czwartek, 9 kwietnia 2020

Georgia Ramon 70 % Halen Mon PDO Sea Salt Flakes ciemna z solą morską

Od dłuższego czasu zupełnie nic nie solę, a wiele rzeczy wydaje mi się za słona (bo jak np. wędlina jest już posolona, to przecież jest; nie płukam jej). Według mnie nawet zwykły ogórek soli nie potrzebuje. "Sól wydobywa smak"? Chyba swój własny, słony. Czekolady z solą jednak... czasem mogę zjeść. Kiedyś je uwielbiałam, obecnie wolę czysty smak czekolady. Dzisiaj prezentowanej bałam się, nie ukrywam. Georgia Ramon nie patyczkuje się bowiem z dodatkami. I o ile kocham ich czyste ciemne czekolady, tak innym... nie daję rady. Carolina Reaper Chili po 3 minikosteczkach i to w dwóch podejściach nie dałam rady (z ostrością mam jak z solą, ale trochę inaczej; kiedyś bardziej lubiłam ostrość, obecnie toleruję nie za mocną w pewnych przypadkach; wolę jak jest taka bardziej "wyrównana"; są też rzeczy, w których ostrości za nic nie toleruję).
Sól dodana do tej czekolady to sól morska z wyspy Anglessy (walijska wyspa, Wielka Brytania) od firmy Halen Môn.

Georgia Ramon 70 % Halen Mon PDO Sea Salt Flakes / Meersalz-Flakes to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z płatkami soli morskiej.

Zabrawszy się za papierek, poczułam wyraziste nuty soczystej ziemi oraz solonych i prażonych orzechów. Obstawiałabym brazylijskie, pistacje, fistaszki, choć dopiero z czasem się rozwinęły - wraz z poczuciem ciepła. W nie wpisała się także słodycz dżemu z owoców dzikiej róży.

Przy łamaniu tabliczka była twarda, wydawała się dość tłusta. Soli w przekroju na oko nie dostrzegłam za wiele.
Czekolada rozpływała się powoli, raczej łatwo i idealnie gładko. Była średnio tłusta, raczej kremowa i z poczuciem wodnisto-soczystości. Odebrałam ją jako tłustą, ale ani trochę nie ciężką, bardziej "esencjonalną".
Rozpływając się, kawałek mniej więcej w połowie ujawniał dodatek: drobniutkie płatki soli w ilości całkiem sporej, ale nie przesadzonej i trochę kryształków (na szczęście nie za dużych). Rozpływały się wraz z czekoladą, na szczęście szybciej od niej i wtapiając się w nią. Nie odstawały. Wydaje mi się, że sól była bliżej wierzchu niż spodu, więc znaczenie miało, jak kładło się kawałek w ustach. Słoność działała krócej, gdy kładło się spodem na język - tak właśnie robiłam przez większość tabliczki (raz i drugi obróciłam, ale nie za każdym razem).

Od chwili wgryzienia się, smak wydał mi się mocno maślano-śmietankowy... taki... "nabiałowo tłuszczowo-kremowy", trochę pudrowy. Wydało mi się to niemal słodziuteńkie w wydźwięku, do głowy przyszło mi miodowe toffi.

Miodowe, ponieważ w tle wyłapałam sugestię pikanterii, która jakby zaraz miała zacząć podrapywać. Mieszała się z lekko owocowymi (słodko-delikatniusio malinowymi?) przebłyskami. Wydaje mi się, że ogólna słodycz, ale i właśnie owocowa nutka miały lekko pudrowo-cukierkowy akcent. Niewątpliwie miały słodko-pełny wydźwięk. Stała przy nich prażoność, której to ciepło na dobrą sprawę nasuwało na myśl palone konfitury. Palone... że aż odymione. Chwilowo robiło się ciężko, kumulowała się gorzkość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam leciutkie uszczypnięcie soli, po czym usta zalała fala soczystości. Było to starcie cytrusów i owoców dzikiej róży (z domieszką malin?), która to kontynuowała konfiturowe nuty. Z cytrusów... wyróżniłabym cytryny i pomarańcze. Mieszały się z czymś konkretniejszym, dym zasugerował ziemię, ale... kwaśność i cierpkość, które czułam były poprzez pobrzmiewającą słonawość spychane ku owocom. To wciąż coś w tych konfiturach musiało być... Jakiś kwaśno-cierpki rokitnik? Może konfitura ze skórką pomarańczy?

