Cacaoken to marka doceniona przez AoC. Jej nazwa po japońsku znaczy "kakaowe laboratorium" - odnosi się do ich fabryki znajdującej się w mieście Fukuoka, gdzie eksperymentują z różną fermentacją ziaren.
Traf chciał, że zamiast kupionej, wysłali mi tę... Oczywiście, gdy podniosłam problem, wysłali mi wybrane przeze mnie czekolady innej marki w zamian, ale zostałam z taką czekoladą... o której kompletnie nic nie wiedziałam, ot. Cacaoken sama jedna taka została, to pomyślałam, że puszczę wcześniej, bo w dodatku z tak niespotykanym dodatkiem, że niczego mi to nie zaburzy. Otóż to smak hojicha, czyli prażona zielona herbata, która jest ponoć "herbatą jesiennych wieczorów". Właśnie takiego Kit Kata kupiłam Oldze na walentynki 2020 r. (ciekawscy, zadanie dla Was - liczcie sobie, jak to z tą chronologią, huehue). Jak to dziwo, hojicha, wychodzi w wafelku, a jak w tabliczce kompletnie różnych producentów?
Wracając do mojej czekolady... Japończycy od lat przywiązywali ogromną wagę do jedzenia, jak i właśnie słodkości, nadając wszystkiemu nazwy. Są dla nich ważne. Nazwę tej zapisali w obu alfabetach (i przetłumaczyli na angielski) - to "woń płodności", sposób na serce (oczywiście nie na zawały). Wiadomo, chodzi o uczucia i w ogóle, aczkolwiek o tym wszystkim, jak i o prozdrowotnych właściwościach kakao znalazłam informacje w pięknym kopertowym opakowaniu.
Cacaoken Hojo no Ka / Houjyo no Ka / Milk Chocolate Hojicha to mleczna czekolada o zawartości 56 % kakao z Wietnamu z Hojicha, czyli prażoną zieloną herbatą
Tabliczka o niewiarygodnie ciemnym kolorze w dotyku wydawała się tłusta i delikatna, ale łamanie szybko wytknęło mi błąd. Wykazywała przy nim kamienność, głośno trzaskając.
Gdy tylko odgryzłam kawałek, po usłyszeniu zdrowego chrupnięcia, poczułam, jak twardy kawałek szybko się rozpływa. Czekolada okazała się tłusta w śmietankowo-mlecznym kontekście. Mimo że zbita, dosłownie zmieniała się w śmietankę, wraz z jej śliskością i rzadkawością (pełną, ale jednak rzadszą niż tłustość maślana). Jednocześnie, czekolada jako całość, była bardzo, wręcz szorstko proszkowa (obstawiam, że to zmielona herbata). To na szczęście jakby trochę hamowało rozpływanie się. Otłuszczała usta, ale nie przytłoczyła - właśnie ta ziarenkowa szorstkość wyszła na dobre. Z czasem odnotowałam leciutko podsuszający efekt wraz ze ściągnięciem na koniec.
Po chwili zaszarżowało mleko. Wydało mi się naturalnie orzechowe, a więc też z leciutką goryczką, acz już łagodniejsze. Podszepnęło matcha latte, z porządnie spienionym mlekiem o niskiej słodyczy. Zrobiło się bardziej rześko, a do kompozycji dotarły żywsze motywy roślin.
Mniej więcej w połowie herbaciana nuta wydawała się wytrawnie prażona i cierpka, że aż lekko ostra, rozgrzewająca. Odlegle mignęły mi przyprawy korzenne, jakby ukryte w dymie, w których rześkość zielonej herbaty z ziołami położyły nacisk na... ostro-chłodzące anyżowe akcenty?
Bliżej końca słodycz, jakby naturalnie płynąca z mleka, poprzez prażoność zrobiła się jak ostro-rześkie przyprawy, a w końcu kwiaty, właśnie też wchodzące w rześkość. To, o dziwo, były jednak kwiaty... przeznaczone do suszenia, a zawilgocone. Teoretycznie lekkie, ale niezbyt. Wkręcił się łodyżkowy motyw, a w zieleninie herbata zielona postawiła na swoim.
