Jesienią i zimą 2020 na dobre uzmysłowiłam sobie, że to czekolada czysta ciemna jest tą, która w zasadzie do szczęścia mi wystarczy. Oczywiście wszelkie ciekawostkowe tabliczki czy z dodatkami również z ochotą jadłam, bo jestem ciekawa różnego jedzenia, ale bez nich mogłabym żyć. Bez czystej ciemnej nie. Uznałam, że szkoda z kolei tracić czas, kalorie itp. na czekolady "tylko do spróbowania". Blog to zapis z jedzenia czekolad, które sprawiają mi przyjemność. Przestałam więc patrzeć na wątpliwe, a dokładniej zaczęłam zgłębiać rynek ciemnych. Białe i mleczne w większości zaczęłam omijać. Dzięki temu zyskałam więcej czasu na te, na samą myśl o których się uśmiechałam. Dobrym przykładem jest marka niemiecka Meybol. Poznałam je dzięki współpracy z Nataszą Kotarską, ale zaczęło mi zależeć na tym, by spróbować jak największej części oferty, stąd zaczęłam szukać, gdzie można je kupić. I znalazłam! Te więc kupiłam, a to zaowocowało we współpracę, bo właściciel tego sklepu sam też robił czekolady (U Dziwisza).
Przeglądając gazetkę z Lidla ze smutkiem pomyślałam o tym, co z czekoladami z tego marketu działo się na przestrzeni lat. Grossy Ekwador 70 % pogorszyli, ale i tak uważałam je za pyszne, więc ubolewałam nad tym, że mimo obecności w gazetkach, na półkach ich nie widziałam. Polowania kończyły się rozczarowaniem za każdym razem. Bałam się, że w końcu w ogóle je wycofają. Przypomniała mi się wtedy Gross Amazonas 60 %, którą swego czasu też uwielbiałam. A po nitce do kłębka, pomyślałam o jednej z moich naj-najukochańszych tabliczek, czyli Idilio Origins 5nto Cooperativa Amazonas 72 %. I już wiedziałam, po którą nowonabytą Meybol sięgnę jako po pierwszą. A fakt, że kraje pochodzenia różne (IO to Wenezuela) to szczegół... ważne, że wpadłam na jakiś klucz, którą najpierw.
Meybol Cacao Criollo Origin Amazonas Peru 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao criollo z Peru, z regionu Amazonas.
Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach delikatnego nabiału o minimalnym, pozytywnym kwasku, np. jogurtu (pitnego?), kwaśnych, egzotycznych owoców zielonych, wśród których przodowało kiwi i limonka, kwasku leśnego, ale... od razu scalonego na stałe ze słodyczą. W efekcie nie było więc bardzo kwaśno, a soczyście-rześko, bo słodycz kolejno: owoców, leśnego miodu zaprosiła też element łagodzący w postaci orzechów. Oto z czasem coraz wyraźniej czułam słodkie maliny i drobne jagody, borówki z uroczym kwaskiem oraz aż kręcący w nosie, raczej jasny miód. Ten był jakby nieco rozrzedzony rosą? Wilgoć i życie przełożyły się na wyobrażenie o drobnych, pokrytych wodą roślinkach zielonych i młodych orzechach. Orzechów czułam mnóstwo, niejednoznacznych, a oprócz łagodzenia, wprowadziły nutkę drzew. Jedynie one przypominały o powadze czekolady ciemnej, zahaczając o gorczycę i coś gorzko-ostrzejszego (co w pierwszej chwili mignęło mi musztardą).
Tabliczka w dotyku wydała mi się dość tłusta, a mimo to twarda i przy łamaniu czy odgryzaniu kawałka, krucho-chrupka. Trzaskała głośno jak gałązki, wykazując masywność, ale też pewien brak oporu w tym.
