Niby nie mam nic do czekolad z posypkami, bo wiem, że są ludzie, wśród których cieszą się wzięciem jako ładnie wyglądające, do pogryzienia, na prezent... ale to po prostu zupełnie nie mój typ. Gdy jeszcze dodatek jest harmonijnie wkomponowany to tak, ale takie czekolady to widzę u siebie jedynie w górach, w warunkach domowych nie bardzo. A od dłuższego czasu z domu w zasadzie się nie ruszam. Mleczne z dodatkami obecnie w ogóle mnie nie ciekawią; do truskawek liofilizowanych mam mieszane uczucia. Jako dodatek średnio do mnie przemawiają, ale jako same w sobie cięte w plastry... wydają mi się przezabawne. Poznałam je w liofilizowanych mieszankach z USA przeznaczonych na górskie wyprawy właśnie i jak już mam takie truskawki jeść... to też wolę takie same i w górach (nie jadam ich). Do tabliczek Beskidu mam jednak słabość i w ich jakość nie wątpię. Mleczna 40 % z bananami była bardzo dobra, mimo że nie w moim stylu. W paczce, którą dostałam od marki na święta, znalazłam też białą (a właściwie różową) z czerwonymi porzeczkami (jadłam z czarnymi) oraz dzisiaj prezentowaną choinkę. Jako że za białymi obecnie chyba po prostu nie przepadam (nie widzę sensu jedzenia ich), a czerwonych porzeczek nie lubię zbytnio nawet świeżych, tę nie otwierając oddałam Mamie. Nad choinką chwilę się zastanowiłam, ale... w końcu doszłam do wniosku, że skoro to takie maleństwo, a ja nigdy nie jadłam czekoladowego lizaka (nie cierpię lizaków, patyka więc pozbyłam się czym prędzej, ale każdy powód dobry) i... świąteczny prezent od innej zaprzyjaźnionego marki pojawił się na blogu (Zotter Fur die besten MitarbeiterInnen der Welt!), Beskidowi darować nie mogłam.
Beskid Chocolate Czekolada Mleczna Truskawka to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao z liofilizowaną truskawką; u mnie w formie czekoladowego lizaka choinki o wadze 30 gramów.
Gdy wyjęłam czekoladę z cynfolii, poczułam intensywny, kwaśno-słodki zapach suszonych truskawek i mlecznej czekolady. Ta zahaczyła leciutko o orzechy laskowe, a za chwilę stworzyła bardzo naturalny, wiejsko-sielski klimat. Jedno do drugiego jakoś średnio mi pasowało.
Czekolada na dotyk wydawała się idealnie gładka, pyłku truskawek prawie na niej nie było. Te wtopiono delikatnie na wierzchu, ale tak, że trzymały się porządnie. To średniej wielkości kostka idealnie dobrana, gdy o proporcje chodzi. Pojedyncze kawałki odpadały, ale dodano ich tak dużo, że nie miało to znaczenia.
Przy łamaniu choinka pykała, ale raczej ze względu na grubość (i to jaką! ponad 1 cm samej czekolady). Ogólnie była nieco krucha, a owoce mocno się jej trzymały, wykazując lekko trzeszcząco-skrzypiący element. Odebrałam je jako skore do rwania się.
Czekolada rozpływała się powoli, wydawała się lekko ziarniście-proszkowa, ale robiła to bez problemu. Mimo że trzymała kształt, miękła, upuszczając coraz to kolejne tłustawe, jakby śmietankowe i na pewno zalepiające fale, na których jak mali surferzy płynęły kostki truskawek. Miały czas, by odpowiednio nasiąknąć i zaserwować sporo soczystości.
Gryziona / ciamkana szybciej, truskawka skrzypiała, śmiesznie pykała i obklejała zęby, nie szczędząc pestek, co średnio mi odpowiadało. Po paru chwilach w ustach jakby schodziło z nich powietrze. Zdecydowanie wolałam, gdy stawała się z czasem gąbczasto-miękkimi, soczystymi i zwartymi kawałkami, choć i takie nie są moim ideałem. Zostawione na koniec kojarzyły mi się z papuciejącymi, rozmiękłymi już papiero-truskawkami z kompotu.
