piątek, 24 stycznia 2020

Lindt Creation Macaron Vanille / Vanilla Macaron mleczna z nadzieniem waniliowym i mlecznym kremem z bezą, migdałami i ciastkami

Mleczne nadziewane Lindty jakie jadłam ostatnimi czasy mocno mnie zawiodły. Niektóre trochę z mojej winy. Makaronikowe smaki były bowiem... makaronikowe, wow. A to już mój problem, że nie cierpię makaroników. Tę kupiłyśmy z Mamą wychodząc z założenia, że pewnie to, czego nie zjem, trafi do niej. Tak jednak sobie myślałam po niesmacznych Macarons Pistazie i Macarons Zitrone, że one w sumie to trochę inna linia niż płaskie Creation, a tak się składało że z tej linii Les Macarons Fraise mimo że nie w moim typie, smakowała mi. Inna sprawa, że zrobiłam się sceptyczna do mlecznych smaków z tej linii (po mdłej i przesłodzonej Creation Schwarzwalder-Kirsch). Na domiar złego byłam parę dni po paskudnych czekoladach Roshen Nougat z pudrowo-gumiastymi nadzieniami, które okazały się tworami skrajnie nie dla mnie i bałam się, że ta może okazać się podobna.

Lindt Creation Macaron Vanille / Vanilla Macaron to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao z nadzieniem waniliowym (typu "ganache") i mlecznym kremem z kawałkami migdałów, ciastek i bezy.

Już w trakcie rozrywania sreberka uderzył intensywny zapach przesłodzonego, naturalnego mleka. Zaprawiony był wanilią, która niezwykle nasiliła się przy łamaniu. Wtedy okazało się, iż to mieszanka wanilii i sztucznawo-waniliowatej nuty. Miałam wrażenie, że w mleczności pobrzmiewa mleko w proszku, a to z kolei uwypukliło pudrowy charakter i przywiodło na myśl budyń.

Konkretna tablica przy łamaniu lekko pykała z racji tego, jak gruba była warstwa czekolady.
Obu nadzień też było sporo, proporcje mniej więcej równe, acz wierzchnie umiejscowiono tak raczej na środku, dolne zaś rozchodziło się na brzegi.
Na górze znajdował się rzadszy, trochę ciągnąco-lepiący, rzadki żel z drobinkami wanilii.
Dół to mleczny krem: zwarto-tłusty i z dużą ilością różnej wielkości kawałków.
W ustach czekolada rozpływała się na zalepiająco-gęstą masę, i leniwie odsłaniając nadzienia. W swej tłustej kremowości była spójne z wnętrzem. Ono rozpuszczało się mniej więcej równocześnie, z czego żel wyciskał się szybciej, ale potem gdzieś tam w całym tym czekoladowym bagienku zalegał i rozpuszczał się wraz z resztą. Żel próbował udawać gładkość, ale daleko mu do niej. Śliski, owszem, jak najbardziej, ale czułam w nim proszek. Przy niektórych kęsach wydawało mi się, że kryła się w nim odrobina trzeszczących, zmielonych migdałów, acz możliwe, że przylepiały się od drugiego nadzienia.
Krem na dole był niczym zagęszczone mleko, tłusto-śmietankowy. Rozpuszczał się szybko, choć nie znikał natychmiastowo przez dodatki, które skrywał. Zespoił rzadki żel i gęstą czekoladę.
Dodatki obniżyły tłustość, ale zwracały uwagę na proszkowość. Ciastka bowiem były takie mączno-pszeniczne, twardo-chrupiące. Pod tym względem to wyśrodkowanie między miękko-trzeszczącymi, minimalnie chrupiącymi, ale chyba świeżymi migdałami (których było tak mało, że w sumie trudno coś o nich powiedzieć), a bezą. Jej drobinki rozpuszczały się bardzo powoli na dziwny cukrowy pyłek. Nim też stawały się, przy chrupaniu ich.
Całość była strasznie zalepiająco-miękka, rzadko-tłusta w mleczny sposób i kremowo-proszkowa. Niespotykanie harmonijna. Niestety jednak to męcząca harmonia.

W ustach najpierw rozszedł się intensywny smak błogo mlecznej i za słodkiej, ale smakowitej czekolady. Słodycz rosła do przesady dość szybko, ponieważ podbijały ją bardziej waniliowo-waniliowate nuty, ujawniające posmak mleka w proszku.

Mleko w proszku zagrzmiało, gdy odsłaniały się nadzienia. Mieszały się ze sobą, więc całość można określić jako przesłodzono-mleczną na różne sposoby, a jednocześnie bez wyrazu. Uważniejszy konsument jednak nawet przegryzając się przez całość wychwyci różnice, tym bardziej, że żel dominował w pierwszej połowie, a potem szala trochę się przechylała.

Żel to zabójcza fuzja okropnego mleka w proszku i sztucznej słodyczy. Była dziwnie mdła i irytująca. Znalazła w niej miejsce sztuczna wanilina, ale ogólnie to bardziej... "waniliowate" mleko w proszku. Chwilami widziało mi się jako "waniliowaty" budyń (na sucho?!).

