pod zębami.

Całość wyszła przyzwoicie, acz nieco ordynarnie i niesatysfakcjonująco w tej cenie. To wyśrodkowanie między przesłodzoną Lindt 70 %, a chamską, kwaskawą i ordynarną przez odtłuszczone kakao 85 %. 78 % wyszła przystępnie i tak, że nawet można pewnie dzięki niej zrobić krok ku ciemnym czekoladom, ale zarazem też... nie najlepiej. Osobiście po prostu lubię gorzki smak kakao i... nawet taki prosty jest ok, a że wszystko mi ostatnio za słodkie... To zjadłam bez szału. Tabliczki bowiem nie przesłodzili, co się chwali. Ja jednak właśnie do jej słodyczy mam zarzut: wyszła zbyt pudrowo (chyba po prostu zwykły cukier mi się tak w czekoladzie kojarzy - za bardzo przyzwyczaiłam się do tych słodzonych trzcinowym?). Myślę, że tej czekoladzie wanilia (czy nawet aromat) wyszłaby na dobre. Nie była bowiem mocno palono-prażona i maślana, a bardziej palono-kawowa i śmietankowa... do czego wanilia pasowałaby. Podobało mi się też to owocowe tchnienie, nadające lekkości (osłabiające maślaność i spaleniznę).

Zdecydowanie mniej słodka, a bardziej maślano-śmietankowa niż np. Terravita 77 %. Terravita miała po prostu bardziej chamski wydźwięk, Lindt się hamował. Co prawda uboższy w owoce, ale bez większej szkoda dla ogółu. Lindt okazał się o wiele bardziej gorzki niż delikatny, słodki w kwiatowo-waniliowy sposób Hachez 77 %. Czekolada Hachez wyszła lepiej pod względem jakości, gdy chodzi o kakao i skład, jednak tyle w niej tłuszczu kakaowego, a tak mało gorzkości, że... ja już wolę nieco chamskiego Lindta.
Kojarzyła mi się z J.D. Gross Czekolada Gorzka 81 %, tylko że autentycznie (obok całej tej maślaności) gorzka w smaku.
Do czekolad z Tesco jej daleko. W ich przypadku nawet te powyżej 75 % kakao nie są zapchane tłuszczem.
Smakowa "tania, ale zjadliwie całkiem smaczna gorzkość" - tak mi to się widzi. Nie jest to czekolada, która potrafi zachwycić smakiem, ale przynajmniej taka, która nie zasłodzi. Nudnawa, prosta... czymś tam smakująca, ale niestety denerwująco wodniście-maślana (aż skojarzyła mi się z paskudnie wodniście-maślaną Das Exquisite Mouse au Chocolate jedzoną dzień wcześniej).


ocena: 7/10
kupiłam: Tesco
cena: około 8 zł (promocja?)
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy kupię znów: może i w pewnych okolicznościach mogłabym

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, bezwodny tłuszcz mleczny

5 komentarzy:

  1. Jak dla mnie Lindt jest przereklamowany i zdecydowanie zbyt drogi w stosunku do swojej jakości i smaku. Od dobrych kilku lat sama z siebie nie kupuje Lindta, a do mnie trafia on tylko drogą prezentową ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie to drożyzna niewarta swojej ceny, ale nie nazwałabym go przereklamowanym. Nie lubię tego słowa i właściwie nawet go nie rozumiem, bo wszystko obecnie można uznać za przereklamowane. Milka, Monte - to, co jest popularne we wszystkich sklepach i drogie, bo znane? A jednak wciąż są coraz to nowi konsumenci, którzy dopiero dane marki poznają.

      Lindt jest mi obecnie prawie obojętny, ale niektóre jego czekolady uważam za bardzo dobre na raz. A i jakieś, do których mogłabym wrócić, by się znalazły.

      Usuń
  2. Byś pożyła w PRL-u, to zaraz skończyłoby się jaśnie pańci wybrzydzanie i zaczęłabyś wpieprzać wyroby czekoladopodobne, aż by Ci się uszy trzęsły! Do Wawela i Vobro marsz, jak Ci ciągle źle!

    (Dawno nie jadłam ciemnego Lindta, ale kojarzę, że ten 80+% był już zbyt mdło-oleisty dla mich kubeczków smakowych. Zrecenzowany tu mógłby jeeeszcze wpaść do zbioru akceptowalnych).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po co kupować czekoladę? Lepiej zrobić samej!

      Zrecenzowany jest spoko, ale wspomniany 85 % fu. Tłusty, suchy i dziadowski. A 99? Po co oni je robią?

      Usuń
  3. TA marka nie przekonuje mnie do siebie

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.