Niektóre marki mimo iż np. przyciągają wzrok opakowaniami, nie ciekawią mnie, bo wydają mi się za bardzo skupiać na dodatkach i "wydaniu", dając małą zawartość kakao. Tej marce nie poświęciłam nigdy zbyt wiele uwagi; w dodatku kojarzyła mi się z Chocolove XOXOXO - nie podważam certyfikowanych składników itp., ale coś mi nie pasowało. Stacjonarnie prawie nie do zdobycia, więc tym bardziej nie miałam zamiaru zaprzątać sobie nimi głowy. Ceny, jakie widywałam w Auchanie wydawały się irracjonalnie zawyżone (prawie 20 zł). W końcu trafiła się promocja, a ja ostrożnie dwa warianty wybrałam. Śmiesznie się złożyło, że podobne warianty smakowe kupiłam wtedy czekolad Miiau. To mi podsunęło pomysł "małego zestawienia", a dokładniej zabieranie się kolejno, tematycznie za nie. Po Miiau Orange Melange sięgnęłam więc po tą. Ciemna z olejkiem, mimo że tylko nieliczne olejki toleruję, wydawała mi się zacną alternatywą dla wszelkich czekolad z kandyzowaną skórką (nie cierpię kandyzowanych rzeczy). Aż mi się przypomniała całkiem w porządku Mount momami Edel-Zartbitter Blutorange.
Ciekawe, że ta niemiecko-szwajcarska marka dokładnie określa, skąd pochodzą poszczególne składniki, np. cukier trzcinowy z Paragwaju, Kostaryki, a wanilia od kooperatyw Komam i Cooppvm z Madagaskaru. Napisali też, że ich olejek pomarańczowy został zrobiony ze skórek tychże.
Mało tego! Szukając w internecie informacji na potrzeby tego wstępu dokopałam się, że to oni stoją za linią ChocoStars, czyli czekolad w opakowaniach ze zwierzętami stylizowanymi na gwiazdy / celebrytów, które bardzo mi się nie podobają, aż mnie irytują. I... wiedziałam, że jakaś mi ta marka znajoma! Może to nie z XOXOX ją tak wiązałam, a z próbowaną już Chocolate and Love Mint 67 %? Może stąd ta niechęć? Była w porządku, tylko... te kryształki cukru, brr.
Chocolate and Love 65 % Dark Chocolate & Orange to ciemna czekolada o zawartości 65 % kakao z Peru i Republiki Dominikany z pomarańczą.
Po otwarciu uderzył mnie aromat soczystych, pomarańczowych galaretek. Wprawdzie zaskakująco naturalny, ale specyficznie słodko-goryczkowato-cierpki. Zdecydowanie dominował tak, ze czekolady niemal nie czuć. Dopiero z czasem pomarańcze dopuściły do siebie też inne cytrusy, a czekoladową bazę udało mi się określić jako znacząco paloną.
Tabliczka była bardzo twarda i głośno trzaskała. Łamana sprawiała wrażenie kamienno-porcelanowo kruchej, bo... rozkruszała się po równych liniach (nie jednak tych wynikających z podziału na paski i kostki), a jej kawałki odskakiwały. Wystarczyło nie do końca nacisnąć zębami, by ułamała się prosto, jak jej się podobało w obrębie kostek. Ujawniła ziarnisty przekrój.
W ustach rozpływała się powoli, ale zupełnie bez oporu. Już po sekundzie-dwóch przypominająca grudkę chłodnego, dopiero mięknącego leniwie masła, robiła się tłusta w coraz bardziej maślano-śmietankowy sposób. Od tego, by mnie obrzydzić uratowała ją narastająca się przeogromna soczystość. Czekolada okazała się gładko-aksamitna, chwilami aż śliska (jak proteinowe puddingi Ehrmanna w formie tabliczki). Podniebienie oblepiała tylko trochę, jej smugi znikały dość oleiście, ale już nie tylko w tłustym kontekście, a jakbym czuła jej olejkowość. Z czasem ogromna soczystość właśnie z nią się przemieszała.
Od początku bardzo mocno czułam pomarańczę. Aż zagłuszała czekoladę - to pewne. Zupełnie, jakbym rozgryzła naturalną, bardzo soczystą i goryczkowatą galaretkę pomarańczową w ciemnej czekoladzie.
Ta przebiła się gorzkawym, palonym smakiem zmieszanym z niemal cukrową słodyczą. Skojarzyła mi się z czekoladowym syropem / sosem, a w paloności mignął mi orzech bliżej nieokreślony.
