wtorek, 12 stycznia 2021

(Słodki Przystanek) Beskid Chocolate Czekolada Mleczna Banan mleczna 40 % z bananami

Po paskudnej czekoladzie bananowej Orion aż zwątpiłam w banany. Do tego stopnia, że zrobiłam tygodniową przerwę między jedną a drugą, ale długa kolejka wpisów daje mi możliwość układania ich... jak mi się podoba. Na szczęście jednak zwątpiłam dosłownie chwilowo. Zdecydowanie za bardzo lubię te owoce! Świeże surowe wygrywają, ale tęsknie patrzę też na inne dobrze zrobione słodkości: Zotter Chocolate Banana czy J.D. Gross Mousse au Lait Banana. Gdy chodzi o suszone banany, chipsy bananowe to zdarza mi się po nie sięgnąć, ale nie jest to przekąska w moim stylu - twarde to i podrasowane nie wiadomo czym (wybieram zdrowo, ale nie podoba mi się dodawanie do nich choćby i zdrowego oleju kokosowego / cukru trzcinowego). A dzięki górskim wyprawom z ludźmi z USA, poznałam banany liofilizowane. Ogólnie takie owoce nie robią na mnie wrażenia, a suszonych "gąbek" nie cierpię, ale liofilizowane banany to takie dziwo, że aż w sumie ciekawe, warte spróbowania. O miłości do czekolad Beskid pisałam nie raz, jednak dotyczyło to raczej ciemnych, plantacyjnych. Bananom jednak popuścić nie mogłam, mimo że znów - forma przyklejonych do tabliczki owoców nie jest moja. Mimo to, liczyłam na zacną i czystą degustację.

Beskid Chocolate Czekolada Mleczna Banan to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao z bananem liofilizowanym.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam intensywny, w pełni naturalny zapach soczystych, słodkich bananów i mlecznej czekolady. Jej wyrazista mleczność kojarzyła się trochę orzechowo jak np. mleko owcze. Mimo silnej słodyczy, nie zabrakło goryczki orzechów laskowych w cynamonie. Te dominowały, kiedy wąchałam wierzch tabliczki. Ogółem jednak zapach był głównie rześki.

Tabliczka w dotyku nie wydała mi się specjalnie tłusta, banany wtopiono w nią porządnie. Były to całkiem grube, liofilizowane plastry, które wyglądały na suche. Sama czekolada też wydawała się suchawa i pylista, tym bardziej że z dodatku osypał się lekki pyłek.
Przy łamaniu tabliczka lekko pykała, acz bardzo twarda nie była. Raczej krucha. Banany skrzypiąco-trzeszcząco także się łamały. Przy robieniu kęsa niektóre nawet chrupały / trzaskały. Tylko nieliczne wykazywały leciutką chęć rwania.
W ustach czekolada rozpływała się dość powoli i ziarniście. Dodało jej to charakteru surowej, choć w tej ziarnistości była też pewna kremowość. Miękła, ale długo zachowywała pierwotny kształt. Opływała jakby lepko-gęstymi falami tłustego mleka, tworzyła zawiesinę i wypuszczała w końcu ze swych zwartych objęć banany, które zdążyły w tym czasie nasiąknąć.
Oczywiście ugryzione i wymęczone zębami szybciej, były twarde (jak stwardniałe), trochę skrzypiały i wlepiały się w zęby, ale uważam, że to bez sensu i lepiej dać im czas. Wtedy bowiem nasiąkały tak, że stawały się świeżawymi bananami, jakby... takimi wyjętymi z ciasta? Jędrnymi i dopiero namiękającymi, soczyście-zawilgoconymi, trochę papuciejącymi. Jedynym ich minusem było wlepianie się w zęby.

W smaku czekoladę cechowała na początku przyjemnie niska słodycz wymieszana z orzechowo-palonym, lekko gorzkawym motywem i ogromem wyrazistego mleka. Było w pełni naturalne, głębokie, a z czasem dochodziły do niego maślane tony i taka "wiejska naturalność". Kojarzyło mi się z mlekiem owczym.
Przy kawałkach czekolady pozbawionych bananów odnotowałam, że mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz znacząco wzrastała i aż lekko zadrapała w gardle, po czym przełamywał ją motyw suchawego orzechowego kakao. Słodycz odpuszczała, a do gry wkraczał soczysty kwasek egzotycznych owoców, by pozostać w posmaku z lekką cierpkością. Czekolada sama w sobie wydała mi się chwilami tylko minimalnie przesiąknięta bananami, a chwilami bardzo mocno. Przejawiały się w egzotycznych owocach i cierpkości.

