sobota, 21 sierpnia 2021

A. Morin Madagascar Sambirano Noir 70 % ciemna z Madagaskaru

 Mimo że całe życie kocham czekoladę i od czasów dzieciństwa jest to mój słodycz numer jeden, taka prawdziwa, dojrzała przygoda z czekoladą zaczęła się wraz z blogiem. Wcześniejsze notowanie rozmaitości w różnych zeszytach to nie to samo. Pierwszymi porządniejszymi czekoladami, jakie na blogu się pojawiły były Moriny. I... ta uwielbiana przeze mnie marka przez lata też dojrzewała. Ulepszają swoją ofertę - od dłuższego czasu np. zamiast białego cukru dodają trzcinowy. Niezmiernie mnie to cieszy, bo to właśnie on według mnie najlepiej łączy się z kakao. Stąd i tak bardzo się cieszyłam, że będę mogła spróbować, jak z nim wyszło madagaskarskie kakao w ich wykonaniu. Otóż czekała mnie nowa wersja Morina Madagascar noir 70 % (2016). Chyba, bo wtedy to jeszcze nawet tak dokładnie regionu danego kraju nie określali.

A. Morin Madagascar Sambirano Noir 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano.

Gdy tylko rozerwałam sreberko poczułam zapach czarnej, rozgrzanej ziemi i orzechów włoskich, pekan. Obok tego rozchodził się intensywny zapach drzew... świeżo lub właśnie ścinanych. Pomyślałam o obróbce wonnego drewna piłą, drewnianych wiórach. Zaraz za nimi rozchodziły się owoce o soczyście kwaśnych, a jednocześnie słodkich nutach. To przede wszystkich czerwone: mieszanka suszonej żurawiny i wiśni, z którymi wiązała się zwiewna, niemal kwiatowa słodycz oraz sporo cytrusów, głównie grejpfruta. Może odrobinka cytryny i pomarańczy, łagodzonych przez niekwaśny, łagodny twaróg w tle. Związała to karmelowa słodycz, jakby nieco karmelizująca orzechy i... wraz z nimi wchodząca pośród drzewa. Mnóstwo drzew, rozgrzewanych złocistym słońcem.

Przy łamaniu tabliczka wydawała bardzo głośne, głuche trzaski. Była twarda i masywna, a przekrój wydał mi się gęsto proszkowo-piaszczysty.
W ustach też rozpływała się dość piaszczyście, acz bardziej ziarniście. Na pewno powoli, ale nie opornie. Trochę kremowo, przy czym zupełnie nie tłusto. Wydała mi się za to esencjonalna i konkretna jak zbita, zdrowa ciasto-papka np. z suszonych owoców, która zachowała zacną soczystość.

Gdy tylko umieściłam kawałek w ustach, poczułam intensywne i charakterne drzewa rozgrzane słońcem. Jakby pośród rzadkiego lasu ktoś ścinał i obrabiał drewno... leciały z niego (z drewna, nie tego kogoś) jasne wiórki i odpadała kora prosto na czarną, żyzną ziemię. Złote promienie podkreśliły je, rzucając nieco inne światło na tę nutę... po chwili przechodzącą w migdały. Migdały zaraz zmieniły się w cały miks. Wyraźnie czułam w nim orzechy włoskie, wprowadzające gorzkość oraz chyba fistaszki.

Nagle orzechy skarmelizowano. Palone ciepło uderzyło słodyczą karmelu właśnie. Nie był to jednak zwykły karmel, a na stałe spleciony z orzechami i drzewami. Charakteru nadała temu ziemia - również rozgrzana słońcem. Zrobiło się dość gorzkawo, ale i bardzo słodko.

Poprzez słodycz dołączyła soczystość. Minimalna cierpkość i kwasek należały do miękkich i słodkich wiśni, które z czasem mieszały się z malinami. Te podszyte były ziemistością, ale i łagodzone nabiałową nutką w tle. Pomyślałam o delikatnym twarogu i... twarogowych lodach? Lodach śmietankowych? Mocno zabarwionych karmelową słodyczą.

Jakoś w połowie rozpływania się kęsa kwasek wzrósł. To cytrusy... Soczysta cytryna i... grejpfrut? Trzymający się goryczki i dyktujący ją także słodyczy. Pomyślałam o słodkich pomarańczach. Karmel otulający orzechy zmieszał się z nimi, po czym skojarzył mi się nieco z ciemnym miodem... Jakby otulającym skórki tychże cytrusów. Jakby tak nieco je w nim skarmelizować i przerobić je na... sorbet cytrusowy. Odrobinka kwasku tonęła, ale część trzymała się nieźle.

