Ostatnio mleczne i bardziej wydziwiane czekolady, czyli wiele nadziewanych i z dodatkami, jakoś mnie nie cieszą. Czy dołączyły do grona słodyczy innych niż czekolady, od którego coraz bardziej stronię? Ta myśl w pewien sposób mnie smuciła. W takim układzie nie wiedziałam, czy na zjedzenie tej czekolady wybrałam dobry moment. Może z tą miało być inaczej, może miała usatysfakcjonować? Przez miłość do marki z kolei strasznie się bałam, że będzie mi w niej czegoś brakowało.
Nie bardzo też wiedziałam, jak odnieść się do opakowania, aż po prostu przeczytałam na nim i w internecie, że to na obchody dziesiątej rocznicy tego, że jakiś samochód JCB Dieselmax pobił rekord prędkości w 2006 roku. Aczkolwiek dalej nie wiedziałam, co to niby z czekoladą (no, oprócz regionu pewnie) ma mieć wspólnego. Nic?
Duffy's Panama Tierra Oscura 40 % Milk to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao z Panamy, z okolic miasta Tierra Oscura.
Po rozchyleniu sreberka poczułam wyrazisty zapach mleka z zapędami trochę roślinnymi, o chłodnym wydźwięku. Pomyślałam o słodko-chłodzącej lukrecji, a od niej było już blisko do skojarzenia z Zotterem Labooko Soy White. Od roślinności odchodziła pewna siebie słodycz, przywodząca na myśl wanilię. Przy niej plątał się też wątek kory (oczami wyobraźni widziałam laski wanilii i ciemną korę), drzew. Do głowy przyszła mi myśl o "jakimś roślinnym karmelu". Całość opiewała jeszcze silna soczystość owoców leśnych i... leśnych w kontekście egzotycznym. Słodkich, pochowanych w krzaczkach, smakowitych i harmonijnie zgranych.
W dotyku tabliczka wydawała się proszkowo sucha, przy łamaniu zaś udawała ciemną swoją twardością i głośnymi trzaskami.
Mimo ziarnistego przekroju i skrzypienia, gdy odgryzałam kawałek, w ustach rozpływała się gładko i kremowo. Zajmowało jej to dość długi (jak na mleczną) okres czasu; początkowo sprawiała wrażenie opornej. Zaraz jednak miękła i przez większość degustacji gięła się i zalepiała usta swą gęstwiną. Nie była tłusta, a lżejsza (od np. śmietanki) jak mleko i nieco gęsto-soczysta jak gęste soki.
Robiąc kęsa, poczułam smak... dość proszkowy, który skojarzył mi się jakoś roślinnie, ale i sugerujący owoce, z których wyłapałam banany, ananasy, zagubione w... "czymś". Jak białkowe rzeczy kokosowe, jakiś kurz czy... słodki puder? Nie umiałam tego zaklasyfikować i nim się zorientowałam, kolejna sekunda należała już do fali mleka. Było to mleko wyraziste i w pełni naturalne; orzeźwiające, niczym chłodne pite w upalny dzień. Wydało mi się naturalnie słodkawe, czym chwilami kojarzyło się z mlekiem kokosowym.
Pite... na egzotycznej wsi, pośród ukwieconych drzew, ogrodów, z dala od cywilizacji. To drzewa owocowe, jak i z lasku, za którymi łatwo dostrzec małe polanki pełne owoców leśnych. Te szybko zaznaczyły swoją obecność. Były to ciemne, drobne owoce. Może lekko podfermentowane, słodkie jagody? W tle doszukałam się też nut kwiatowo-krzaczkowych, aż drapiących w gardle i nosie lekką pikanterią... Gęste mleczko kokosowe sprawiło, że pomyślałam o jakiś... gęstych sokach / shake'ach. Zrobionych ze zmiksowanych bananów? W pewnym momencie banany były bardzo dobrze - niemal na przodzie - wyczuwalne.
Początkowa roślinność, pudrowość zasugerowała czerwonawe... maliny... poziomki? Takie niedojrzałe, ale nie kwaśne, a jakieś... białe? Mdłe? Po chwili coś zaskoczyło. To na pewno były jakieś białe i żółte owoce egzotyczne. Obok bananów pojawiły się jakieś bardziej soczyste, rześkie i... niemal chłodzące? Słodkie lychee albo wręcz miękkie i płynące kaki? Ananas bez kwasku?