Tak też rozpływała się w ustach: masywnie. Była bowiem gęsta i zbita, ale miarowo mięknąca dość tłusto i zalepiająca. Gładką tłustość przełamywały raz po raz soczyste fale, co kojarzyło się z kremowym deserem / lodami z sosem owocowym. Pod koniec zostawiała leciutką taninę, suchawe ściągnięcie.
W smaku od początku czułam słodycz jagód i borówek amerykańskich w miodzie. Może były to częściowo porozgniatane owoce i wymieszane z jasnym miodem z owoców leśnych. Miód o słodyczy nieco przymglonej, aż rozwodnionej (?) zachował życie, rześkość, ale już on wprowadził pewną mocniejszą, cierpkawą nutkę.
Cierpkość, chwilowo też bardzo słodka, uderzyła dojrzałą aronią. Cierpko-słodkie owoce aż lekko ściągnęły, a na ratunek przybyły jeżyny. Dosłownie czułam podział na słodziutko-wodnisty rdzeń i kwaskawe farfoclowe kuleczki wraz z... goryczkowatymi pestkami? Aronia zdawała się tonąć w miodzie, ale wciąż ją czułam. Pomyślałam o różnych owocach drobnych, a z pestkami właśnie - leśne, dzikie...? A także o wodniście słodkich borówkach amerykańskich. Niemal zasładzających, ale rześko-soczystych.
Prędko pojawiły się orzechy. Weszły w neutralniejsze miejsce "rozwodnienia". Też zagrały leśną nutą i cierpkością. W tle snuł się kwasek, który i one uchwyciły, stąd myśl o piniowych. Zaraz zjawiła się cała mieszanka, w której brylowały włoskie. Charakterne, a jednak także aż maślano-słodziutkie, bo młode, prosto z drzew! Niektóre może nawet zielone ("czy te już można jeść?").
Wszelkie drobniejsze gorzkawości zdawały się pochodzić z tła... Doszukałam się tam gorczycy, aż trochę pikantnej, przyprawowo-drzewnej nuty. Wydała mi się jednak również w pewien sposób soczysta. Nawet lekko octowa jak ocet winny? I też rześko-chłodząca! Może to mieszanka m.in. z anyżem czy lukrecją? Słodycz miodu wraz z nimi zahaczyła o słodzikowość.
W połowie rozpływania się kęsa miód przemknął w innym kierunku, budując słodycz nieco mniej owocową. Poczułam karmel, motyw palonego cukru. Po chwili do głowy przyszedł mi wegański sernik. Jakiś orzechowy? Za soczysty! Dyniowy? Bananowy? Już bliżej. I leciutko przyprawiony? Chwilka złagodzenia i...
Do głowy przyszły mi już słodkie, ale jeszcze zielonkawe, ściągająco-cierpkie banany. Niosły rześkość, to pewne. Oto poczułam rosę, las. Dużo lasu i zieloności. Jakbym znalazła się w lesie po zachodzie słońca, gdzie na roślinach zaczęła się zbierać woda. Octowo-gorczycowa nuta osiadła właśnie tu. Ten gryzący, mocniejszy aspekt przytoczył muł, bagno, ziemię. Cierpkość podkreśliła dosadny, goryczowaty charakter. Ciemny las i wilgotna, zielona roślinność wyszły na pierwszy plan. Myślałam o gęstej roślinności i masywnych drzewach o zielonych liściach... A może... było jeszcze przed świtem? Już czuć jego rześkość, nie jest tak bezkreśnie ciemno-mocno, siekierowo.
Z czasem w zieloności lasu błysnęły owoce. Zdecydowanie egzotyczne, soczyście-rześkie, kwaskawo-słodkie. Pojawiło się kiwi dojrzałe i zacne, a jednak coraz bardziej podkręcane kwaskawymi cytrusami. Pomyślałam o drobnicy jagódko-porzeczkowej (acai, jeśli są podobne - jak mi się wydaje - do naszych jagód) z lasu tropikalnego, której nie znam, a która przejawia słodycz borówek amerykańskich i cierpki motyw aronii jednocześnie. Wciąż także kiwi miało się w najlepsze. Pojawił się soczyście słodki ananas. Kwaskawość rosła... Cytrusy się kumulowały. Limonki zagłuszyły cytryny, a gdy wspięły się na szczyt, nagle nieco złagodniały. Wyobraziłam sobie owocowe jogurty pitne niosące orzeźwienie w sekundę.
