środa, 22 września 2021

Auchan Dark Mint ciemna 47 % z miętą

Trafiając na zupełnie nie w moim guście dodatki / nadzienia, zaczęłam wybiegać myślami, co by było, gdybym pozwoliła sobie jeść tylko czyste ciemne czekolady, bo takie sprawiają mi najwięcej radości. Myśli zintensyfikowały się po dwóch paskudnych "sposobach na syrop glukozowy": na chrupiąco w J.D. Gross 56 % Pistacja i na miękko w Choceur Pfefferminz. Byłam tego typu psuciem czekolady zdegustowana. Popatrzyłam więc na te z dodatkami, jakie jeszcze miałam i jako że wciąż chodziła za mną miętowa czekolada (tylko że czysta), uznałam, że niedługo po Choceur będzie to odpowiedni czas dla dzisiaj przedstawianej. Chociaż... przerażała mnie tak niska zawartość kakao przy czystej (toleruję taką z dodatkami)... Tesco finest Swiss Dark Chocolate with Peppermint miała wprawdzie niewiele więcej, bo 55 %, ale zawsze coś. Obstawiałam, że tej auchanowej bliżej będzie do ulepkowatego Lindta Excellence Mint / Menthe.

Auchan Dark Mint to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao o smaku miętowym.

Gdy tylko otworzyłam sreberko, poczułam wyrazisty zapach cukierkowej mięty oddający moje wyobrażenie o miętowych, cukrowych laskach (lizaki rodem z zimowych / gwiazdkowych filmów i reklam) oraz mięty nieco wygładzonej. Ta z kolei przytoczyła gorącą czekoladę z miętą i piankami (miętowymi?). Sama w sobie wydała mi się aż maślana, delikatna i tylko trochę kakaowo cierpkawa, acz z wyczuwalnym kakao bez dwóch zdań. Ostatni akcent wplótł też miętę nieco bardziej ziołową. Nie było zbyt wytrawnie, trochę tylko gorzkawo; a bardzo słodko. Na szczęście nie było to ordynarne, napastliwe, a i chłodziło leciutko. Mimo słodyczy, nie przytłaczało cukrem.

W kwestii wyglądu - w przypadku czekolad z Auchana już się z czymś takim spotkałam: z jednej strony tabliczka była dwa razy grubsza niż z drugiej, ech (grubsza prezentuje się znacznie lepiej, gdy chodzi o smak i jej zachowanie).
W dotyku tabliczka wydała mi się twarda i kamienna, ale z zapowiedzią ulepkowatości.
Trzaskała bardzo głośno, ponieważ w istocie była się bardzo twarda. Przekrój sugerował wręcz ziarnistość, już nie ulepkowość.
W ustach z kolei rozpływała się łatwo, acz powoli. Długo zachowywała kształt i formę, ale prędko miękła i gięła się, a z czasem coraz bardziej zlepiała usta w sposób gęsto-kremowy. Wykazywała odpowiednią, a więc nie za wysoką tłustość (jakby czekolad śmietankowych?) i aksamitność. Zdarzyło jej się wydać jakby aż gładko-śliskawą, ale i to w końcu zaskoczyło na taki... śmietankowo-maślany tor.

W smaku zaszarżowała słodycz cukru, przybierającego postać cukrowej pianki... miętowej? Tak, tak, mięta dosłownie rzuciła się na nią i na mnie. Rozbłysła, leciutko zaszczypała w język swym chłodem, po czym umożliwiła jeszcze dosadniejsze rozejście się słodyczy. Przede wszystkim cukrowa, wyszła też trochę ziołowo, chwilami aż pieprznie. Chłodziła miętą... cukrowo-ziołową, naturalną, przy czym jednak chwilami aromat wyłamywał się - było czuć, że to z niego pochodzi mięta. Słodycz podszyła leciutka gorzkawość, przywodząca na myśl paloną, delikatną kawę lub...

Po paru chwilach poczułam się, jakbym wypiła gorącą czekoladę. Oczywiście miętową, ale jednak czekoladę. Była gęsta, zrobiona na pełnym mleku, może ze śmietanką, ale smakująca dość wytrawnie. Była to gorąca czekolada ciemna, w dużej mierze maślana. Kryło się w niej palone ciepło i leciuteńka cierpkość. Raz po raz przewinęła się w tym lekka orzechowość. W połowie rozpływania się kęsa maślaność zaczęła rosnąć i umacniać łagodną czekoladowość. Pomyślałam też o nadziewanych czekoladkach miętowych.

