środa, 6 października 2021

Duffy's Philippine South Cotabato 70 % ciemna z Filipin

Po tym, jak zachwyciło mnie bogactwo Auro Chocolate Saloy Philippine Origin 70 % Reserve 2018, do głowy przyszła mi myśl, że z chęcią skonfrontowałabym w stosunkowo niedługim okresie czasu, jak wypada przy jednej z moich ulubionych marek. Ta sama zawartość i... ten sam kraj! O tak, czekało mnie wczucie się w filipińskie kakao na wiele różnych sposobów, wszak co czekoladnik to inaczej obrabiane ziarna. A w kunszt Duffy's nie wątpiłam.

Duffy's Philippine South Cotabato 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Filipin, z prowincji South Cotabato (południe wyspy Mindanao).

Gdy tylko rozchyliłam sreberko, poczułam gorzkawo-neutralne orzechy włoskie, drzewa / krzewy z zielonymi liśćmi pokrytymi rosą i zawilgocone drewno. Orzechy były pozbawione skórek, najzwyklejsze, bez prażonej nuty. Drewno z kolei przywiodło na myśl takie czekające, by odpowiednio podeschnąć i skończyć w kominku. Otaczała je dziwna wytrawność czerwonych owoców. W głowie pojawiła się myśl o "żurawinie do mięs" (jakiejś takiej konfiturze?), a zwłaszcza w trakcie degustacji, wyraźnie czułam cierpkie jagody goji.
Obecna słodycz wydała mi się bardzo ulotna, rześka w nieco roślinny sposób. Pomyślałam o dosłownie odrobince leśnego miodu (bardziej "leśnego" niż "miodu"), a z czasem pod wpływem cierpkości o lukrecji.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się twarda jak kamień, a jej trzaski były bardzo donośne. Gdy odgryzałam kawałek wydała mi się z kolei twardo-krucha.
Mimo ziarniście-kryształkowego przekroju rozpływała się gładko i aksamitnie. Niestety robiła to  z lekkim oporem. Gęstniała na tłustawy i miękki krem, trochę oblepiając skąpymi smugami usta i podniebienie. Na koniec leciutko ściągała.

Robiąc kęsa poczułam słodycz bardzo delikatną, zarówno gdy o natężenie jak i wydźwięk chodzi. Pomyślałam o miodzie koloru jasnego, złotawego brązu jak miód leśny (on jest taki... słodko-soczystszy; aż złudnie owocowo-drzewno-iglasty). Dobiegały do niego sugestie maślanego karmelu. Słodycz nieco rozeszła się na dwa obozy, nie narzucając się, a zapraszając i kolejno dopieszczając coraz to kolejne nuty.

Łagodny, maślany karmel przywołał orzechy włoskie surowe, soczyście-tłuste. Jedynie przez sekundę pomyślałam o gorzkawych, charakternych włoskich, które... zaczęły łagodnieć. Wykorzystało to echo cierpkich, czerwonych owoców, które zgłosiły swą obecność w tle. Pojawiać się zaczęły sztuki młode i jasne, pozbawione skórek. W pewnym momencie pomyślałam o kremie z nich, może maśle orzechowym z włoskich, choć z racji maślanej słodyczy, o nugatowych zapędach. Orzechy wprowadziły drewniane nuty.

Miód z kolei zaprosił nuty żywsze i soczystsze, co w połączeniu z drewnem dało obraz drzew w ciemnym, chłodnym lesie, gęsto porośniętym rozmaitą roślinnością. Pomyślałam o zawilgoconych kłodach i pniach pokrytych wilgotnym mchem. Swoisty leśny kwasek dziwnie osiadł w słodyczy, ale z czasem i on, i słodycz jako z czasem coraz bardziej (choć cały czas zachowawczy) pikantniejszy, podfermentowany splot zostały wciągnięte w czarną, wilgotną ziemię w ciemnym lesie. Niejednoznaczny, aromatyczny miód z ochotą na to przystał i nie zagubił się zupełnie. Roślin przybywało coraz więcej i więcej. Czułam wilgotne od rosy, drobne zielone i kwiaty... dziko rosnące w lesie, na leśnych polanach, które potem i w miodzie udział swój znalazły.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wzrosła soczystość owoców jakby przejęły drapiący aspekt miodu i przemodelowały go na swoistą cierpkość. Posypało się mnóstwo goryczkowato-cierpkich suszonych jagód goji. Świetnie odnalazły się w orzechowo-drzewnym towarzystwie. Wciąż jednak i słodycz przy nich trwała (jakby tak spłynął na nie miód?), toteż zaraz w niej utonęły. 

