niedziela, 11 czerwca 2017

wafelki kakaowe Grześki; Prince Polo Classic 2017 i 2024

Lata temu, kiedy to jadałam wafelki itp. częściej niż teraz, przeważnie sięgałam po te kakaowe. Jakiś czas temu z kolei naszło mnie na przypomnienie pewnych smaków i w takie wafelki zaopatrzyłam się w pierwszej kolejności. Po przykrych doświadczeniach z kokosowymi (w białej czekoladzie oraz w mlecznej) oraz niezwykle smakowitej niespodziance, jaką okazały się Princessy Dark, do tych podeszłam podejrzliwie, ale raczej bez uprzedzeń.

Grześki to "wafel przekładany kremem kakaowym w czekoladzie ciemnej (30,6%)".


Po otwarciu zobaczyłam skąpo oblanego czekoladą wafelka i poczułam dość silny zapach bardzo słodkiego kakao. Zdziwiłam się, bo był po prostu słodki i "taki sobie".

Wafelek był grubszy niż Prince Polo, na co głównie składała się solidniejsza ilość kremu oraz bardziej "napowietrzony wafelek". Krem okazał się nieco proszkowy, co w połączeniu z takim wafelkiem stworzyło chrupiący, nieco chrzęszczący duet. Wydawał się raczej kruchy, lekki, ale i tłustawy.

Tę tłustawość podkreślał smak nadzienia, bo miało w sobie "mlecznawy" (nie do końca mleczny) element, który w połączeniu z niezbyt wyrazistym kakao, silną słodyczą i smaczkiem dobrze wypieczonego (ale nie mocno wypieczonego) wafelka kojarzył mi się z jakimiś cukierkami czekoladowymi, może i michałkami czy czymś takim. 

Czekolada z wierzchu dokładała słodyczy i... z jednej strony trochę podkreślała czekoladowość, ale z drugiej... trudno ją nazwać ciemną. Taka "niby deserowa", ale w sumie była tak słodka, jak niektóre mleczne. 

Grześki (Grzesiek!) wydał mi się bliżej nieokreślony przez wspomnianą mleczną czekoladowocukierkowość. Bardzo słodki i przyjemnie chrzęszczący może być dla kogoś dobrą przekąską na chcicę na coś słodkiego (których ja już nie miewam, tak btw.), ale na pewno nie jest czymś, co kupię ponownie.
Warto także nadmienić, że po kakaowy wafelek z czwórką i tak sięgnęłabym z większą chęcią niż po kokosowego wafelka w białej czekoladzie Milki z szóstką. Oceniam po prostu wafelki "jak na dany smak", trudno porównać kokosowy z kakaowym.


ocena: 4/10
kupiłam: Tesco
cena: 1.19 zł (przeliczenie dla porównania: 3,30 zł / 100g)
kaloryczność: 522 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada 30,9% w tym 0,1% w kremie (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcze roślinne: palmowy, Shea; tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; aromat), mąka pszenna, tłuszcze roślinne: palmowy częściowo utwardzony, palmowy; mleko w proszku odtłuszczone, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 2,9%, skrobia ziemniaczana, lecytyna sojowa, substancje spulchniające: węglany sodu i węglany amonu; sól, aromat

----------------------

Prince Polo Classic to "wafelek z kremem kakaowym (49 %) oblany czekoladą ciemną (30%)".


Po otwarciu poczułam mocno kakaowo-waflowy zapach, który z kolei wydał mi się zaskakująco smakowity.

Czekolada wydała mi się grubą warstwą, ale to pewnie dlatego, że po prostu kremu było tu bardzo mało, co mnie bardzo ucieszyło. Kremy rzadko kiedy mi smakują, a ten był jakiś dziwny, bo przypominał proszek w oleju, ale ze względu na jego ilość specjalnie to nie przeszkadzało.

Większość uwagi skupiałam na suchych, kruchych i konkretnych warstwach waflowych. Całkiem nieźle chrupały i niwelowały poczucie tłustości, przy okazji zabijając smak kremu. Jaki był? Trudno powiedzieć; na pewno słodkawy, może i kakaowy - prawie go nie czuć. Wafle zaś kojarzyły mi się z neutralnymi, niezbyt mocno wypieczonymi, andrutami.

Ogromną rolę odegrała tu czekolada - wyraźnie kakaowa i całkiem smakowita. Mimo słodyczy sprawiała wrażenie wytrawnej (jak na taki wafelek). Jej smak był dużym plusem, jednak niestety - strasznie się osypywała. Odbierało to komfort jedzenia.

Jedząc Prince Polo miałam wrażenie, że jem po prostu wafle z ciemną czekoladą. Nie doszło do zasłodzenia, a i poczucie sucho-chrupkości mi się podobało. Wolałabym, żeby wafle były lepiej wypieczone, albo miało jakiś określony smak i żeby czekolada się ich trzymała, ale ogólnie, gdy starałam się w ogóle nie skupiać na kremie o okropnej konsystencji (co na szczęście było łatwe, chociaż wolałabym dobrze zrobiony krem, niż małą ilość kiepskiego, ale to szczegół), jadłam prawie ze smakiem. Był to jednak na tyle średni produkt, że wiem, że do niego nie wrócę. 


ocena: 6/10
kupiłam: Tesco
cena: 1.39 zł (przeliczenie dla porównania: 2,80 zł / 100g)
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, mąka pszenna, olej palmowy, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 1,4%, skrobia ziemniaczana, olej rzepakowy, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; substancje spulchniające: węglany sodu, węglany amonu; aromaty, sól

Aktualizacja z dnia: 24.10.2024:
 
Prince Polo Classic to "wafelek z kremem kakaowym (48 %) oblany czekoladą ciemną (32%)"; po zmianach 2024.


Wafel trafił do mnie zupełnie przypadkiem po zakupach z ojcem. Brał go sobie, ale jak jechał ode mnie, zapomniał zabrać, a prędko miał się znowu nie zjawić. Mnie zaś naszła dzika myśl, napędzana przez dziwny sentyment. Może by tak spróbować, jak coś tak zwykłego odbiorę po latach? Tym bardziej, że zasłyszałam tekst, jakoby moje pokolenie właśnie na tym waflu się wychowało. No i tak znów wykrzywiłam się w grymasie na hasło, że "wafelek cieszy od 1955". Yhym, tylko że sto razy został zmieniony. Nawet od mojej recenzji znowu w nim gmerano. Najpierw oburzyłam się, że i tak znikomą ilość kakao obniżono, ale potem spróbowałam i przeczytałam nie tylko skład, ale i opis.