W smaku jako pierwsze po ustach rozeszło się intensywne, naturalne jak to tylko możliwe mleko. Zaraz naskoczyła na nie delikatna, palona słodycz karmelu maślanego. Wzrosła maślaność, niosąc naturalny, wiejski klimat. Czekolada mignęła goryczką kakao, udając czekoladę z mleka koziego czy raczej owczego (bo delikatnego).
Po paru chwilach dotarł do tego owocowy motyw słodkawych, delikatnych truskawek. Czekolada nie przesiąkła nimi za bardzo, ale czuć je wyraźnie jako dodatek, który sam w sobie był wyraźniej wyczuwalny z lekkim opóźnieniem.
Truskawka dodała kompozycji soczystości, wplotła swój delikatny, pudrowo-naturalny, suszony smak o słodkim charakterze. Nagle przecięła kompozycję nie za mocnym kwaskiem suszonych / liofilizowanych truskawek, a następnie wtłoczyła w to jeszcze więcej rześkości i soczystości. Nabrała mocy truskawkowej, wciąż wykazując naturalną słodycz, ale osadzoną stabilnie w słodko-mlecznej, wyrazistej czekoladzie. Gdy tak w drugiej połowie rozpływania się kęsa na dobre przemieszała się z czekoladą... wyobraziłam sobie czekoladowo-truskawkowe mleko kozie. Zahaczyło to razem o skojarzenie z kwaskawo-cierpkawym jogurtem.
Na zasadzie kontrastu czekolada z czasem wydała mi się jeszcze bardziej palona w kontekście karmelu i orzechów. Znów złudnie kozia nuta wzrosła pod koniec, wpisując się w cierpkość kakao.
Ciamkane pod koniec truskawki były słodko-kwaśne i... tyle. Wydały mi się doprawione "czekoladowym cynamonem".
Po zjedzeniu został posmak czekolady bardzo mlecznej i karmelowo słodkiej oraz wyraziste, soczyste truskawki. Czułam owocowy kwasek czerwonych suszonych owoców, a truskawkowość nie była już aż tak jednoznaczna. W zębach za to siedziały pestki.
Całość uważam za naprawdę dobrze zrobioną, fajną jak na choinkę-lizaka. Podobało mi się, że walory czekolady nie zostały przygaszone dodatkiem. Jednocześnie jest to po prostu produkt nie dla mnie. Opcja bananowa jakoś lepiej mi pasowała, bo chyba liofilizowany banan bardziej pasuje do tej bazy. To jednak raczej z racji formy i bardzo subiektywnych względów (nie lubię malutkich kosteczek-drobnicy, grube kostki lubię duże, a tu jeszcze kształt nieregularny, całość wysoka, a truskawki z pestkami). Tej po prostu sama nigdy bym nie kupiła. Chociaż... tabliczkę z plastrami liofilizowanych truskawek pewnie odebrałabym lepiej.
Zjadłam niecałą połowę ze smakiem i mi wystarczyło, by ją poznać, po czym oddałam Mamie. Niestety to też niespecjalnie mamina czekolada - jej też nie podeszła, choć przyznała, że dobra. Opinia Mamy: "Dla mnie za gorzka jednak, a tak to za wysoka i te truskawki tak ponalepiane bez sensu". Mama na takie czekolady (też nie przemawia do niej ta forma, mówi, że "jest piękna, chyba tylko, by patrzeć") znalazła inny sposób: najpierw wydłubuje i zjada owoce, potem resztę. Tak właśnie zjadła białą z czerwonymi porzeczkami Beskidu, którą dostałam (i była zachwycona połączeniem kwaśności i słodyczy), jednak z tą "nawet jej się nie chciało tak robić, bo truskawki mocniej wtopione".
ocena: 8/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 8,90 zł (za 30 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie
Skład: ziarno kakao, cukier, mleko pełne w proszku, tłuszcz kakaowy, truskawka liofilizowana 2,0%, lecytyna sojowa
Dodatku nie pożałowali, to na pewno. Zawartość kakao w mlecznej czekoladzie też zacna. Forma podania... no, fajna - tak ogólnie patrząc. Dla dzieci na przykład. Miło, że liofilizowane owoce zachowały świeżość i soczystość. Ja niedawno trafiłam na wypłowiałe (nie w czekoladzie). Nawet kwaśność git. Z przedostatnim akapitem niemal w całości się zgadzam (minus finalne zdania).
OdpowiedzUsuńWolisz liofilizowaną kostkę od plastrów?
Usuń