wtorek, 10 sierpnia 2021

J.D. Gross Madagaskar Czekolada Gorzka 70 % ciemna

 Bardzo lubię kakao z Peru, jednak ostatnio przejadłam tyle czekolad z tego regionu, że po prostu zapragnęłam odskoczni, a więc jakiegoś innego i to bardzo charakterystycznego. Mało tego, właśnie z Peru był Gross 60 %, który trochę mnie rozczarował straszliwie za wysoką słodyczą. Jak najprędzej chciałam dać uwielbianej marce szansę na udowodnienie, że wpadki się zdarzają, na odratowanie dobrego imienia. Poza tym... tak, Madagaskar w wykonaniu Grossa bardzo kusił. Jak dobrze, że to akurat temu regionowi wpadło zaszczytne 70 %. Do rozwiązania zagadki, jak producenci dobierają % kakao i region nie przybliżyłam się jednak ani o krok.
Przybliżył się za to do mnie lemur. Dosłownie, bo to w dniu degustacji odkryłam, że ten zielony na opakowaniu jest... wypukły, co zupełnie mnie urzekło.

J.D.Gross Madagaskar Czekolada Gorzka 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Madagaskaru.

Po rozchyleniu papierka poczułam zapach kawy i ziemi. Wydały mi się wilgotne, roślinne: wilgotną ziemię porastały grube konary drzew. Kawa... może to była jakaś plantacja? Na której trwają zbiory? Stał przy nich też lekki, palony motyw, jednak nie brakowało im "cięższej soczystości". Ta należała do cytryny-owocu, jak i trochę chylącej się ku specyficznie goryczkowatym galaretkom cytrynowym w polewie kakaowej. Czułam też motyw wiśni (lekki i ogólny, bo i wiśni-owoców, i "o smaku wiśniowym", i bombonierkowy). Odpowiadały za słodycz, która wydała się przyjemnie niska. Kompozycję wzbogaciła łagodząca potencjalną siekierowość niemal mleczność, nabiał, śmietanka w oddali... Acz charakterna, wilgotna ziemia i kawa kładły nacisk na roślinną nutkę. Nie, że produktów wegańskich, po prostu zrobił się z tego... nabiałowo-zielony splot-katalizator. 

Przy łamaniu twarda jak skała tabliczka wydawała trzask głośny jak huk z armaty. Kiedy odgryzałam kawałek, kruszyła się nieco, podtrzymując swoją skalistość, acz poddając ją w wątpliwość. W przekroju wydała mi się ziarnista.
W ustach jednak rozpływała się gładko. Długo pozostawała zwarta, przy czym straszyła wiszącą zapowiedzią oporności, jednak z czasem miękła i dosłownie rozłaziła się na wysoce maślany i ciężki, gęsto-gibki krem. Czułam w niej pylistość, wysuszającą zwłaszcza pod koniec. Mimo to udało jej się wyjść nieco za tłusto.

Umieszczając w ustach kawałek lub go odgryzając, każdorazowo uderzał mnie raczej naturalnie delikatny smaczek kakao w proszku.
Od pierwszych chwil czekolada dała się poznać jako słodko-gorzka, przy czym smaki te płynęły potem jakby obok siebie, nie ingerując w swoje nuty nawzajem, ale pasując do siebie.

Prędzej rozeszła się gorzkość, bo drogę otworzyła jej cierpkość kakao w proszku. Zrobiło się kawowo, jakbym napiła się gorzkawej, czarnej kawy rozpuszczalnej (takiej z pianką?). Pomyślałam o kawie kiepsko rozpuszczonej, zawilgocono-lepkiej, ale wciąż smacznej, po czym kawa wycofała się na tyły, zarysowując rozmyte tło. Kakao w proszku po swym pierwszym uderzeniu nieco się ukryło; jego cierpkość przywołała trufle oprószone kakao, by zaraz odlecieć w czekoladkowym, złudnie alkoholowym kierunku. 

W tym czasie słodycz też się rozwijała, choć bardziej leniwie. Najpierw wydała się należeć do czegoś maślano-mlecznego (bułeczek? ciastko-zakalców?). Wiązała się z truflowością (mieszając belgijskie z cukierkami alkoholowymi), bo było tu coś... tłusto-maślanego, w obu tych przypadkach. Takiego... zachowawczego, po czym czekolada nabrała na intensywności.

