sobota, 19 grudnia 2020

Vosges Raw Honey Cacao 100 % ciemna z surowym miodem

Ta czekolada, mimo całego mojego doświadczenia, wydała mi się bardzo dziwna. Tak bardzo, a przy tym uwielbianej przeze mnie marki, której wszelkie dziwactwa wychodzą obłędnie, że po prostu musiałam ją zdobyć. W zasadzie 100 % kakao, tylko że z miodem, i to w dodatku surowym. I bez żadnego oszustwa, tylko wszystko tak opisane... Najpierw więc byłam pewna, że to zwykła czekolada, którą posłodzono miodem, no ale skoro miała być setką... To może jednak dali miód-posypkę? To było bardziej prawdopodobne, niż tabliczka nadziana miodem, choć czysty miód wewnątrz byłby bardzo atrakcyjny... Byłby, gdyby się nie scukrzył, a czy by tego w czekoladzie nie zrobił? I tak też pojęcia nie miałam, co twórczyni Vosges, Katrina, wykombinowała, ani też co ujrzę po otwarciu, bo czekolady Vosges przyleciały do mnie ze Stanów, czego np. Vosges Pink Salt Caramel nie zniosła najlepiej.

Vosges Raw Honey Cacao 100 % to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao (miazga i tłuszcz) z surowym miodem z dzikich kwiatów.

Czekolada miała mocno palony charakter; pachniała niczym chrupko-kruche, suche z wierzchu brownie o tłusto-wilgotnym, lepkim środku. Silne palenie kojarzyło mi się też z kawą. Całość nie była bardzo gorzka, a zaskakująco słodka, przy czym miód... pozostawał odległą sugestią. Do głowy przyszedł mi raczej jakiś waniliowy karmel. Co ciekawe, słodyczą pachniał bardziej wierzch. Oczywiście nasiliła się po przełamaniu.

Czekolada łamała się łatwo. A po tym... odkryłam dziwną formę. Albo raczej utwierdziłam się, że taka miała być, a nie że z moją tabliczką stało się coś dziwnego. Otóż miód dodano pod postacią kropelko-kulek blisko wierzchu, w efekcie czego aż trochę wydzielił się na zewnątrz. Przez to góra trochę się lepiła (w momencie gdy spód cechowała idealna gładkość).
Tabliczka lekko trzaskała. Przekrój ujawniał lśniące, miękkie kulki. Wydała mi się nieco krucha przez dodatek, zaś gdy robiłam kęsa - miękkawa. Miodowe kulko-kropelki raczej nie przylepiały się do zębów, zostawały w czekoladzie. Potem odkryłam, że wierzch rzeczywiście był dość miękkawy, ale już reszta zacnie zbita.
Od momentu robienia kęsa zaczynała się rozpływać.
Robiła to powoli, ale z ochotą, do złudzenia przypominając środek tłusto-mokrego, zbitego, a jednocześnie lekko mazistego brownie. Stawała się bardzo gęstą i wilgotną, zwartą, nieco tylko miękkawą masą. Okazała się dość tłusta, ale nie ciężka. Poczucie to osłabiało wiele elementów. Początkowo miód wywoływał skojarzenie z drobinkami cukru bez smaku, nadawał ziarnistość, a potem (rozpuszczający się już) rzadkawość. Dołożyła się również wysoka pylistość. Wilgoć napędzały kulki miodu, które rozpływały się spójnie z resztą, przybierając postać gęstych, lepkich kropelek. Wyskubane, zaraz płynęły. Nie gryzę czekolad, ale na podstawie odgryzania kęsa stwierdziłam, że niektóre wtedy lekko skrzypiały, a potem... były już miodem. Wprowadziło to lekką wodnistość, ale ogółem struktura wydała mi się dobrze wyważona.W formie gęstych, prawie stałych, ale miękkich kulek parę czasem zostawało jeszcze chwilę po czekoladzie. Z mięciutkich kulek robiły się... kropelkami. Dziwne uczucie.

Wgryzając się, poczułam wysoką słodycz. Wydźwięk przybrała słodziutko-słodziuteńki, sugerując jakiś wanilio-miód, wanilio-karmel. Początkowo słodycz wydała mi się zaskakująco waniliowa. Szybko zaskoczyła na nią paloność, toteż wydała mi się podkarmelizowana i na pewno szlachetna.