Po otwarciu poczułam mocny zapach wafla i kakao, ciemnej, acz cukrowej, czekolady. Ta czekoladowość mnie zainteresowała, mimo że wciąż - jak dawniej - dominowała waflowość.
Struktura prawie taka sama, acz warstwa kremu wydała mi się niespotykanie wręcz cienka (kiedyś była po prostu cienka). Czekolady na wierzchu nie było za dużo - na spodzie miejscami prawie prześwitywała (niby ją zwiększyli, ale jak tak o tym myślę, wciąż mogłoby być jej więcej).

W smaku trafiłam na minimalne różnice, ale jednak różnice.
Gdy dzieliłam na warstwy, krem wydał mi się strasznie, jeszcze bardziej, cukrowo-proszkowy, ale w zasadzie tak samo nijaki. Dobrze więc, że dali go jeszcze mniej, a więcej czekolady. Dzięki temu ona zdecydowanie dominowała. W nowszej wersji czekolada odegrała nieco ważniejszą rolę. Nie była to różnica kolosalna, ale jednak jakby nie patrzeć ciut więcej ciemnej czekolady, a ciut mniej mdłego kremu wyszło na dobre. Ogół jednak nie popisał się jakoś szczególnie, by przyznać mu wyższą ocenę.


ocena: 6/10
kaloryczność: 531 kcal / 100 g

Skład: cukier, mąka pszenna, olej palmowy, miazga kakaowa, skrobia pszenna, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 1%, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; skrobia ziemniaczana, olej rzepakowy, sól, substancje spulchniające: węglany sodu, węglany amonu; aromaty, odtłuszczone mleko w proszku

----------------------
Porównanie wafelków z 2017:
Grześki, Prince Polo
Szczerze? Myślałam, że na oba będę narzekać, a oba w sumie okazały się całkiem ok, choć nawet nie ma specjalnie za co ich chwalić. Grzesiek był według mnie o wiele za słodki (po co tak słodzić wersję w ciemnej czekoladzie, skoro jest i w mlecznej?), a Prince przypadł mi do gustu chrupkością i "wytrawnością", ale... andruty z czekoladą (nawet niezłą) to nie jest coś, co mam zamiar kupować. Prince Polo ma też ten plus, że jest tańsze, ale... a, kogo obchodzi tak groszowa sprawa.
Grześki, Prince Polo
Grunt, to wiedzieć, na co ma się ochotę. Lekkość, krem i słodycz? Wtedy lepszy Grzechu. Suchość, chrupkość i nieprzesłodzenie? Poprosimy pana w złocie.
Nie chce mi się jednak wierzyć, że jest to szczyt, jaki można osiągnąć w wafelkowej kategorii. Niechże by się producenci wreszcie wzięli i je naprawdę dopracowali, a nie tylko pogarszają...

sobota, 10 czerwca 2017

Zotter Labooko Peru "Huallaga Nativo" 75 % ciemna z Peru

Na koniec peruwiańskiej serii postanowiłam zostawić tę tabliczkę, dlatego że spodobał mi się region, w którym kakao używane do jej produkcji rośnie. Otóż ta czekolada zrobiona jest z Trinitario z regionu Alto Huallaga, dokładniej z okolic górnego biegu rzeki Huallaga (północne Peru). Nie jest to jednak zwykłe Trinitario, a Nativo, uprawiane przez nielicznych peruwiańskich farmerów. Nativo jest bardziej wytrzymałe od Criollo i dobrze spisuje się w peruwiańskich warunkach, ale zachowało charakterystyczny smak Criollo. Właśnie surowe ziarna Nativo Zotter dodał pod koniec procesu produkcji tej czekolady, aby maksymalnie zachować smak.

Zotter Labooko Peru "Huallaga Nativo" 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao (miazga + tłuszcz) z Peru z regionu rzeki Huallaga, której czas konszowania wynosi 22 godziny.

Po otwarciu poczułam mocno prażony zapach, w którym doszukałam się migdałów, oraz taki, który określiłabym jako "ciężkie owoce". Początkowo byłam pewna, że to czerwone porzeczki, ale później... później tylko utwierdzałam się w przekonaniu, że może i porzeczki, ale nie czerwone, a czarne, oraz inne, małe i ciemne owoce.

Kolor czekolada miała jednak na pewno czerwonawy - intensywnie brązowy z przebłyskiem. Trzaskała głośno, choć nie była strasznie twarda, a w ustach rozpływała się gładko i kremowo, niosąc orzeźwienie kojarzące się z czymś mokrym (poranną rosą?).

W pierwszej chwili poczułam silną słodycz, która prawie zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, ustępując miejsca wyrazistym orzechom. Były to orzechy brazylijskie, może również fistaszki i migdały. Cały, mocno prażono-pieczony miks o odrobinkę słonawym akcencie.

Prażony smak był jednak bardzo, bardzo daleki od jakiejkolwiek spalenizny - konkretny, ale trafiony w punkt. Całość wydała mi się przez to wręcz "wypieczona", a jednocześnie było w niej coś wilgotnego.

Wypieczenie w pewnej chwili przyniosło smak palonego słodu, co z lekkimi, docierającymi z oddali, kwaskami skojarzyło mi się z dobrym jakościowo piwem.

Ta wilgoć kryła też w sobie charakterne, ale mało jednoznaczne, owoce. Zanim jednak wychodziły na wierzch, w tle rozwijała się stonowana słodycz. Najpierw mignął mi karmel, potem jednak zrobiło się bardziej soczyście suszonoowocowo i do głowy przyszły mi jędrne, słodkie śliwki kalifornijskie. Ogólnie jednak czekolada była słodka w minimalnym stopniu.

Przy nich rozwijała się też ta konkretna, "ciężka" nuta owoców. Nie wybiła się ponad palony smak orzechów, ale była znacząca. Pomyślałam o cierpkiej aronii, wiśniach i może czarnej porzeczce - to chyba było to. Mimo wszystko w tych kwaskowato-cierpkich owocach znalazła się pewna egzotyka, która wraz z palonymi, orzechowo-słodowymi nutami skojarzyła mi się z pina coladą czy czymś w tym stylu... Wycofane, niejednoznaczne, ale jakie istotne!

