piątek, 4 grudnia 2020

J.D.Gross Mousse au Lait Coconut Macaroon biała z mousse'em śmietankowo-mlecznym z kokosem, kawałkami kokosanek

Na koniec zimowej serii Grossa została ta właśnie tabliczka... trochę chcący-niechcący. Tak szczerze bowiem to obstawiałam, że albo rozczaruję się, bo "coś takiego już nie jest w moim stylu", albo... że to będzie obłęd. A lubię zostawiać najlepsze na koniec. Tę wyobrażałam sobie jako chyba moją ulubioną białą (obok Zotter Soy whiteChateau Weisse Kokos, ale w wersji puszysto-obłoczkowej. Już widziałam je jako konkret-delikatność, chrupiącość-miękkość, jak dzień-noc... Ach! Mojej uwadze jakoś umknął fakt, że to nie tyle czekolada z wiórkami, co kokosankami. A to ciastka, których nigdy nie jadłam, bo wydają się wyjątkowo nie w moim typie, ale trudno. Przynajmniej w tłumaczeniu na polski, bo tytuł to "macaroon", co sugeruje raczej makaroniki. Tych to nienawidzę (a jadłam raz), ale też - trudno.

J.D.Gross Winter Edition Mousse au Lait Coconut Macaroon to biała czekolada nadziewana musem śmietankowo-mlecznym (36,5%) z kawałkami kokosanek (6%); edycja limitowana na zimę 2019/20.

Gdy zaczęłam rozrywać sreberko, poraziła mnie intensywna woń pełnej, wyrazistej śmietanki i wiórków kokosowych, zacukrzonych do granic możliwości, a jednocześnie przyjemnych i pełnych uroku. Były leciutko zwieńczone wanilią i jakby nutą wafelka. Poczułam się jak wtedy, gdy jako dziecko otwierałam białą Princessę, myśląc, że umrę z zachwytu.

W dotyku tabliczka wydawała się tłusta i skłonna do mięknięcia.
Przy łamaniu jednak lekko pykała ze względu na grubość warstwy czekolady. Wypełniał ją mousse - dosłownie definicja puszystego, piankowego i roztrzepanego jak leciutka bita śmietanka mousse'u. Wypełniały go ciastko-wiórkowe zbitki i chyba wiórki osobno. Mimo że miękki i mazisty, kostki nie wgniatały się. Czekolada na nich (na poszczególnych) wykazywała jednak skłonność do rwania się. Przy robieniu kęsa już mousse nieco się wyciskał, a całość zdradzała swą miękkość.
W ustach czekolada rozpływała się dość prędko tempie, gęstawo. Była tłusta w sposób śmietankowy i idealnie kremowy. Lekka proszkowość wyszła pozytywnie.
Mousse łatwo się spod niej wyciskał. Z racji swej zjawiskowej miękkości rozpływał się znacznie szybciej. Był tłustszy w śmietankowo-oleistym kontekście, jednak daleko mu do ciężkości. To obłoczek, bita śmietanka pozostawiająca tłuszcz na ustach, a jednocześnie lekka, napowietrzona.
Kawałki dodatków rzęziły i chrupały lekko. Powiedziałabym, że to głównie zlepki uprażonych na chrupko wiórków i chrupko-cukro-wafelki (nie wiem, jakie są kokosanki), jak również trochę przemielonych wiórków luzem. Ani trochę nie zawilgotniały / stwardniały od niemal mokrego nadzienia. Kokosanki pozostawione same sobie jakoś ulatniały się, rozpuszczały się jak jakieś cukro-ciasteczka albo ciasteczkowy cukier, a wiórki gryzione po dłuższym czasie wydawały się kryć lekką tłustą soczystość.

W smaku czekolada uderzyła intensywną śmietanką i wysoką słodyczą. Szybko zaznaczyła się w gardle jako drapanie, w ustach zaś przytoczyła nutkę wanilii. Była mocno śmietankowo-mleczna, minimalnie maślana, a więc wcale nie ciężka.

Mousse kontynuował głęboką mleczność. Poszedł nawet dalej. On po prostu był przesłodzoną, intensywną bitą śmietanką i lodami śmietankowymi w jednym. Wyraźnie czuć w nim także kokosowy, naturalnie wiórkowy motyw. Nasilał się oczywiście, gdy kawałki dodatku wylegały na język. Wydaje mi się, że wyłapałam także iluzję waflekowej nutki i chyba lekką tłuszczową mdławość, ale nikła w słodyczy i kokosie. Od kokosanek rozchodziła się bowiem jeszcze silniejsza słodycz. Już w połowie rozpływania się kęsa słodycz sięgnęła zenitu i drapała w gardle.

Bliżej końca zajęłam się dodatkiem (podsysałam, raz po raz przegryzłam), który to podkręcał smak wiórków kokosowych. Kokos okazał się podprażony wyraźnie, co podkreśliła lekko przypieczona nutka. Przełożyło się to na skojarzenie z cukrowymi wafelko-ciasteczkami, ale bardzo odlegle. Sam kokos dominował wśród dodatków. Przy nich wyłonił się wyraźnie, a gdy je rozgryzałam, to już w ogóle nieźle rozgościł się na pierwszym planie, odważnie mierząc się z cukrem. To intensywny, naturalny i podprażony kokos, dłużej ciamkany zostawiający sugestię kwasku. Gryzione kokosanki za wiele oprócz kokosa nie wnosiły, a jedynie ten pieczony wątek. Wpisywały się w słodycz. Niewiele w smaku wnosiły, bo chyba były głównie z wiórek (i dobrze).