Następnie słony smak zaczął przybierać na znaczeniu. Miałam wrażenie, że chwilami za bardzo odzywa się maślana neutralność, ale po chwili nikła zupełnie na rzecz słoności i soczystości. Wyraźnie poczułam sól, ale wciąż opiewaną przez soczyste i słodkie rzeczy.

A także palono-prażone orzechy. Zdecydowanie miks jakiś charakterniejszych, trochę drzewnych i... solonych. Przewodziły pistacje, ale sporo było też brazylijskie. Bliżej końca robiło się coraz bardziej orzechowo, może drzewnie. Wróciło ciepło i dymno-soczyste (mniej owocowe) nuty. Nastąpiła kumulacja gorzkości, a sól usunęła się, pozwalając kawie (która pojawiła się nie wiadomo skąd) na nieoczekiwany debiut. Końcówka była więc odymiono-kawowa i przyjemnie mocna.

W posmaku pozostała właśnie palona kawa, prażone orzechy i dym, ale także ta "nabiałowa", maślana tłustość jakby na zasadzie kontrastu po słoności i soczystość cytrusów / rokitnika. Słodycz... bardzo odległa i toffi-konfiturkowa.

Całość zszokowała mnie tym, jak wyważona była. Delikatna, spokojna baza i dodatek, którego nie pożałowano, a który jedynie wkomponował się w resztę. Sól wyraźnie wyczuwalna, ale w dobrym kontekście, rozkręcając soczystość. Podobała mi się cytrusowość i niecodzienne nuty "róży z czymś" (rokitnika? chyba - nie znam za dobrze jego smaku). Słodycz nie była zbyt wysoka, a gorzkość... no, też była. Mogłoby być więcej, ale i tak orzechy i kawa wyszły smacznie. Czekolada nie była kwaśna, a bardzo soczysta z mocnymi sugestiami kwaśności owoców - to ciekawe. To takie... przystępne. Zwłaszcza, że i sporo maślaności, pudrowo-toffi słodyczy tu było. Właśnie ta maślaność i pudrowość mi przeszkadzały (wydały mi się podkreślone na zasadzie kontrastu przez sól i lekko pikantnawą nutkę), ale uwierzę, że właśnie one komuś innemu mogą wydać się wielkim plusem.

Osobiście zdecydowanie wolę Grossa 56 % z solą - może i słodsza, ale nie tłustsza smakowo (a też z nutą śmietanki i toffi, ale "w wersji dla dorosłych"), soli też ilość odpowiednia (w Grossie nieco mniej, co mi odpowiada), a jednak Gross miał intensywną, obłędnie czekoladową bazę (mniej owocową, a bardziej po prostu czekoladową).


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 19 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, płatki soli morskiej 0,9%

4 komentarze:

  1. "Od dłuższego czasu zupełnie nic nie solę, a wiele rzeczy wydaje mi się za słona" - tę recenzję chyba pisałaś 10 lat temu :D ""Sól wydobywa smak"? Chyba swój własny, słony" - uważam podobnie. To już inny smak, bo podstawowy + słony. Nie rozpoznałabym orzechów brazylijskich po zapachu, ale nic w tym dziwnego, skoro jadłam je ze trzy razy w zacnym mym żywocie. Spora ilość pyłu plus kryształki to dla mnie zdecydowanie jest ilość przesadna. Kwaśność przy soli, do tego cierpkość... uch, nie dla mnie takie 'uciechy'. Poboczne nuty podobają mi się bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No... jakiś czas temu, ale dlaczego 10 lat? W Suwałkach jeszcze coś tam soliłam chyba (?) i żyję w jakimś zawieszeniu czasowym, haha. Serio, jakoś nie czuję upływającego czasu.
      Ja do orzechów brazylijskich zasiadłam raz świadomie, do samych. Żeby dobrze je zapamiętać. Tak specyficznie żadne, tłuste i... jak ogłupiała wersja fistaszków, że z niczym ich nie pomylę. Tak nudne orzechy... to rzadkość.

      Usuń
    2. Czytam mój komentarz i zupełnie nie wiem, o co mi chodziło z tą solą i napisaniem przez Ciebie recenzji 10 lat temu. Lól.

      Usuń
    3. Może skopiowałaś moje zdanie ze wstępu i tak skomentowałaś, bo np. przeczytałaś "od pewnego czasu", co wskazywałoby, że to zmiana całkiem nowa, a że wiemy, że nie solę od daaawna? Hm, albo pisałaś za bardzo rano, haha. Obstawiam, że około 10 to u Ciebie wcześnie rano? Swoją drogą, kolejna różnica chyba między nami, co? Ja kocham strasznie wcześnie wstawać.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.