Na końcówce i po zniknięciu kawałka, w  ustach szybko rozkręcała się ta "ciężka", owocowa soczystość, pewna egzotyka, a później pozostawał posmak owoców i prażonych, słonawych orzeszków. Te drugie pozostawały na jeszcze parę godzin.

Bardzo mi ta czekolada smakowała. Kupiła mnie swoim niecodziennym charakterkiem i tajemniczością, a także znikomą słodyczą. Właściwie nie działo się tu dużo, nie była dynamiczna, ale była tak niejednoznaczna, że nie da się jej opisać krótko. Cudownie głęboka czekolada o smaku prażonych orzechów i charakternych, ciemnych owoców z jakimś tam akcentem słodowo-egzotycznym. Te nuty idealnie wpisały się w moje klimaty. Dużo tu domysłów, ale jedno jest pewne: to idealnie wyważenie między prażeniem, a jedynie owocowym kwaskiem.
Wydaje mi się, że ten "ananasowy kwasek" występujący w całej nowej peruwiańskiej serii, można przypisać dodaniu surowego kakao. Inaczej mogłoby być prościej i głównie prażono, a tak... wszystkie peruwiańskie Zottery okazały się intrygująco soczyste.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 596 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

piątek, 9 czerwca 2017

Tesco Finest Spicy Dark Chocolate Ginger Cookies ciastka z imbirem oblane czekoladą

Słodycze, oprócz czekolad, raczej nie robią na mnie wrażenia. Owszem, latem lubię schłodzić się lodami, czasem przekąsić coś innego, ale zawsze mam ten sam problem: co zjeść, żeby było smacznie? Ciastka mnie nudzą, więc jak już na jakieś się decyduję, to na spółkę z Mamą. Jako że ona zaczęła ostatnio odkrywać Tesco (wcześniej nie lubiła tego marketu "bo za duży"), nadarzyła się okazja spróbowania ciastek, do których przymierzałam sie już od dawna, tym bardziej, że wiedziałam, że będzie smacznie, bo z Mamą próbowałyśmy już jednych z tej serii - mocno czekoladowych Tesco Finest Quadruple Chocolate Cookies.

Tesco Finest Spicy Dark Chocolate Ginger Cookies to owsiano-maślane ciastka z imbirem (kandyzowanym i w proszku) oblane ciemną czekoladą o zawartości 47 % kakao.

Po otwarciu poczułam zdumiewająco intensywnie korzenny zapach. Wyraźnie czułam tu imbir, ale również cynamon i inne przyprawy. Imbir przełożył się także na lekko cytrusową nutkę. To wszystko, w połączeniu z wyraźnie ciemną, ale i bardzo słodką, czekoladą skojarzyło mi się z dobrej jakości pierniczkami.

Wielkie ciastka były porządnie oblane kremową czekoladą o trochę za tłustej konsystencji, same zaś były idealnie natłuszczone (poczucie tłustości neutralizowała owsianość, ale w żadnym wypadku nie można nazwać ich suchymi), twarde (w kontekście "konkretne", a nie "twarde jak kamień"), przy czym nie było problemu z jedzeniem ich przez "przemieloną" strukturę (taką jak ma większość ciastek zbożowych / owsianych). Wewnątrz znalazło się mnóstwo kostek imbiru średniej wielkości o miękkiej, zwartej konsystencji. Zachował soczystość, a więc i pewną świeżość, więc wybaczyłam mu nawet lekkie oblepianie zębów. Ogólnie konsystencja mnie usatysfakcjonowała, tym bardziej, że sprawdziły się także z herbatą (nie rozmiękały, nie rozpadały się, a czekolada się trzymała).

Przy każdym gryzie, w smaku najpierw odzywa się czekolada. Od razu była dla mnie za słodka, ale w całości nie wydała mi się strasznie przesłodzona. Wyraźnie czuć kakao, a określenie "deserowa" (którego w sumie nie lubię) pasuje tu w 100 %-ach.

Ciastka okazały się bardzo słodkie, ale tylko w pierwszej chwili. Zaraz bowiem w ustach rozchodził się smak kandyzowanego imbiru, czyli takiego słodko-ostrego i uderzały przyprawy. Dużo nieco pikantnego cynamonu i lekko gorzka gałka muszkatołowa sprawiły, że korzenność przybrała tu ciężki, konkretny charakter. W towarzystwie tych przypraw wzrosła ostrość imbiru.

W tym czasie też rozchodziła się pewna pieczona zbożowość - taka nuta mocno wypieczonych ciastek owsianych, wprowadzająca efekt neutralizujący słodycz, ale nie naruszający korzenności.
Podczas przeżuwania kęsów, rozgryzania kawałków imbiru, we wszystko to wkradł się intensywny, zaskakująco świeżo-marynowany imbirowy smak. Był ostrawy, podchodzący pod cytrusowy i taki nieco "mydlany" (nie znam lepszego określenia na specyficzny smaczek imbiru). Cudownie wpasował się w gorzko-ostrą korzenność.

Całość była więc znacząco słodka, ale to taka głównie korzenna, kandyzowana słodycz. Mogłaby być według mnie nieco słabsza, ale i taka, jaka była, była smaczna. Dobór przypraw i ich ilość to strzał w dziesiątkę. Podobała mi się zbożowa nuta i to, że ciastka smakowały przede wszystkim imbirowo (a był to imbir "na kilka sposobów"). Uwielbiam połączenie imbiru i czekolady, więc jej spora ilość też była na plus, choć była według mnie po prostu w porządku.

