poniedziałek, 27 stycznia 2020

Libeert Vietnam 73 % ciemna z Wietnamu

Przy Libeert Lemon & Ginger stwierdziłam, że z chęcią spróbowałabym innych czekolad tej marki, myśląc właśnie o czystych. Obecnie takie cieszą mnie najbardziej, już od dłuższego czasu. Jakiś rok przed opublikowaniem tej recenzji (albo i dawniej) rzuciłam się na Piotry i Pawły w poszukiwaniu czekolad, których zdobycie gdzie indziej byłoby mało prawdopodobne albo niemożliwe (jak w przypadku marki własnej, której wtedy już wstrzymali produkcję, a mi udało się dorwać ostatnie). Z Libeert już też wyboru nie było; znalazłam jakieś resztki. Aż dziwne, że uchowała się z Wietnamu, a więc z regionu, który zaczęłam uwielbiam dzięki jednej z ulubionych marek, Marou.

Libeert Vietnam 73 % to ciemna czekolada o zawartości 73 % kakao trinitario z Wietnamu.

Po rozerwaniu sreberka zaskoczył mnie niespotykanie wytrawny zapach reprezentujący mocne palenie, podchodzące wręcz pod przypalone danie z serem i makaronem... Było w tym coś soczystego w wędzony (niemal mięsny... ale nie że mięso jako ono samo) sposób. Po dłuższej chwili ustabilizowało się raczej jako niejednoznaczne, niewyraziste kawa i pierniczki w polewie kakaowej. W dziwna soczystości (początkowo wytrawnej i wędzonej) z czasem ujawniły się owoce. Trochę kwaśno-goryczkowatych cytrusów, ciemnych owoców leśnych, może jakiś suszonych śliwek... albo cierpkawe galaretki czy dżemy ze śliwek i leśnych, podkręconych cytrusami?

Tabliczka w dotyku wydawała się suchawa, a przy łamaniu twardo-krucha. Trzaskała donośnie i w jakby pusty sposób. Przy odgryzaniu kawałka wydawała zdrowe chrupnięcia i ogólnie właśnie chrupka się wydawała.
W ustach potrzebowała trochę czasu; rozpływała się powoli, z lekkim oporem, ale jednak. Stawała się miękkawą, dość plastyczną, mimo że jednocześnie zwartą masą. Kojarzyła się trochę z kremem, trochę z  plasteliną, sprawiając wrażenie krucho-rozpadającej się. Była kremowo-tłusta, lekko lepiąca, acz pobrzmiewało w niej lekkie rozwodnienie. Pod koniec wydała mi się bardziej sucho-ściągająca, acz wciąż tłusta.

W smaku jako pierwsza pomknęła przypalona nuta, którą szybko dogoniła kawa, rysując obraz (wyidealizowanej) zadymionej palarni kawy, palonych ziaren, na których ktoś już kawę zaparzył i...

...niemal natychmiast dosłodził. Na myśl przyszła mi łagodna kawa, może nawet z mlekiem, a więc jakieś cappuccino czy latte. I to chyba w wersji lekko waniliowej.

Zaraz jednak spod tego zaczęła się odzywać... goryczkowato-cierpka lurowatość? Nienachalny dym? Gorzkość zawalczyła o swoje, zastępując mleczną kawę słodką kawą, do której podano pierniki w polewie kakaowej / czekoladowej. Zahaczyło to o maślaność, ale zaraz pojawiło się i zakryło ją mnóstwo gorzkiego dymu i podwędzanych sugestii.

Nagle poczułam kwaskawe ukłucie. Jedno, drugie... Z tyłu kompozycję zaczęły atakować soczyste owoce. Cały czas przewijały się cytrusy, ale najpierw skupiłam się na  leśnych, z czerwonymi porzeczkami na czele, potem zaś... doszło do tego tyle cierpkości, baza zrobiła się mocno palono-wędzona, że pomyślałam o śliwkach albo raczej o... niejednoznacznych galaretkach o smaku śliwek - ciemnawych owoców leśnych (porzeczki... już nie tylko czerwone).