Słodycz syropu miała w sobie coś poważnego do tego stopnia, że zaraz pomyślałam o likierze. Przesłodzonym, ale z goryczką; lekko gryzącym w język (słodyczą?). Tu również wkroczyła pomarańcza. Przyniosła jeszcze więcej słodyczy, ale... swojej własnej. Oczami wyobraźni zobaczyłam świeże, idealnie dojrzałe owoce, ich cząstki z białymi włóknami z łatwością wydobywane spod nie za grubej skóry. Wykazywała wysoką, słodką soczystość z wplecionym kwaskiem, ale i gorzkość skórek oraz galaretek. Przeplatała się z paloną nutą, co uczyniło słodycz karmelową. Rosła bez oporów, prędko osiągając wysoki pułap i zaraz grzejąc w gardle.
W połowie rozpływania się kęsa gorzkawość zupełnie utopiła się w pomarańczy, a kompozycja stała się maślana. Baza wydała mi się aż neutralna, a do głowy przyszedł mi jasny, miękko-tłusty biszkopt. Wyraźnie nasączony pomarańczą i chyba ze skórkami, nadającymi charakteru. Pomarańczowy wypiek był bardzo słodki: pomarańczowo słodki, choć w maślaności odnalazł się także maślany, delikatny karmel. Maślaność kumulowała się, kumulowała i stanęła prawie na przodzie, tuż za pomarańczą.
Opozycyjnie do tego wszystkiego, choć też dopiero za pomarańczą, palona nuta do skórek dodała dym. Opalając je, susząc? Dym wkradł się w cierpkość i gorzkość.
Z czasem w soczystej pomarańczy odezwały się inne kwaśne owoce, głównie cytrusy - grejpfruty? cytryny? Podsyciły kwasek, a także goryczkę. Poczułam skórki cytryn, wprowadzające na koniec trochę poważniejszych, gorzkawych nut. Wrócił dym, może nawet orzech (czyżby pomarańczowy biszkopt był także z orzechami?) i.... zioła? Do głowy przyszły mi zioła palone, jakieś... opalane kadzidła albo podprażone zioła na wymyślne napary. Rozgrzanie w gardle wywołane za silną słodyczą podchwyciło tę naparowość (oraz alkoholowy motyw?), dzięki czemu wyszło znośnie. Wpisało się w pewną pikanterię.
Wszystko to oczywiście z nutą pomarańczy. Naturalnie skórkową, ale też soczyście galaretkowo-syropową.
Po zjedzeniu został posmak przede wszystkim pomarańczy, przy czym czuć olejek i naturalność, ale też karmelu i palonych nut... może trochę orzechowy? Maślaność czułam na pewno także jako efekt tłuszczu na ustach.
Całość okazała się całkiem smaczna, mimo że zdecydowanie za bardzo maślana (struktura aż mnie trochę męczyła, smak znalazł się na granicy, bo jednak pomarańcza całkiem nieźle to przełamała), przesłodzona i pomarańczowa w sposób przesadny. W dużej mierze zagłuszyła bazę, jednak... udało jej się swoje dymno-ogólniecytrusowe, orzechowe trzy grosze wpleść. Pomarańcza, mimo że z olejku, nie wyszła sztucznie. Wady w zasadzie dotykają wszystkich aspektów, ale też nie są na tyle wielkie, by nie czuć plusów, czyli smacznej pomarańczy i jednak jakiejś tam czekoladowości.
A struktura oprócz maślanej tłustości na plus - wprawdzie wolałabym gęstość innego typu (nie masła, a kremu), ale cieszę się, że to gładka tabliczka.
Skojarzyła mi się trochę z Pacari Orange / Naranja, która była dymno-kawowa (dzisiejsza raczej leciutko dymno-orzechowa jak już), też karmelowo słodka i bardzo, bardzo soczyście pomarańczowa, przy czym mowa nie tylko o świeżej surowej pomarańczy. Pacari to raczej dżemo-nadzienia, dzisiaj opisywana poszła w kierunku galaretek i cukrowego syropo-likieru. Pacari była charakterniejsza, dosadniej kakaowa, a Chocolate and Love maślana, więc moje serce należy do Pacari. Dzisiejsza masłem bardzo mi podpadła... i w zasadzie tylko masłem.
ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 11,99 zł (promocja)
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny cukier trzcinowy, naturalny olejek pomarańczowy 0,15%, laska wanilii
Z krucho-pękaniem wedle własnych upodobań kojarzą mi się również płytki lodu, takiego np. z kałuży, tylko ułamanego i wziętego do ręki. Za dużo tu pomarańczy. Lubię, ale bez przesady, czekolada powinna być przede wszystkim czekoladą. Maślaność, orzechy i biszkopt to nuty fajne, acz dziś pasują jak pięść do oka.
OdpowiedzUsuńPS Jakie znasz przysłowie z trzema groszami? ;>
Podoba mi się skojarzenie.
UsuńDokładnie. Nie wiem, dlaczego pomyślałam o jedzeniu pomarańczy, która by smakowała jak czekolada - też by to dziwne i nieprzyjemne było.
PS A rzeczywiście! Toż to związek frazeologiczny (wplatać...). Ech, poprawione - dzięki!
PS Musiało mi się pomieszać z przysłowiem "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść".
Usuń