Nadzienie mleczne (dolne) podkręcało wyrazistszą słodycz i mleczność właśnie. Wydawało się zrobione ze skondensowanego, zacukrzonego mleka z tubki. Echo mleka w proszku wciąż pobrzmiewało, ale ten skondensowany smak w drugiej połowie zaczął dominować i trochę podratował sytuację.

Gdy językiem zaczęłam trafiać na dodatki, a także wtedy, gdy gryzłam je "obok czekolady" lub na koniec, odebrałam je jako nijakie. Coś tam czuć, ale nie przebiły ogólnego zawanilinowacenia (przesłodzenia) i mleka.

Migdałowy posmak mieszał się z pszeniczną goryczką mocno wypieczonych (przypalonych) ciastek, które jednocześnie były bez wyrazu, mało ciastkowe i... słodkie.
Bezy z kolei, mimo że było ich najmniej, nie miały oporów. Każda z nich to kopniak cukru.

Końcówka była więc "streszczeniem dodatków" zatopionych w zacukrzonej mleczności. Nawet czekolada zeszła na daleki plan.

Po wszystkim pozostał nieprzyjemny posmak mleka w proszku i waniliny, a do tego straszliwe przesłodzenie. Wanilia i zwykłe mleko jakoś uległy tym nieprzyjemnym smakom, dodatki odeszły w niepamięć, a mleczna czekolada... wpisała się w kiepskość.

Lindt pojechał po składnikach. Czuć, że postarał się, by wybrać jak najtaniej. Mleko w proszku, wanilina, proszkowe budynie, cukier - brawo po prostu. Daleko temu do smacznej (i w sumie podobnej, tylko że lepszej) Creation Caramel Vanille mit Mandelstuckchen. Poskąpił wanilii. Czy nie mógł zrobić np. nadzienia ze skondensowanego mleka słodzonego wanilią albo / i warstwy budyniowej? Budyń sam w sobie mógłby być fajnym smakiem, ale ten był sztucznie-prochowy. Sztuczny żel to dziwne rozwiązanie. Po co wanilina? Po co aż tyle mleka w proszku?

Skojarzyła mi się trochę z Weinrich Trufle Marc de Champagne, ale w sumie tylko pod względem przesłodzenia i mleka / śmietanki. Gdyby tak nadzienie Weinrich zestwić z lindtowską czekoladą, ocena byłaby naprawdę wysoka! Nadzienia Lindta mogłyby być smaczne... gdyby tylko poprawić ich jakość.


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 12,48 zł (za 150g)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, miazga kakaowa, bezwodny tłuszcz mleczny, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, stabilizator (sorbitole), pokruszone gorzkie herbatniki (cukier, skrobia pszenna, mąka pszenna, pestki moreli, barwnik: karmel siarczynowy; białka mleka, proszek do pieczenia: węglany amonu), 1%, beza mleczna (cukier, skrobia pszenna, białka mleka) 1%, cukier inwertowany, syrop glukozowy, mleko skondensowane słodzone, migdały 0,7%, lecytyna sojowa, ekstrakt słodowy jęczmienny, sproszkowana wanilia, wanilina, naturalny aromat waniliowy, naturalny aromat

7 komentarzy:

  1. A mi nie przeszkadza mleko w proszku ani mleczko z tubki, wręcz przeciwnie - uwielbiam je! Może byłaby trochę za słodka, ale myślę że smak mógłby być dla mnie w porządku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to są te cechy, które można bardzo różnie odebrać, więc wierzę, że Tobie bardziej by smakowała. Swoją drogą, przypomniała mi się znajoma, która swego czasu często jadła na sucho mleko w proszku właśnie. Sypała sobie na talerzyk, a potem ślinionym palcem jadła. xD

      Usuń
    2. Też uwielbiam mleko w proszku na sucho! :D

      Usuń
  2. Sztuczna wanilia nie zawsze jest dla mnie okropna, podobnie jak orzechowość. Za to smaku mdłego, przesłoniętego kotarą nie cierpię. Żel do wywalenia, kawałki migdałów też. Mógłby zostać sam dolny krem, bo ma cudną konsystencję. No, prawie. Mogłoby być lżejsze. Zwarte i ubite jest gorsze od idącego w stronę pianki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie zależy od natężenia. Za dużo sztucznej wanilii uważam za coś mdlącego, a nadmiar sztuczności orzecha odbieram jako metaliczny posmak.
      Nie wiem, czy dobrze rozumiem słowo "ubite". Ani trochę nie przypominał tego czegoś z Roshenów! A właśnie o nich pomyślałam, zobaczywszy to słowo. Pianka? Zależy. Jak mousse'owata jak w Grossach, nie miałabym nic przeciwko, jak ciężka jak z Milky Wayów (dalej się upieram, że on jest taki piankowo-ciężki) to fu, nie chciałabym takiej.

      Usuń
    2. Nii, nie jak w Roshenach. Nie chodzi o ubite jak bita śmietana tylko zwarte, zwięzłe.

      Usuń
    3. Aa. U mnie w takim razie wiele zależy, ale raczej wolę zwarte. Chyba że pianka jest prawdziwym cudo-mousse'em.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.