niedziela, 6 września 2020

Fruition Chocolate Madagascar Sambirano Dark 74 % ciemna z Madagaskaru

Zawsze, jak lada dzień czeka mnie degustacja czegoś z naprawdę wysokiej półki, czegoś nagradzanego i wychwalanego, drogiego i mało mi znanego... Czuję, jakby było to... jakieś wyzwanie? Podniecający dreszczyk... Rozmaite emocje. Jedna z najlepszych amerykańskich marek, Fruition Chocolate, długo była poza moim zasięgiem, jednak przy Eclat x Fruition NOE Peru 80 % miałam okazję spróbować jej wyrobu. Była to jednak taka kombinacja, że w sumie trudno mówić o jakimkolwiek zapoznaniu się. Ostatnimi czasy zaopatrzyłam się jednak w trzy różności: ciemną (dzisiaj przedstawianą), ciemną mleczną i setkę. Normalnie inaczej ułożyłabym degustacje, ale tym razem byłam zbyt ciekawa samej specyfiki, charakterystyki. Nie chciałam też się zrazić czy coś, trafiając na czekoladę z kategorii "mniej mojej", jakimi są dwie pozostałe. Dodatkowo ta miała najkrótszą datę. No, a jeden z ulubionych regionów... I w dodatku z plantacji należącej do jednej z moich ukochanych marek (Akesson's)... O tak, miałam wielką ochotę na tę tabliczkę. Tym bardziej, że próbowanym przed nią różnym ciemnym ciągle do tej dziesiątki czegoś brakowało.

Fruition Chocolate Works Madagascar Sambirano Dark 74 % to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z Madagaskaru, z doliny Sambirano.

Czekolada zdobyła moją sympatię już fioletowo-złotym opakowaniem, bo bardzo lubię to zestawienie kolorów i prostotą. Gładka tabliczka z kolei przyciągała wzrok niemal niewyczuwalnym w dotyku zdobieniem, które w odróżnieniu od tłoczenia na kartoniku, było ledwo dostrzegalne.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam się, jakbym przeniosła się wśród drzewa rozgrzewane porannymi promieniami słońca. Czuło się jeszcze wilgoć nocy, ale wszystko budziło się do życia poprzez pewne ciepło. Grube konary i pnie oplatały... karmelowe pnącza. Od nich odchodziła lekka gorzkość orzechów włoskich.
W wilgoci uplasował się ogrom soczystości. Cytryny podrasowane goryczką grejpfruta dowodziły, choć za nimi przewijał się łagodniejszy motyw kwaskawego twarogu i kefiru (ogólnie "nabiałowy"). Było w tym więc i coś łagodniejszego, słodszego... do głowy przyszły mi owoce leśne (jakieś czerwone, jeżyny) i... wiśnie?

Tabliczka o ciemnym, ale cudnie soczystym kolorze, trzaskała głośno. Niczym żywe gałęzie, które wcale nie chcą być złamane. Nic dziwnego, była bowiem twarda i sprawiała wrażenie pełnej, zarazem dość tłustej.
W ustach rozpływała się powoli i esencjonalnie. Idealnie kremowo, tłusto właśnie, ale w pełni przyjemnie. Była gładka, przy czym z czasem zaczynała się nieco lepić jak twaróg, gęsty nabiał... Z którego wydobywała się soczystość, jednak żadna tam wodnistość.

Już robiąc pierwszego gryza poczułam cytrusową nutę. Należała do cytryn, jednak zaraz złagodniała - gdy jakby z drugiej strony uderzył motyw twarogu, kefiru czy też twarożku.

Prędko nadeszła bowiem słodycz. W owocowym kwasku umieściła maliny, które niemal natychmiast stały się słodkim, lepiącym syropem malinowym... Czy nawet miodem. Miodem zabarwionym malinami? Jednak z jakimś lekko cytrusowym motywem. Pomyślałam o grejpfrucie, lecz przez pewne podfermentowane nuty nadeszły inne czerwone owoce, nie cytrusy.

