piątek, 27 sierpnia 2021

Lindt Excellence Dark 90 % ciemna

 Po tym, jak odkryłam, że Lindta 85 % (recenzja z 2016) poprawiono (recenzja aktualna od 2020), uznałam, że dam szansę także dzisiaj przedstawianemu. W końcu różnica tylko 5 % - nie mógł być dużo gorszy (a przecież podlinkowany był całkiem smaczny). Warto wspomnieć, że gdyby nie to odkrycie, za nic bym tej tabliczki nie kupiła (i gdyby nie promocja... której przy kasie nie nabiło - mówi się: "trudno"). Mam bowiem uraz wywołany Lindtem 99 %. Spróbowałam go parę lat temu i był suchym, okropnym próchnem, więc uznałam, że naprawdę ciemnej, dobrej czekolady ten producent zrobić nie umie. Tu jednak obstawiałam, że... wciąż nie jest to prawdziwie dobra propozycja, ale może przynajmniej zwyczajnie gorzka i chociaż "w miarę dobra", a przynajmniej mało słodka.

Lindt Excellence Dark 90 % Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao.

Po rozerwaniu sreberka poczułam dość intensywny i mocno palony zapach kawy i orzechów, osadzony w klimacie spalenizny. Stąd zaraz myśl o przepalonym drewnie w kominku, okopconym kominku właśnie (z cegły?) i o kakaowym cieście (ciastkach?), którego przypalenie ktoś próbował ukryć cukrem pudrem, posypując je nim. Przy tej nucie wyłapałam też taką... ciastowo-ciastkową maślaność (drożdżową?). Całość wydała mi się zaskakująco słodka, wyraźnie waniliowa, ale i trochę cukrowa. Nie ukryło to pylistego kakao w proszku, z którego cierpkością wiązała się lekka nuta śliwki (suszonej?). Chwilami przychodziły myśli o czarnej, rozgrzanej skórze.

Tabliczka przy łamaniu wydała mi się twarda jak kamienna tafla, ale już jej głośne, głuche trzaski kojarzyły się bardziej z suchymi, średnio grubymi gałęziami.
W ustach rozpływała się powoli, na co i tak chwilkę trzeba było czekać. Potem jednak robiła to chętnie, bez najmniejszego oporu. Wprawdzie długo zachowywała kształt i formę, ale rzedła, opływała lepkimi, tłustymi smugami. Chwilami wydawała mi się aż przytykająca od tłustości. Smugi te były prawie idealnie gładko-kremowe. Suchymi za nic bym ich nie nazwała, choć trochę suchy efekt zostawiały.

W smaku robiąc kęsa, poczułam odtłuszczone kakao w proszku, na które jednak w ciągu kolejnych sekund napłynęła gorzkość. Wydawała się leniwa i... chwilami odpychająca. Jak spalenizna ogółem, a częściowo jak przypalone kakaowo-czekoladowe ciasto. Przez ogromną ilość kakao w proszku zajechało mi trochę taniością.

Zaraz pomyślałam o kakaowo gorzkich herbatnikach, też jakby przypalonych i aż czarnych. Ciasto-ciastka z taniością w tle przywołały tłuszczowy, maślany smak. Zdecydowanie go przy nich nie brakowało. Wykorzystała to słodycz i zdradziła swoją obecność. Wydała mi się zaskakująco waniliowa, acz zgaszona właśnie przez ten tłuszcz / olej. Skojarzył mi się z bardziej orzechową wersją oleju kokosowego. 

Zaraz jednak gorzkość rozkręciła się w nieco przystępniejszym kierunku, pomyślałam o kawie... Mocno palonej, wyrazistej i pitej przy kominku, w którym zalega przepalone, aż zwęglone drewno. Kominku okopconym i znajdującym się w pomieszczeniu z drewnianymi meblami obitymi skórą. Czułam to wszystko bardzo wyraźnie!

Zrobiło się w tym czasie bardziej słodko. Wanilia... wciąż lekko duszna i ciemiężona otoczeniem przywołała na pomoc cukier puder, zasypujący spaleniznę ciasta. Ogólna słodycz mimo wszystko nie była wysoka, a w pewnej chwili... wydała mi się nieco... goryczkowato-podsuszona jak... bakalie?

Palone ziarna zaczęły po paru chwilach podrzucać nieco więcej cierpkości. Ta jednak nie uderzyła, bo jakby zamortyzowała ją słodycz. Należała do wciąż pobrzmiewających zgaszoną słodyczą, ale też jak suszonych nieco za bardzo, zwietrzałych śliwek. Słodkich kalifornijskich, ale i bardziej kwaskawych? Sugestia kwasku zawisła niepewnie.

Ten jednak szybko umknął, jakby... przysypała go cierpkawa ziemia? Albo raczej popiół z kominka i zmielone, zwietrzałe ziarna kawy. Zrobiło się gorzko, ale wciąż spokojnie i mimo wszystko całkiem nieźle. Wróciło kakaowo-czekoladowe ciasto, w którym doszukałam się też maślano-biszkoptowej nutki, już nie takiej taniej.