W gorzkiej strefie szybciej wszystko się rozkręcało. Oto czułam cukierki "wiśnie w polewie kakaowej" oraz galaretki cytrusowe, też w polewie kakaowej. Soczystość owoców wydała mi się gęsto-słodka, wyraźnie nie należała do surowo-świeżych owoców, ale wyszła jak najbardziej miło. Nie było kwaśno, acz cukrowo też nie. Pilnowała tego zacna kawa, trzymająca się w ich pobliżu.

Słodycz nie miała oporów co do wzrostu, ale nie zmieniała się aż tak szybko. Już w połowie rozpływania się kęsa wydała mi się nieco przesadzona. Prosta i cukrowa (ale nie czysto cukrowa), i z wyraźnym, waniliowym zabarwieniem. Przeplatała się lekka cierpkość / goryczka, podkreślana kakaem w proszku, jednak możliwe, że i z aromatu pochodziła. Z czasem w głowie miałam pewny siebie obraz budyniu waniliowego.

Gorzkawa baza uległa temu skojarzeniu i sama przybrała postać bardziej palono-kawową i zmieszaną z maślanym... czymś. Nugatem, ciastkiem czy bułkowatym ciastem w wariancie mieszanym, a więc waniliowo-ciemnym... no, kakaowym. W tle trochę rozbudziła się kawa rozpuszczalna... pyłkowa i całkiem nieźle cierpka, ale też... kawa jako roślina? Oczami wyobraźni zobaczyłam ponadto zakurzony, drewniany młynek do kawy.
Pomyślałam o sucho-roślinnym motywie, który chwilami udawał... płatko-chrupki kakaowe do mleka? Właśnie nawet z mlekiem? Kompozycja bliżej końca wydawała się aż nabiałowa, ale raczej aż... śmietankowa.

Leciutki kwasek owoców zasugerował bardzo słodki, delikatny jogurt / deser owocowy właśnie: wiśniowy i cytrusowy... Pomarańczowo-grejpfrutowy z wiodącą, "słodyczową" cytryną.

Cytrusy na słodko, a także echo wiśni zostały w posmaku wraz z łagodnością masła i mlecznych tworów oraz kakao, które wydawało się należeć do kakaowych-czekoladowych słodkości. Czułam lekką cierpkość i suchość pyłku kakao, co trochę tonowało tłustość (i smakową, i fizyczną). Słodycz wydawała się marginalna, gdy chodzi o poziom, ale odczuwalna jako "waniliowatość" (nie piszę tego negatywnie).

Całość wyszła dobrze, bo dość gorzko-cierpko, z istotną nutą owoców, ale też nie za mocno owocowo. Lubię madagaskarskie owocowe nuty, ale do tej całej łagodności, maślano-nabiałowości i kawy rozpuszczalnej, nie pasowałyby. Zachowawcza, prosta słodycz wyszła w porządku, bo mimo że wyraźna, nie odstawała, a poziomem "bezprzesadności" mnie zaskoczyła (niby była, i to chwilami po prostu cukrowa, ale jakoś tak... do przyjęcia, wtopiła się w otoczenie). Żadnych niepożądanych kwasów, konsystencja przystępna.
Przeszkadzało mi spłaszczenie smaku kakao w proszku, wygładzenie tłuszczem, ale nie były to ilości, które wyszłyby bardzo źle. Mimo to, niezbyt podoba mi się fakt, że to tabliczka "z rzutów". To jedna z tych czekolad, których chciałabym mieć możliwość kupienia, acz nie żeby pilnować, by zawsze mieć zapas. Gdy jednak pojawił się drugi rzut, zrobiłam go (po roku, kupiłam ze dwie na zapas "na dojadanie").


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,99 zł
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna sojowa, ekstrakt z laski wanilii

3 komentarze:

  1. Marzy mi się duży kubek codziennej kawy (niebawem odpalam). Bułeczki, ciastka maślane i trufle mogłabym zostawić na wieczór. Chociaż trufle dziś nie. Mam zaplanowaną drugą część wczoraj otwartych biszkoptów, więc obracam się raczej w klimacie bułeczek maślanych (serio bym takie zjadła - zworkowe, skapcaniałe). Owoce nie bardzo, chyba że cytrusy skondensowane w grejpfrutach i podane na drugie śniadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Połowa Twojego jadłospisu w tabliczce, yeah.
      Z ciekawości: bułeczki maślane to dla Ciebie tylko te z worków, a więc zamiennie z mlecznymi, czy rozróżniasz mleczna a maślane?

      Usuń
  2. Miałam okazję ją jeść. Jest bardzo smaczna.

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.