Doszukałam się tam surowych, świeżych wiśni. Miękkich i słodkawych, a za nimi innych czerwonych, leśnych i... jeżyn?

Ta ich miękkość wpisywała się trochę w ziemiste nuty. Czyżby polała się odrobinka niewiarygodnie owocowego czerwonego wina? A może raczej sok wiśniowy?  Malinowy syrop i "wiśniowawy" motyw łączyły się w niejasny sposób. Lekka wytrawność zatoczyła krąg do nabiałowo-twarożkowych nut.

Twaróg zdecydowanie prezentował coś łagodniejszego: twarożek. W dodatku z gorzkimi orzechami włoskimi. Te w poszczególne nuty wplatały ziemię i jej kwaskawą goryczkę. Wydała mi się jednak bardzo nieśmiała. Przodem puściła orzechy i drzewa. Drzewa, gdy już zaskoczyły na gorzkawy tor, od połowy stały się jednym z istotniejszych smaków. Zachowały wilgoć, podkradłszy jej trochę soczystym owocom. Były żywe, ale i... lekko ciepłe dzięki głaszczącemu je słońcu. Stopień palenia nie był więc mocny, jednak do wyłapania. Miód przeistoczył się w szlachetny karmel, osiadający na orzechach i drzewach.

Karmel bliżej końca zrobił się niemal goryczkowato palony, czym połączył słodycz z kwaśnością. Dopomógł tu coraz bardziej pewny siebie grejpfrut. Wychyliło się trochę owoców leśnych, może znów jakaś wiśnia, coś jeżynowo-porzeczkowo-malinowego... Jak las, to i odrobinka ziemi... Takiej jednak nienarzucającej się.

Na tyle tylko, by podkreślić w posmaku gorzkość orzechów włoskich i drzewa oraz esencjonalność nabiału, kwaskawego twarogu i miodowego karmelu czy słodkiego tworu z malin / wiśni. Kwaśność i cierpkość nie odpuszczały, poprzez grejpfruta i czerwonawe akcenty oraz właśnie ziemię. Nadeszło jednak również wyciszenie. W ustach pozostało trochę dziwne poczucie soczystej wilgoci.

Czekolada wydała mi się bardzo podobna do Akesson's 75 % Madagascar, jednak kwaśniejsza poprzez cytrusowo-ziemiste nuty. Zdecydowanie bardziej ziemista i orzechowa, taka... żywsza (oddająca las), niż bardziej gorzkawa Akesson's.
To też sporo podobieństw z karmelowo słodszą (i jak Akesson's kawową, ale i korzenną) Domori: wiśnie, grejpfrut i kwaskawy nabiał - o tak! I mam na myśli zarówno starą, jak i nową.
Jagódki i ziemia to już raczej skojarzenia z Zotterem Labooko Madagascar 75 %, ale... ten miał słodszy wydźwięk.
Kwaśność na podobnym poziomie (wysokim), co MIA 75 % Madagascar, ale klimat tabliczek bardzo, bardzo odmienny. Oczywiście, nabiał, cytrusy, trochę leśnych owoców się powtórzyły, ale MIA to pomarańczowo-mandarynkowa moc, więc...

Tabliczka okazała się przepyszna, a jednocześnie nie wydała mi się lepsza od tych już mi znanych. Akesson's, wszystkie Madecasse i MIA były równie pyszne, więc Fruition dołączyła do moich ulubionych czekolad nuty tych, które podostawały 9tki - nutami bowiem bliżej jej było do nich, ale... właśnie przedstawiła te nuty w sposób doskonały.
Porządne cytrusy i wiśnie, grejpfrut mieszający się z drzewami i nabiałem poprzez ziemię i orzechy włoskie... Cudo! I jeszcze taki syropowo-miodowy karmel - wszystkie nuty jak najbardziej moje! Kwaśno, słodko i gorzko w doskonałym wydaniu. Wyszła zaskakująco lekko, rześko. Madagaskar jest jedynym regionem, którego kwaśność kocham tak bardzo, że w czekoladach stamtąd nie brakuje mi gorzkości - i właśnie takim Madagaskarem była ta czekolada. A jednocześnie... i gorzkość się dla mnie znalazła.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 37,36 zł (za 60 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: chciałabym (ale nie w tej cenie)

