wtorek, 24 sierpnia 2021

Lindt Creation Caramel mleczna nadziewana solonym karmelem i kremem truflowym

 Mimo iż ostatnimi czasy jakoś zupełnie przeszła mi ochota na czekolady mleczne czy nadziewane, zachciało mi się jakiejś odskoczni od Zotterów. Z nimi zadziało się coś takiego, że "dobrego mogłabym zjeść, ale nie muszę" i... niestety doszłam do wniosku, że o dobrego w moim rozumieniu jakoś tak ciężko. Do czekolad innych niż czyste ciemne (z nielicznymi wyjątkami ciemnych z dodatkami / nadzieniami) zaczęłam żywić coraz większą obojętność, do niektórych niechęć. Kiedyś tam jednak chodziła za mną jakaś dobra czekolada z nadzieniem karmelowym. Nawet jednak nie zaczęłam jej szukać, uznawszy, że realnie i tak moja ochota na nią nie jest zbyt silna. A i nie byłam pewna, czy jakakolwiek mogłaby mnie zadowolić. Gdy jednak zobaczyłam dziś przedstawianą uznałam, że warto kupić na kiedyś tam, jak by miało mnie znowu na taką najść. I mając ją... z czasem uznałam, że w sumie takiej gładkiej (karmel + nadzienie czekoladowe) to nie jadłam (Hello, My name is Caramel Brownie miała w dodatku ciastka; swego czasu mi smakowała, ale konwencja Creation o wiele bardziej mi pasowała). Gdy jednak w opisie zobaczyłam "odrobinkę soli", zmarkotniałam. Akurat miałam ochotę na karmel zwykły!

Lindt Creation Caramel to czekolada mleczna z (10%) nadzieniem truflowym i (20%) sosem ("coulis") karmelowym z solą.

Już podczas rozrywania sreberka uderzyło mnie tsunami mleka i słodyczy. Ta druga przejawiała wyraźnie karmelowe skłonności. Mocniejsze, gdy wąchałam wierzch. Po przełamaniu i w trakcie jedzenia ogólnie czułam woń maślanego, delikatnie palonego karmelu, który krył nutkę soli. Raz i drugi zdarzyło mu się zahaczyć o... ser.

Tabliczka była dość konkretna, ale raczej z racji grubości. Przy łamaniu gruba warstwa czekolady mlecznej nieco pykała, a gdy robiłam gryza, czekolada pękała, trochę wgniatając się w miękko-plastyczny karmel. Dolne nadzienie było konkretniejsze, tłusto-kremowo zwarte i kojarzące się z plastyczną wersją czekolady, karmel zaś lepko-ciągnący, ale w sumie trzymający się w kostce, dzięki gęstawości. Pochwalić go muszę za przystępność. O ile karmel porządnie wypełniał każdą kostkę, tak nadzienie truflowe w każdej kostce było nierównomiernie rozmieszczone: najwięcej było go od środka tabliczki, tak jakoś do połowy kostki.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i aksamitnie kremowo. Zalepiała w gęsty, pełnomlecznie tłusty sposób. Była maślano-mleczna i zgrana z wnętrzem.
Dolny krem rozpływał się powoli i gęsto. Był minimalnie miękkawy i gładko-tłusty jak masło, trochę mazisty. Zachowywał pewną zwartość do końca, acz przybierał na plastyczności. Wydawał się śliskawy, ale znośny w tym. Blisko mu do czekolady czy konkretnego nugatu (w wersji maślanej).
Podobnie śliskawy (w maślano-śmietankowym kontekście), ale o wiele bardziej mazisty i plastyczny był karmel. Dość lepki jak bardzo gęsty klej, trzymał się jednak otoczenia, dzięki czemu wlepił się w resztę. Znikał najszybciej, ujawniając parę drobnych, rozpuszczających się grudek (scukrzonych fragmentów?). 

W smaku czekolada, jak i w zapachu, zaszarżowała mlekiem i słodyczą. Była głęboka, leciuteńko kakaowa i niemal urocza. Wydała mi się minimalnie waniliowa i nieco za słodka.

Słodycz drastycznie podnosiły nadzienia. Dodały czekoladzie karmelowych i po prostu cukrowych nut. 

Wyraźniej, szybciej i dynamiczniej odzywało się nadzienie karmelowe. Okazało się bardzo intensywne. Przede wszystkim słodkie, miało delikatnie paloną nutę. To bardziej maślano-śmietankowy karmel, wręcz karmelkowy, chwilami idący w stronę toffi. Jego paloną głębię podkreślała sól, idealnie wplatająca się w otoczenie. Było jej całkiem sporo, ale w punkt, pasowała idealnie. Po niej jednak... karmelowi zdarzyło się raz i drugi zajechać serowo-maślanym echem. Ogólnie jednak w połowie rozpływania się kęsa niemal dominował jako cukrowy karmel delikatny (ale wciąż raczej karmel, a nie toffi!) i posolony. Drapał w gardle już po paru chwilach.

Krem truflowy w pierwszej chwili w starciu z karmelem wypadał nieco mdło, ale gdy karmel się trochę rozszedł, wkraczał poprzez maślano-czekoladowy smak i cukrową słodycz. Zlewał się z czekoladą, jako jej bardziej maślana wersja. Czuć to zwłaszcza w kęsach bliżej środka i jednego brzegu (tam go było więcej) lub przy spróbowaniu osobno. Wtedy też doszukałam się nuty udającej alkohol bez procentów. Na pewno jednak nie truflowej. Wyszedł raczej jak mlecznoczekoladowy krem i tyle. Podkreślał karmelkowość, a więc i uwypuklał taką... cukierkowo-tanią nutę karmelu (który już prawie zniknął).