Zaskoczyły mnie pozytywnie. Najpierw chciałam oddać połowę Mamie, po pierwszym kęsie (przy wyczuciu pierwszej słodyczy), wciąż myślałam, że tak zrobię, ale potem... uznałam, że ciastka są genialne i kiedy imbirowo-korzenna ostrość w pełni się rozwinęła, całe opakowanie zostawiłam sobie (za jej pozwoleniem - "dobra, kupię sobie drugie").


ocena: 9/10
kupiłam: Tesco
cena: 9,99 zł ? (nie jestem pewna, bo zakupy robiłam z Mamą)
kaloryczność: 486 kcal / 100 g, 122 kcal / ciastko
czy kupię znów: może

Skład: czekolada 40% (cukier, masa kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, aromat), mąka pszenna, skrystalizowany imbir 15% (cukier, imbir, substancja konserwująca: dwutlenek siarki), cukier, masło solone z mleka 12%, owies, złoty syrop (syrop cukru inwertowanego), imbir w proszku, substancja spulchniająca: węglany sodu; cynamon, gałka muszkatołowa, olejek cytrynowy

czwartek, 8 czerwca 2017

Zotter Labooko Peru "Quinacho" 75 % ciemna z Peru

Z peruwiańskich 75%-owych czekolad Zottera próbowałam już Labooko Peru Barranquita 75% i Labooko Peru "Oro Verde" 75 %, więc oczywiście przyszła pora na kolejną. Tym razem czekolada zrobiona jest z wysokiej jakości ziaren "Quinacho" (ponoć mocno kwaśne i owocowe) od kooperatywy El Quinacho istniejącej od 1970 roku i zrzeszającej rolników kawy i kakao działających według zasad sprawiedliwego handlu. Ich kakaowce rosną w południowym Peru, dokładniej w dolinie Apurimac. Z tego regionu pochodzi kakao używane przez Domori, czego efekt miałam okazję spróbować jako Domori Apurimac Peru 70 %, w której to czekoladzie się zakochałam.
Zotter zastosował pewien trik: pod sam koniec produkcji dodał trochę surowego ziarna.

Zotter Labooko Peru "Quinacho" 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao (miazga + tłuszcz) z Peru z doliny Apurimac, której czas konszowania wynosi 22 godziny.

Po rozchyleniu papierka ze zdziwieniem odkryłam, że po raz kolejny ewidentnie czuję zapach ananasa i zaskakująco wyraźny zapach różany - normalnie, jakby była tam dodana esencja! Kompozycji tej konkretnego charakteru nadawało dość mocne palenie, w którym skrył się motyw skóry i jakby... roślinny,  raz i drugi kojarzący się z algami i mokrym drewnem leżącym na plaży.

Tabliczka była ciemna (ciemniejsza od swoich peruwiańskich koleżanek) i twarda. W ustach rozpływała się jednak cudownie kremowo z leciutko suchawym zatarciem, dzięki czemu nie wydała mi się nawet minimalnie tłusta.

Już przy pierwszym kęsie poczułam smak dojrzałych, cierpkich wiśni i jakiś innych czerwonych owoców w wyraźnie palonym otoczeniu kakao, którego smak nie czekał długo, by pójść w kierunku orzechowo-kawowym.

W tym samym czasie na to wszystko spłynęła słodycz - niby taka lekko karmelowa, niby trochę jak w kandyzowanych owocach, ale również palona i taka... jakby z gorzkawą nutą.
W słodyczy też wychwyciłam trochę soczystości, a ta z kolei stała się zaraz bardziej kwaśna.
Przez moment pomyślałam, że zrobi się siarkowo-octowo, bo czekolada rzeczywiście taki smaczek wypuściła, ale jednak złagodniała, a ja i tak nie mogłam od siebie odegnać poczucia "octowego ananasa". Wyraźnie czułam ten owoc, choć kwasek nie był czysto owocowy.

Możliwe, że pochodził także od palonej nuty, chociaż ta wydała mi się głównie gorzka. Początkowo orzechowo-kawowa, zaczęła przybierać na wyrazistości. Doszukałam się w niej orzechów włoskich - nawet z ich gorzkawymi skórkami.
Kawa cały czas gdzieś przy nich obstawała, ale nie wydała mi się czystą kawą. Miała w sobie sporo takich... roślinno-herbacianych nut? Były mocno opalane, ale jednak takie... nie wiem, tu zaczęłam myśleć o tych algach i drewnie z zapachu, ale... czy ja wiem?
Wydaje mi się, że dzięki tej nucie z kwasku owoców z czasem wychwyciłam maliny - trochę chowały się przy ananasie i jakby "coś z różami kombinowały". Maliny, jakieś inne owoce leśne taak, ale czy to był ich kwasek? Nie, on był jednak mniej owocowy. Może coś jak śmietana? Nie za mocna, ale coś tam trochę... Ulegle wtapiająca się w paloność.

I to właśnie ten palony, orzechowo-kawowy posmak pozostawał w ustach na bardzo długo, z pewnym poczuciem egzotycznego, owocowego orzeźwienia.

Ta czekolada była po prostu przepyszna i o zupełnie innym klimacie niż poprzednio jedzona Labooko Peru "Oro Verde" 75 %. Nie mówię, że lepsza - po prostu bardziej wpisała się w mój gust. Miała prawie te same nuty, co Domori, ale była bardziej palona (i zarazem mniej owocowa), kwasowatość w Zotterze była o wiele łagodniejsza. Mam wrażenie, że Domori była bardziej charakterna i głębsza mimo odrobinkę silniejszej słodyczy (w końcu jest mała różnica w zawartości kakao). Domori kupiło mnie tym bardziej octowym charakterem, ale obie są genialne. Czuję jednak, że po prostu muszę jakoś to (ten element wbijający mnie w fotel, rozkładający na łopatki) na ocenę przełożyć.


ocena: 9,5/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 596 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

środa, 7 czerwca 2017

Ania Baton Crunchy Owsiany

Uwielbiam płatki owsiane, lubię krówki (teoretycznie... praktycznie ich nie jem, bo jak jakiś próbuję, to coś mi nie gra), ale bohater (bohaterka?) dzisiejszej recenzji nigdy specjalnie nie krzyczał do mnie: "kup mnie!". Czytając pochlebne opinie, uznałam, że może to być coś dobrego, ale dalej jakoś tak byłam neutralnie nastawiona. Aż w końcu moja obojętność mnie zdenerwowała i kupiłam. Ma to jakiś sens? Udawajmy, że tak.

Ania Baton Crunchy Owsiany to baton zrobiony na bazie łamu waflowego z mąki owsianej i płatków owsianych.


Po otwarciu poczułam wyraźny zapach karmelowej krówki z zaskakująco znaczącym akcentem soli (wypieczenia?). W trakcie jedzenia ten akcent zaczął mi się wydawać bardziej jakby... ja wiem? Jakby pochodził od jakiś "ciepłych" przypraw.

Batonik był twardy, ale w trakcie przeżuwania nie męczył, bo rozchodził się trochę jak sucha krówka. Płatki może i mogłyby być minimalnie bardziej miękkie, ale nie był to kamień, a po prostu konkretna przekąska, której zjedzenie zajmuje trochę czasu.