Na koniec otuliła je śmietanka i lody śmietankowe, które spływając do gardła, paliły w nim słodyczą.

Po zjedzeniu został przyjemnie śmietankowo-kokosowy posmak i zacukrzenie totalne, cukrowy kac.
Czułam się, jakbym zjadła lody śmietankowe o smaku wyidealizowanej Princessy, zacukrzone i zakokosowione, jak tylko się dało.

Całość uważam za obłędną, aczkolwiek nie rozumiem dodania kokosanek. Wolałabym, by były to same zbitki uprażonych wiórków, bez jakiegoś "ciastkowego łącznika", bo to... nie wniosło niczego, niczego nie przełamało, a było dodatkową słodyczą. Duet bitej śmietanki, śmietanki mlecznej i cudownej, z kokosem w zupełności wystarczył. Słodycz była wprawdzie mordercza, ale do tego połączenia pasowała. Wolałabym niższą, ale nie była taka, by odepchnąć mnie od smakowitej i genialnie wykonanej pod względem formy uczty.


ocena: 9/10
kupiłam: Lidl
cena: 7,99 zł (za 188g)
kaloryczność: 591 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, olej palmowy, odtłuszczone mleko w proszku, śmietanka w proszku, wiórki kokosowe 3,8%, bezwodny tłuszcz mleczny, słodka serwatka w proszku, laktoza, glukoza, lecytyna sojowa, białko jaja w proszku, ekstrakt z laski wanilii, naturalny aromat

5 komentarzy:

  1. Byłam PEWNA, że już ją zrecenzowałaś. Widocznie zapadły mi w pamięci nasze rozmowy o niej. Taak, ta lekkość i delikatność nadzienia <3 I ta słodycz, która przekracza granicę, ale i tak sprawia radość. Czy ja wyczułam kokosanki, czy właśnie same uprażone wiórki? Hmm, nie pamiętam.

    PS Czym różni się chciałabym od kupię? ;> To zależy od dostępności, ochoty... czego? U mnie ochoty właśnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, na pewno rozmowy. Ja kojarzę w dodatku, że uznałyśmy, że tak długo musiałabyś czekać na mnie, że jednak razem nie publikujemy czy coś takiego. :P

      Ja nie czułam kokosanek jako "smaku kokosanek". Nazywałam kokosankami za producentem dodatek, który czułam, a który na pewno nie był tylko wiórkami.

      PS "Kupię" oznacza, że na pewno kupię, bo chcę i jest to możliwe. Napisałabym to, gdybym w ciągu kolejnych dni miała iść po zapas (to limitka). "Chciałabym" jest takie... luźniejsze. Może dotyczyć limitek, a więc zależy od dostępności, ale też ochoty. Trochę nie umiem tego wyjaśnić, ale gdyby np. teraz się pojawiła, nie kupiłabym, bo po prostu nie mam ochoty na białe ani trochę i nie wiem, czy mnie w ogóle najdzie. Gdybym kupiła, a nie miała na nią ochoty miesiącami, mogłaby się zestarzeć. Chciałabym więc np. by czekolady były nieśmiertelne i np. móc ją kupić "aby była", a zjeść świeżą za 10 lat. A tak kupienie jej byłoby zbyt niewygodne. I problem sprawia mi gramatura, bo biała cieszy mnie na krótko, a otwarcie takie oznacza też "jedzenie-kończenie" niezależnie czy na resztę będę miała ochotę czy nie. To takie... "chciałabym chcieć". To tak jak czasem chciałabym czerpać więcej radości z tańszych. Chciałabym, by realnie bardziej mnie cieszyły.

      Usuń
    2. PS c.d. Odpisując myślałam o tej konkretnie, ale "chciałabym" też często odnoszę do pysznych, ale tak np. małych / drogich, że wiem, że nie kupię przez to.

      Usuń
  2. Sam ostatnio byłem zdziwiony, ale co do nazewnictwa makaroników jest trochę niuansów, których polska nazwa nie uwzględnia. "Macaroons" to np. kokosanki, śląskie "makrony z haferfloków" (z płatków owsianych) czyli ogólnie "ciastka", które składają się głównie białek jaj, cukru i czegoś (np. orzechów). Natomiast to co nazywamy w Polsce makaronikami to "macarons" lub "french macaroons", które są specjalną odmianą "macaroons" robioną konkretnie z migdałów. Ponadto "macarons" są trudne w przygotowaniu ze względu na wymagania dotyczące ich wyglądu (kształt, gładka powierzchnia). Tak na marginesie nie rozumiem czemu są tak popularne. Jak dla mnie tylko wyglądają ekskluzywnie, a w smaku są strasznie nudne i przesłodzone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za takie wyjaśnienie tematu. :)
      Makaronik (jedną sztukę, nie wiem, jak z odmianą tego słowa; właśnie ponoć m.in. na migdałach) jadłam raz w życiu w ciastkami wysokiej klasy i... według mnie to było coś paskudnego. Cukrowo-nijakie, struktura zupełnie nie w moim guście. Odebrałam to jako coś bezowego z mięciutkim kremem, a więc... coś, co połączyło dwa elementy, od których mnie odrzuca. Fenomenu i ja nie rozumiem, ale obstawiam, że po prostu wielu ludzi bardziej zwraca uwagę na wygląd niż na smak (choć dla mnie one nawet nie wyglądają ładnie czy ekskluzywnie).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.