czwartek, 3 września 2020

J.D. Gross Mousse au Lait Creme Brulee mleczna nadziewana śmietankowo-mlecznym musem z kawałkami karmelu

Desery takie jak panna cotta, tiramisu czy creme brulee nie kręcą mnie ani trochę. Rzeczy o ich smaku znudziły mi się optycznie, bo swego czasu pełno tego w sklepach było. Z tego co próbowałam, wydaje mi się, że oddają te smaki lepiej lub gorzej, smacznie lub niesmacznie... Bardzo różnie. Nie jestem w sumie w stanie stwierdzić tego z całą pewnością, bo oryginałów nie jadłam, mam jedynie swoje wyobrażenia. To mi jednak nie przeszkadza w ocenie, czy coś jest smaczne. Jako że mam słabość do Grossów wierzyłam, że ta tabliczka taka będzie. Ok, deser creme brulee na pewno by mi nie smakował, ale taka czekoladowa stylizacja już szanse miała. A smaczna Mousse au Lait Tiramisu tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu.

J.D.Gross Mousse au Lait Creme Brulee to czekolada mleczna o zawartości 32 % kakao z (39%) mlecznym nadzieniem / mousse'em śmietankowym z karmelem (10 %; "karmelizowanym cukrem" - jak życzy sobie producent).

Rozerwawszy sreberko, poczułam mocno słodki, cukrowy zapach. Nie był to jednak czysty, biały cukier, a cukier palony. Karmel mieszał się z mlecznością i niemal uroczą czekoladowością. Pomyślałam o śmietankowo-maślanych karmelkach, podkradających się już pod toffi. Zwłaszcza po podziale poszczególnych kostek. Wtedy też wyraźnie poczułam śmietankę / mleko w proszku.

Tabliczka w dotyku była dość tłusta, acz konkretu jej nie brak. Jej gruba warstwa czekolady wręcz lekko trzaskała, ujawniając zwarty, a zarazem lekko napowietrzony mousse, który też wyglądał na dość konkretny.
W ustach czekolada rozpływała się tworząc zalepiającą, gęsto-kremową i tłustą masę.
Kontynuował to tłusty krem, trochę podobny do niej. Wydał mi się jednak rzadszy, dość miękki i troszeczkę bardziej tłustszo-mazisty, odrobinkę proszkowy. Był cudownie puszysty, ale mam problem z nazwaniem go mousse'em w 100 %ach. Na pewno jednak nie był ciężki. Przypominał tłustą bitą śmietankę lub puszyste lody.
Karmel, który znalazł się w nim pod postacią malutkich i średnich kawałków przyjemnie chrupał. Częściowo się rozpuszczał, odrobinę miękł, nie przylepiał się do zębów. Daleko mu do niemiłej twardości. Cechowała go kruchość... był chrupiący w kontekście cukrowo-kryształkowym. Wydał mi się przyjazny i dobrze dopasowany do reszty.

W smaku czekolada uderzyła cukrowo-waniliowym tornadem i mlecznym tsunami. Wyszła bardzo intensywnie, szybko zasładzała (w zasadzie drapała w gardle już przy pierwszym kęsie), ale potem nieco wygładzała się. Sprawiała wrażenie maślanej, nawet lekko zabarwionej toffi.

Mousse jednak zdecydowanie podkreślił śmietankę. Przypominał bitą śmietankę, zacukrzoną do granic możliwości, przy czym zachował właśnie śmietankowy smak. Trochę czuć w nim śmietankę w proszku, ale nie odebrało to wnętrzu uroku. Kojarzył mi się również z lodami śmietankowymi.
I w nim pojawiła się bowiem maślaność, nawet taka lekko palona. Nadzienie to wydało mi się też odrobinę tłuszczowe, jednak wszelkie tego typu motywy przykrył cukier, którego w tej części nie brakowało.

