poniedziałek, 20 stycznia 2020

Marou Dong Nai 72% ciemna z Wietnamu

Nie mogę powiedzieć, bym jakoś specjalnie kierowała się sentymentem, ale do pewnych rzeczy go mam i koniec. Pewnie jak każdy. Lubię jednak taki sentyment mieć, np. do niektórych marek. Denerwuje mnie z kolei, gdy słyszę, że "a bo to z sentymentu", a że jestem sentymentalna jako zarzut. Tego nie rozumiem. Marou na ten przykład sobie na sentyment zasłużyło. Lubię sobie myśleć, że to marka, z którą przerobiłam, "zwiedziłam" Wietnam wzdłuż i wszerz (mam tak podobnie z Pacari i Ekwadorem). Tym razem, miała mnie przenieść do południowej prowincji Đồng Nai blisko parku narodowego Cat Tien, gdzie jej właściciele mają własną fermentownię kakao.

Marou Dong Nai 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Wietnamu z prowincji Dong Nai.

Gdy tylko rozchyliłam złoty papierek, poczułam intensywny zapach opalanego drewna... czy wręcz drzew, o grillowano-prażonym, niemal podwędzanym charakterze. Było to ciepłe i żywe, soczyste jednocześnie... Aż w pewnej chwili pomyślałam o jakimś serze koloru żółtego... w trakcie jedzenia wydało mi się to bardziej mleczne, acz wciąż z pazurkiem. Drugą wiodącą nutą okazały się owoce. Najpierw wpisane w otoczenie, aż z aspiracjami do wytrawności, że aż trudne do nazwania. Gdy jednak zapach nieco się rozszedł, bez dwóch zdań poczułam czarną porzeczkę. Soczysta i słodko-cierpka... może w towarzystwie "buraczanych" owoców czarnego bzu i trochę-troszeczkę jeżyn?

Lśniąca tabliczka była twarda i przy łamaniu trzaskała w sposób zapowiadający, że będzie bardzo zbito-kremowa.
W ustach rozpływała się rzeczywiście kremowo, ale... jak suchawy w pozytywnym sensie, nie za tłusty ser. Jak na czekoladę jednak była dość tłusta. Nieco zalepiała, acz pozostawała bardzo zwarta.

Przy robieniu kęsa uderzył ciepły, prażony motyw, który szybko zaczął rosnąć, rozrzucając po drodze rozgrzewające, ale nie bardzo ostre przyprawy (korzenno-indyjskie, w tym pieprz). Dużo w tym drzew / palonego drewna, które nie czekając, utworzyły stateczne, wykwintnie gorzkie tło. Jakby z tej gorzkawości przypraw brała swój początek słodycz.

Po paru chwilach kolejne uderzenie. Tym razem soczyście-charakterne owoce. Poprzez gorzkość i prażenie wkradły się lekką cierpkością. Czułam wyraźnie dojrzałe, słodko-cierpkie czarne porzeczki ze specyficznym kwaskiem... do którego dołączyła nuta ukwaszonych, może palono-konfiturowych innych owoców. Niejednoznaczne i trochę przyprawione, na pewno ciemne, ciemnoczerwone... Słodko-charakterne wiśnie? Takie aż miękkie... Jakby mniej cytrusowy grejpfrut...  i konfitura z czarnego bzu? To zalatywało mi aż wytrawnie, trochę burakami, a jednak owoce zdecydowanie trzymały się słodyczy, która rozgościła się jako element bazy.

Słodycz rosła leniwie, ale pewnie. Prażono-palone drewno łagodniało, aż w końcu jakoś w drugiej połowie rozpływania się kęsa, stało się mlekiem... lub nawet słodkawym serkiem (homogenizowanym?). Cierpko-kwaśno-wytrawne nuty prażenia i przypraw co i raz sugerowały a to ser jakiś żółty, a to ewidentnie ser wędzony, ale nic z tego w końcu jakoś wyraźnie się nie ustabilizowało.

Mleczność płynęła, mieszając się z silnie prażonym ciepłem oraz soczystymi, ciemnymi owocami, by z czasem wtłoczyć je w wytrawny smaczek marynowanych śliwek (śliwek ume?). Goryczkowato-kwaskawe, cierpkie owoce na koniec wzrosły, jednak zrobiły to jakby za pozwoleniem statecznej, gorzko-neutralnej i słodkiej bazy. Pod koniec słodycz kumulowała się w mleku i... miodzie? Jak mleko z miodem i przyprawami?

W posmaku pozostała słodkawa mleczność, jak i wytrawniejszy ser oraz cierpkość bardzo słodkich owoców z odrobiną kwasku. Postawiłabym na czarną porzeczkę, czarny bez i śliwko-wiśnie. Czułam też łagodną słodycz bliżej nieokreśloną (jak jasne, nijakie miody?).