Przy tym smaku to jak najbardziej plus. Przede wszystkim czuć tu owsianość - taki łagodny, charakterystyczny i zbożowo-neutralnawy smak zespojony z krówką. Wyrazista, smakowita, najprawdziwsza krówka bez niepożądanych posmaków - to było to. Miała nieco palonokarmelowy charakter, taką naturalnie słonawą nutkę. Słodycz, dzięki ogólnej owsianości, wydawała mi się rewelacyjnie stłumiona i idealnie trafiona. Pod koniec zrobiło się co prawda już bardziej słodko, ale wciąż nie przesadnie.

Smak całości okazał się nadzwyczaj prosty - to po prostu nieprzesłodzona krówka z owsianą bazą. Baton smakował mi tym bardziej, że nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Oryginalny i nieprzekombinowany.
Wolałabym jednak, żeby był chociaż odrobinkę mniej twardy.


ocena: 9/10
kupiłam: Tesco
cena: 2,59 zł (za 45 g)
kaloryczność: 408 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: łam waflowy 50% (mąka owsiana), płatki owsiane 30 %, syrop ryżowy, cukier, tłuszcz kokosowy, mleko w proszku

wtorek, 6 czerwca 2017

Legal Cakes baton Szarlotkowy

Po Szyszce od Legal Cakes postanowiłam "polecieć klasyką" (i weź tu człowieku kombinuj, czym się sugerować podczas wyboru, gdy wszystkie batony mają tę samą datę) i sięgnęłam po coś, co jak najbardziej wpisuje się w moje smaki, bo mimo że szarlotki od dawna mnie nie kręcą, to lubię połączenie banan & cynamon i po prostu uwielbiam ryż z jogurtem, jabłkami i cynamonem. A ten baton znów zapowiadał się właśnie na batonowo-ciastową wersję takiego dania, nie zaś tytułowego wyrobu.

Legal Cakes Baton Szarlotkowy to bezglutenowy baton na bazie bananów i jabłek, które stanowią jego 35 %, z cynamonem.

Po otwarciu poczułam charakterny cynamon oraz słodycz świeżych bananów i jabłek. Połączenie proste i przyjemne.

Baton był raczej lekki, miękkawy, ale niezbyt plastyczny. Nie było w nim nawet odrobiny tłustości. Nazwałabym go wilgotnym, ale i suchym zarazem, do czego przykładała się pewna "kaszowość", maczność. Kojarzyło mi się to z kaszakowatymi jabłkami i gęstą, ugotowaną kasza. Całość skrywała mnóstwo skórek jabłka, a tak była raczej gładka.

W smaku zdecydowanie dominowały słodkie owoce, z minimalną przewagą bananów, ale i jabłka były oczywiście silną nutą. Miały w sobie podsuszany element i smakowały takimi bardzo słodkimi, kaszakowatymi jabłkami, za którymi akurat nie przepadam.

Nie pożałowano cynamonu, wyraźnie czuć jego charakterek, który świetnie się tu odnalazł otwierając też drogę lekko zbożowemu posmakowi.

Przez ten posmak rozumiem gryczaność i mdły mączno-kaszowy posmak, być może nasilony przez odżywkę białkowa (nie znam jej smaku, ale wątpię by za to poczucie była odpowiedzialna tylko mąka kukurydziana).

Całość była przede wszystkim owocowa, ale niespecjalnie soczysta, bo właśnie jak takie kaszowate jabłka, coś też jakby podsuszane jabłka, a i w dużej mierze również zbożowa (jak płatki, kaszę itp. gotowane na wodzie). Cynamon czuć wyraźnie, ale pozostawał jakiś bierny. Baton może nie zasładzał, ale oprócz owocowej słodyczy, nie było w nim innego wyraźniejszego smaku, przez co mi wydał się za słodko-mdły. Posiadał wszystkie cechy nielubianych przeze mnie kaszowatych jabłek (a soczyste, twarde, kwaśne, slodko-winne - wszystkie tylko nie kaszowate! - jabłka po prostu kocham).
Zdecydowanie wolałabym, żeby baton był bananowo-cynamonowy i mniej mączny.


 ocena: 6/10
kupiłam: kawiarnia Legal Cakes w Krakowie
cena: 7,50 zł (za 130 g)
kaloryczność: 161,5 kcal / 100 g; sztuka 130 g - 210 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: banany, jabłka, płatki gryczane, płatki jaglane, odżywka białkowa, cynamon, mąka kukurydziana

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Zotter Labooko Peru "Oro Verde" 75 % ciemna z Peru

Peruwiańską serię otworzyłam czekoladą "nieco inną", "Cacao Tocache" 72%, a teraz ruszę z... pod-serią tej serii, bo wszystkie trzy tabliczki, które na dniach Wam zaprezentuję mają po 75 % kakao (jak Labooko Peru Barranquita 75%), ale są wyrabiane nową metodą, w której chodzi o to, że pod koniec produkcji dodaje się trochę surowego kakao. Kolejność ułożyłam sobie przy zapoznaniu się z opisem tych trzech tabliczek.
Ziarna kakao dzisiejszej są mieszanką Criollo i Trinitario z górskich terenów północno-wschodniego Peru, prosto od kooperatywy Oro Verde, której to nazwa oznacza "zielone złoto", składającej się z tubylców z plemion Chanka i Awajun oraz w 30 %-ach z migrantów. Nie dość, że panuje tam różnorodność kulturowa, to jeszcze hodują różnorodne rośliny, co zapewnia niepowtarzalne nuty smakowe (i na pewno niepowtarzalną atmosferę). To wszystko zachwyciło Zottera podczas podróży, jaką tam odbył wraz z jego córką, Julią. Jakość, mieszanka tradycji i nowoczesności... I jeszcze ten nowy trik w produkcji. Jaki to dało efekt?

Zotter Labooko Peru "Oro Verde" 75 % to czekolada o zawartości 75 % kakao (miazga + tłuszcz) od farmerów z kooperatywy "Oro Verde" z północnego Peru, której czas konszowania wynosi 24 godziny.

Po rozchyleniu papierka zobaczyłam tabliczkę wyglądająca i zachowująca się przy łamaniu jak zaskakująco ciemna mleczna. Była twarda, owszem, ale miała taki "mleczny trzask" i przekrój.

