sobota, 2 października 2021

Soklet 57 % Indian Origin ciemna z Indii

Jadłam tylko dwie czekolady marki Soklet, a i tak zapamiętałam je jako arcypyszne. Ubolewałam więc, że nie dość, że są trudne do zdobycia, to jeszcze w ofercie mają tak niewiele. Stąd, gdy nadarzyła się okazja kupienia niejedzonych, nie czekałam. Mimo że nie były w pełni moje. W przypadku dzisiaj prezentowanej na ten przykład nie mogę pojąć, dlaczego nie dołożyli jeszcze chociaż tych trzech % kakao. 60 % to i tak byłoby niewiele, no ale zawsze coś... Przykro mi, gdy świetne marki robią takie niskie zawartości, bo zawsze sobie myślę, ile tak naprawdę dobra można wyciągnąć z kakao przy takiej jego ilości? Niezbyt mnie ona satysfakcjonuje, ale jednak wierząc w kunszt producenta, liczyłam, że może i tak kompozycja wyjdzie miło.
Jako ciekawostkę dodam, że region, z którego pochodzi kakao to Anaimalai Hills, zwane również Górami Słoni.

Soklet 57 % Dark Chocolate Indian Origin Tree To Bar to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao z Indii z gór Anamalai, plantacji Regal.

Kiedy rozchylałam złotko, uderzyła mnie słodka woń gęstego soku z marchwi, malin i bananów. Wyrazistego, naturalnego i z urokiem słodkości dziecięcych, acz szlachetnych. W trakcie degustacji bananowość tego wydała mi się aż niemożliwie i pudrowo słodka, lecz wciąż przyjemna. Słodziutkie maliny z czasem wzbogaciły swe towarzystwo o wiśnie w wydaniu również słodkim, bo jak z jakiegoś bananowo-mlecznego koktajlu. Przyozdobionego kwiatami, które też wyłapałam, Być może lekko przyprawionego? Czułam bowiem także ciepło... wanilii i innych przypraw? Jakby delikatne, słodko-ciepłe przyprawy zakręciły z leciutko prażoną, orzechową nutką? Chwilami snuła się też jakaś kasza i jej neutralność (bo nie gorzkawość).

Dość twarda i trzaskająca głośno - dziwnie akustycznie jak proste instrumenty drewniane - tabliczka ukazała ziarnisty przekrój.
W ustach jednak rozpływała się gładko i kremowo, choć zupełnie nie tłusto. Lekko oblepiała podniebienie gęsto-soczystymi smugami, znikając średnio wolno i trochę niechętnie.

W smaku od początku dała się poznać jako słodka. Przywdziała złotą szatę, a więc przypominała złocisty, może kwiatowy miód... tak wonny i soczysty, że chwilami to raczej "miodowo smakujące suszone owoce". Mignęły mi złote, miękkie suszone figi i... zanim na dobre zdążyłam się na nich skupić, uderzyło tsunami...

Po chwili-dwóch usta zalał mi smak słodkiego, gęstego i naturalnego soku z marchwi, bananów i malin. Banany były siłą napędową słodyczy; na pewno zrobiono ten sok z miękkich i niemal czarnych, bardzo dojrzałych. Marchewkowy wątek odpowiadał za naturalną szlachetność, a maliny podkręciły soczystość (choć nie miały cienia kwasku).

Przy neutralnym smaku marchwi szybko zaznaczyła swoją obecność subtelna gorzkawość i podprażenie, wnoszące ciepło i przełamujące słodycz. Pomyślałam o ciepłej kaszy, odrobinie orzechów. Na pewno sowicie przyprawionych w korzennym stylu. Mieszanka cynamonu, gałki muszkatołowej i kardamonu wyszła intensywnie i wyraziście, a jednocześnie nie ostro. Czyżby była to jakaś kasza z bananami? I tu słodycz się wlała. Słodycz... także ciepła. Do głowy przyszedł mi słodki, ciepły cynamon cejloński.

Banany mrugnęły do "złocistej strefy". Tam troszeczkę musnęły o kwiaty, figi i miodowość... te jednak były jedynie echem. Słodkie, aż lekko drapiące płatki kwiatów zdawały się otulać miękkie figi tureckie - jasne i tak słodkie, ze aż naturalnie scukrzone. Miód... wydał mi się taki... surowy, żywiczny. Leśny? Jak prosto z leśnej, kwiecistej polanki. A jednak wpisany w orientalny wydźwięk.

Smak soku marchew-malina-banan z pierwszego planu zrobił się za to bardziej soczysty. Pojawiły się słodziutkie granaty, a dokładniej ich sok, i... wiśniowo-bananowe mleku (kiedyś chyba widziałam takie Mullera?). Czy raczej owocowym shake'u? Przez moment wiśnie jakby chciały pochwalić się kwaskiem, ale jednak osiadły w dosłodzono-przyprawionej strefie. Możliwe że z mlekiem? 