Poprzez szlachetność weszła delikatna gorzkawość. Zaczęła... robić zadymę. Otóż dym otulił kompozycję, chwilami sugerował lekkie wędzenie, ale zaraz podkreślił gorzkość, kojarzącą się z mocno kakaowym brownie i kawą. Dym nakreślił mocno palony charakter, przywołał też lekki kwasek spalenizny. Oczami wyobraźni ujrzałam przypalone z wierzchu i po bokach brownie, mazisto-mokre, maślane wewnątrz. Także bowiem lekka maślaność zaznaczyła się w pewnym momencie.

Maślaność, drobna tłuszczowość czy raczej... neutralnawość? Miejsce styku słodyczy i gorzkości, żadnej z nich nazbyt mocnej. Z czasem słodycz nieco wzrosła, na języku czułam zmianę struktury na lepko-mokrzejszą (rozpływały się kropelki miodu?). Albo gdy kawałek umieściłam wierzchem na języku... Wzrosła wtedy jakby wanilio-karmelowa, rześka i nie do końca wyraziście miodowa słodycz. Owszem, czułam miód, ale delikatny, chwilami aż sugestywny. Obstawiałabym raczej wanilię. Obok trwał leciutki kwasek, co wyszło rześko, trochę owocowo... Jak "miodowe" figi? Dym podyktował jakiś konkretniejszy, ciemniejszy owoc... daktyle? Takie jakby dymno-karmelowe?

Bliżej końca dym znów odegrał solówkę, zabawiając się kawą, maślaną ciastowością i stonował słodycz. Słodkie elementy zrobiły się bardziej słodko-cierpkie, a zasadnicza słodycz miodu... niemalże uleciała - dosłownie! Zrobiła się leciuteńka i jakby odpłynęła (pozostawiając smakową lukę na chwilę). Wkradła się tu odrobinka pikanterii.

Gorzkawość dymu, palona gorzkość oraz snujący się przy nich wędzony motyw,  a także cierpko-kwaskawy, rześki motyw (ni słodyczy, ni owoców) zostały w posmaku. Oprócz tego na ustach czułam lepkość miodu i drobną tłustość. Nic mnie jednak nie przytłoczyło.

Całość była dziwna. Nie mogę powiedzieć, by mi nie smakowała, ale... to taka dziwność, którą można spróbować i raz zjeść z przyjemnością, ale do której nie chce się wracać, bez której można się obejść. Ogólna gorzkość nie była wysoka, lecz smak to głównie dym, paloność-wędzoność, brownie; wymieszane to zostało z pewną tłuszczowością, neutralnością, w co z kolei weszła słodycz. Lekka, nieuchwytna i prezentująca wanilio-miodo-karmel; znalazła się też owocowa sugestia. Obok konkretu pojawiła się więc rześkość. Było jednocześnie i przyciężko, i zbyt ulotnie, ale również... ani za ciężko, ani nijako. Wyważenie... chyba idealne przy tym zestawieniu. Struktura bardzo mnie zaskoczyła. Takie dziwo, jakich mało.
Nigdy-przenigdy nie powiedziałabym, że to setka z miodowym kropelkami. Udawała... 70%tkę.

Poczytałam o tym, jak smakuje surowy miód, bo tabliczka była mało miodowa. Otóż ponoć jest o wiele delikatniejszy i wodnisty w smaku od zwykłego - to by wiele wyjaśniało.
Nie jestem więc przekonana do samego zamysłu. Łączenie samego kakao z takim miodem? Chyba wolałabym zwyklejszą czekoladę z dodatkiem wyrazistego, np. gryczanego, by było go czuć. Do setki też by pasował na smak, ale nie wiem, jak rozwiązać sprawę struktury. Dlaczego by po prostu nie posłodzić czekolady miodem?


ocena: 8/10
kupiłam: vosgeschocolate.com za czyimś pośrednictwem
cena: 8 $
kaloryczność: 500 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy miód, tłuszcz kakaowy

6 komentarzy:

  1. Nieprzesadna gorycz może i na plus, ale już ja znam oleistość smaku tabliczek o dużej zawartości kakao. Tej mogłabym spróbować ze względu na miód, przy czym raczej rządek niż więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I myślę, że taki rządek i dla Ciebie byłby ok. Na tyle dziwna była, że na pewno warto spróbować, gdyby się ją w rękach miało, ale bez sensu byłoby za nią latać.

