wtorek, 25 czerwca 2019

Grazioso Maitre Truffout Amaretto ciemna 50 % z nadzieniem o smaku Amaretto

Lubię ciekawe, dziwne, głupie, śmieszne - wszystkie! - historie związane z nabyciem danej rzeczy. Niestety, z dzisiaj przedstawianymi czekoladkami żadna taka się nie wiąże. Kupiłam je sama. Ale! Miał to być piękny akt człowieczeństwa, świadczący o mej miłości do Mamy... Otóż po Bałtyk Whisky & Coffee obiecałam jej, że znajdę coś innego, lepszego na podziałkę. Wprawdzie im dłużej przeglądałam asortyment Maitre Truffout koncernu Gunz, tym bardziej postrzegałam to jako "austriackiego Barona". Szkoda też, że uzgadniając, co kupić, jakoś umknął fakt, że to nie mleczna czekolada. Może powinnam była kilka razy to podkreślić, bo Mama wyszła z założenia, że wszystko, co jej pokazuję jest w mlecznej i... trochę się nie dogadałyśmy. Baryłki Wedla ostatnio jadła ze smakiem, to jakoś nie wpadłam na to, że dalej ciemna czekolada w alkoholowo-nadziewanych propozycjach ją obrzydza. Trochę tego nie rozumiem. Mi te czekoladki najpierw widziały się jako tania, ale alkoholowa wersja Lindt Creation Amarettini, bo właśnie likier migdałowy pasuje mi do Mamy (uwielbia słodycze z alkoholem, ale przede wszystkim z likierami, mimo że obecnie jest osobą niepijącą). Amaretto wydaje mi się czymś wyśrodkowanym, gdy o nasze gusta idzie - obu nam miłe migdały, gorzkawość i moc dla mnie, a likierowość dla Mamy. Ale podział, co? Żart, bo oczywiście czekoladkami się podzieliłyśmy... w proporcjach, których nawet ja się nie spodziewałam.


Grazioso Maitre Truffout Amaretto to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana kremem o smaku amaretto,czyli likieru migdałowego (50%) w formie czekoladek.

Po otwarciu poczułam mocny zapach alkoholu i kawy, ewidentnie nieco gorzkawy, ale i bardzo słodki w sposób likierowo-bombonierkowy. Palony motyw i ciemnawa czekolada dodawały trochę wytrawności, ale dość taniego wydźwięku nie zmieniły.

W dotyku czekoladki wydały mi się tłuste, ale dość konkretne, niemiękkie. Przy łamaniu pykały, lecz odsłoniły plastyczno-rzadkawe nadzienie.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo i gładko, dość szybko uwalniając nadzienie. Ona była tłusto-kremowa, przeciętna. Zaś to, co odsłoniła... rozpływało się w przeciągu paru sekund z racji tego, jak rzadko-wilgotne za sprawą oleju i mleka, a także miękko-margarynowe było. Lepiąca, tłusto-margarynowa, gęsta masa, jaką wszystko to stało się dość szybko, z czasem zdradziła też swoją lekką proszkowość i obecność drobinek cukru (zjadłam dwie kosteczki, a trafiłam na kilka). Całość wyszła bardzo spójnie.
W smaku czekolada przywitała mnie dziwnym, sztucznawym aromatem, ale zaraz się zreflektowała, roztaczając palono-gorzkawy smak i słodycz. Nagle eksplodowała cukrowość i wymieszała się z nutą aromatu. Najpierw wydała mi się pseudo-owocowa, a potem już nie wiem.

Nadzienie podbijało ten sztucznawy smak. Samo bowiem... No właśnie. Samo smakowało sztucznością, która po chwili stała się czystym olejkiem migdałowym, cukrem i wyrazistym mlekiem w pierwszej fazie rozpływania się, a margaryną, pseudocappuccino i olejkami (migdałowym na pewno, ale może i jakimś jeszcze) w drugiej. Olejki... może coś "o smaku rumu" próbowały udawać? W pewnym momencie, gdy nadzienie jakoś "wlazło w czekoladę", zacukrzona kawa dominowała. Bliżej końca jednak znów to cukier, sztuczny olejek migdałowy i margaryna z dziwną goryczką nabierały mocy.

W posmaku pozostała margaryna i wyraziste mleko, poczucie zjedzenia "taniochy o smaku cappuccino" i przesłodzona ciemna czekolada, a na ustach tłuszcz.

Po pierwszym kęsie miałam odruchy wymiotne. Sztuczny oblech, mocno margarynowy i naaromatyzowany. Słodycz silna, choć chyba jeszcze nie aż tak straszliwa, jak dwie poprzednie cechy. Czekolada sama w sobie, gdyby nie sztuczna nuta, mogła by być (nie wiem, czy ona była naaromatyzpwana czy tylko przesiąknięta), ale nadzienie to porażka totalna (choć zaskoczyło mlecznością).
Nic wspólnego z amaretto to nie miało. Już bardziej kawowo smakowało, alkoholu nie czuć (bo nie ma w składzie). I jeszcze ten olejek migdałowy - coś potwornego, nic wspólnego z migdałami.