Gorzkawa baza mieszała się z waniliowato-pudrową słodyczą sprowadzając ją w trochę serowe klimaty (mozzarella? wędzony twaróg?). Na myśl przyszedł mi też łagodny, pszenny makaron. Słodycz w drugiej połowie udanie przełamała soczysta kwaskawość. Należała do cytrusów, w tym do kwaśno-goryczkowatej (bo ze skórką) cytryny. Jakby z... ziemiście-cytrusowej kawy.

Bliżej końca kawa wyszła na pierwszy plan, odganiając słodycz zupełnie. Jej palone ziarna zdawały się ziemiste i mocne, nie zaś przepalono-suche. Przejawiały soczystość. Wydała mi się soczystością dziwnie wytrawną, cierpką, może ściągającą. Znów pomyślałam wręcz o przypalonym makaronowo-serowym daniu w towarzystwie czarnej kawy i dymu.

Cierpkość takowej kawy pozostała w posmaku. Wraz z gorzkim dymem i mocną nutą paloną. Czułam również jakby łagodne wyciszenie i pobrzmiewającą soczystość... nie tylko owocową, ale właśnie też kawy, taką dziwną. Oprócz tego dość mocno ściągnęła.

Całość, zwłaszcza cierpko-przypalone i owocowe (głównie czerwone porzeczki, śliwki) nuty bardzo odlegle można nazwać gorszą wersją Marou Ba Ria 76 %. Śliwkowo-mleczne akcenty przy wytrawności przywiodły mi na myśl Marou Lam Dong 74%, ale też gorszą oczywiście.

Gdybym nie znała nut Wietnamu, a więc dziwnej wytrawności, dymno-przypalonych nut i niejednoznacznej, kwaśnej mieszaniny owoców pomyślałabym pewnie, że średnio im wyszła, bo konsystencję miała kiepskiej czekolady. Pachniała ryzykownie, chwilami wydawała się chamska, ale w tym wszystkim... smaczna. Porównując do innych jedzonych z regionu, bardzo złagodzona, ale wcale nie mocno słodka, wciąż gorzko-kwaśna, cierpka. Słodycz miała tu jednak chwilami nieprzyjemny wydźwięk (przez aromat waniliowy? gdyby go wywalili, na pewno byłoby lepiej, bo miałam wrażenie, że stał też za nutą galaretek.)
Mogła być lepsza, ale i tak wyszła bardzo dobrze.


ocena: 8/10
kupiłam: Piotr i Paweł
cena: 12,99 zł (za 80g)
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, naturalny aromat wanilii

4 komentarze:

  1. Te nuty jakoś mnie nie przekonują... Wytrawnosc, kwaśność, kawa i dym. Jeśli wszystkie czekolady z Wietnamu tak smakują to chyba żadna by mi nie posmakowala :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłoby tak być, bo to dość... Poważne klimaty.

      Usuń
  2. Eeey, fajny ten zapach! Chciałabym taką nietypową i charakterną czekoladę. Wolałabym jednak już bez owoców. Na piernikach mogła przystopować rozkręcanie aromatycznej fiesty. Dokładnie ten sam zarzut mam wobec smaku. Początek z kawą super, pierniki okej. Dym super, bo pasuje do wędzonego zapachu. Po cóż do tych cudowności owoce?

    "Znów pomyślałam wręcz o przypalonym makaronowo-serowym daniu w towarzystwie czarnej kawy i dymu" - to jest ideał. Owoce precz. Dawno nie byłam tak zachwycona ciemną czekoladą poznaną dzięki Twoim recenzjom. Jak dobrze, że mogę ją upolować..............

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj jest tak, że gdy wchodzą owocowe nuty, te inne trochę odpuszczają, tutaj jakieś powiązania właśnie zostawały. Mimo wszystko nie było to tak, że wytrawne danie, a obok na równi owoce - to i mi by nie smakowało.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.