Bliżej końca wróciła myśl o gorzkawej, ciepłej kaszy (może na mleku?), ugotowanej z przyprawami korzennymi. Te chyba nawet zapuściły się do leciutkiej ziemistości ziemi czarnej i rozgrzanej. Rozgrzewały, trochę urozmaiciły drapanie, które się zaczęło (pochodzenia słodyczowego). Pomyślałam o orzechach laskowych w cynamonie, wróciła marchew (bardziej jak z korzennego ciasta marchwiowego?).

W posmaku została właśnie słodziutka marchwiowość, lekkie, ciepłe przyprawy (cynamon, wanilia?) i niemal zasłodzenie... jako jednak że głównie bananowe, trochę tylko miodowo-kwiatowe, to nie takie straszne, a wręcz... rześkie.

Całość bardzo, bardzo mi smakowała. Może nie było tu gorzkości, ale mimo wysokiej słodyczy, ta marchew i orzechowo-kaszowość wyszły zadowalająco szlachetnie, prawie wytrawnie. Kwasku brak, a soczystości uświadczyłam bardzo wiele. Słodycz... w zasadzie aż ryzykowna, ale na pewno nie muląca.
Już w dzieciństwie nie przepadałam za smakowym piciem (teraz bardzo go nie lubię), ale akurat takie soki zdarzało mi się pić i takie połączenie było moim ulubionym wariantem. I tutaj... też się sprawdziło. Banany i maliny połączone marchwią z subtelnymi przyprawami i kaszo-orzechami to kompozycja ciepła i urocza. Przystępna i... chyba naprawdę uniwersalna.
Kwiaty, cynamon i miód, a także słodkie suszone owoce czułam też w 70 %, jednak owoce tamtej to charakterniejsze daktyle. Co więcej, w otoczeniu jabłek, gruszek, czerwonych i nawet cytrusów, przekładających się na kwasek. 70 % to mocniejsze, aż ostrzejsze przyprawy i orzechowa baza, gorzkością zahaczające o ziemię. 57 % to słodziutka delikatność.
Bliżej jej do Mirzam India 65 % o słodyczy nektaru bananowego, czerwonych owoców, cieple prażonych orzechów i korzenności. Mirzam 65 % była jednak ostrzejsza, bardziej korzenno-daktylowa, a jej orzechy to konkretnie laskowe i ziemne (w momencie gdy Soklet to "orzechy ogólnie", ewentualnie z przewaga laskowych).
Sok marchwiowy aż mi przypomniał pyszną Original Beans Femmes de Virunga 55 %.
Pyszna, acz ze względów bardzo subiektywnych (prawie brak kakaowej gorzkości) maksymalnej oceny po prostu dać nie mogę. 


ocena: 9/10
cena: 27 zł (za 50g; cena półkowa)
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, naturalny ekstrakt waniliowy

2 komentarze:

  1. Soklet wydaje mi się połączeniem sufletu z kotletem. Chyba że soku, ale to jeszcze gorzej. Dziwne słowo, nie brzmi zbyt dobrze w uszach mych czystych. Sok z marchwi w czekoladzie! Nieźle. Z bananów tym bardziej, mmm. W ogóle aromat cudny. Ciekawi mnie marchew, chyba nigdy nie wyczułam ich w słodyczach marchwi niezawierających. Przyprawy korzenne <3 Mimo malin brałabym tę tabliczkę. Zwłaszcza że wcale bym ich nie wyczuła. ...BYM, bo zawartość kakao stanowi absolutne nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha. Sufletem z kotleta może od razu?

      Na opakowaniu jest nawet wymowa: "sohk let". Ciekawe, biorąc pod uwagę pochodzenie marki, czy to takie gardłowe, czy miękkie.

      Albo wyczuwasz marchew, ale nie przychodzi Ci do głowy, że to ona i nazywasz to inaczej. :> Bo to dość niecodzienne. Utwierdził mnie, że to właśnie marchew czasami wyczuwam, dżem 100% z owoców Kubuś właśnie m.in. z marchewką. Splot owoców, marchew zasładza zupełnie i czasem w czekoladach to się pojawia przy takim mocnym zasłodzeniu, kiedy nie jest wywołane cukrowością.

      Czepiasz się bez sensu tej zawartości kakao w momencie gdy nieoszukańczego, porządnego kakao, sprawnie obrobionego czasem może być mniej, by efekt wciąż zadowalał. Fakt, że obecnie takie są mi za słodkie i 57% bym nie kupiła, ale to nie zmienia faktu, że uważam, że takich producentów te około 60% i tak są nieporównywalne do 60% cukrolad sklepowych.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.