Lubię tworzyć sobie "serie" recenzji. Nie są to cykle ze ścisłymi terminami, czy dokładnie określonymi produktami, ale coś, co sprowadza się do tego, że lubię kolekcjonować. Tak też, na moim "czekoladowym koncie" kolekcjonuję sobie tabliczki "spróbowane". Czasem ustanawiam sobie wyzwanie, że np. spróbuję wszystkie smaki danego producenta. Zazwyczaj zaczynam od klasyków, jak w przypadku lodów Magnum, a czasem... zaczynam od końca, czyli od najbardziej udziwnionych wersji, tak, jak w tym przypadku.
Czekolady Toblerone jadłam już wszystkie trzy podstawowe i... niezgodnie z moim zwyczajem, że właściwie nie kupuję dwa razy tej samej czekolady, kupiłam wszystkie ponownie. Mam bowiem w głowie kilka czekolad, których ponowne kupienie do siebie dopuszczam, a uczynienie tego jest wręcz celebrowaniem smaku. Tutaj już możecie się domyślić, jakie mam zdanie o tych trójkątnych tabliczkach... No, dajcie spokój! Toż to czekoladowy Matterhorn! Jak miłośniczka gór może nie żywić do nich jakiegoś pozytywnego uczucia? Mam do nich słabość, mimo, że opinie o nich są bardzo różne.
Jak już wspomniałam, wszystkie podstawowe smaki jadłam, więc czwarty, jaki znalazł się w mojej szufladzie po powrocie z Alaski, wydał mi się najbardziej interesujący, bo po prostu nieznany. Toblerone Crunchy Salted Almond, to mleczna czekolada z solonymi, karmelizowanymi migdałami i miodowo-migdałowym nugatem.
Otworzyłam tekturowe opakowanie i wydobyłam czekoladowy baton w kształcie szczytów alpejskich, które, żeby ułatwić sobie życie, będę nazywała piramidkami. Już w tym momencie mam dylemat, ponieważ z jednej strony podobają mi się, szczególnie ich zamysł, a z drugiej... jedząc czekoladę, wolę mieć do czynienia z wielkimi, kwadratowymi kostkami, lub tabliczką w ogóle bez podziału.

Zaczęło się podobnie, jak z zapachem. Najpierw najsilniejszym motywem był tu smak mleka, który mimo, że nie był żadnym mlecznym objawieniem, był w pełni przyjemny. Nie miałam poczucia, że jem mleko w proszku, w tej czekoladzie było coś dające do zrozumienia, że mamy do czynienia z najzwyklejszym mlekiem. To bardzo prosty i zarazem silny smak, ale właśnie tym Toblerone kupiło mnie zupełnie. Przy okazji mleka wspomnę o całkiem sporej tłustości czekolady. Jest ona w 100 %-ach mleczno-maślana, więc jak dla mnie, wypada pozytywnie.

...mój język natrafił na coś słonego. Mianowicie na ćwiartkę migdała, bez dwóch zdań, pokrytego solą. Nie było jej za dużo, ale skutecznie unicestwiła słodycz, którą normalnie wyczułabym przy karmelizowanych migdałach. One same miały wyrazisty smak, podkreślony przez proces prażenia. Dzięki temu chrupały, lecz nie były przesadnie twarde. Kawałków migdałów znalazłam znacznie więcej, niż w wersjach podstawowych, a i sama wielkość kawałków była zupełnie inna. Tu natknęłam się na niemal połówki migdałów.
Oprócz migdałów, w czekoladzie znalazł się miodowo-migdałowy nugat, o konsystencji twardej gumy rozpuszczalnej. Był nieco plastyczny, ale gdy go gryzłam nie chrupał ani trochę. Czy przyklejał mi się do zębów? Jakoś niespecjalnie. Miał przyjemnie słodki, wyraziście miodowy posmak, obok którego stała też zupełnie pospolita słodycz. Takie dwa w jednym.
Wydawało mi się, że nugatu jest tutaj mniej, niż w innych Toblerone'ach i że jest on bardziej miodowy.
Całość, zarówno czekolada jak i nugat, tworzą bardzo słodkie połączenie, z którym odrobina soli ledwo sobie radziła. Było smacznie, owszem, ale... dałabym tu albo mniej cukru, albo chociaż minimalnie więcej soli. Czekolada przypadła mi do gustu, chociaż nie jest to coś, za czym będę rozpaczać, że nie kupię tego w Polsce.
ocena: 8/10
kupiłam: Fred Meyer
cena: 2-3 $ (około, bo nie pamiętam)
kaloryczność: 540 kcal / 100 g
Solone migdały przemawiają w tej czekoladzie do mnie bardzo..Uwielbiam ich smak. Dotychczas jadłąm tylko podstawowe wersje Toblerone.Najbardziej przypadłą mi do gustu deserowa, tyle,że przeszkadzały mi w niej trochę te kawałki miodu, które ani to chrupały ani się rozpuszczały.Czasami wręcz przeszkadzały "między zębami".
OdpowiedzUsuńNa szczęście mi nie przeszkadza to włażenie w zęby. ;)
UsuńMuszę przyznać, że i dla mnie deserowa chyba najbardziej smakowała, chociaż smaku białej zupełnie nie pamiętam. Wiem, że jadłam, ale jakoś nie kojarzę.