Poczułam za to prażone ciepło. Pomyślałam o rozgrzanym asfalcie oraz o drewnie ściętym i leżącym na ziemi... Tu z kolei mignęły nieco suszone... Skórki cytrusów? Nie... raczej zioła... Słodkawo-cierpko-pikantne...? Do głowy przyszła mi rześka trawa cytrynowa. Taka ziołowo-kwiatowa. Też karmelizowana?

W cierpkości i goryczce znów wzrosły cytrusy. Grejpfrut? Cytryna w wydaniu na słodko, a więc wciąż jako kwaskawy sorbet. Inne owoce, a więc maliny i wiśnie... za sprawą karmelo-miodu zmieniły się w... syrop owocowy? Też znacząco podkręcony cytryną.

I jakby jego krople nasączyły ziemię i asfalt... do pary z cytrynami. Wzrosła ogólna kwaskawość i owoce wmieszały się w ziemię. Pod koniec to ziemia, drzewa oraz orzechy wyszły na pierwszy plan. Za sprawą prażono-karmelizowanych włoskich (?) było słodko, ale gorzkość ciepłej ziemi i drzew nie odstawała.

Pozostało to w posmaku jako lekko kwaskawo-goryczkowaty smak, nasączony cytrynowym sokiem, ale... i tak było bardzo słodko za sprawą karmelo-miodu i naturalnej słodyczy owoców... w wydaniu syropowo-sorbetowym. Czułam też drzewa... jakby smak zapachu tartaku. 

Jestem zachwycona dwupłaszczyznowym smakiem tej czekolady. Z jednej strony drzewa, ziemia i orzechy, a z drugiej owoce: cytrusy, ale na słodko. Karmel tak się w to wszystko wpisał, że mimo iż głównie słodka za jego sprawą, nie wydała mi się przyciężka czy przesłodzona. Soczysta kwaśność, nietłusta struktura... Świetna. Może nie była tak bogato cytrusowa jak Madagaskar potrafi być, ale przyznaje, że Morin się popisał. W ogóle to już nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam tak soczystą i nietłustą tabliczkę.

Dawna również była słodko-cytrusowa, ale wydaje mi się, że bardziej palona, dymna. Drewno, skórki cytrusów, syrop z czerwonych owoców i trawa cytrynowa - te nuty znów poczułam, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, ponieważ to zestawienie dość rzadkie i bardzo charakterystyczne.
Cytrusy, nabiał i orzechy, ciepło - podobnie jak w GR, jednak Morin nie był gorzki, a kwaśniejszy. Jednocześnie wydał mi się nieciężki i mniej dosadnie słodki. Struktury za to podobne.


ocena: 9/10
cena: 27 zł (za 100 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

2 komentarze:

  1. Myślałam, że w zeszytach pisałaś równie szczegółowo. Nie pełne teksty, ale chociażby po przecinku, skrótowo, coś. Na jakiej podstawie odróżniasz zapach pekanów od włoskich, jeśli te pierwsze to włoskie plus laskowe? Też czujesz w nich klonową, duszną, ziemistą nutę? Skądinąd, ciekawi aromat ogólny tabliczki. Dziś mi taki pasi. Lubię słodycze, w których czuję słońce. To nuta niby nie smakowa, a jednak. Smak tabliczki nie wiem, czy jest dla mnie, acz przytuliłabym kawałek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy od produktu. Raz szczegółowiej, raz po przecinkach. A jednak bez zdjęć, ładnego układu. Czasem długopis plamił, czasem gryzmoliłam. Do tego skreślenia, czasem korektor... To nie to samo i już, to nie ma takiego elementu "sacrum", haha.

      Pekany kojarzą się trochę z połączeniem włoskich i laskowych, ale nie jest to 1:1 ich połączenie. Jak wącham same orzechy włoskie, czuję je. Jak czuję pekany to czuję integralny splot włoskolaskowy, który jest jeszcze trochę tłuszczowo wygładzony, ziemisty. Wyobraź sobie coś narysowanego ołówkiem, po czym przejechałaś palcem. Masz takie gładkie rozmazanie.
      A jak wąchasz mieszankę włoskich i laskowych to czujesz i włoskie, i laskowe. Jak staranie narysowana ołówkiem plama, ale nierozmazana. Widać, że rysowana linia po linii.

      W pekanach klony nie czuję, duszność czuję w tych dłuuugo otwartych. Ziemistą nutę owszem. Do tego o ile w czekoladach czuję ziemię, tak w pekanach odbieram ją jako "ziemię złagodzoną tłuszczem" (co tu nie jest krytyką, tylko stwierdzeniem faktu).
      Przypomniałaś mi o nowym codziennym rytuale, jaki uskuteczniam od paru tygodni. Codziennie idąc spać, nachylam się i zaciągam nad doniczką z moim sukulentem. Uwielbiam czystą ziemię.

      Tak! Tak samo z zapachem... czasem jakby czuć promienie słońca. Znasz to?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.