Trafiwszy na miód, owoce zrobiły się jeszcze słodsze, wypuszczając przodem czerwone konfitury. Najpierw z racji utrzymującej się jeszcze wytrawności pomyślałam o czerwonych borówkach (brusznica) / żurawinie do mięs, wzrósł jednak soczysty kwasek z ziemistą, aż winną charakternością. Czułam sporo niedookreślonych nut, owoce drobne, miękkie... maliny? (jakoś nie bardzo); może bardziej egzotycznie leśne ("leśne niepolskie"), ale też wiśnie przyszły mi na myśl. Z czasem "wiśnie z czymś" wyszły nawet na przód. Wydaje mi się, że podkreśliła je nawet lekka goryczkowata kwaskawość grejpfruta. Lekkie wino przypomniało o słodyczy.

Bliżej końca słodycz leśnego - jakby dzikiego, surowego - miodu (m.in. z owoców leśnych - czerwonych?) i słodkiego, maślanego karmelu też wydała mi się jakaś... chłodno-wilgotna. Pojawiła się lukrecja, jakby wypływająca z ziemistości lasu i wina. Konfitury może nieco doprawiono pieprzem, a może... to wino i drzewa dodały takiej nuty? 
Lukrecjowo-winna ostrość sprawiła, że orzechy włoskie wydały mi się jeszcze delikatniejsze przez kontrast, niemniej wciąż świetnie wyczuwalne. Zupełnie, jakby wino z lukrecjową nutą zamknąć w drewnianej beczce z drewna orzechowego. Drewniano-leśny miód postawił dzięki temu kropkę nad i.

Po zjedzeniu został posmak orzechów włoskich i roślinność (lasu, drewna, roślin zielonych, mchu), a także kwaśno-słodki, aż zasładzający i drapiący jak miód i cierpkie owoce czerwone z nim wymieszane, jednak na drapanie przełożyła się też... aromatyczność lasu? A wszystko i tak było dość spokojne, jakby wyważone nugatową maślanością.

Całość okazała się interesująca gdy o wydźwięk chodzi i po prostu smaczna (gdy o smak). Ciekawe nuty i nienachalna słodycz sprawiły, że to kompozycja bardzo udana, acz goji, wiśnie oraz niejednoznaczne leśne czerwone, orzechy włoskie i drzewa, roślinność widziałabym bez łagodzącego masła. Akurat ten miód również mi tu pasował... wyszedł tak surowo. Niskie prażenie, wilgoć i mech / ziemia... były cudowne, tylko jakoś mi brakowało w tym dynamiki. Wydźwięk jakby za spokojny do nut.

Auro wyszła o wiele bardziej żywsza, dynamiczna, mimo że też miała w sobie coś łagodzącego ("naleśnikowość"). Również w niej mnóstwo drewna, miodu, wiśni i wina. Co więcej, Auro była bardziej cytrusowa i słodsza jednocześnie; ja wolę mimo wszystko spokój z wyczuwalną gorzkością.
Gdy wspominam Georgia Ramon Philippinen / Philippines 75 % Sweetened with Coconut Blossom Sugar, mogę stwierdzić: egzotyka plątała się we wszystkich jedzonych przeze mnie filipińskich tabliczkach. Pikanteria już niekoniecznie, choć podobną (acz mocniejszą), co Duffy's miała wspomniana GR.
Długo zastanawiałam się, co jej wystawić. Nieco pogorszona jakość sreberka (rwało się dosłownie od patrzenia! przyszło do mnie z dziurami-draśnięciami), to jeszcze mała bieda, ale już czekolady mnie trochę zasmuciła (nieco oporna konsystencja, z widocznymi kryształkami cukru). Uznałam jednak, że trochę podciągnąć mogę, bo do czekolady i tak z chęcią wróciłabym jeszcze nie raz (gdyby była do kupienia na luzie).


ocena: 10/10
cena: £5.65  (za 60 g)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym, gdyby była dostępna w Polsce

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

3 komentarze:

  1. Nie mam do czego się przyczepić, bo lukrecji zapewne bym nie wyczuła (oby :P, a miód pasuje do intensywnej i bogatej leśności. Aż przeszłabym się boso rankiem po wilgotnym lesie, dotykając dłońmi kory drzew i wdychając świeże powietrze. Surowego miodu nie znam, nawet nie umiem sobie czegoś takiego wyobrazić. Maślaność mi nie przeszkadza jako nuta, a tu... no i znowu" co wyczułabym ja? Bo może nawet nie pomyślałam o pojedynczym drzewie, a co dopiero lesie. Procenty moje, więc mogłabym spróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Surowy miód jako produkt analogicznie do surowej, a ugotowanej kaszy? Jeśli o czymś takim pomyślałaś, to źle zrozumiałaś. Pisałam o surowym wydźwięku, jak np. surowo urządzony pokój; podobne określenia to np. poważna słodycz, szlachetna gorzkość.

      Usuń
    2. PS Nie znam się na miodach, by wiedzieć, co jadłam z uli dziadkowych, co jest w sklepach w słoikach. Dopiero Twój komentarz mi uzmysłowił, że między ulem, a moimi ustami z miodem... coś tam się jeszcze robi. :P

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.