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

6 komentarzy:

  1. Przy zapachu pomyślałam raczej o porannej przeprawie przez wilgotną po nocy plantację owoców, nie las. W lesie nie ma cytrusów - to mi się kłóci. ("Grube konary i pnie" = las). Za dużo kwasku, cytrusów i malin. Pozostaję przy wczorajszej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ględź! Las tropikalny - w moim są cytrusy (i gdzieś się chowa smok, który Cię pogryzie zaraz za takie narzekania!). Albo... jakieś lemury powyciskały soki z cytrusów na ziemię w tym swoim lesie.

      Mnie las i cytrusy tak ogółem się nie kłócą. Nie sądzisz, że las czasem tak specyficznie kwaskawo pachnie?

      Usuń
  2. Koniecznie spróbuj obu ich mlecznych - bardzo się różnią, a obie są niezwykle ciekawe - zwłaszcza ta z burbonem zaskakuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mleczna czysta zjedzona, recenzja pojawi się 8.11, a z bourbonem jeszcze przede mną. Już nie mogę się doczekać, bo jak przed poznaniem marki nie byłam przekonana, tak teraz wiem, że to będzie coś zacnego.

      Usuń
  3. Już po opakowaniu i wyglądzie samej tabliczki widać, że jest to czekolada z naprawdę wysokiej półki. Szczerze, zazdroszczę Ci, że masz okazję czegoś takiego próbować, ale sama chyba bałabym się sięgnąć po coś tak wykwintnego. Bynajmniej nie obawiam się, że tabliczka mogłaby mi nie smakować. Po prostu boję się, że nie wyłapałabym wszystkich nut, o których piszesz i w których tkwi cała magia tej czekolady. Owszem, wiem, że czuję znacznie więcej niż przeciętna osoba, ale i tak mam wrażenie, że mogłabym nie podołać czemuś takiemu. Może kiedyś poczuję się na tyle pewnie, by sięgnąć po taką czekoladę, ale na razie raczej sobie odpuszczę. Nie chodzi mi tutaj nawet o kwestię wysokiej ceny. Po prostu uważam, że podchodzenie do tej tabliczki bez odpowiedniego przygotowania byłoby czymś w rodzaju obrazy dla niej (śmiesznie to brzmi, ale chyba najtrafniej oddaje moje podejście).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie Cię rozumiem i mam takie samo zdanie. Przygodę z dobrą czekoladą zaczęłam w sumie w 2015 roku, zawsze mając wyczulony smak i węch (odkąd pamiętam, wyczuwam więcej, niż inni i mam więcej różnych skojarzeń). Zaczynałam od prostszych, przejrzystszych tabliczek, ale wciąż dobrych (polecam Morin, Pralus). Takie, które są bardziej jednoznaczne i głębokie, a przy tym czekoladowe, bez dziwacznych niespodzianek i posmaków. Przez jakiś czas onieśmielały mnie pewne marki (właśnie takie jak Fruition, ale nawet Domori). Robiłam sobie jeden dzień w tygodniu dla tych onieśmielających, specjalnie to celebrując. Podchodząc w pełni na luzie, oswoiłam się z nimi. Obecnie z Domori czuję się na luzie, a takie z naprawdę wysokich półek już mnie tak nie... nie straszą? To jednak był proces oswajania się, poznawania. Przyszło samo i naturalnie. Po prostu wiedziałam, czułam. Wsłuchiwałam się w siebie, nie ma co się porywać na takie czekolady na siłę, bo łatwiej się wtedy zestresować, a tym samym zwiększyć szanse na to, że nie wyczuje się tego samego, co by się poczuło podchodząc na spokojnie.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.