Tonęło to w słodyczy mlecznej czekolady i maślaności. Nutka aromatowo-złudnie alkoholowa również trochę gubiła się w zacukrzonej mleczości. Drapanie słodyczy w gardle jeszcze wzrosło.

Końcówka była mocno maślana, mleczno-cukrowa i lekko waniliowo-karmelowa, choć aż w tym mdława.
Po zjedzeniu został posmak tego wszystkiego i nuta kiepskawego sosu czekoladowego jakby z lodówkowego, nibylikierowego deseru. Czułam też karmelową cukrowość i ogólnie przesłodzenie.
Co więcej, już raptem po zjedzeniu dwóch kostek nieco zmęczyła mnie miękka tłustość.

Całość wyszła smacznie i przystępnie w kwestii konsystencji. Dobra czekolada, odpowiednio słony karmel, który ogólnie w sumie smakował całkiem nieźle kryły jeszcze krem, do którego właśnie mam największe zarzuty. Mógł być lepszy jakościowo i ciemnoczekoladowy, truflowy, jak producent obiecał... A tak? To jakby mleczna czekolada, tylko trochę gorsza... Napędził słodycz, miękkość, dodał dziwnych nut, spłycał karmel... A gdyby się nie wiedziało, że tam jest, można by go przeoczyć. W dodatku całość mordowała cukrem, mimo że na brak odpowiedniej ilości soli nie można narzekać.
Tabliczka smakowała mi jako czekolada z solonym karmelem; zjadłam sama i cieszę się, że ją kupiłam, ale... mogło być tak pięknie, a wyszło po prostu nieźle. Przy pierwszym podejściu zjadłam trzy kostki i mi wystarczyło tej słodyczy (przy czym zasłodziłam się już pierwszą)... resztę zaś zostawiłam na niewymagające wykłady. Drugie to 5 kostek i myślałam, że umrę od cukru (ale odbiór ogólny był ok), przysięgam, a trzeciego dnia ostatnie kostki już mnie męczyły i nudziły (jakoś skupiłam się na wadach? znudzenie materiału, bo niezbyt moja bajka?).
W smaku-jakościowo wyszła gorzej niż Caramel Brownie (odnoszę się do tej, którą jadłam ja - choć tu odcinam się od obecności soli, bo w dzisiaj opisywanej miała być, i było ile trzeba; piszę jednak o reszcie), choć z zamysłu wydaje się cudowniejsza. Konsystencją na pewno z Caramel Brownie wygrywa u mnie, ale to kwestia tego, że lubię spójność, a dzisiaj opisywana taka była (wspominana miała chrupiące ciastka).
Aż mi się przypomniała Cocoloco Chocolates Salted Caramel 43 % Venezuela - niby taka "z wyższej półki", a znacznie gorsza. Lindt, mimo że bez ochów i achów, pokazał, że coś tam wciąż potrafi (i smakowo miałby 8, ale trufla czekoladowa nie była truflą). 


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 12,49 zł (za 150 g)
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, odwodniony tłuszcz mleczny, miazga kakaowa, laktoza, cukier inwertowany, syrop glukozowy, mleko w proszku odtłuszczone, stabilizator (sorbitol), lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, sól 0,1%, aromat, substancja koncertująca (kwas sorbowy E200), naturalny aromat

4 komentarze:

  1. Nie jadłam tej wersji. Polować kiedyś nie polować? Jak na razie nie mam tego problemu. Boję się jeść...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio Lindt chyba pozmieniał coś w nadziewanych czekoladach. Kilka próbowałam nowych i byłam przerażona, że teraz nie mam zamiaru kupować już tej marki niczego innego, niż czyste. Zraziłam się. Nie wiem więc, czy od czasu, gdy tę jadłam, nie zmienili także jej.

      Nie bój się jeść. Nie wiem, czego dotyczy Twój problem, ale nie porywaj się w takiej sytuacji na wątpliwe rzeczy, a spokojnie jedz, co lubisz.

      Usuń
  2. I u Ciebie, i u Drwalowej dziś czekolada nadziewana. Przypomniałam sobie, że to był mój ukochany rodzaj w ostatnich latach. Jeszcze lepsze jest to, że... zszokowałam się, że takie nadal istnieją! Tak przywykłam do Twoich czystych (Zottery są jakieś inne, nie traktuję ich jako nadziewajek), że zapomniałam o istnieniu zwykłych tabliczek z kremem, haha. Dla mnie podstawą tego typu czekolad jest brak twardości w kremie. I ze względu na konsystencję samego kremu (żadnych przesuszonych betonów), i ze względu na brak dodatków, np. płytek karmelizowanego cukru (brr). Wiesz, że nawet mogłabym tę Twoją przygarnąć? Dawnom nie jadła Lindta, głównie dlatego. Po rządku pewnie bym oddała :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, nawet w kwestii tego, czego oczekujemy od nadzień nie możemy się zgodzić. Przez lato i ja prawie zapomniałam o istnieniu nadziewanych, haha. I wiem już, że na jesieni raczej żadnych oprócz kilku nowych Zotterów, nie kupię. Wiosną kilka nadziewanych właśnie nieźle mnie zmordowało (recenzje dopiero będą).
      Śmiem wątpić, czy byś odpadła, biorąc pod uwagę, że jednak z wielu tak cukrowych rzeczy wciąż przyjemność czerpiesz (choćby z czekoladowych deserów Bakomy, przy którym jednym to ja nie wyrobiłam).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.