Od tych ostatnich rozpływała się wysoka słodycz. To kolejna fala bananów, ale czułam też wanilię, oczami wyobraźni widziałam jej laskę, a zaraz też jakieś... drzewa, korzenie, korę. Korzeń lukrecji? Sproszkowany, a więc pylisty, wdzierający się do nosa i chłodząco-drapiący w nim. Zarówno słodyczą, jak i ostrością. Drzewa i chłodek przejęły rześkość owoców. Zrobiło się bardzo słodko, jak... jak cukrowo-toffi twarde cukierki. I znów z naciskiem bardziej na taki ich "chłód" (?).
Bliżej końca mleczność znów zrobiła się bardziej roślinna, wręcz papierowa. Odebrałam ją jako słodką, ale i naturalnie słonawą. W pewnym momencie zaskakująco słoną, co jednak nie trwało długo. Czułam kokosa, mleczko kokosowe jako... shake z banami i innymi owocami egzotycznymi? Zasłodzone co niemiara, ale nie zasładzające, bo jednocześnie... chłodno-piekące lukrecją.
W posmaku właśnie one, drzewo-lukrecje, słodycz wanilii i egzotycznych, biało-żółtych (chyba głównie bananów) owoców pozostały. Dołączyło do nich mleko, tworząc z tego chłodny shake.
Z zaskoczeniem uznałam, że nutami zbliżyła się do Duffy's Panama Tierra Oscura 100 %: mleko (w 100% bardziej śmietankowe, tu bardziej roślinne), z ogromem lukrecji i słodko-słonawym aspektem oraz owocami (setka to wiśnie i cytrusy) niż do Duffy's Panama Tierra Oscura 72 % słodziutkiej w karmel, figi i kaki. Ta też była bardzo lukrecjowa i drzewna, ale... 72 % miała po prostu ciepły wydźwięk, a mleczna to chłód od początku do końca. Wprawdzie setka to oczywiście moc dymu, orzechów, ale wydźwięk podobny.
Miała charakter egzotycznych owoców Zottera Labooko Panama 72 % - choć bardziej chodzi o klimat, niż konkretne smaki.
Z tym, że czuć, że tu wykorzystano potencjał mleka i to, jak miesza się z nutami regionu. Roślinno-kokosowa, mleczna baza i słodka ostrość, chłodek lukrecji idealnie pasowały do delikatniejszych nut owoców (banany, egzotyczne inne jasne i jakaś ciemno-czerwona drobnica) i drzew.
Osobiście jednak żałuję, że wyszła aż tak słodko... gdyby tak dać np. mniej cukru, a 50 % kakao to chyba bym umarła z zachwytu.
Wprawdzie był z nią problem taki, że trudno poszczególne smaki i wątki połapać, uporządkować, bo dosłownie nimi uderzała: jedna nuta nie zdążyła się rozwinąć, a już pchała się kolejna. Jedna na drugą! Mieszały się, będąc chwilami trudnymi do określenia.
Producent wypisał nuty owocowe i "butterscotch" z lukrecją i ciemnymi wiśniami, z czym poniekąd się zgadzam, ale... Najciekawsze to te butterscotch, czyli holenderskie twarde cukierki maślane toffi. Hm, zgoda, ALE właśnie bardzo by pasowały, gdyby... wyciąć maślaność, haha. Bo co jak co, ale maślana na pewno ta tabliczka nie była.
ocena: 10/10
kupiłam: Cocoa Runners
cena: £5.65 (za 60 g)
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, lecytyna słonecznikowa
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, lecytyna słonecznikowa
Kiedy to "ostatnio" miało miejsce? :D
OdpowiedzUsuńNo gdzie mi tu z lukrecją? A fu. I jeszcze wanilia z korą, ych. Proszkowy smak jest czymś niespotykanym i dziwnym. Czasem czuję smak surowej mąki, może to coś podobnego? Kurczę, tabliczka mleczna, więc potencjalnie moja, a tak poleciałaś z nutami zgrozy, że nie chciałabym jej.
Wstęp pisałam w marcu / kwietniu, ale "ostatnio" trwa. Raczej już mlecznych nie kupuję (z małymi wyjątkami).
UsuńKora jest super. Taka drzewna woń i... smak jej zapachu, mm. Lukrecji też mi tu proszę nie wyganiać! Ona stoi na straży, byś mi kiedy tej czekolady nie podkradła (udawajmy, że na blogu jest bardzo aktualnie "z teraz", haha).
Co ja zrobię, że Panama już taka jest? :P
Co do proszku - tu było właśnie coś trochę jak mąka, ale nie. Bardziej jak z proteinowych rzeczy (z różnym białkiem, np. sojowym?) plus jak sproszkowane przyprawy. Wiem jednak, o co chodzi ze smakiem surowej mąki. W przypadku Duffy's to było tylko trochę to; ten smak za to wyraźniej czuję w Georgia Ramon i kojarzy mi się z surową mąką i trochę papierem (jakby zrobić mąkę z papieru?).