Mięta wyczuwalna cały czas trochę chłodziła i odświeżała. Zgrała się ze słodyczą, która prędko wzrosła do poziomu przesady. Reprezentowały cukrowość, ale też miętowe twory: pianki, kremy, nadzienia. Drapanie w gardle nie wydawało się jednak wywołane jedynie cukrem (a także "aromatowością"?). Mięta cukiernicza niemal zrównała się z czekoladowością, trochę ją onieśmieliła, ale nie zagłuszyła. Splotły się palono-gorzkawą nutą, co pomogło mięcie cukierniczo-cukrowej i przytoczyło wyobrażenie o piciu miętowej gorącej czekolady w zimowy dzień.

Pod koniec w cierpkawości wyraźniej znalazło swoje miejsce kakao, ale to też przywołało lekką ostrość mięty, a chłodzący aspekt sprawił, że to aż leciutko podszczypywało język. Konsekwentnie pieprzna mięta i gorąc gorącej czekolady podłapały konwencję, toteż efekt był ciekawy. Może nawet jakby tak podkręcić gorącą czekoladę likierem miętowym? Słodycz też już zdążyła wzrosnąć do poziomu aż... przypiekającego. Swoim natężeniem drapała w gardle i lekko w język. Aromat miętowy również miał w tym mały udział.

Po zjedzeniu został posmak mocno miętowy wraz z miętowym odświeżeniem, lekko szczypiącym ochłodzeniem oraz nieco ziołowo-palony, gorzkawy powiązany z kakao. Odnotowałam cierpkość, która otarła się o sugestię kwasku. Było w tym echo mięty cukierkowo-aromatowej, ale przesłodzenie i odświeżenie poszczególne ewentualne gorsze posmaki zasłaniały. Czułam tłustość, ale raczej jako warstwa na ustach (która w sumie nawet mnie - ! - nie przeszkadzała) niż smak, bo ten był lekki dzięki mięcie.

Całość wyszła szokująco przyjemnie jak na tak niską zawartość kakao i słodycz / wydźwięk. Ani tłustość, ani przesadzona cukrowość nie dawały się strasznie we znaki dzięki mięcie i jej w punkt chłodzącemu elementowi. A ta... nie zabiła czekolady, była wyrazista, ale w realiach spożywczych. Może niespecjalnie w moich klimatach, ale nie mam większych zarzutów, gdy o jakość chodzi. Nie było zbyt ciężko, choć... nie mogę też powiedzieć, by było błogo rześko, ale jej wyważenie to w przypadku czekolady plus. Oczywiście wolałabym, smakowała bardziej gorzko, bardziej... ciemnoczekoladowo, ale ogólnie spodziewałam się gorszego ulepka, a tak... mimo że nie zachwycająca, to całkiem przystępna i do zjedzenia. Wśród jej podobnych wypada bardzo, bardzo dobrze. Przesłodzona, ale jeszcze znośnie.
Na pewno lepsza od ulepkowatego, niemożliwie cukrowego Lindta Excellence Mint / Menthe Intense. Wyszła nie tak tłusto, a chłodząco i cukrowo, ale jak gorąca czekolada. Jednocześnie wciąż daleko jej do pysznej i poważniejszej Tesco finest Swiss Dark Chocolate with Peppermint. Mimo lichej zawartości kakao, udało jej się zwrócić uwagę na lepsze aspekty niż np. ciężka, nieodświeżająca Moser Roth Dark Mint.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 5,49 zł
kaloryczność: 515 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (chyba że, gdyby mnie na miętową naszło, z desperacji w promocji?)

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, aromaty

6 komentarzy:

  1. Pamiętam czasy nienawiści do połączenia czekolady z miętą. Teraz nie tylko akceptuję, ale wręcz lubię. Natomiast deserowa podstawa to absolutne nołp. Cukrowe laski mikołajowe z tv <3 Ziołowa i pieprzna mięta? Hmm. Zdecydowanie wolę łagodną, zwykłą. Gorąca czekolada (ciemna) na pełnym mleku - super. Nawet gdybyś nie napisała o zimowym dniu, zimę bym sobie wyobraziła. Wszystkie te cukiereczki i gorąca czekolada sprawiają wrażenie idealnych na jarmark bnar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja ubolewam nad zawartością kakao.
      Też masz wrażenie, że większość miętowych robią właśnie trzymając się tych przeklętych 50%?

      Usuń
    2. Moje rozeznanie jest nikczemnie skromne, ale wynika z niego, iż racja leży po Twojej stronie.

      Usuń
    3. Tak mi się jakoś kojarzy; te wszelkie nadziewane, pastylki różnych marek - wątpię, by były porządnie ciemne.

      Usuń
  2. Nie wiem na jakim etapie życia jestem. Czy bym zjadła czy się męczyła :/ różne okresy przerabiałam odnośnie mietowych wyrobów, ale dawno niczego takiego mie miałam w ustach więc nie wiem. Na twarzy tylko maseczke czekolada mięta ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim wypadku chyba lepiej nie kupować, bo po co się potem jakby co męczyć?

      Jak to "maseczkę czekolada mięta"? Już nawet zapachowe robią?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.