Jej zapach był jednak znacząco prażony, powiedziałabym, że wręcz ze słonawością i mocno orzechowy, gdzie obstawiałabym orzechy laskowe, ale nie jestem pewna; trochę też "poważnie" owocowy. Obstawiać, co czułam w owocowej fuzji, która uplasowała się na drugim planie, nawet nie śmiałam. Mignęło mi coś z czerwonych owoców... coś z owoców w occie, ale nie miałam pojęcia, co konkretnie, więc po prostu spróbowałam.

Na początku także w smaku poczułam głównie prażoną nutę, w czym przejawiały się orzechy i lekka, żywa drzewność.
Ani na krok nie odstępowała tych nut słodycz - była jednak zrównoważona i głęboka. Jej połączenie z tymi prażonymi orzechami skojarzyło mi się z takowymi polanymi kropelką jakiegoś syropu klonowego lub...

Z dodanymi suszonymi, bardzo słodkimi owocami. Nuta owoców pojawiła się bardzo szybko i okazała się zaskakująco różnorodna. Odnalazłam w niej całe mnóstwo świeżych, dojrzałych i bardzo soczystych owoców, ale także właśnie coś podsuszanego. Na pewno były to suszone czerwone owoce - być może wiśnia lub żurawina.
Przez moment pomyślałam o śliwce, ale nawet nie wiem, czy jako o świeżej czy suszonej, bo zagłuszył ją ananas o swoim przenikliwym smaku. Znalazł się tu więc taki owocowy, orzeźwiająco-gorzkawy, ale nie gorzki smaczek. Czułam czerwone owoce; był to cały miks, w którym nic konkretnego nie umiałam jednak wyróżnić. Soczysty i smakowity, nie mający za wiele wspólnego z kwaskiem, nawet tym jedynie owocowym.

Całość miała raczej łagodny, słodkawy (ale też nie taki po prostu słodki) wyraz. Ten klimat, orzechy... w końcu skumulowało się to, doszedł motyw śmietankowy, a ja wreszcie "załapałam". Czułam dobrej jakoś praliny. Laskowoorzechowe nadzienia, kremowe, delikatne, ale bardzo wyraziste - to było to! Coś może nawet jakby skarmelizowane i ciut słonawe kawałeczki orzechów, jakieś czerwonoowocowe towarzystwo, odrobinka śmietanki jako wykończenie. O taak.

Na koniec pozostawał prażony, głównie orzechowy posmak, który na szczęście ani trochę nie wysuszał.

Ta czekolada okazała się bardzo łagodną, ale wyrazistą smakowo kompozycją. Harmonijna, lecz nie taka prosta. Jej cała orzechowość, wręcz pralinowość i owoce (ananas, jakieś czerwone) przyjemnie razem zagrały i - o dziwo - nie były jakoś specjalnie gorzkie, kwaśne czy słodkie, a mimo to daleko tej czekoladzie do nudy. Łagodność wcale nie znaczy tu czekolady nazbyt słodkiej, a już na pewno nie oznacza braku głębi. Była pyszna, idealna na dni, kiedy człowiek nie ma ochoty na wariactwa i dziwactwa. Miała niewątpliwie łagodniejszy charakter od Cacao Tocache, ale... nie smakowała łagodniej.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 596 kcal / 100 g
czy znów kupię: może kiedyś

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

niedziela, 4 czerwca 2017

Pryncypałki Wafelki z kremem kokosowym w białej czekoladzie


Nie wiem, dlaczego w stosunku niektórych słodyczy czuję jakiś przymus spróbowania i opisania ich, ale jak już się on pojawi, to siedzi mi w głowie i tylko męczy.
Tę recenzję w sumie można zaliczyć jako kontynuację dwóch kompletnie odmiennych. Są to bowiem kolejne Pryncypałki (Cappuccino), a także białe wafelki kokosowe. Miałam je najpierw wrzucić razem z "białą serią", ale w końcu uznałam, że to trochę co innego - w końcu tamte to sztuki "na raz", a tu jednak duże opakowanie i w ogóle. Co więcej, ten wpis czekał baardzo długo, bo po prostu nie miałam ochoty pisać o niczym białym, a już o białym i kokosowym w ogóle. Szczerze? Tamte wafelki skutecznie mi to połączenie obrzydziły. Do tego stopnia, że jak latami omijałam rzeczy orzechowe przez wzgląd na często trafiający się metaliczny (sztuczny) posmak, tak teraz stałam się też strasznie sceptyczna, jeśli chodzi o rzeczy kokosowe. O tak, te wafelki nie miały łatwo już na starcie, bo podchodziłam do nich w nastroju gorszym, niżbym szła na ścięcie, ale to była jedyna okazja, bo Mama akurat je sobie otworzyła.

Pryncypałki Wafelki z kremem kokosowym w białej czekoladzie to pakowane w paczki po 235 g "wafelki z kremem kokosowym (39 %) w białej czekoladzie (40 %) dekorowane wiórkami kokosowymi", w których ogółem wiórek jest 21 %. Producentem jest dr Gerard.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki, ale i wyraźnie kokosowy, całkiem smakowity zapach. Czuć tu też białą czekoladę, ale nie była to nuta mdląca.

Wafelki były całkiem nieźle obsypane wiórkami, które niestety za bardzo się osypywały.

Cienkie paluszki kryły wewnątrz sporo, ale nie za dużo, tłustego kremu poprzedzielanego lekkimi, napowietrzonymi wręcz, warstwami waflowymi o chrupkiej, choć delikatnej strukturze. Tłusta czekolada nie zaburzyła ogólnej lekkości.

W smaku słodycz oczywiście stała na pierwszym miejscu, ale nie był to cukier, a biała czekolada - zaskakująco śmietankowa jak na taki produkt, ale i nieco margarynowa. Kokos jednak dał radę się przebić i również wyraźnie go czułam. Ten smak oczywiście napędzały chrzęszczące wiórki, ale wydaje mi się, że także świetnie wypieczony, wyrazisty wafelek.
Niestety, słodycz była tak przesadzona, że mimo wyraźnego smaku kokosa i białej czekolady, szybko robiło się mdło. To pewnie przez posmak margaryny, który też cały czas czaił się w tle, a że ja na margarynę jestem wyjątkowo wyczulona, przeszkadzał mi. Mama na przykład wcale go nie czuła.

Gdy zrobiłam pierwszego gryza drugiej sztuki poczułam się już kompletnie zasłodzona i mignął mi ledwo wyczuwalny posmak prawie-kwasku, będący pewnie połączeniem chemii i margaryny, więc w tym momencie darowałam sobie dalsze jedzenie i zajęłam się herbatą.

