Odkryłam, że jakoś nie kręcą mnie na ten moment nadziewane tabliczki. Umiem docenić, ale, co wyszło przy Cote D'Or Praline Dessert 58, dłuższe relacje z takowymi mnie nie interesują. Jako że wspomniana była naprawdę ciekawa (ale przez słodycz i miękkość - na jedno podejście), lecz to wciąż orzechowa nadziewana, toteż właśnie od orzechowej propozycji postanowiłam rozpocząć przygodę z nadziewanymi Roshen. Takie tam, przejście - bo raczej nie seria. A tymi się zainteresowałam, bo i tak miałam jakieś słodycze dla Mamy kupić i wyszłam z założenia, że jak mi nie posmakują, będą dla niej. Czy była szansa, że jednak skończą u mnie? Dotąd jedzone Rosheny (wszystkie ciemne) nie zdobyły mojego serca, ale uważam je za "od biedy w porządku". Pomyślałam, że może mleczne trudniej zepsuć, że taniość w nadziewanych aż tak mi nie będzie przeszkadzać, jak w ciemnych. Po zawodzie, jakim był Lindt Creation Pistachio Delight, próbowałam nawet nie liczyć na to, że te tabliczki będą wyglądać jak Zottery, ale przy otwarciu okazało się, że... owszem, dostałam, co chciałam!
Po otwarciu poczułam zaskakująco przyjemnie-uroczy orzechowy zapach wymieszany z mlekiem i wyrazistą czekoladą mleczną. Wysoka słodycz kompozycji przywodziła na myśl białe Kinder Bueno z nutką kakao. Odrobinka sztuczności nie przeszkadzała.
Tabliczka wydała mi się nieco lepko-proszkowa, ale nie ulepkowata. Konkretna, mimo że trzasku przy łamaniu nie uświadczyłam. Jej twardawość wynikała z grubości wierzchniej warstwy czekolady. Nadzienie wydało mi się dość zwarte, ale zarazem rwąco-ciągnące, trochę piankowe jak środek Milky Waya.
W ustach czekolada błyskawicznie stawała się miękką, tłustą masą, ale już rozpływała się w umiarkowanym tempie z racji tego, że robiła to w gładko-kremowy, zalepiający sposób. Wydała mi się średnio spójna z nadzieniem. Znikała szybciej, ono zaś jeszcze długo zalegało.
Wyciskało się spod niej, ale wcale tak szybko się nie rozpuszczało. Wyciskało, a zachowywało swoistą zwartość. Było niczym rolująca się pianko-gumka; mięciutka, rozpuszczalna guma do żucia. Z czasem rozchodziło się opornie na miękkie grudki. Nie było zwarte, a roztrzepane i zalepiające - dosłownie gumowy środek Milky Waya (dokładnie to, za co odkąd pamiętam nie cierpiałam tego batona + jeszcze gorszy efekt gum rozpuszczalnych).
W smaku sama czekolada uderzyła cukrem i mlekiem, co w sumie można nazwać uroczo-dziecięcym połączeniem, do którego szybko dotarła dziwna, pudrowa nuta (pomyślałam o Wedlu - od dziecka kojarzył mi się dziwnie piankowo-mleczkowo, przez co go nie toleruję, ale nie wiem, czy to nie od nadzienia).
Możliwe, że przesiąkła nadzieniem, ponieważ ono przejmowało ster już po chwili. Wytoczyło lekki, sztucznie orzechowy posmak, acz drogę otwierało sobie cukierkowo-pudrowym, nieokreślonym motywem. Szybko się zreflektowało. Pełną parą wpłynęło na mlecznej fali. Mleko gonione było przez ogrom pudrowej słodyczy. Ta rozrzedzała jego smak. Miało to dziwnie piankowo-pudrowy wydźwięk. Skojarzyło mi się z przecukrzonym Milky Wayem. Na tym sporze, albo w tej dziwacznej grze, udało się coś ugrać orzechom. Wyskoczyły bowiem z nieokreślonego motywu. Poprzez mlecznoczekoladowy smak szybko rosły. Wyraźnie czułam orzechy laskowe, mimo że był to... łagodny, sztuczny aromat. Mleczno-pudrowa, tak słodka że aż rozmyta, toń znów podsunęła mi na myśl Kinder Bueno, takie "oprószone kakałkiem" z racji czekoladowości.
Sztuczność jednak ze swego uchwytu nie wypuszczała orzechów, co odebrałam jako... dziwnie balonowogumowe laskowce, takie nienaturalnie cukierkowe i piankowe.
Końcówka była mleczno-pudrowa, orzechowa i sztuczna. I to nie sztuczna w sposób nachalny czy powalający, w sensie że mocny, a dziwnie... irytująco-przenikliwy, wszechobecny.
Po każdym kęsie pozostawało poczucie przecukrzenia i sztucznego zasłodzenia, ale też po prostu pudrowa nugatowość i mleko. Uparcie trzymało się to skojarzenia z kinderbuenowym, a więc słodko-mleczno-orzechowym Milky Wayem.
Tym, którzy znają mnie trochę lepiej, nie muszę wyjaśniać więc, że mimo iż być może brzmi to dobrze (?) i siląc się na obiektywność muszę przyznać, że chyba może smakować, tak mnie odrzucało, obrzydzało, że... no cóż, za wiele nie zjadłam.