Po zjedzeniu został posmak gorzkawy w sposób kakaowo-proszkowy, a także cierpkość kakao i kwaskawego kompotu z suszonych śliwek. Palony motyw też miał się nieźle, udało mu się wygładzić na taką spaleniznę w granicach smakowitości. Czułam też mnóstwo wanilii.

Całość wyszła w sumie znośnie. Nie ambitnie, ale prosto, gorzko, słodko do przyjęcia. Parę nut się przewinęło, dość silna słodycz nie mordowała. Przystępna, spokojna propozycja na jakiś zwykły dzień, gdy nie chce się niczego ambitnego i gdy człowiek pisze się na nieco tańszy smak. Mnie jednak trochę przeszkadzała jej tłustość aż znajdująca odzwierciedlenie w smaku.
Do pewnego stopnia przypominała 85 %, ale jakby jej wzmocnioną i tańszą wersję. Na pewno mocno i niepozytywnie dosłodzoną. Słodycz tamtej była głębsza, a kakao wyrazistsze w kontekście miazgi, nie odtłuszczonego i tłuszczu kakaowego. Zawsze bałam się, że 90 % wyjdzie właśnie w ten sposób - miałam rację. Nie ukrywam jednak, że myślałam, iż będzie gorzej. Wprawdzie czekoladowa tłustość narzucała mi się za bardzo, chwilami czułam się, jakbym jadła kakao w proszku łyżeczką, a wanilia była bardzo znacząca, ale to propozycja przystępna. Niestety jednak nie tak ciemnoczekoladowa, gorzka i mocna w smaku, jak by się chciało.


ocena: 6/10
kupiłam: Kaufland
cena: 9,99 zł
kaloryczność: 592 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, cukier, naturalna wanilia

8 komentarzy:

  1. Im wyższy procent kakao tym dłuższy termin przydatności. Pamiętaj o tym. Ja mam 99 % ważną do stycznia 2022 a kupiłam uwaga w 2019... może być tak że te 95% także charakteryzuje taki
    Okres przydatności a to by oznaczało że kompozycja nie jest z tych najnowszych ;) miej na uwadze.. ale ha także czuję w niektórych ich propozycjach tłuszcz jak w tej 78% a jest dużo droższa od 85% bo to nie standardowy produkt z linii marketowych jak 70%, 85% i skórka pomarańczy ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pamiętaj o tym" - no tak, bo dopiero zaczynam swoją przygodę z czekoladami, jestem więc raczkującym nowicjuszem!
      W ogóle... patrzenie na daty jedzenia? Kto by pomyślał, by robić coś takiego? ...Zawsze pilnuję dat. I umiem odróżnić czekoladę zapchaną tłuszczem kakaowym i mdłą przez to od nieświeżej.

      Usuń
    2. W to nie wątpię :) napisałam tak,bo ja naprawdę byłam szczerze zaskoczona, że czeko ciemna nawet 3letni termin przydatności do spożycia może mieć.
      Przepraszam, jeśli Cię uraziłam :(

      Usuń
    3. Spokojnie, nie uraziłaś.

      Od siebie dodam, że prawdziwe, dobre czekolady odpowiednio, hermetycznie zapakowane i przechowywane, jak trzeba, mogą trzymać świeżość do 6-8 lat od produkcji. Np. Domori były testowane - ich producent trzymał tabliczki 6 lat po terminie, by zobaczyć, jak jego czekolada się zachowuje. Po sprawdzeniu, wciąż były do zjedzenia; nic im nie dolegało.

      Usuń
    4. Łał. Super :-) myślę, że sporo jest takich produktów, a termin przydatności do spożycia sprawia, że wyrzuca się je i utylizuje bezsensu. Ja mam czeko Wawel 90% z 2019 r. Nic jej nie jest ;) tak samo 85% z Tesco finest ;)

      Usuń
    5. Kiedyś wycofywali moją ukochaną Domori i zamówiłam kilka, mimo już krótkiej daty świadomie. Jadłam je przez parę miesięcy już właśnie po - nic jej nie było. To właśnie jednak była świadoma decyzja, a czekolada zrecenzowana była świeża (po terminie jadłam już nie pod bloga, a dla siebie).

      Usuń
  2. Dla mnie nawet ta 80+% nie była przystępna, choć spokojna - owszem. Do tego mdła, oleista, odznaczająca się stłumionym smakiem (Wedel 80% też daje się poznać jako taki względem 64%). Poznałam już wyraziste smakowo i pyszne tabliczki 80+%, więc na szczęście wiem, że może się udać, ale Lindtowi szansy nie dam. A przynajmniej nie w czasie, kiedy i tak mam zerową ochotę na tabliczki.

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.