Tę czekoladę planowałam zdobyć właściwie odkąd poznałam markę Marou. Lubię zawartość kakao 80 %, a niestety ten wietnamski producent trzyma się raczej 70 (jak na złość!). Jednak to Tien Giang 70 % zawładnęła mym sercem. Pamiętałam dobrze, jak z każdym kęsem zakochiwałam się coraz bardziej. Nie dziwi więc fakt, że perspektywą - wreszcie! - zjedzenia potencjalnie jeszcze bogatszej w sadystyczną moc tego kakao, byłam wręcz niezdrowo podniecona.
Marou Tien Giang Vietnam 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao (miazga + tłuszcz) trinitario z Wietnamu z regionu Tien Giang (położonego w delcie Mekongu).
Już w trakcie rozchylania złotka uderzyły mnie rozgrzane słońcem i ciepłymi przyprawami drzewa. Wyraźnie poczułam soczyście-ostre chili, ale także podsuszone zioła, w których obecna była pewna rześkość. Rześkość, soczystość... a jednak o wytrawnym charakterze. Niepewnie snuł mi się po głowie podwędzany ser, przyszły prażone orzechy... zmielone na miazgę? Miazgom nie było końca, ponieważ drugą składową były lżejsze nuty: dżem morelowy (gęsty i jędrny) oraz... suszone jabłka? W otoczeniu wielu innych suszonych owoców, jakby miodowo słodkich fig i... w ogóle bakalii.
W ustach rozpływała się w pełny sposób z racji gładko-kremowej tłustości. Zalepiała i pozostawiała jeszcze bardziej zalepiające smugi, z czasem przerzedzające się soczystością. Też jednak specyficznie gęstą jak jakieś masy / miazgi / dżemy.
Gdy tylko kawałek znalazł się w ustach, rozbrzmiały w nich drzewa i soczystość. Były to drzewa żywe, rozgrzane słońcem i przyprawami. Drzewa... z młodymi liśćmi, częściowo ukwiecone. Zaraz rozeszła się od nich lekka ziołowość i pikanteria chili. Graniczyło między przyprawą, a świeżą papryczką. Tak samo było z innymi. Pomyślałam o podsuszonej, kwaskawo-soczystej trawie cytrusowej i innych "orientalnościach".
Przez to do głowy przyszło mi jakieś orzechowe curry, masło orzechowe i orzechy prażone. Wniosły wyraźniejszą, wręcz lekko podwędzoną gorzkość. Masło orzechowe... nie było jednak tym popularnym, amerykańskim smarowidłem, a zmielonymi orzechami... może też jakimiś pestkami (dynia / słonecznik?). Snuł się w tym dym i "podwędzony ser", który z kolei w istocie był jedynie... maślano-soczystym wątkiem? Na pewno wytrawnym i smakowitym. Wiązało się to z drzewami i stanowiło przejście do bakalii. Płynęło jednak z wolna, jako baza.
W tym czasie w kompozycję wstrzeliła się kwaśna wiśnia, igrając z soczystością chili. Kwaśność owoców mniej więcej w połowie na dłuższą chwilę przybrała postać cytryny, zarówno soku jak i skórki, a następnie... jakbym rozgryzła winogrono i zajęła się jego grubą, kwaśną skórką. Po chwili zaś jak gryz chrupkiego, zielonego jabłko. Jabłko jednak uległo otoczeniu. Czy było suszone? A może to coś innego słodko-gęstego? Bakaliowa masa albo po prostu bakalie?
Te już odpowiadały za słodycz, która w drugiej połowie rozpływania się kęsa przybrała na znaczeniu. Wydała mi się niemal miodowa, miodowo-pikantna i goryczkowata. Ogrom roślinności zasugerował figi i inne suszone owoce. Może trochę kwaśno-słodkich rodzynek, może jabłka. Ogólna ostra soczystość zasugerowała masę makowo-bakaliową z orzechami, a po chwili...
Tak, słodką, owocową masę - dżem morelowy. Skropiony cytrynką, w towarzystwie lekkiej wiśni i chili, dzięki któremu wróciły przyprawy i ich goryczka. Raz po raz odlegle mignęła ziemistość.
Smak na końcówce znowu zrobił się bardziej gorzki w sposób ciepły, drzewno-ziołowy i ostry. Tu już pikanteria rozgrzała język całkiem mocno. Znów pomyślałam o orzechowym curry-miazdze i masie makowej.
Orientalne przyprawy, orzechy i drzewa, wonne drewno, pozostały w posmaku wraz z ziołową rześkością, dziwnie ziołową cytrusowością i słodziutkimi bakaliami. Przy wszystkim stała soczystość, która jednak nie reprezentowała już niczego konkretnego. Poczucie to towarzyszyło mi jeszcze jakiś, średnio długi okres czasu.
Ta czekolada miała dla mnie wydźwięk "przyprawowo"-drzewnych kadzideł i słodko-gęsto-soczystych owoców. Zachwyciła mnie. Wytrawnie-podwędzone nuty cudownie zgrały się z orientalną pikanterią, serwując sporo soczystych, mimo że suszonych, owoców.
To w sumie zdarza się rzadziej, niż mogłoby się wydawać, ale okazała się po prostu wzmocnioną Tien Giang 70 %. Również czułam dym, drzewa, wytrawność i bukiet przypraw, a także tak dziwne rzeczy jak miazga z orzecho-pestek (słonecznik, dynia), masa makowa. Figi, rodzynki, miód, prażone orzechy - te same!
Z tą różnicą, że 80 % wyszła bardziej gorzko-kwaśno (więcej w niej drzew i pojawiły się cytrusy), roślinnie (w 80 % wiśnie, dżemy morelowe, a w 70 % alkoholowo-owocowe syropy, karmel z owocami), "przyprawowo"-wytrawnie niż korzennie słodka, bardziej miodowa i wręcz karmelowo-bananowa 70 %.
Lepszej nie wybiorę oczywiście, bo każda to mistrzostwo w swojej zawartości.
ocena: 10/10
kupiłam: Cocoa Runners
cena: £6.95
kaloryczność: 605 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym
Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy
Wędzony ser, chilli i zioła. Czy mogłabym trafić na lepszy aromat? <3 Konsystencja fajna, acz nie uważam, by dżem był produktem gęstym. Dalej: co tam owoce, pb czy dżemy. Curry i chilli rozgrzewające degustatora, tego mi trzeba! Do nich zioła i figi, koniecznie z suchego kółka. Zamawiam sobie na święta.
OdpowiedzUsuńDżem jest produktem gęstym, przynajmniej te, które ja znam (100% owoców), na słoik przypada sporo całych owoców, np. truskawek, wiśni, a one dokładają gęstości.
UsuńTaak, Wietnam jest złożony. Chciałoby się napisać: "dla każdego coś miłego", ale jak byś miała się cieszyć z dżemu przy chili itp.? Czy mogłabyś trafić na lepszy aromat? Tak. Wczoraj kończyłam czekoladę, która pachniała i trochę smakowała ziołami i apteką z chili (to była ciemna z chili, ale jakiś badziew).