I nic dziwnego, bo bananów nie pożałowano.
Kawałek położony bananem na język wprawdzie w pierwszej chwili mignął kartonem, potem pudrowym bananem i dopiero zaskoczył na właściwy tor, ale gdy położyłam bananem do góry i potem raz po raz się obróciłam... magia! Banany szybko dawały o sobie znać, wtłaczając słodycz w soczystszą ramkę. Narzuciły jej swój smak owoców dojrzałych i niemal świeżo-surowych. Miały tylko leciutką suszono-liofilizowaną, jakby przypudrowaną nutkę. Nie musiałam ich rozgryzać, by je poczuć. Mimo więc, że i przy nich w połowie słodycz rosła do wysokiego pułapu, nie była aż tak nachalna.

Tonęły w mleku i orzechowo-palonym motywie, przez co pomyślałam o cieście Banoffee (ok, raz w życiu coś tego typu jadłam, ale chodzi mi o wyobrażenie / klimat), a więc bananowo-orzechowym i z mlekiem... tak pełnym, że może aż śmietanką. Albo tłustym mlekiem owczym. Paloność i orzechowa nuta przywołały cynamon, który podkręcił ciastowość. Wszystko to z liofilizowaniem raz i drugi chyba pomachało mi jakimś toffi przed nosem, by zniknąć i...

Wpuścić trochę kwasku. Idealnie wmieszał się w soczystość świeżawych bananów, niosąc smak mango i trochę cytrusowy, bardzo egzotyczny (jak multiwitamina?). Zaraz jednak orzechowa cierpkość sprowadziła owocowe nuty do poziomu. Raz i drugi powiedziałabym, że odrobinka cytryny wciąż dopraszała się o głos. Banany podsysane, obracane i jedynie nadgryzane, pod koniec smakowały zupełnie jak słodkie i dojrzałe surowe.

Cierpkość podkreśliła zostawione resztki bananów na sam koniec. Te smakowały już delikatnymi sobą, trochę przygłuszonymi przez ogólną słodycz, przez co kojarzyły mi się z bananowo-mlecznym, słodkim shake'iem.

Po zjedzeniu zostało poczucie słodyczy na granicy przesady, soczysta bananowość jak po świeżych owocach, ale też lekko "upudrowanych" i rześka mleczność... zupełnie, jakbym piła mleko owcze o orzechowej nucie, ale też leciutka suchość, namiastka goryczki kakao. Czułam też drobne ściągnięcie i... banany powlepiane w zęby.

Gdy tak przegryzałam a to kawałek z bananem, a to bez... było całościowo bardzo słodko, ale przyjemnie i wyważenie... Jakbym jadła bananowo-śmietankowe ciasto z orzechami i cynamonem, popijając mlekiem owczym.

Całość była pyszna. Niby urocza, a jednak nie słodziaśnie-dziecięca, a bardziej... rześka. Słodka i gęsta, ale dość lekka. Podobało mi się to naturalne przełamanie (kwasek i orzechowość), które zdawały się wpisywać w elementy słodzące.
Gdyby tak był tam cukier trzcinowy, myślę, że wcale piałabym z zachwytu. I wszystko to mimo że nie przepadam za tabliczkami z ponalepianymi liofilizowanymi owocami.


 ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 18,90 zł (za 100 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, cukier, mleko pełne w proszku, tłuszcz kakaowy, banan liofilizowany 2,0%, lecytyna sojowa

10 komentarzy:

  1. Brzmi jak moje klimaty :* kocham ciasto czekoladowo bananowo ♥️♥️♥️ gdy je odkryłam jadłam codziennie ;) ubóstwiam także liofilizowane banany. Chipsów bananowych nie cierpię. Są twarde i śmierdzą olejem kokosowym no pozostawiają specyficzny posmak w ustach. Ale liofilizowane bajka i w czekoladzie od rawcacao ♥️ ale trzeba trafić na smaczną partię niestety :/
    Jadłabym oj jadła
    Szkoda że czeko nie jest deserowa w tym wariancie :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chipsów bananowych też nie lubię, ale ja nie uważam, że olej kokosowy śmierdzi. Z tymi chipsami za wiele do czynienia nie miałam, ale rzeczywiście, a to zalatują czymś dziwnym, a to niczym. Kieeeedyś lata temu kupowałam jako dzieciak z Mamą i były ok, ale mam wrażenie, że wiele rzeczy sprzed lat dzisiaj po prostu nie istnieje (nie opłaca się robić dobrze?). Posmak? Chipsy kojarzą mi się z... brakiem smaku banana haha. W czekoladzie żadnych owoców nie toleruję. Tak samo jak "trzeba trafić na dobrą partię" w moich oczach wyklucza kupowanie. Np. Mama czasem kupuje sobie rodzynki w czekoladzie i czasami trafia się partia, w której między czekoladą, a rodzynką jest ziemia. Ja za nic - nawet gdybym jadła rodzynki w czekoladzie - ani jednej paczki po czymś takim bym już nie kupiła.