Nabiał... też był kwaśny. Jogurt i wegański sernik mieszały się. Słodkie owoce nieco (nieco, bo banan - tym razem w dodatku już dojrzalszy - nieśmiało się snuł) od tego się odcięły, a miód także i sernik znacząco dosłodził. Przybrał jeszcze bardziej karmelową postać, karmelu palonego, ale i... maślanego? Sernik, nabiał i masło pod koniec przyniosły łagodność.
Nie było jednak zbyt delikatniusio, bo wszystko to osiadło na orzechowym spodzie. Lekko przyprawionym? Kojarzącym się z gorzkawą ziemią, ale też... orzechowo-drzewnie łagodnym. Była to jednak łagodność wyrazista, świeżutka i... rześka. Odnotowałam soczystą taninę (z pogranicza octu winnego a wina), ściągnięcie owoców (raczej ciemnych).
Po zjedzeniu została rześkość zielonych roślin, wege-orzechowe wspomnienie, ale i słodycz. Należała do miodu jakby mocno roślinnego, bananów; płynęła też z nieoczywistej już owocowości jagódek, zielono-żółtych egzotycznych, ale czułam też owocowy kwasek.
Producent w nutach wypisach m.in. owoc / drzewo guanabana - wygooglowałam; ciekawe to coś. Uwierzę, że to tu czuć.
To kolejna zachwycająca Meybol i... kolejny smakowy wir. Ścigające się i mieszające nuty aż trudno połapać, było ich tak wiele... a wszystkie się uzupełniały i do siebie pasowały, czy jako zacny kontrast czy podobne. Leśne i dzikie, ale... nie do końca nasze, a właśnie tropikalne (jakby aronia, jagody, borówki), potem zaś wyraźnie egzotyczne (kiwi, ananasy) i podkręcone cytrusami, ale wciąż zestawione z wysoką słodyczą "roślinnego miodu" (i bananów?). Ziemistość przypominająca owocom o cierpkości i drzewa, orzechy... Ostatnie niby łagodzące nabiałem-nienabiałem, a charakterne. Trudno o coś, co by w tym nie zachwycało. A jednocześnie mam mały żal co do struktury, bo jak na taki ogrom nut i dynamikę, zmienność, mogłaby rozpływać się nieco wolniej. By zachwyt mógł trwać jeszcze dłużej.
ocena: 10/10
kupiłam: Sklep online U Dziwisza
cena: 27 zł (za 70g)
kaloryczność: 540 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
W zapachu przekrój owoców, których nie cierpię. Kiwi powoduje u mnie uczucie "khhh", limonka jest wstrętna smakowo, maliny to właziwzębowe szatany, borówki też. Tylko jagody są jednoznacznie super. Że mają udział w smaku - gitara. Tylko po kiego ten mniut?! Aronię lubię w jedzeniu, samą nie bardzo. Włoskie orzechy to jedne z najsłabszych, acz są ok. Zielone banany stanowią ludzką tragedię. Straszna ta tabliczka :D
OdpowiedzUsuńNie lubisz kiwi?!
UsuńMniut?
Aronia do jedzenia osobno jest dziwna; jako dziecko gdy z koleżanką latałyśmy po podwórku, uwielbiałyśmy rwać ją z krzaka, ale obecnie jakbym miała siedzieć i ją jeść to jakoś tak... nudne to. :P
Włoskie jedne z najsłabszych - idź sobie. Najlepsze zaraz po nerkowcach (a może na równi?).
Mniut to oczywiście miód.
UsuńZałapała dopiero po dodaniu komentarza. :P
Usuń