      Usuń
  2. Kiedy przeczytałam tytuł wpisu, poczułam się lekko zdezorientowana. Czekolada 100% kakao z miodem? Jak z miodem to już nie jest 100% kakao. Wszystko wyjaśniło się, gdy wczytałam się w recenzję. Początkowo myślałam, że czekolada jest po prostu słodzona miodem i nie wpadłabym na to, że miód wtopiono w tabliczkę w formie kropelko-kuleczek. Nie pomyślałabym nawet, że da się tak zrobić! To prawdziwe dziwactwo, ale bardzo ciekawe. Mimo, że staram się nie sięgać po miód, a jak już potrzebuję jakiejś substancji słodzącej, używam raczej ksylitolu, syropu klonowego lub syropu z agawy, to taką tabliczkę kupiłabym z czystej ciekawości. Nigdy nie miałam okazji próbować surowego miodu, ale pamiętam, że w czasach, gdy jeszcze dość często sięgałam po miody, najbardziej lubiłam wrzosowe lub gryczane ze względu na ich specyficzną pikanterię. Ciekawe, czy polubiłabym taki łagodniejszy miód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też w życiu bym nie pomyślała! W zasadzie... byłabym pewna, że w trakcie robienia takiej miód się rozpuści, ale może chodzi o to, że setki są bardzo masywne i jednak to nie miesza się tak łatwo?

      Dobrze, że ja nie potrzebuję nigdy niczego słodzić i nie muszę kombinować. Miód gryczany zdarza mi się jadać, bo to w sumie jedyny jaki wiem, że na pewno lubię, gdy mam już coś miodowego jeść (o właśnie, nie zdarza mi się słodzić, ewentualnie jak już mam coś jeść z miodem, to żeby on był znaczący w danym daniu, np. masa makowa z miodem; z czymkolwiek innym nie miała by u mnie racji bytu). Rozumiem jednak, że przechodzisz na dietę wegańską? Nie szkoda Ci nabiału?

      Łagodniejszy? Nie wiem... jak ja lubię gryczany ze względu na jego posmak to wiem, że łagodniejsze mi nie podchodzą i tyle. Tak jakoś mam wrażenie, że jak ktoś lubi miody ciemne za ich mocniejsze posmaki to właśnie... dlatego te, a nie inne. :P

      Usuń
    2. Ja słodzę tylko niektóre ciasta. Jednak nie pamiętam już, kiedy ostatnio coś piekłam, bo w mieszkaniu, które wynajmuję, nie mam piekarnika.
      Całkowite odstawienie nabiału jest dla mnie największym wyzwaniem przy przechodzeniu na dietę w 100% roślinną. Już od dawna krowie mleko zastępuję napojami roślinnymi, polubiłam jogurty kokosowe, owsiane i sojowe, potrafię zrobić smaczny twarożek z tofu, ale nie znalazłam jeszcze żadnej alternatywy dla moich ulubionych serków wiejskich i serów. Wegańskie wyroby udające ser na razie nie mogą się równać z prawdziwymi serami krowimi, kozimi czy owczymi. Ciężko mi wyobrazić sobie jakieś roślinne zamienniki serów dojrzewających, pleśniowych, mozzarelli czy burraty, które będą smakowały tak dobrze jak oryginały. Na razie ciągle stopniowo ograniczam nabiał i myślę, że może pewnego dnia te produkty po prostu nie będą już mnie ciągnąć, tak jak to się stało z rybami. Staram się nie robić nic na siłę, bo jeśli zmiana ma być trwała nie powinna być wymuszona.

      Usuń
    3. Nie piekę ciast i nigdy nie piekłam. Piekarnik jednak mam, a używam ogółem tak "często", że mimo iż liczy sobie jakieś 3 lata, przy używaniu śmierdzi nowością. Co dodatkowo zniechęca do robienia w nim czegokolwiek.

      Zupełnie sobie nie wyobrażam czegoś takiego dla mnie. Nie mogłabym i po prostu nie chcę rezygnować z nabiału i mięsa. Rozumiem jednak Twoją decyzję i życzę wytrwałości.
      Pocieszające, że mam wrażenie, że roślinne rzeczy jeszcze parę lat temu były paskudne albo nijakie, a asortyment jest obecnie tak bogaty, że na pewno idzie ku lepszemu.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.