Na takiego oblecha dawno nie trafiłam (ostatnio to były kulki Schluckwerden Jamaica - Rum Truffles). Owszem, to, że czekolada i mleczność wnętrza nie były złe, spójność, niską cenę obiektywnie można uznać za plusy, ale... subiektywnie chciałabym przyznać najniższą ocenę. Przy drugiej minikosteczce chciałam wypluć, na niej więc zakończyłam, resztę oddając Mamie.
Jako że po konsultacji z nią stwierdziłam, że to po prostu produkt wyjątkowo nie dla mnie (za to pewnie doskonały jako prezent dla teściowej), ocena taka. Mamie też bardzo nie smakowały (choć ona zjadła dwie... ale czekoladki) przez ten olejek migdałowy na pierwszym miejscu (bo co innego, gdyby był likier, albo jeszcze coś, a nie czysty olejek). Stwierdziła jednak, że "może jak ktoś lubi olejek migdałowy, w końcu ludzie dodają do ciast, to i to dobre".


 ocena: 2/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem
cena: 3,59 zł
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcze roślinne (w zmiennych proporcjach palmowy i shea), pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu w proszku, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; aromaty

6 komentarzy:

  1. Aż się sama zdziwilam, ale mogloby mi to smakowac :D przede wszystkim na plus brak alkoholu, no i olejek migdalowy bardzo lubie! Sprobowalabym, zwlaszcza za taką cenę. Ale pierwszy raz widzę je na oczy :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plus Twój personalny, bo ej! Tytułowy smak zobowiązuje!

      Nie dziwię się, bo ona chyba z Niemiec na stoiska jest sprowadzana, to w sklepach raczej o nią ciężko.

      Usuń
  2. To nie żadna tajemnica ani mit, że słodycze upolowane w niebanalny sposób smakują lepiej niż te, po które zeszło się do sklepu pod blokiem i wróciło do domu bez żadnych przygód po drodze.

    Mama zjadła dwie, więc trochę jeszcze zostało. NO CHYBA NIE WYRZUCISZ?! ZJEDZ TO!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Czekoladki nawet dobrze nie wyglądają, więc jak mogłoby zacnie smakować? Margaryna w co drugim zdaniu mówi sama za siebie. Yuk. Przypomniał mi się baton ROM, przy którym miałam odruch wymiotny i pobiegłam to-to wypluć. Ja nie wiem, dla kogo się produkuje niektóre słodycze. Dla ludzi z upośledzonymi kubkami smakowymi? Tyle że tacy nie jedliby słodyczy, bo po co ładować w siebie tyle cukru i tłuszczu, skoro i tak nie czuje się potencjalnie wyśmienitego smaku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak coś czuję, że od tej lepiej by smakowało cokolwiek spod bloku... niekoniecznie ze sklepu i nawet niekoniecznie do jedzenia.

      Kiedyś to sobie myślałam, że spożywka musi przechodzić jakieś testy, ale teraz się nie łudzę. Nie wiem, po co takie robią... Rozumiem beznadziejne limitki, bo wiedzą, że ktoś tam zawsze się skusi i nie obchodzi ich, że więcej nie kupi, bo więcej i tak nie wyprodukują, ale... że to się utrzymuje na rynku.

      Usuń
    2. Ja trochę rozumiem wstrętne limitki, a trochę nie. Jeśli uważamy je za niegodne spożycia z uwagi na smak, to jest to wyłącznie nasz problem. Inna osoba ten smak kocha, więc kupi. Za to obrzydlistwo z uwagi na jakość jest strzałem w kolano. Serio lepiej danego roku wypuścić gówno i wkurzyć fanów, zamiast zrobić przerwę albo wypuścić mniej wariantów?

      Usuń
    3. Nie chodzi mi o smak beznadziejnych limitek, w sensie, że np. nie lubię bezy, a robią coś bezowego i mi nie smakuje, ale np. robią coś kawowego, a wali skarpetą (autentyk).
      Myślę, że mają jakieś głupie statystyki w sensie, że jak mają stałych fanów, to potrafią wybaczyć im jedną-dwie nieudane rzeczy. Pewnie też zakładają, że nikt nie bierze całej serii. I ponoć producenci naprawdę uważają, że jak piszą "nowy, lepszy smak", to ludzie w to wierzę. Miałam o tym na uczelni całkiem sporo, jak to z reklamami jest... Jak widać, mają ludzi za idiotów, czyli pewnie mierzą swoją miarką.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.