czwartek, 2 stycznia 2020

Terravita Mięta-Limonka mleczna z nadzieniem o smaku mięty i limonki

Z czekolad otrzymanych od Terravity w ramach współpracy, z nadziewanych zostały mi trzy, z czego dwa smaki analogiczne do tabliczek Scholetty z wiosennej linii, jakie zakupiłam na współę z Mamą. Nie mogłam się doczekać porównań, ale dzisiaj opisywana... odstawała, zalatywała. I to w dobrym tych słów znaczeniu! Właściwie między innymi ze względu na nią zależało mi na tej paczce. Połączenie smaków to bowiem ciekawe, niespotykane i lubiane przeze mnie (acz spotkałam się z nim ze dwa razy w restauracjach sushi, nie w czekoladzie).

Terravita Mięta - Limonka Czekolada mleczna nadziewana to czekolada mleczna o zawartości 30 % kakao z nadzieniem o smaku miętowo-limonkowym, z kawałkami miętowymi, które stanowi 50 % całości.

Po otwarciu poczułam intensywną, kwaśną cytrynę zestawioną z silną słodyczą mleczno-cukrową. Ogólna kwasowość zasugerowała kwaśno-zacukrzoną maślankę. Limonkę czułam, ale bardzo słabo (że aż nie jestem jej pewna). Mięty natomiast... prawie wcale.

W dotyku tabliczka wydawała się tłusta, ale konkretna. Na dotyk to nawet trudno stwierdzić, czy pójdzie w kierunku miękkości czy twardości. Przy podziale itp. okazało się, że mimo pewnej miękkawości, bardziej się rwie, niż ugina, ale zachowuje zwartość. Dość gruba warstwa czekolady skrywała zbite, acz plastyczne nadzienie.
W ustach czekolada okazała się tłusto-kremowa. Rozpuszczała się w średnim tempie na gęsto-miękką, zalepiającą usta masę. Nadzienie to zalepianie podtrzymało, acz ono było już mięciutką jak ciepła plastelina grudką margaryny. Rzadsze od czekolady, było od niej tłustsze w oleisty sposób i minimalnie soczyste. Ulepkowaty krem okazał się bardzo plastyczno-mazisty i proszkowy do granic możliwości. Skrywał parę sporych kryształko-"szkiełek" / kawałków miętowych (cukru miętowego?). Rozpuszczały się łatwo i szybko, a gryzione trzeszczały / skrzypiały. Wtapiając się w otoczenie, wyszły zaskakująco przyjaźnie, a nie po prostu jak kryształki cukru.

Ku mojemu zdziwieniu w smaku czekolada nie przesiąkła nadzieniem. Przywitała mnie ogromem cukru, do którego doszedł mocno mleczny smak. Wydała mi się cukrowa, ale jednocześnie z sugestią wanilii i łagodnej maślaności.

Nadzienie dołączyło poprzez słodycz, która przez nie rosła do poziomu przesady, oraz mleczność. Wydało mi się głównie słodkie, że aż mdłe. Mdłe w cukrowo-pudrowy sposób. Właśnie po tej pudrowości mknął smak cytrynowy. Do tego stopnia słodko-pudrowy, że aż dziwnie sztucznawy. Kwaśność cytryny pojawiała się epizodycznie, ale mimo że była zadowalająco wyraźna (jako zaskakujące wręcz ukłucia), nie przełamała słodyczy. Ta rosła bezkarnie. Wydawała się wyodrębniona przez to, że nadzienie bazowo było mleczno-margarynowe. Niestety to nie głębia mleka, a smak dość płaski.
Z czasem wnętrze wydało mi trochę chylić ku słodko-goryczkowatej limonce.

Goryczka nasilała się, gdy trafiałam na kryształki. Wyrazista i silna, cięła wszystko niczym brzytwa, by podrzucić goryczkowato-ziołowy smak mięty. Chłodziła i orzeźwiała, przy czym i limonka się uwypukliła. Było w tym coś z goryczkowatego aromatu, co wyszło zaskakująco przyjemnie i... jak naturalny, nienachalny aromat. Szybko jednak i mięta wtapiała się w resztę.