Otóż postrzegam to jako kiepską czekoladę z obrzydliwie gumiasto-piankowym, zalepiającym nadzieniem o sztucznym, cukierkowo-przecukrzonym smaku. Mleko i orzechy to duet przyjemny, jednak przez cukierkowość, nabrał karykaturalnego wydźwięku gumy balonowej. To wręcz metaliczny, sztuczny orzech laskowy, choć w kwestii smakowej może jeszcze do zniesienia, ale... Fu. Być może akurat sama chemiczność wydała mi się względnie aż tak okropna z racji tego, jak podła była reszta.
To dziwna tabliczka. Wydaje mi się jedną z tych, które albo zachwycają albo obrzydzają. Nie wydaje mi się jednak, by negatywny odbiór powodowany był tylko moim gustem i wybrednością, bo patrząc na skład (a dokładnie przestudiowałam go dopiero po degustacji), można nabawić się bólu głowy.
Odrzucało po kęsie, do drugiego się zmusiłam (bez przesady, trzeba mieć podstawy do pisania recenzji).
Resztę oddałam Mamie. Stwierdziła: "Nigdy czegoś takiego nie jadłam. To nadzienie tak długo zostaje... ale to chyba dobrze. Orzecha czuć, słodkie... I czekolada, mm, taka słodka! Dobre." - wszystko to kiwając głową z uznaniem. Dodała: "tylko ten orzech chyba trochę sztuczny" oraz z nadzieją: "dla ciebie za słodkie, prawda?". Jej smakowała, konsystencja jej odpowiadała (przypomniała: "No wiesz, ja lubiłam Milky Waye"). Uznała, że jest "dziwna, ale na plus". Potwierdziło się: albo przeraża, albo zachwyca.
ocena: 2/10
kupiłam: internet
cena: 2,99 zł (za 90g)
kaloryczność: 470 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: 55 % nugat orzechowy (syrop*, cukier, olej palmowy, serwatka w proszku, miazga z orzechów laskowych 3,4%, substancja utrzymująca wilgoć: syrop sorbitolowy; białka jaj w proszku, mleko odtłuszczone w proszku, lecytyna sojowa), cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; aromat waniliowy
*"syrop" - nie ma nic więcej; nie wiem, jak wyglądają normy w.s. jawności składu na Ukrainie
*"syrop" - nie ma nic więcej; nie wiem, jak wyglądają normy w.s. jawności składu na Ukrainie
Ja jakoś nie mogę się przekonać do zagranicznych marek z krajów wchodnich ... odrzuca mnie na samą myśl o tych ludziach przygotowujących te produkty do spożycia. Chyba jestem rasistka ... no ale chemii i szkodliwych substancji w jedzeniu nie uznaje tak samo a skład tego przeraża ... więc bez kija nie podchodzę ...
OdpowiedzUsuńJordi's, Naive - jest mnóstwo boskich marek z Litwy, takich to tylko zazdrościć można.
UsuńOdrzuca? Ludzie są tacy jak wszędzie, marki też wszędzie są beznadziejne i fajne. Średnio mnie obchodzi, jacy ludzie robią te tabliczki... Są tak paskudne, że sam smak wystarczy, by obrzydzić, warunków wyrobu nie muszę sobie wyobrażać.
Konsystencja w sumie mogłaby być dla mnie ciekawa, ale po przeczytaniu recenzji u Ciebie i Olgi jestem pewna, że smak też by mnie obrzydził :p nie znoszę plastikowego orzecha, a ten smak niestety łatwo zepsuć w kiepskich czekoladach :(
OdpowiedzUsuńTaak, jeden z nielicznych przypadków słodyczy tak złych, że trudno się w ich kwestii nie zgodzić.
UsuńWidać, że dawno nie jadłaś Milky Waya. Jego wnętrze jest piankowe, ale lekkie. W tabliczce Roshena znajduje się parszywe gumisko. Przywołanie w recenzji K.B. to największa zniewaga dla K.B., jaką słyszałam. "Muszę przyznać, że chyba może smakować" - potwierdza to opinia Twojej mamy, której tym razem nie rozumiem. Nawet moją ta tabliczka obrzydziła.
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo dawno. Jeszcze za dzieciaka, ale właśnie już wtedy nie wydawało mi się takie lekkie, a gumiasto-okropne. Naprawdę! Wiesz, że Mama mnie ostatnio namawiała, bym spróbowała? Bo omawiałyśmy konsystencję różnych rzeczy. O nie...
UsuńNie, to dobre porównanie.
Mamie smakowała jak na orzechowe rzeczy (bo nie wszystkie lubi, to u niej jest jakiś dziwnie złożone, trochę nie rozumiem jej systemu). I też pojęcia nie mam, jak mogła uznać to za w porządku...
A jeszcze chcę sprostować. Pisząc "gumowy środek Milky Waya, pewnie mi chodziło o to, że jak trochę bardziej gumowy Milky Way. Czyli upieram się, że pamiętam go dobrze.
UsuńNadziewane omijam z daleka, jedyny wyjątek to Handscooped, ale to jest takie bardziej skrzyżowanie praliny z nadziewaną.
OdpowiedzUsuńU mnie wiele zależy od nadzienia i dnia (jak będzie on wyglądał) jedzenia. Na nadziewane często ochoty nie mam, a z tymi Zotterami to mam różnie.
Usuń