Szybko zaskoczył jednak na palony tor. Palony cukier, a więc karmel zaczął odważnie pobrzmiewać już w połowie rozpływania się kęsa, jednak bardzo wyraźnie wyszedł wraz z kawałkami. Wydaje mi się, że przy niektórych trafiłam na ociupińkę słoności.

Okazał się delikatnie palonym karmelem. Był intensywny i oczywiście słodki, ale jednocześnie słodycz przełamujący. To bez dwóch zdań karmel, choć z maślanym echem (w ogólnej słodyczy w sumie aż trudno orzec).

Czekoladowość podkreśliła palony motyw, ale jednak dopominała się też o maślany. Wyszło to więc lekko... maślano-śmietankowo, werthersowo (tak właśnie maślano-cukierkowo, nawet nie tyle maślano-toffi). Tło było śmietankowe jak tylko się da, ale właśnie cały czas z motywem karmelu.

Karmel rozgryzany pod koniec i na koniec, zdecydowanie podkreślał smak palonego cukru, w którym niestety doszukałam się pewnej sztucznawości.

Po wszystkim pozostał posmak karmelu, cukrowe zasłodzenie i drapanie w gardle, oraz wyraźna śmietanka. Nic nie było tu przerysowane, wszystko cechowała naturalność i... cukrowość, podczepiająca się pod wszystko inne.

Całość, mimo że zacukrzona do bólu, wyszła smakowicie. Ten ogrom śmietanki, wpisane w nią skojarzenie z maślanymi-toffi cuksami, a i jednak nutka bardziej karmelowa w przystępnej formie wywołało we mnie... masochistyczny zachwyt. Słodycz mnie dręczyła, ale oddałam się temu. Tym bardziej, że konsystencja też mnie uwiodła. Nie było to ani miękkie, ani twardo-wlepiające się w zęby, a gęste, puszyste i z elementami chrupiącymi, które nie odstawały. Świetnie wyważone, pożądane przecukrzenie. Wprawdzie takie na raz, nie żebym miała do tego wracać. 5 kostek nasyciło mnie, potem już zrobiło się za słodko i znudziłam się, bo to trochę niezbyt mój smak obecnie, więc reszta powędrowała do Mamy (bo już z czasem brakowało mi tego, czego szukam w czekoladach: kakao! "ciemnego" smaczku), ale to zacna propozycja.
Mama zakochała się. Stwierdziła: "Nie tylko przepyszna, ale to wykonanie to prawdziwy kunszt! To nadzienie... to ten taki mousse, tak? Jejku, puszek taki... No jak oni to zrobili? Takie coś to chciałabym też w ptasich mleczkach. I ten karmel, wszystko z nim w porządku, odpowiednio chrupki, a ostatnio coraz trudniej o taki. W ogóle jaka... ciekawa! Mistrzostwo".
Chyba lepsza od Lindt Creation Creme Brulee, chociaż Gross mógłby dopracować jakość (patrzę na składy) i obniżyć poziom cukru. O ocenie przesądziło nadzienie, bo smakowo to bym się jeszcze wahała, czy nie 8 (bo smakowała mi mniej niż Tiramisu). Struktura mousse'u była jednak niebiańska (no, a jednak Lindt kojarzył mi się z mocniej palonym karmelem, doszukałam się odrobinki soli, ale z kolei... kiedy to było?) i po konsultacjach z Mamą (która wystawiła by 10 i koniec), uznałam, że zasłużyła.


ocena: 9/10
kupiłam: Lidl
cena: 7,99 zł (za 188g)
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, 20% mleko w proszku pełne, tłuszcz kakaowy, olej palmowy, miazga kakaowa, mleko w proszku odtłuszcozne, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, masło, naturalny aromat, ekstrakt z laski wanilii, sól

2 komentarze:

  1. Już nie pamiętam, czy tu był rasowy mus, ale możliwe, że tak. Przyjemność czułam. I to na pewno nie masochistyczną, a po prostu plebejską. Według mnie jest najsłabsza z testowanych przeze mnie, więc tylko dlatego do niej nie wrócę.

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.