To zdecydowanie najlepsze kokosowe wafelki ze wszystkich próbowanych (w białej czekoladzie, w mlecznej czekoladzie), ale dla mnie i tak za słodkie i tyłka nie urywające. To dobre wafelki na poczęstowanie się jedną sztuką, ale nie na kupienie całej paczki. Po jednym jest już za słodko, więc większej ilości po prostu nie widzę sensu jeść.

Od Mamy otrzymałam cztery sztuki, z czego zjadłam tylko jedną i kawałek - i to wcale nie dlatego, by wafelki były jakieś szczególnie niesmaczne. Nie chciałam więcej, bo wyczułam w nich to, co wyczułam, a to wystarczyło, bym nie miała ochoty na resztę, ale chcąc być obiektywna, musze przyznać, że nie były takie złe (chociaż nie mogę też powiedzieć, by mi smakowały) jak na tego typu produkt.

ocena: 6/10
kupiłam: Mama kupiła w Biedronce
cena: -
kaloryczność: 549 kcal / 100 g; 2 wafelki (ok. 23g) - 127 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: biała czekolada 40% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, serwatka w proszku, tłuszcz roślinny: palmowy, shea, sal, mango w zmiennych proporcjach; laktoza, emulgator: lecytyny sojowe, E476; aromat), krem kokosowy 39% (tłuszcze roślinne: palmowy, shea w zmiennych proporcjach; cukier, wiórki kokosowe 17%, serwatka w proszku, mąka pszenna, lecytyny sojowe; aromat], wafel 17% (mąka pszenna, olej rzepakowy, skrobia ziemniaczana, serwatka w proszku, żółtko jaja w proszku, sól, substancje spulchniające: E500, E503; lecytyna sojowa), wiórki kokosowe 4%

piątek, 2 czerwca 2017

Zotter Labooko Peru "Cacao Tocache" 72% ciemna z Peru

Bardzo cieszy mnie fakt, że ostatnio Zotter postawił na rozszerzenie linii Labooko o kilka plantacyjnych ciemnych czekolad. Z samego Peru doszły aż cztery tabliczki o takiej samej (prawie) zawartości kakao, więc trochę mnie zaciekawiło, czy po prostu stamtąd najłatwiej jest mu kakao uzyskać, najbardziej je lubi, czy co. Jak dotąd próbowałam już Labooko Peru Barranquita 75%, Labooko Peru "Criollo Cuvee" 82 % oraz Labooko Peru 100 % i każdą z nich uważam za genialną.
Oczywiście wszystkie nowe bardzo się różnią i każda ma swoją historię, więc postanowiłam je sobie porównać w dość krótkich odstępach czasu, rozpoczynając od tej, z nieco mniejszą zawartością ziaren z północnego regionu Peru San Martin, które to są pozyskiwane od kooperatywy "Cacao Tocache". Jej hasłem jest "kakao zamiast kokainy", gdyż chodzi o to, by ludzie mogli zarabiać na życie legalnie (a to przecież jeden z regionów najbardziej zaplątanych w narkotykowy biznes), robiąc coś naprawdę dobrego - hodując organiczne kakao. Dlatego właśnie zajmują się ziarnami CCN 61, które rosną szybko, ale niestety nie zaliczają się do kakao wysokiej jakości, jak np. criollo. Tutaj jednak nadeszła pomoc ze strony Zottera i dzięki ograniczeniu ilości kakaowców i zbiorów (żeby inne kakaowce mogły "odpocząć"), udało się uzyskać zadowalający efekt z ciekawymi nutami. Farmerzy "Cacao Tocache" dzięki Zotterowi po raz pierwszy mogli sprzedać swoje - już hodowane jak należy! - kakao do Europy, do niego właśnie... dzięki czemu ja mogę Wam wreszcie przedstawić także smak tej czekolady.

Zotter Labooko Peru "Cacao Tocache" 72 % to czekolada o zawartości 72 % kakao (miazga + tłuszcz) z prowincji Tocache z północnego Peru, której czas konszowania wynosi 22 godziny.

Po otwarciu poczułam słodko-opiekany zapach kwiatów, miodu i, chyba, kandyzowanych owoców (coś jakby ananas?) oraz mniej jednoznaczną mieszankę drzew, roślin (być może też jakiś suszonych, takich nieco ziołowych) i opiekanych migdałów. Te ostatnie na pewno czułam w trakcie degustacji, reszta rozeszła się i stała się naplątaną całością.

Wszystko to rozchodziło się od raczej jasnej i twardej przy łamaniu tabliczki o przekroju kojarzącym się ze skałami piaskowcami (nie myślcie, że ze mnie taki znawca, po prostu wygooglowałam i znalazłam, z czym mi się skojarzyło). W ustach jednak była tak tłusto kremowa i idealnie gładka, że aż nie mogłam wyjść z podziwu. Osobiście wolałabym szorstkość, a nie taką tłustość, ale niektórzy na pewno będą zachwyceni.

Od pierwszego kęsa także jeśli chodzi o doznania smakowe doznałam szoku. Poczułam coś niezwykle specyficznego, dziwnego, choć wcale nie mocnego czy porażającego. Było to niezwykle spójne połączenie miodowo-karmelowej słodyczy i siarkowego kwachu... taka siarkowa słodycz? miodowy kwach? Nawet nie umiem tego nazwać. 

Jak już pisałam, nie był to mocny czy specjalnie przenikliwy smak, bo w dużej mierze tonowała to ogólna maślaność i palony, momentami wręcz dymny, posmak w tle.

W pewnym momencie z kwachu wylał się sok, owocowa soczystość przełamująca maślaność i sprawiająca, że kompozycja wydała się lżejsza. Doszukałam się tutaj jakiś dziwnych (jak na nuty w czekoladzie) owoców. Były kwaśne, ale nie miały nic wspólnego z cytrusami. Na pewno czułam ananasa (i tu przypomniał mi się Peru "Criollo Cuvee" 82 %) i kwaśne, zielone winogrona; być może też jakieś przebłyski marakui.

