sobota, 20 lutego 2021

Cocoloco Giant 80 % Ugandan Dark Chocolate Buttons ciemna z Ugandy

Kakao z Ugandy przypadło mi do gustu dzięki swojej prostocie. W końcu... próbowałam je właśnie w wydaniu dość prostych czekolad, dobrych, ale nie z najwyższej półki. Chciałam mieć coś... innego w tym guście, zwyczajnie-smacznego, może nawet nudnego. Na to się pisałam. Patrząc na ofertę Chocoloco z bólem odnotowałam, że nie mają niektórych czekolad o danej zawartości jako tabliczki, a jako guziki. Z braku laku na jedne takie się zdecydowałam, bo pamiętałam, że kiedyś dostałam z Sekretów Czekolady setkę Menakao w takiej formie i też było spoko, mimo że oczywiście wolę tabliczki. Ich opakowania wyglądają prawie tak samo, różnią się jedynie kolorami wstążek (że też akurat w przypadku interesującej mnie zawartości i pochodzenia musiało paść na różowy...).
Dopiero już podczas przyglądania się opakowaniu tknęło mnie: czy to aby nie przypadkiem jakaś czekolada do pieczenia / roztapiania / fontann? Skład natychmiast wydał mi się podejrzany / pomylony, więc natychmiast skonsultowałam z producentem. Co usłyszałam? "Nasza czekolada 80 % zawiera trochę cukru, a składy są jak najbardziej prawdziwe, tylko że niekoniecznie pierwszy składnik na liście jest tym, którego w czekoladzie najwięcej". Potem przyznali mi rację i napisali, że poprawili, a wszędzie długo nadal widniało to samo... aż w końcu zmienili - jak widać, miazga miazdze nierówna. Ręce mi opadły; nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Ludzie...

Cocoloco Giant 80 % Ugandan Dark Chocolate Buttons to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao forastero z Ugandy.

Po otwarciu trafiłam na wyrazisty, ale raczej spokojny zapach ziemi i przypalonego, wręcz odymionego ciasta. Oczami wyobraźni zobaczyłam jakieś kapcio-babki, ciasta cytrynowe z kwaskawymi masami... Bo właśnie całkiem sporo soczystości czułam: cytryny oraz czerwone... nie tylko owoce ogółem (powiedziałabym, że słodkie truskawki i wiśnie), ale też wyraźnie cytrusy (grejpfruty może?). W tle niepewnie przewijały się orzechy ziemne i brazylijskie.

Guziki ładnie nie wyglądały. Skojarzyły mi się z szarymi od tłuszczu, tandetnymi pseudo czekoladowymi monetami. Szarość jednak znikała po jednym przeciągnięciu palcem (producent tłumaczył, że "w paczce krążki po prostu ocierają się / obijają jeden o drugi").
W dotyku wydawały się polewowo-tłuste, przy łamaniu lekko pykały, jakby zapowiadały miękkawość. Obstawiam, że złożyły się na to rozmiar i cienkość, ale też sama konsystencja. Przy robieniu kęsa nie słychać chrupania; miałam za to wrażenie, że wgryzam się w taflę z twardego masła.
W ustach rozpływały się w średnim tempie, ale raczej szybko niż wolno i bez oporu. Miękły i gięły się, co zupełnie nie pasowało do tej zawartości kakao. Okazały się tłuste (w pierwszej chwili jak chłodne masło) i odrobinę zalepiająco-maziste jak pozornie gładko-tłuste ulepki. "Pozornie", bo z czasem wykazywały wysoką talkowość. Znikały przeistaczając się w lepko-tłustawą zawiesinę, pozostawiającą trzeszcząco-pylisty efekt.

Smak dobrze odzwierciedlał zapach, bo najpierw przedstawił się jako delikatnie wręcz słodziutki, maślany, trochę waniliowy, a dopiero potem nieśmiało kwaskawy i gorzkawy. To zaś przełożyło się na skojarzenie z ciastem cytrynowo-maślanym. Maślaność wydawała się lekko przykrywać większość nut.

Słodycz opływała cytrusy ze wszystkich stron i przenikała je. Pochodziła z nich i zabarwiała je. Czułam dojrzałe, słodkie pomarańcze i mieszaninę owoców czerwonych - wciąż cytrusowych (grejpfrut? pomarańcze czerwone?), ale i jako inne owoce. Te cechowała już wyraźniejsza słodycz, acz też pewien kwasek. W pewnej chwili wyraźniej poczułam cytryny, a zwłaszcza ich goryczkowate skórki.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na mocy przybrała gorzkawość. Wyrazisty palony charakter podyktował ciastu trochę ciemniejszy kolor, przypalił je nieco i odymił, a sam podrzucił orzechy. Podprażone fistaszki, tłuste orzechy brazylijskie chwilowo wyszły na przód. Mieszała się z nimi ziemia i smak... tak palony, że aż zwęglony. Czułam węgiel. Czarny węgiel splatał się z czarną, wilgotnawą ziemią, serwując gorzkość, wciąż jednak w realiach przystępnych.

