Bardzo lubię Ekwador jako region kakao, bo czekolady z niego potrafią nieźle zaskakiwać, a jednocześnie łączy je pewien wspólny motyw: kwiatowość. Znając jednak możliwości mojej ulubionej obecnie polskiej marki (bo JP Czekolada zniknęła chyba na dobre) liczyłam, że dorówna Pacari. To z kolei marka, która według mnie wyczynia z tym regionem cuda, w pełni trafiające w mój gust, bo róże i ziemistość, ich specyficzny duet uważam za niebywały. Tak więc sobie pomyślałam, że czas na... polski sposób na Ekwador. Przed degustacją jakoś zapomniałam, że Ekwador 70 % Beskidu już w 2019 jadłam; zmieniła się jednak nieco.
Beskid Bean-to-Bar Chocolate Ekwador National Arriba Hazienda Zolita 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Arriba Nacional z Ekwadoru z plantacji Zolita; konszowała 48 godzin.
Gdy tylko rozchyliłam sreberko, uderzyły mnie wyraziste, ciężkie jak dobre, prawdziwe perfumy, kwiaty - głównie róże. Mieszały się ze słodyczą maślanego karmelu, który wydał mi się nieco przygłuszony, przełamany gorzkością fusów. Zaraz do głowy przyszły mi zawilgocone kwiaty, kwiaty wodne, nenufary... W nich kryła się lekka cierpkość. Zbudowały wodniście-roślinny, mulisty klimat. Był jednocześnie rześki... "Wodna" rześkość mieszała rośliny i karmel z rześkością owocową. Kwaskawe cytrusy i zwarte, słodkie truskawki (a także inne czerwone) nie były jednak w 100 %ach jednoznaczne. Doszukawszy się jędrnych, soczystych brzoskwiń nie wiedziałam nawet, czy nie są już przypadkiem dżemem.
Twarda i ciemna tabliczka przy łamaniu głośno trzaskała, i mimo że w dotyku gładka, to w trakcie tej czynności wydała mi się nieco pylista.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. Była bardzo gęsta i zwarta, esencjonalnie soczysta. Oblepiała podniebienie gęsto-mazistymi, smolistymi smugami, w których było coś wodnistego. Takie... trochę zawilgocenie, dzięki czemu z czasem sprawiała wrażenie bardziej lepko-smolistej. Nie wyszła nazbyt ciężko, mimo że była dość tłusta. Po prostu poczucie tego odbniżała lekka pylistość. Pod koniec trochę wysuszała.
Gdy tylko wgryzam się w czekoladę, poczułam fusiasto-roślinną gorzkość, podrasowaną ziemią. Pomyślałam o herbatach czarnych i czerwonych - te drugie mają specyficzny, mocny smak, zalatujący "korzonkami i mułem". To było... trochę cierpkie, coraz bardziej intensywnie ziemiste, wręcz z sugestią kwasowości... niemal smolistej. Z kolejnymi, nieco delikatniejszymi wątkami, połączyły to wszystko orzechy i ciężkie kwiaty, nieśmiało zaznaczając się w tle.
A jednak szybko po ustach roztoczyła się dość wysoka słodycz karmelu. Chwilami był to karmel maślany, chwilami słodko-owocowy i niemal rześki. Pomyślałam o dżemie brzoskwiniowym z wielkimi kawałkami jędrnych owoców i... o brzoskwini pokrojonej, która upuściła sok. Pojawił się też kwasek soku cytryny. Cytryna podkreśliła smolistość, ale nadała jej bardziej lekkiego tonu. Doszukałam się jakiś owoców... czerwonych...
Czerwone kwiaty! Róże?! Nagle oplotły to wszystko. Róże mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa były smakiem wiodącym. Może jakaś konfitura z ich płatków? Róże... coraz bardziej ciężko-perfumowe, nie takie mocno jednoznaczne, już nie czerwone, a herbaciane (w kolorze i smaku). Zaczęły zatapiać się w tych wodach wszelkich... Różana esencja mieszała się z badylko-roślinnością. Kwiaty zmieszały się z cierpkością ziemi. Znów myślałam o kwiatach wodnych i większej ilości mokrych, zielonych badylków. Czułam też fusy gorzkiej herbaty i drzewno-wilgotna nutkę.
Wyłoniły się nieco odważniejsze, tłusto-zawilgocone orzechy. Wpisały się w kwasowość. Poprzez nie herbata zaczęła robić się bardziej kawowa - choć wciąż z naciskiem na fusy... Zwróciła trochę uwagę na palony aspekt, który także w kompozycji się krył. Odlegle mignęła mi nawet pewna pikanteria - jakby mocno czekoladowych i ostrych, wilgotnie-kapciowatych pierników? - też jednak podszeptująca ziemię... wręcz podfermentowaną?