Po zjedzeniu na długo pozostał posmak cierpkiej, zielonej herbaty, ogrom goryczki palenio-prażenia, herbat i ziół, z którymi mieszała się wytrawność. To znów nieśmiała nutka herbaty czarnej z cytryną. Obok tego, w pełnej harmonii stał smak naturalnego mleka. Było łagodną ostoją, bo przecież... Czułam algi, strączki i orzechy, lekko osnute dymem. Przełożyło się to na lekkie ściągnięcie i poczucie suchości w ustach, mimo tłuszczu na ustach. Zdziwiłam się, że po paru chwilach nagle... okazało się, iż pozostałam z posmakiem słodkiej, zielonej herbaty.
Tabliczka wyszła mocno, uderzająco i dosadnie, a przy tym... Łagodnie. Tak, jakby w wyjątkowo udany sposób na zasadzie kontrastu chciała uwypuklić moc zielonej herbaty i strączkowo-zielonych nut Wietnamu. Mimo wyrazistego dodatku bowiem, sama baza miała mocny fundament (sporo nut podobnych do Marou Dak Lak 70%, której recenzja 13.11.20).
Pierwszy kęs mnie zaskoczył, przy drugim czekolada wydała mi się niesmaczna, a każdy kolejny do samego końca udowadniał mi, jak bardzo się myliłam. Okazało się, że ta wyjątkowa, intrygująca kompozycja wciągnęła mnie i bardzo mi posmakowała. Skrajności, dziwności, a jednak tak zrobione, że gdy się to "chwyci", jest zacnie. Mocna ziołowość, zielona herbata, matcha, herbaty inne... a i nutki rześko-owocowo-ziołowe. Nie silne, ale obecne, tak jak i strączki, algi. Ich wytrawność częściowo wydawała się sugerowana, częściowo płynąca z kakao. A co do słodyczy... ta była, owszem, ale jakby nie. To też dziwnie fajne.
Jedyne, co na pewno mi nie odpowiadało, to tłustość śmietanki i szybkie rozpływanie się. Wszystko inne, jako ciekawostka na raz - geniusz. Nie chciałabym jednak do tej tabliczki wrócić. Zbyt odchodziła od tego, czego normalnie oczekuję od czekolady.
Ponoć hojicha zupełnie nie smakuje jak zielona herbata, a jak czarne. Cóż, to dziwne, bo ja tu czułam, jakbym miała do czynienia z matchą.
ocena: 9/10
kupiłam: Cocoa Runners
cena: wpadła przez pomyłkę (normalna cena to £7.95 za 20 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, cukier, prażona zielona herbata
Dziękuję <3 Lubię pogadać w żartach, że coś mnie czekało albo przybyło do mnie w związku z przeznaczeniem, ale tak naprawdę w to nie wierzę (odnoszę się do wejścia w posiadanie tabliczki). Naturalnie czekolada i kitkatowe polewiszcze nijak się do siebie mają pod względem konsystencji, jednak szorstkość mogłyśmy odczuć podobną. Degustacja i peeling języka w jednym. Algi, ryba (w domyśle) - o, brzmi znajomo. Mimo iż nieporównywalnie więcej wyciągnęłabym z czekolady, ani trochę nie przeszkadza mi, że poznałam tę herbatę w Kit Kacie. Dla każdego coś innego (:
OdpowiedzUsuńTaak, też lubię tak z przymrużeniem oka pogadać, że przeznaczenie. Jak np. ostatni słoik mojej kawy czekał na mnie w sklepie w kartonie i już sobie gadam, że przeznaczony mi był widocznie. Gorzej jak jest promocja tylko przy zakupie dwóch.
UsuńTak, to prawda. I mimo wszystko mam wrażenie, że jak by smak nie wyszedł, to i tak mnie poznawanie każdego smaku bardziej cieszy przy czekoladzie, Ciebie przy wafelku.
A co Ty taka pewna, że herbatę tak poznałyśmy? Może nas oszukali i dodali nie herbatę, a ryby?
"Gorzej jak jest promocja tylko przy zakupie dwóch." - O kur...de mole, jak ja tego nienawidzę! Promocja przy wzięciu x sztuk, a w sklepie jest dokładnie o jedną za mało. Fhjfdsfsjfsjfgnjb...
UsuńMam nadzieję, że były tam nie tylko ryby, ale również inne rzeczy wyłowione z dna oceanu, w tym buty, trupy i muł.
I syrenie odchody. Ej... jak one wydalają?
Usuń