      Tak! Ciemna z bananem to dopiero byłoby coś... Może kiedyś i taką zrobią? Aż przy okazji zapytam. ;)

      Usuń
  2. Uwielbiam słodkości z bananami, choć za liofilizowanymi owocami ogólnie nie przepadam, lecz to jednak banany... Więc mogłabym takiej czekolady spróbować ^^ szczerze to bardziej smakowita wydaje mi się wczorajszą czekolada, bo zdecydowanie wolę tabliczki z kremem niż z owocami w takiej formie, ale tutaj za to smak pewnie jest lepszy przez wyższą jakość... Ach, no i to jednak banany, nawet w formie liofilizowanej nie mogą być dla mnie złe ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liofilizowane banany to akurat jedne z lepszych liofilizowanych owoców (za którymi i ja nie przepadam, gdy się już z nimi bardziej zapoznałam).
      My i nasze gusta. :D W kwestii czekolad, która bardziej dla Ciebie, np. mleczne 40 % Beskidu dla Mamy są za gorzkie, więc taak, nadziewany Orion zdecydowanie wydaje się bardziej Twój.

      Usuń
  3. JAKA PIĘKNA!!! Jak nie lubię czekolad z przyczepionymi dodatkami, tak tę koncepcję KOCHAM. Na dodatek baza jest mleczna, omg, omg. Ten zapach, mmm. Akurat mam w domu dwa dojrzałe banany, zmierzające ku przejrzałości. "Idealnieją".

    PS Spodziewałam się twardych chipsów bananowych wtopionych w tabliczkę i efektu jak w Milce Tuc czy LU, ale i tak jest super.
    PPS Boję się mleka owczego. Jadłam tylko sery kozie i byłam bliska ugoszczenia pewnego ptaka z pięknym ogonem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie cierpię przyczepionych dodatków (ostatnio dostałam białego Beskida z czerwonymi porzeczkami to od razu dla Mamy oddałam), ale taak, te banany... :D
      Kocham zwrot o bananach: "idealnieją". Swego czasu (w gimnazjum?) miałam taki etap na banany, że obowiązkowo zawsze jeden dojrzały, ale dość twardawy leżał w lodówce, a jeden już czerniał na niej, bo nigdy nie wiedziałam, na którego akurat będę miała ochotę dnia kolejnego.

      PS Taki efekt byłby okropny. Milkę Tuc wspominam w miarę ok, ale chips bananowy by się tak nie zachowywał, nie rozpływał jak krakers.
      PPS Nie, nie, nie idź tą drogą! Nabiał owczy jest zupełnie inny od koziego właśnie. Kocham kozi, owczy nie robi na mnie wrażenia, bo owczy nie ma nuty owcy, jest słodkawy, tłusty, pełny i mnie kojarzy się z orzechowymi zamiennikami (piłaś kiedyś jakieś np. migdałowe mleko? owcze rzeczy w tym kierunku idą).

      Usuń
  4. Ja kocham owcze produkty. Kozie mleko też ale musi mnie najść ;) zależy smsk jego od producenta bo posmaku i woni nabiera ono przy dejeniu. Jakość świadczy zatem o sterylnosci produkcji ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, ale do czego się odnosisz? Do komentarza Olgi czy mojego? Jeśli do mojego, to owczy nabiał jest dla mnie za łagodny, a "nutę kozy" bardzo lubię, choć nie dziwi mnie, że można jej nie lubić.

      Usuń
  5. Olgi i Twojego zarazem. Bo zapach kozy w wyrobach z mleka kóz czuć z różną intensywnością i można się czasem przekonać do nich nie trafiając na złej jakości produkty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgodzę się w pełni. Kozę w nabiale kozim prawie zawsze czuć i według mnie im intensywniej, tym lepiej, bo przy "serach kozich", gdzie tego nie czuć, nabieram podejrzeń, że mieszanka z krowim. Złej jakości... wtedy nie mówię o nucie kozy, bo nutę kozy lubię. Produkt złej jakości to co innego zupełnie. Może być zła koziość, zła "krowia nuta" albo np. w przypadku wieprzowiny można poczuć obornik. To jednak... czuć, że to wynika z jakości. Kozia nuta, nawet ta dobra, jest na tyle specyficzna, że po prostu chyba można jej nie lubić (acz nie wykluczam, że Olga istotnie mogła źle trafić). Ja np. nie lubię smaku naturalnego masła, przy czym nawet gdybym miała do czynienia z najlepszym jakościowo na świecie, wiem, że by mnie nie urzekło.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.