Moja mama jest ogromna fanka Toblerone, na pewno bym jej takie kupila, jakby byla dosteona w Polsce. I sama bym Z checia sprobowala, bo mam bardzo wysoki,, próg slodkosci,, czyli jak dla kogos cos jest za slodkie, to dla mnie idealne ;)7Ja i Szpileczka tak mamy xdd
OdpowiedzUsuńSą różne gusta, a poza tym... można żyć według zasady "człowiek i cukru potrzebuje". :P
UsuńKocham Toblerona!!! Kto go nie kocha jest głupi xd
OdpowiedzUsuńAj tam zaraz głupi, może po prostu nie toleruje do-zębno-włażących cząstek. xD
UsuńChoć w Toblerone razi niska zawartość masy kakaowej, a przynależność do grupy Mondelez też wzbudza moją nieufność - to jednak również mam sentyment do tych czekolad, nie tylko przez wzgląd na góry. Dobrze wspominam Crunchy Almonds. Jadłam ją w Alpach (http://theobrominum-overdose.blogspot.com/2014/08/toblerone-crunchy-almonds-mleczna-z.html) i choć totalnie się roztopiła - i tak zaskoczyły mnie w niej naprawdę fajnie przyrządzone migdały. Na pewno była to wersja smaczniejsza i ciekawsza niż Crushed Corn http://theobrominum-overdose.blogspot.com/2015/09/toblerone-crushed-corn-mleczna-z-solona.html
OdpowiedzUsuńJa też nie tylko przez góry, bo to jest taki... całkiem przyjemny zasładzacz i tyle! :D
UsuńOch, pamietam ja! Zjadlam, bedac nieswiadoma, ze migdaly sa w zamysle solone i bardzo mi smakowala. Pewnie gdybym wiedziala, nawet bym jej nie otworzyla. I moze byloby lepiej, bo bardzo chetnie bym ja ponownie skonsumowala, co niestety nie jest mozliwe. Daj znac jabys ja gdzies widziala lub znala strone na ktorej mozna zamowic.
OdpowiedzUsuńPS: Sorry za brak polskich znakow.
Ja tam lubię mieć chociażby miłe wspomnienia. ;)
UsuńNie otworzyłabyś ze względu na sól?
Dla mnie Toblerone chyba na zawsze pozostaną ekskluzywnym produktem-zagadką z lat wczesnego dzieciństwa. Ekskluzywnym, bo przywoziła je nam (mi i rodzeństwu) ciocia z Irlandii, a zagadką bo kompletnie nie pamiętam jak smakowały :P A kupować ich teraz nie będę, wolę żyć z myślą że były pyszne :D
OdpowiedzUsuńOne są pyszne. ;)
UsuńMoja Babcia była wielką fajnka Toblerone i zaraziła mnie tą miłością. Jadłam tylko te podstawowe ale ta o której piszesz jest ciekawa i z chęcią bym spróbowała.
OdpowiedzUsuńChyba pierwsza Babcia, która była wielką fanką smacznej czekolady, a nie jakiś wedli. :D
UsuńBardzo lubię Tablerone pyszna czekolada:) . Taką wersje chętnie bym zjadła.
OdpowiedzUsuńTo prawda.
UsuńMoja opinia o Toblerone jest 50:50. Mleczna mi nie smakowała, za to biała już tak. Przyznam, ze wersja z solonymi migdałami prawdopodobnie przychyliłaby tą szalę na +, ale sam anie mam zamiaru jakoś specjalnie się starać o tą tabliczkę.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście w takim przypadku to nie miałoby sensu.
UsuńA nas z kolei w ogóle te czekolady nie kręcą :P Kiedyś próbowałyśmy (ale to już naprawdę dawno temu) jakąś klasyczną wersję, a z rok temu białą, która była dobra aczkolwiek przecukrzona totalnie :P
OdpowiedzUsuńMi tam biała smakowała... przy białych prawie zawsze nastawiam się na ogromną ilość cukru, przymykając na to oko. Aczkolwiek brak "współczynnika przesłodzenia" zawsze jest na plus (co się niestety rzadko zdarza).
UsuńKto jak kto, ale ja plany dotyczące recenzowania całych serii doskonale znam. Milki, Rittery, Mullery, Ehrmanny... Najgorzej, że tych serii mam o wiele więcej, niektórych nawet nie zaczęłam. Tak dużo wszystkiego, tak mało czasu... Daj mi rady, jak Ty wyrabiasz, bo mnie - ilekroć sobie przypomnę - aż boli głowa ze zmartwienia. Na całe szczęście Toblerone i Schogetteny odpadają, bo ich nie lubię.
OdpowiedzUsuńBleh, Schogetteny są paskudne. Po kokosowym, próbowanym daaawno temu, dalej mam uraz.
UsuńJak ja wyrabiam? Nie wyrabiam! :P Obżeram się, jak mi coś nie smakuje, to po kostce-dwóch oddaję, a i tak za dużo rzeczy do spróbowania, za mały limit, za krótkie życie. xD
Pamiętam, że jak pierwszy raz spróbowałam Toblerone to poczułam się jakbym znalazła się w niebie. Niestety, kolejne konsumpcje nie przyniosły już takich uczuć...
OdpowiedzUsuńMigdałową chętnie bym przytuliła, może bym znów się otarła o niebo? ;]
Jestem właśnie ciekawa, jak teraz odbiorę klasyka. Nie wątpię, że dalej będzie mi smakował, ale na pewno nie aż tak jak kiedyś.
UsuńBo ja wiem? Migdałowa, wbrew pozorom, nie była żadnym czekoladowym cudem.
Dla mnie każde Toblerone to okropność! Nie wiem dlaczego, ale już dawno zraziłam się do tej czekolady...
OdpowiedzUsuńCiekawie się komponuje w tej czekoladzie, nie wiem ile dałabym punktów, ale sądzę, że by mi posmakował :))
OdpowiedzUsuńJadłam jedną upierdliwą w jedzeniu Toblerone i bardzo mi posmakowała mimo wszystko, oj pojadłabym ten smak <3
OdpowiedzUsuńOj to prawda: może trochę niewygodna, ale pyszna. :D
Usuń