W wilgoci, soczystość owoców również działała. Cytrusy i perfumowe róże pomogły tym czerwonym, wydobywając truskawki, ale razem dały się wtłoczyć w ziemistość-mulistość. Ciągle po głowie chodziła mi smoła, ale też jakieś kwiaty... zawilgocone i aż rozmiękłe, zagniecione, podfermentowane...
Bliżej końca, mimo słodyczy, gorzkość przybrała na znaczeniu dolewając do wszystkiego kawę. Kawa, palona i zaparzona, wniosła nutę lekko dymną, genialnie pasującą do przełamanego karmelu, oraz ziarniście-soczystą, podkreślającą mulistość. Mimo że wyraźnie dało o sobie znać palenie i akcent dymu, kompozycja wciąż miała wilgotny klimat.
W posmaku pozostała silna roślinność, zawilgocone drzewa, a także kawa i zawilgocone kwiato-perfumy. Zwłaszcza te ostatnie wydawały się cierpkie, co pozwoliło wręcz pikantnym, ziemiście-smolistym tonom jeszcze długo czuwać nad wszystkim. Przy tych ostatnich całkiem wyraźnie wyszły kwaskawe tym razem truskawki. Aż maślany karmel musiał lekko je dosłodzić.
Smak tej czekolady zwalił mnie z nóg. Oszołomił i rozłożył na łopatki. Cała ta roślinność mocnych, ciężkich róż i badylków, fusów muliście-smolistych herbat... A w końcu i ogrom samej smolistości, sporo nut owocowych (cytryna, brzoskwinie i truskawki) i jednak rześkość przełożyły się na żywą, kobiecą, ale mroczną kompozycję. Cudne nuty kryły się w tych gęstych, ciemnych odmętach.
Wydała mi się podobna do kochanych Pacari (róże, ziemia, rośliny, cytryna, karmel), ale o ile w Pacari jest większy nacisk na palony karmel i ziemię, dym, tak Beskid to niższa słodycz karmelu i owoców oraz nie paloność, a roślinkowość, ziemistość i smoła.
Jedynie konsystencję wolałabym nieco inną. Czekolada wydała się za tłusta dla mnie, choć ja mam problem z nazbyt tłustymi rzeczami ogółem... Tu poniekąd ciężkość i esencjonalność oddawały smak. Tłusto-smoliście mazisty efekt nie był taki zły, o nie. Na szczęście smakowała tak, że przymknęłam na to oko.
Cała jej lepkość, mulistość, herbata była w pewnym stopniu podobna do mulistej, lepkiej kawy dawnej wersji 70 %. Wilgotne i kapciowate pierniki dzisiaj prezentowanej jakoś tam wiążą się z miękką bułeczką z twarogiem oraz pikanterią lukrecji dawnej. Różni je jednak słodycz: stara była miodowa, nowa zaś wydaje się mniej słodka w karmelowy sposób. Więcej w niej owoców.
ocena: 10/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 18,90 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: mogłabym
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy nierafinowany
Perfumy są świetne, ale nie w jedzeniu. Nawet te ładnie pachnące. Nenufary lubię na zbiornikach wodnych, zdjęciach i obrazach - budują magiczny, czasem mroczny klimat. Mam ochotę dostać róże (ale nie do jedzenia :P). Co do kawy zaś, zaraz sobie zrobię. Teraz od pn do pt przed śniadaniem wypijam jedną, częściej dwie. Twoja tabliczka brzmi jak lektura bajki o tajemniczym lesie, polanie, nimfach. Na jedzenie nie bardzo widzę tam miejsce.
OdpowiedzUsuńA ja właśnie nie zawsze lubię zbyt mocne perfumy. Rozróżniam też moc zapachu jako jego odczuwalność, a też moc-charakter-wydźwięk.
UsuńTa czekolada w żadnym wypadku nie była perfumowa. Nie miała nic wspólnego z tym, jak perfumami czasami walą słodycze. To, co w niej czułam to "perfumowe róże", czyli nie perfumę samą w sobie, nie świeże, żywe kwiaty, nie owoce dzikiej róży. Jest różnica. I ten "smak zapachu perfum różanych" wyszedł zacnie; to jak ze "smakiem zimnych ogni" oleju kokosowego - jakoś go polubiłam, ale nie chciałabym zjeść zimnych ogni, tak, jak nie chciałabym wypić perfumy.
Zgadzam się co do klimatu, jaki dają nenufary. Nadały go i tej tabliczce.
Pewnie byś nie pomyślała, ale wywołałaś u mnie szczerą, drobną radość wspomnieniem o kawie, że wreszcie możesz ją pić. <3 Pewnie masz to dobrze obstukane, kiedy co i jak, ale przecież... picie kawy PRZED śniadaniem to jedna z najgorszych rzeczy, jakie można żołądkowi zrobić (wiedza od prawie każdego lekarza, u jakiego była Mama + własna: latami u mnie, w moich kręgach wszyscy to powtarzają; Mama trochę poczytała). Dobrze, że chociaż rozpuszczalną (tak?) pijesz.
Pomyśl, że bez jedzenia... nie byłoby tej bajki.