Całość bardzo mi smakowała z racji tego, że pokazała, co potrafi i co miała pokazać, mimo łagodności. Ta łagodność... też taka "umowna" mi się wydała, ponieważ to raczej stateczność, niska dynamika. Bardzo wyrównana, bo i gorzka, i słodka, i z kwaśnością. Nawet wytrawności jej nie zabrakło. Intrygujące, niecodzienne nuty wkomponowały się w te w gruncie rzeczy zwyczajne. Splot drewna / drzew i przypraw z dodanym mleko-serem oraz owoce z wytrawnymi wybiegami (porzeczki, wiśnie, ale z buraczanym bzem i ume). W dodatku smaki odsłaniały się lub trwały jakby w wyjątkowo przemyślany sposób.

Czytałam, że jest podobna do Ba Ria 76 % z sąsiedniej prowincji i powiem tak: podlinkowana była charakterniejsza, dynamiczniejsza i smakowicie napastliwsza, nut bym mocno podobnymi nie nazwała, ale wiśnie, "niecytrusowe cytrusy", drewno i przyprawy (w dzisiaj opisywanej przyprawy delikatne, o wiele mniej jednoznaczne), "coś śliwkowego i niepolskiego" można połączyć. Może to nie powinno dziwić, bo nuty to dziwne, a więc... charakterystyczne dla regionu? Jestem ciekawa, jak by je nazwał ktoś miejscowy.
Mi już bardziej skojarzyła się z Ben Tre 78 % również o nutach drzew / drewna, "słodyczy czegoś jasnego", nieoczywistą w kwestii owoców, gorzko-przyprawioną i z kolei mięsistą. Te ostatnie - wiadomo, dzisiejsza łagodniejsza pewnie też poprzez %.
Owoce wydały mi się podobne do tych z Jordi's Chocolate Viet Nam Ben Tre 75 % (śliwki, porzeczki, jeżyny z sugestiami konfitury), ale Jordi's to pewne siebie orzechy, nie drzewa.
Spora ilość mleka i ser oraz aż takie wyrównanie między smakami do pewnego czasu zapowiadały 10, ale tak sobie myślę, że tej kompozycji większa zawartość miazgi wyszłaby na dobre.


ocena: 9/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: 27 zł (dostałam rabat; za 80 g)
kaloryczność:  592 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy

6 komentarzy:

  1. Ta czekolada przywodzi na myśl tabliczkę czekolady Magnum. No i oczywiście zapewne jest dedykowana Martą ;) utożsamiam się z wszystkimi inicjalami M na produktach :
    Także nie lubię gdy mój sentymenyalizm jest podnoszony jako zarzut w merytorycznej dyskusji i używany jako obelga ... Nie rozumiem tego. To dobra cecha nie raz ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O zobacz! To na szczęście też o wiele lepsza czekolada, niż Magnum.

      Dokładnie! Nasz sentyment, tak jak wspomnienia przecież przekładają się na to, kim jesteśmy obecnie i w przyszłości.

      Usuń
  2. Opakowanie w środku i kształt czekolady skojarzyly mi się z Magnumem :D zawartość kakao chyba byłaby jeszcze dla mnie znośna, zwłaszcza jeśli to łagodna czekolada :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi na szczęście z Magnum się nie skojarzyła.

      Zdecydowanie i Tobie mogłaby smakować.

      Usuń
  3. Co jest złego w sentymencie? Albo inaczej: w jakiej sytuacji usłyszałaś to jako zarzut? Posługując się naszym ulubionym słowem, sentyment jest LUDZKI :P

    Buraczane owoce źle mi się kojarzą. Od razu myślę o waflach ryżowych z buraczanymi malinami i czekoladą, fujka. Kompozycja owoców nawet zacna jak na ciemną czeko. Nawet wiśnie jako jedna z nut są na plus. Oczywiście najbardziej przemawia do mnie czarna porzeczka. Mleczność to chyba z myślą o takich plebsikach jak ja. Zdecydowanie żarłabym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarzut, że np. lubię Menakao, bo mam sentyment - zmieniło się na gorsze, a ja w sumie dalej lubię. W rzeczywiści tak, mam sentyment plus wciąż są lepsi od wielu innych marek.
      Albo sentyment do pastylek Goplany - fakt, mam go, ale te Wawelu to przy nich serio dziadostwo, haha.
      Kolejny przykład, że mam sentyment do starych gier, a przecież to często głupkowate produkcje. A według mnie wystarczy chcieć się doszukać sensu, to się go znajdzie. Plus: tak, mam sentyment, bo na nich się wychowałam.

      Buraki w słodycz mi też się źle kojarzą, ale ogół ten tutaj... Mniam. Po tym, jak odebrałaś moją Halba czuję, że ta by Ci smakowała. Tylko... Co byś w niej wyczuła? Oto jest pytanie. :D

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.