Niestety, miętowe ochłodzenie, te kwaśno-gorzkie uszczypnięcia powodowały, że na końcówce bardziej denerwował mdławo mleczny, cukrowo-pudrowy smak. Czekolada na końcówce odeszła w niepamięć, może tylko jako maślano-cukrowe echo pobrzmiewała.

Mimo wszystko, to wyrazista limonka, i mocna, chłodząca, bardziej goryczkowata niż słodka, mięta pozostały w posmaku. Oprócz tego zasłodzenie i zatłuszczenie, także jako osad na ustach. Dwie pierwsze, mimo że trochę przerysowane, były jak najbardziej w porządku.

Do tej czekolady mam mieszane uczucia. Z jednej strony wydawała się zrobiona z cukru, a miękkość całości, ale przede wszystkim środka po prostu wykończyła mnie (brakowało mi lekkości, która pasowałaby do tego smaku), że większość oddałam Mamie, ale z drugiej... to pomysłowe połączenie z naprawdę smaczną miętą. Cytrusowość i kwaśność wyczuwalne, tylko... szkoda, że w tak cukrowo-pudrowym otoczeniu. Czuję, że zdecydowanie lepiej wyszłoby to z ciemną czekoladą, jednak tym, których sercom bliżej do słodko-miękkich czekolad, powinna przypaść do gustu.
Przypomniała mi czekoladę Katy nadziewaną o smaku Miętowym (która już sama w sobie widziała mi się jako "mleczna wersja Terravity 70 % Mint).
Mamie smakowała, mimo że żeby wszystko poczuć, potrzebowała zjeść znacznie większą ilość, niż ja. "Słodka, miękka i... miętowa.", po jakimś czasie: "O, a teraz w ustach tak cytryna została!", przy innym zaś kawałku: "A co to mi tak chrupie? Cukier? Ojej! Pokrzywą jakąś dało!". Odkrywania więc sporo tu miała, dobrze więc, że smakowała. Ona z kolei poczęstowała jeszcze kogoś, kto już miał takie same odczucia, co ja mimo że słodycze jada podobne, co Mama.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od Terravity
cena: -
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, ekstrakt wanilii), nadzienie (cukier, tłuszcz palmowy, serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, naturalny aromat miętowy, proszek soku cytryny 0,5%: koncentrat soku z cytryny, maltodekstryna; lecytyna sojowa, naturalny aromat limonki z innymi naturalnymi aromatami, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; aromat

5 komentarzy:

  1. Chyba nigdy nie jadłam miętowej czekolady która byłaby mleczna, częściej jednak spotykam się z ciemnymi. Myślę że niestety takie połączenie z mleczną byłoby dla mnie jeszcze gorsze i tym bardziej kojarzyłoby mi się z pastą do zębów :p ale nie powiem, cytrusy są tu ciekawym elementem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio sporo właśnie mlecznych zaczęłam widywać, np. Katy z Kauflandu (jest na blogu).
      Z pastą? A może z lodami? Lubisz miętowe? Zawsze uważałam takie za dobre (ale daaawno nie jadłam).

      Usuń
    2. Właśnie nie znoszę miętowych lodów :(

      Usuń
  2. Miętowe ostrza rozcinające jęzor, by limonka mogła przeniknąć je na wskroś. Mmm, brzmi jak ideał stworzony wprost dla mnie. Oczywiście chrupanie szkła także na minus. Zgodzę się za to, że połączenie smaków ciekawe. Ja bym wolała bez limonki, niemniej brawa za inwencję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jutro czeka mnie Zotter z limonką, brazylijską wódą i tak sobie pomyślałam, że gdyby jeszcze wódę dać i ciemnego Zottera (ten mój akurat mleczny), to w ogóle byłoby... szaleństwo, jakieś party hard i unicornów tyle, co gwiazd na niebie. :>

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.