Potem orzechy zaczęły się zmieniać w tłuste masy. Orzeszki ziemne i brazylijskie jako... nie tyle miazga z nich, co coś maślano-nugatowego, może jak smarowidło orzechowo-czekoladowe, ale z nich. Zaraz też doszukałam się chyba laskowców, albo niejednoznacznego orzechowo-czekoladowego kremu. Nagle z kremu wyłoniła się przesadzona słodycz. Wciąż przejawiała się przez to ziemistość, lekka pikanteria i węgiel. Bliżej końca w niej umiejscowił się kwasek. Odkryłam tam słodko-podfermentowane czerwone owoce. Obstawiałabym przejrzałe wiśnie i truskawki. Ziemistość wyjątkowo zgrabnie związała je z orzechowymi nutami. Pomyślałam o jakimś cytrusowym cieście. Wszystko to jednak zakrywała maślaność i smakowa tłustość / mdławość oraz węgielne nuty.

W posmaku pozostały czerwone owoce i soczyste cytryny, a także mnóstwo orzechów w wydaniu przesadnie zasłodzonym w sposób prosty. Nie podobało mi się też, że było to jakby rozmyte maślanością smakową, bardzo złączoną z tą fizyczną, wyczuwalną na ustach. To jednak także całkiem nieźle ziemiście-węgielny smak. Ten drugi czynnik podkreśliła strukturalna talkowość.
Nie utrzymywał się specjalnie długo.

Całość wydawała mi się smaczna, ale bez życia. Mocne nuty utemperowano maślanością i słodyczą: za dużo tu ciastowości i tego, że orzechy wystąpiły jako kremy. Cytrusowość, wiśnio-truskawki i ziemistość, węgiel wydawały się głównymi nutami, ale popalić nie dały. Cały czas mówić można jedynie o gorzkawości, nie gorzkości. Konsystencja mi się nie podobała zupełnie - miękko-tłusto i talkowo? Ulepkowato? Nie dla mnie! W swej miękkości przypominała aż nadziewane Terravity 70 % (nadziewanym to jeszcze uchodzi). Dobrze jednak, że przynajmniej ta talkowość znalazła jakieś powiązanie z węglem, więc aż tak źle nie było.
Mimo że nie bardzo owocowa, była zdecydowanie najbardziej owocowa ze wszystkich jedzonych dotąd czekolad z Ugandy. Tamte (Tesco finest i Cachet) to mocniejsze orzechy (też jako kremy), miody, przyprawy... Cocoloco wyszła... prawie głęboko, ale właśnie z głębią stłumioną i zasłodzoną.
Nie podoba mi się także forma - wolałabym tabliczkę, ale w sumie... widziałam, co kupuję, stąd i połówka. Co innego, że 80 % kakao z Ugandy u nich po prostu jako tabliczka nie występuje, a uwierzę, że w innej formie mogłoby wyjść nieco lepiej - może do 7 by wyciągnęło?


ocena: 6.5/10
cena: 3,99 £ (za 130g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład (z opakowania): cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, wanilia
Skład (ze strony): miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, wanilia

2 komentarze:

  1. Iście Twoja forma (ciesz się, że nie mieli tabliczek!) i kokarda oddająca Twój charakter. "Tylko że niekoniecznie pierwszy składnik na liście jest tym, którego w czekoladzie najwięcej" - wuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuut? :'D Nie mam pojęcia, jaki aspekt czekolady czy czegokolwiek innego zdołałby skusić mnie do kupienia dropsów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bardzo chciałam ciemną z Ugandy. Jestem pewna, że Ciebie skłonił by Madagaskar, jako region kakao. Gdyby tak było to 100 % kakao, z obietnicą mocno limonkowych i ziemistych nut... założę się, że kupiłabyś hurtowo.

      A na serio już odpowiadam: wstęp tego tu tekstu http://livingonmyown.pl/2020/09/09/milka-twists-czekoladki/
      Rozważałaś kupno. W końcu zrezygnowałaś, ale rozważałaś, czyli nie skreśliłaś dropsów właśnie od razu definitywnie z racji formy.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.