Gdy tak te owoce się rozkręcały, z palonego posmaku w tle wyodrębniłam dość wyraźne orzechy, migdały i wiklinowe (?) nuty oraz pewną cierpkość. Ta, w połączeniu z owocami, przywiodła na myśl wiśnie, a potem, wraz z ogólną słodyczą, sok z owocu granatu. To wszystko zrobiło się bardzo niejasne.
Palenie nasiliło się, wciąż czułam w nim opalane migdały, ale i tę pewną... wiklinowość? Taką jakąś nie tyle drewnianość, co roślinność. Aż trudno mi to sprecyzować, ale ogólny wydźwięk skojarzył mi się z Original Beans Cusco Chuncho 100 %

Na koniec owoce schodziły na dalszy plan, robiło się bardziej słodko-maślanie i bardzo palono. Palony posmak pozostawał w ustach na dość długo, wraz z lekkim poczuciem kwasku i leciutkim wysuszeniem.

Jedzeniu tej czekolady towarzyszyło poczucie, że Zotter próbował przełamać ordynarność mocno paląc kakao oraz dodając dużo tłuszczu kakaowego. Nie dość, że było tłusto, to jeszcze maślaność po prostu się czuło. Co za tym i za mocnym paleniem idzie - także sporo orzechowo-wiklinowych nut, które są już na plus. Mi jednak ten siarkowo-owocowy kwach nie daje spokoju. Z chęcią pozwoliłabym mu bardziej się rozwinąć, bo naprawdę ciekawe owoce tu wychwyciłam, jak chociażby ten ananas czy winogrona. Z nieoczywistymi, drzewnymi nutami stworzyło to intrygującą, inną kompozycję, mimo że kwiatowa słodycz i pewne kwaskowate niuanse cały czas krzyczały, że kakao pochodzi właśnie z Peru. Podobało mi się to, ale jak już pisałam, mam wrażenie, że więcej samego ziarna kakao wyszłoby na dobre, bo jednak trochę za dużo tłuszczu zepsuło odbiór (o słodyczy z kolei nie mam zdania, bo była znacząca, ale ani nie przesadzona, ani nawet specjalnie znacząca).


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 1 czerwca 2017

lody Haagen-Dazs Caramels Salted Caramel

Uwielbiam połączenie soli i karmelu, co pisałam tysiące razy. Bardzo lubię też Haagen-Dazs - uważam, że mają mniej i bardziej udane smaki, ale generalnie wszystkie mi smakują. Rok temu w USA zakochałam się m.in. w Haagen-Dazs Gelato Sea Salt Caramel, czyli lodach na bazie mleka (jak to tradycyjne gelato) o tymże smaku. Jedząc je myślałam, że umrę z zachwytu, a kiedy zobaczyłam bardzo podobny smak u mnie w mieście (!) w Tesco... tu można podstawić popularny w internecie mem "shut up and take my money".

Haagen-Dazs Caramels Salted Caramel / Caramel au beurre sale to lody karmelowe z solonym sosem karmelowym (10%) i kawałkami solonego karmelu (8%).

Po rozdziewiczeniu opakowania (czyt. po zerwaniu folii) zobaczyłam beżowe lody z wielką, ciągnącą się plamą sosu  z kilkoma jaśniejszymi kawałkami karmelu w formie stałej.

Lody pachniały słodkim, maślanym karmelem, trochę śmietankowo, czyli ogółem dość prosto, ale pozytywnie.

Oba dodatki były bardzo wyraziste i wypełniały całą masę po brzegi tak, że właściwie trudno było o choćby łyżeczkę czystej masy lodowej, co według mnie było rozwiązaniem idealnym. 

Z tego, co wyłowiłam, to w samej masie czuć śmietankową bazę, choć miała wyraźnie karmelowy smak. Nie był to karmelowy zasładzacz, a raczej łagodny karmel, oczywiście słodki, ale bez przesady. Wydawało mi się jednak, że sól z dodatków przeniknęła i do tej masy, bo tak jak już pisałam, wszystko to tworzyło całość. Było spójne i wymieszane (tym bardziej, że jadłam tak jak lubię, czyli bardzo topiące się). 

Lody były cudownie gęste, tłustawe, jak na lody na śmietance przystało, i topiły się wolno, mieszając się z sosem-masą. 

Ten nie był ani do końca zbitą masą, ani lejącym sosem. To coś lepiąco-ciągnącego pomiędzy tymi dwoma formami. Intensywnie złoty kolor odpowiadał mocnemu, wyrazistemu smakowi, który to był nad wyraz słodki i równie mocno słony. Nie wydał się za słodki z racji tej solidnej ilości soli, dzięki której i masa lodowa wydawała się słonawa. O tak, to dobry przykład porządnie solonego karmelu.

Większe i mniejsze kawałki karmelu były twardawe, ale nie twarde. Nie rozpuszczały się w lodach, bardziej dopiero w ustach. Skojarzyły mi się z twardawą, nieco chrzęszczącą krówką i w sumie podobnie smakowały. To taki maślano-śmietankowy karmel o stonowanej słodyczy i ze szczyptą soli. Podobała mi się ich struktura, smakowi nie mam nic do zarzucenia. Przyjemne urozmaicenie, ale nie niezbędne.

Całość wyszła słodko i wyraziście karmelowo, ale nie przesadnie słodko, bo przy produkcji soli nie żałowano. Idealne proporcje, zarówno jeśli chodzi o smak, jak i o ilość dodatków.
Moim jedynym zarzutem jest to, że to raczej maślany karmel, a ja wolałabym, gdyby zrobili taki typowo palony.
Gdybym nie jadła gelato Haagen-Dazs o tym smaku, pewnie dałabym 10, ale po prostu muszę tamte jakoś wyróżnić. Jak widać, kawałki karmelu ani mnie grzeją, ani ziębią, ale... ja po prostu wolę mleczną bazę od śmietankowej i wydaje mi się, że karmelowy smak tamtych był "bardziej mój", mimo że słoność i w jednych, i w drugich to strzał w dziesiątkę. 
(Tutaj muszę przyznać, że i cena przekłada się na nieprzyznanie 10/10. Swoje kosztują, a uważam, że soląc samemu lidlowe lody Sol & Mar Helado Dulce de Leche, można uzyskać bardzo podobny efekt.)


ocena: 9/10
kupiłam: Tesco
cena: 23,39 zł
kaloryczność: 281 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak (ale w promocji)

Skład: śmietanka, cukier, mleko zagęszczone odtłuszczone, żółtko jaj, syrop glukozowy, masło, suszony syrop glukozowy, mleko zagęszczone pełne, olej kokosowy, sól, lecytyna słonecznikowa, naturalny aromat waniliowy, substancja żelująca: pektyna